Alternatywna historia Hao 2....
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o anime Shaman King Strona Główna -> Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Sob 21:04, 09 Wrz 2006    Temat postu:

Jeny... Jakoś tak smutno się zrobiło, jak Mari nie żyje Crying or Very sad
Ten półwampir, jakoś tak bez szczególnej przyczyny, skojarzył mi się z Borysem...
No i kim jest ta kobitka na końcu? Co się stało z Kiarą?
Jak zawsze ładnie. Cudowne opisy. Potrafisz trzymać w napięciu.
No i pomyślałam, że fajnie byłoby być uczennicą takiej wersji Haosia xD'


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Satsume
Kandydat na Szamana



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 21:38, 09 Wrz 2006    Temat postu:

Oho, pojawiają się wampiry, robi się ciekawie. Szkoda, że Mari nie żyje...
[Z szafy: Haoś znowu wolny... Twisted Evil]
Oho, Łolak się odezwała... (co ona robi w mojej szafie :szok: O.o)
No więc szkoda, że mari nie żyje, mam wrażenie, że Kiarę porwał osobnik, któy zabił Marii... Ja się powtarzać nie bedę, ale bardzo ładnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Sob 21:45, 09 Wrz 2006    Temat postu:

Satsume, może wolałabyś klatkę?? jest lepsza niż szafa
(Z: >>>)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Satsume
Kandydat na Szamana



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 21:54, 09 Wrz 2006    Temat postu:

Dla sprostowania: Łolak to moja qumpela, której podoba się Haoś...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Nie 16:24, 10 Wrz 2006    Temat postu:

I siedzi w szafie? Dziwne hobby...

Part 6


Ta co przychodzi nocą. cześć I


Patrzyłem na nią, na jej długie czarne włosy, na ten spokój i smutek bijące od całej jej postaci, chłonąłem oczami światło oblegające jej postać. Dziewczyna powoli wyprostowała się, kruk dotychczas siedzący na ziemi zajął swoje miejsce na drugim ramieniu nieznajomej. Zbliżyła się do mnie. Wyciągnęła rękę i dotknęła mojej pochylonej głowy. Poczułem ciepło, rozlewające się po całym moim ciele, dziwny prawie boski spokój wlał się do mojego serca i w jednej chwili wypełnił jego pustkę. Nie odważyłem się unieść oczu. Nagle zrozumiałem, że to byłoby zuchwalstwem. Dziewczyna zabrała dłoń z mojej głowy. Upadłem na kolana. Prawie dotknąłem twarzą ziemi. Poczułem na swoich plecach delikatne ciepło jej nie całkiem materialnego dotyku. Nie odważyłem się ponieść oczu. Nie byłem w stanie nawet się wyprostować. Przebywanie w jej obecności wydało mi się czymś niesamowitym i groźnym zarazem. Przymknąłem oczy. Usłyszałem jak jeden z jej kruków wydaje z siebie głuchy, kraczący dźwięk. Uciszyła go słowami w nieznanym mi języku, a on natychmiast zamilkł. Czułem na sobie jej wzrok i wciąż nie byłem w stanie się podnieść. Coś mówiło mi, że po prostu nie wypada stać w jej obecności, podobnie jak odzywać się nie pytanym, więc milczałem. Czekałem na to, co ona mi powie. I doczekałem się, po dłuższej chwili z jej ust popłynęły ciche słowa:
-Światło zakryły ciemności. Ich wysłannik jest blisko. Jest silny, a wciąż rośnie w siłę. Z każdą przelaną kroplą krwi staje się silniejszy, z każdym oddechem tego świata on wrasta...
Od słów nieznajomej wiało grozą, ona sama mino, iż mówiła to spokojnie zdawała się bać. Kruki cicho krakały na jej ramionach. Kazała mi otworzyć oczy. Byłem posłuszny. Stała na de mną wpatrzona w rozgwieżdżone niebo. Ptaki rozłożyły skrzydła i zatańczyły nad nią w powietrzu. Światło otaczające całą jej postać wzmocniło się. Teraz już nie tylko ją otaczało, ale zdawało się jakby być nią. Patrzyłem na to i wciąż milczałem. Świetlista podała mi dłoń. Z jej pomocą wstałem i wyprężyłem się jak struna. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie.
-Wysłannik ciemności, pan życia i śmierci. - Wygłosiła.
Nie umiałem opowiedzieć. Nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu.
-Koniec, który nigdy nie stanie się początkiem...
Nadal milczałem. Dziewczyna poklepała mnie po ramieniu. Opuściłem oczy. Czułem się jak niewolnik w obecności króla, obecność, każde słowo chłonąłem zapamiętale. Ten spokój, takie swobodne mówienie o tak tragicznych sprawach, te dwa kruki bez sprzeciwu podające się jej woli. Światło, które ją spowijało. Powoli zaczynałem rozumieć, kim ona jest, powoli wszystko nabierało sensu. A kiedy już to do mnie dotarło, mało, co nie padłem po raz kolejny na kolana. Dziewczyna spoważniała
-Rozumiesz, co chce powiedzieć, prawda?
-Rozumiem - wydusiłem ze ściśniętego gardła.
-To dobrze - Jej głos dobiegał już jakby z oddali. - Pamiętaj, jeśli nastanie koniec, to będzie on ostateczny...
Światło zgasło. Ostatnie słowa tajemniczej nieznajomej zabrzmiały jak gorzkie ostrzeżenie. Wiedziałem doskonale, że nie powiedziała mi wszystkiego i nie miałem o to pretensji. Nie mogłem się z nią równać, nawet opanowanie pięciu punktów gwiazdy jedności, nie stawiało mnie na równi z bogami...

****

Ciemność zmieniała się w szarość. Świat w około nabierał barw, gwiazdy bledły, ich światło stawało się coraz mniej widoczne. Wszędzie panowała zupełna cisza. Zimny, poranny wiatr od niechcenia bawił się gałązkami drzew z mojego ogrodu, rosa moczyła mi stopy. Nie miałem butów. Kiedy usłyszałem tamten szmer wybiegłem z domu tak jak stałem. Teraz chłodna rosa ziębiła mi nogi, a ja wciąż stałem nie ruchomo. Miałem dość wrażeń jak na jeden dzień, czy raczej noc, a wiedziałem, że to dopiero początek, że jeszcze wiele mnie czeka. Drgnąłem lekko. Ruszałem w stronę domu. Spokój udzielony mi przez boginię na nowo zagościł w moim sercu. Nic się już nie liczyło, ale inaczej niż wcześniej, teraz była to dobra obojętność. Przykucnąłem w miejscu, w którym jeszcze kilka godzin temu leżało ciało Mariom. Teraz już go tam nie było, ale coś mówiło mi abym się nie przejmował. Wszędzie panowała nieznośna cisza, która jednak mnie nie przerażała. Szarość poranka wlewała się do pokoju, a gdy przez okno wpadły pierwsze promiennie bladego, wiosennego słońca na podłodze pojawiły się jasne smugi. Czas płynął. Słońce wznosiło się coraz wyżej, a ja wciąż tkwiłem w tym samym miejscu. Przypomniałem sobie postać ze snu. Te złoto żółte, pełne okrucieństwa oczy, czy to możliwe, aby... Należały one do Larwala? A może jest jeszcze ktoś inny, jakiś wysłannik ciemności? - Pytania zawirowały w mojej głowie, spokój zniknął w jednej chwili. Sam sobie go odebrałem. Sam go zniszczyłem. Opuściłem pokój. Nie chciałem i nie mogłem zostać tam dłużej. Dowlokłem się do nie wielkiego parku, tego samego, w którym odbywały się treningi. Usiadłem na ławce i pochyliłem głowę. Z moich oczu poleciało kilka łez. W sercu znów czułem tylko palącą pustkę, ogromny ból rozrywający mnie od środka. Nie potrafiłem się opanować, cała moja siła gdzieś prysła. Teraz to już nie były pojedyncze łzy, teraz płakałem jak dziecko. Nie ocierałem jednak łez, nie uniosłem głowy, nie słuchałem ptaków śpiewających nad moją głową. Nic nie widziałem. Piękny dzień jawił mi się jak czarna noc. Ktoś usiadł obok, nie zwróciłem na to żadnej uwagi. Tamten jednak gwałtownie szarpnął mnie za ramię. Zabolało, więc otarłem zły, aby na niego spojrzeć. Długowłosy blondyn ubrany w bordowy płacz i białe spodnie, z szablą zawieszoną u boku patrzył na mnie z wyrzutem
-Spóźniłeś się - Powiedział cierpko.
Dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie to, co on powiedział. Nie usprawiedliwiałem się. I tak by nie zrozumiał.
-Mniejsza o to - skwitował krótko - Skoro już tu jesteś, to znaczy, że możemy iść...
-Do kąt?
Nie opowiedział, nawet nie drgnęła mu powieka.
-Daj rękę.
Zrobiłem, co kazał. To nie czas i miejsce na pytania. Nie pora na protesty. Poczułem ból, gdy Sergiej mocno ścinał moją dłoń. Drugą ręka zasłonił mi oczy. Gwałtowne szarpniecie w okolicy żołądka jakby pozbawiło mnie przytomności. Nic nie wiedziałem, a przez palce mojego towarzysza widziałem nie wiele, właściwie rzecz biorąc to prawie nic, po za białymi piórami wirującymi wokół mojej głowy, którą powoli ogarniał tępy ból.

****

Uderzyłem plecami w coś twardego, a następnie wyrznąłem w to i tak już boląca głową. Otworzyłem oczy. Leżałem pod ścianą w jakieś grocie, której wysokie, gładkie ściany zdawały się być czerwone jak krew, ale może był to tylko odblask rzucany na nie przez niewielkie ognisko stanowiące jedyne źródło światła. Złapałem się za czoło. Podciągnąłem się do pozycji siedzącej, oparłem o ścianę groty. Mino palącego się ognia, panował tu przejmujący chłód, nie dający porównać się z niczym, nawet zimnem nocy na zachodniej pustyni. Byłem tu sam. Palący się ogień hipnotyzował mnie. Mimowolnie przysunąłem się do niego. Utkwiłem w nim oczy, chłonąłem płomienie całym sobą, tak jak niegdyś. Nie miałem pojęcia gdzie jestem. To jednak się nie liczyło. Takie szczegóły były bez znaczenia i tak je poznam, prędzej czy później...
Płomienie ognia tańczyły w palenisku. Słychać było tylko trzask palącego się drewna.

****

-Nie nie zrobię tego! - Dobiegł mnie jakiś dziewczęcy głos dobiegający z ciemnego korytarza prowadzącego do skalnej sali, w której przebywałem - Nie zmusisz mnie, nie po tym, co się stało...
-Owszem zrobisz, jutro znowu tam pójdziesz - Opowiedział inny głos na dźwięk, którego przeszły mnie ciarki.
-Nie! - Zawołał znów ten pierwszy - Sama idź, ja już nie chce, za każdym razem, gdy go widzę przezywam to na nowo... - Głosy zbliżały się. I nagle zorientowałem się, że oba są mi znane. Ten jadowity, sopran, teraz nieco odmieniony, pełen bólu, pretensji, a jednak ciągle ten sam. Gwałtownie oderwałem oczy od ognia.
"Co ona tu robi?" Jak to możliwe? Nie coś mi się wydaje,”·Ale nie wydawało mi się.
-Mamy umowę, pamiętasz Rosemberger?
-Tak pamiętam - Warknęła Ivetta - Ale nie musze cię słuchać, nie musze tego przechodź od nowa, ty nie wiesz, co to znaczy, ty nigdy...Nigdy!
-Masz rację, nigdy nie byłam tak głupia jak ty, więc przestań łaskawie użalać się nad sobą. Było minęło. I nawet ty nic na to nie poradzisz.
Oba głosy zamilkły. Słyszałem tylko rozchodzące się po jaskini odgłosy kroków. Korytarz musiał być bardzo długi. Odepchnąłem i wróciłem do obserwowania ognia. U wylotu sali stanęła młoda dziewczyna, o długich rudych włosach, rozjaśnionych gdzie - niegdzie jasnymi pasemkami, dużych purpurowych oczach, ubrana w czerwony top i Czerwoną minówę zakończoną podwójną falbanką. Na jej czole błyszczało jej coś, co przypominało cienką srebrną opaskę, w uszach miała kolczyki złożone z trzech szkarłatnych koralików, na szyi króciutki naszyjnik, z tego samego, co kolczyki. Oparła zgiętą dłoń o skalną ścianę sali i przez jakiś czas w ogóle się nie ruszała. Za nią pojawiła się ta druga. Długowłosa blondynka, o niebiesko zielonych oczach w długiej czarnej sukni. Jej ramiona i dekolt były jednak nagie. Długie, szerokie rękawy sukni zaczynały się dopiero w okolicy łokcia. Ich asymetryczne zakończenie pozwało na niemalże całkowite ukrycie dłoni dziewczyny, przynajmniej do póki nie poruszyła nimi. Wówczas oczom obserwatora ukazywały się dwie szerokie czarne bransolety, po jednej na każdym nadgarstku. Do jej szyi przylegała czarna aksamitka, z przymocowanym do niej srebrnym łańcuszkiem, oraz długi rzemyk, na którym zwieszony był okrągły medalion. Na jej twarzy malowała się złość. Usta drgały nerwowo. Podeszła do ciągle opierającej się o ścianę władczyni i mocnym szarpnięciem zmusiła ją, by odwróciła się w jej stronę.
-Zrobisz to, jutro. - Powiedziała patrząc jej w oczy.
-Nie! - Chciała odejść, ale Wiera ścięła ją mocno za przed ramiona, tak, aby uniemożliwić dziewczynie jakikolwiek ruch. Ich spojrzenia spotkały się. Purpurowe źrenice Ivetty zdawały się pożerać jasne oczy drugiej władczyni. Obie milczały. Prowadziły ze sobą walkę na spojrzenia, grały w grę pod tytułem, która odwróci się pierwsza. Żadna nie ustępowała, wreszcie Wiera odepchnęła od siebie Ivettę. Ta poleciała do tyły, straciła równowagę i uderzyła plecami o posadzkę jaskini.
-Jutro rano, nim jeszcze wstanie dzień - syknęła Wiera.
Ivetta błyskawicznie podniosła się z ziemi. Nic już nie mówiła, skinęła tylko głową. Jasnowłosa władczyni zajęła miejsce przy ognisku, obok mnie. Dopiero teraz zauważyła moją obecność.
-Witaj u nas Hao. - Powiedziała obojętnym tonem. - Witaj na wojnie.
Nie opowiedziałem, czułem, że ona wcale tego nie chce. Ivetta z obojętną miną przysiadła po między nami. Opadła twarz na dłoni i przez długi czas nikt się nie odzywał. Ivetta, podobnie jak ja chłonęła całą swoją osobą blask ognia. Wydała się zaniepokojona, może nawet przerażona, chociaż jej oczy nie zdarzały żadnych uczuć, to widziałem wyraźnie, że coś targa ją od środka. Wiera demonstracyjnie zajmowała się własnymi paznokciami. Cisza dźwięczała mi w uszach, a cała sytuacja wydawała mi się śmieszna, ale w żadnym radzie zabawna, raczej ironiczna. Gdyby jeszcze pół roku temu, ktoś by mi powiedział, że będę siedział przy ognisku w jakieś tam grocie, wraz z Wiera i Ivetta uznałbym go za wariata, a teraz... Teraz właśnie to robiłem...

****

Zasnąłem nagle, zwinięty w kłębek gdzieś pod ścianą groty, z dala od dogasającego ogniska.

****

Pusta, jałowa ziemia, tylko w niektórych miejscach wyrastają z niej suche badyle, w kół panuje ciemność i przeraźliwe zimno. Moją postać dodatkowo spowija biała mgła. Do koła mnie ma nic pucz niej i ciemności. W tym wszystkim słyszę nagle ludzki krzyk, z początku dość cichy, ale narastający z każdą chwilą. I w końcu ten krzyk jakby mnie otoczył. Nie wydobywał się już z jednego miejsca, lecz dochodził ze wszystkich możliwych stron, jakby to samo powietrze krzyczało...
Czuje na swoich plecach czyjś dotyk, tak lekki, jakby muskała mnie mgła. Odwracam się. Za mną stoi mała, czarnowłosa dziewczynka, jej oczy są puste, ale ta twarz, ten głos, którym cicho coś do mnie mówi... Poczym po prostu znika, czy raczej rozpływa się w nicości. Budzę się i długo nie mogę przyjść do siebie. Ta twarz, te włosy i ten głos. Co ona robi w moich snach? Co to znaczy? Po co? Dlaczego? Czego chce? Siedziałem przyklejony niemalże do ściany. Cały dygotałem. Po co ona do mnie przyszła? Po tylu latach...

****

Otaczały mnie wysokie konary drzew, których korony szczelnie pokrywały zielone liście, lub igły. Podszycie leśne stanowiły ty tylko niskie, cierniowe zarośla, a ściółka pełna była obumarłych roślin i zwierząt. Panował tu odór zglizny. Księżyc, który przebijał się przez chmury i konary drzew zalewał to miejsce niebieskawą poświatą. Jego olbrzymia, okrągła tarcza jaśniała ponad lasem. Pełnia. Brodząc w miękkiej ściółce spacerowałem od drzewa do drzewa, pamiętając przy tym, aby nie tracić z oczu owej groty. Ciągle nie miałem pojęcia gdzie jestem, a z dziewczynami wcale nie rozmawiałem. Zrobiłem nawrót i znów poruszałem się w stronę jaskini. Wysoka, długowłosa postać musnęła mnie w ramię. Nikt z nas nie zwrócił jednak na to najmniejszej uwagi. Tamta oddaliła się gdzieś śpiesznym krokiem, a ja wróciłem do jaskini. Wiera nie spała, lecz siedziała przy na nowo rozpalonym ognisku obracając w dłoni swój amulet. Ivetty nie było, obok niej stał tylko Sergiej, oraz wysoka, niebieskooka dziewczyna. Jej długie, lekko pofalowane włosy w kolorze morza spływały swobodnie na ramiona, odznaczały się na jej białej prostej, sięgającej kolana sukni na cieniutkich ramiączkach. Jej prawa dłoń dotykała ramienia chłopaka. Cała trójka wspierała się o coś. Niebieskooka wyglądała na zdenerwowaną, Wiera na wściekła, a Sergiej starł się łagodzić sytuację, zwracając się na prze mian do siostry, oraz uwieszonej na nim dziewczyny. Nie słuchałem ich, z samego tonu wnioskowałem, że nie chodzi o nic miłego. Niebieskooka mocniej wtuliła się w chłopaka. Ten odwzajemnił ucisk. Wiera zmierzyła ich lodowatym wzrokiem
-Idźcie spać, oboje! - Do rozmowy wrócimy rano...
-Jeśli będzie, do czego wracać - wypaliła niebieskooka. - Dlaczego wysłałaś ją samą...
-Nic jej nie będzie. I Przestań beczeć Carla! Nie pochwaliłaby tego. Wiesz to.
Dziewczyna wysunęła się z objęć Sergieja, oparła nieposłuszną łzę spływającą po jej policzku i bez słowa udała się pod ścianę, gdzie leżało pięć szarych śpiworów. Natychmiast wsunęła się w jeden z nich. Sergiej położył się tuż obok niej. Nie dostrzeżony przez nikogo usiadłem na swoim posłaniu. Oparłem się plecami o zimną ścianę skalnej sali i starłam się odpędzać sen. Nie chciałem spać, nie miałem ochoty, znów spotkać się z tym widmowym dzieckiem. Bałem się tego. Tej jej puste oczy nie mogły zwiastować niczego dobrego...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Nie 17:05, 10 Wrz 2006    Temat postu:

Po zakończeniu pierwszej serii wydawałoby się, że już nie spotkamy ani Wiery, ani Ivetty. A nawet jeśli komuś przyszłoby to na myśl - na pewno nie przy współpracy z Hao. Brawo za umiejętność zaskakiwania! Tu nie ma nic oczywistego, nigdy nie wiadomo czego można się spodziewać - a przez to nie sposób nie wyczekiwać niecierpliwie następnej części!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Wto 11:42, 12 Wrz 2006    Temat postu:

Part 7

Ta, co przychodzi nocą. Cześć II

Powoli podniosłem powieki, miejsce, w którym się znajdowałem w całości wypleniała ciemność i zapach zgnilizny. Wszędzie było pełno rozkładających się ciał. Nie mogłem oddychać. Powietrze gęstniało. Zdawało się być namacalne, czułem się tak jakbym brodził w jakieś mazi, każdy krok sprawiał mi ból. Zasłoniłem dłonią usta, suchy, ciepły wiatr, który zawiał nie wiadomo, z którego kierunku dodatkowo utrudniał mi poruszanie się. Nie rezygnowałem. Ciągle dążyłem w tym samym kierunku, chociaż zdawało mi się, że stoję w miejscu. Zrobiłem kolejne kilka kroków, to było tak jakby każdemu krokowi w przód odpowiadały dwa kroki w tył. Upadłem na ziemię, czy raczej osunąłem się twarzą w trzęsawisko. Nie miałem siły, aby się podnieść. Całe ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Uniosłem lekko głowę. Ostatkiem sił podciągnąłem się na rękach i wtedy znów się pojawiła. Jej czarne włosy powiewały na wietrze, puste oczy wpatrywały się we mnie.
-Pomóż mi! - Mówiła cicho - Proszę pomóż mi!
Głos uwiązł mi w gardle.
-Jak...? - Zapytałem pokonując starach.
-Ty wiesz jak, wskaż mi drogę do świata duchów, pomóż mi się tam dostać.
-Ja...
-Proszę, pomóż mi...- Wyciągnęła rękę, usiłowała dotknąć mojej dłoni. Stała za daleko. Jej postać zaczęła się rozpływać. Jej głos stawał się coraz bardziej odległy. Wreszcie znikła, cała jej postać zmieniła się w szarą chmurę. Pozbierałem reszki sił. Odór ·-zgnilizny dokuczał mi coraz mocniej, zorientowałem się, że leże na jakimś martwym ciele. Krzyknąłem i w jednej chwili wszystko się skończyło. Siedziałem pod ścianą owej groty, w której przebywałem już od ładnych paru dni. Obok mnie spali pozostali. Tylko Ivetta siedziała samotnie przy ognisku, na dźwięk mojego głosu odwróciła się mimowolnie, bez zainteresowania. Przez długą chwilę mierzyliśmy się wzajemnie wzrokiem, poczym dziewczyna po prostu zwróciła się w stronę ognia. Milczała, jej twarz była jakby z kamienia, tylko oczy wypełniał dziwny smutek zmieszany z lękiem. To nie była już ta sama osoba, nie miała w sobie ani krzty dawnej zawziętości. Coś musiało się w jej życiu wydarzyć, coś, co doprowadziło ją do obecnego stanu. Drżała na całym ciele, prawie nic nie jadła, przez cały czas biła się z własnymi myślami. Obserwowałem ją. Przez cały czas usiłowałem odgadnąć, o co w tym wszystkim chodzi, dlaczego ktoś taki jak ona zachowuje się w ten sposób. I teraz siedziała przy ognisku, obejmując kolana dłońmi i uporczywie wpatrywała się w ogień. Przysiadłem obok. Palące się równo płomienie zdawały się mnie hipnotyzować, znów szukałem w nich ukojenia, tak jak dawno temu. Dziewczyna odwróciła głowę. Z jakiegoś powodu nie chciała na mnie patrzeć. Otarła policzek kątem oka. Czy ona płakała? To bez sensu. Spojrzałem w stronę śpiących Towarzyszy. Carla wtuliła się w Sergieja, a Wiera spała zwrócona twarzą, co ściany. Ich równe oddechy wypełniały przestrzeń skalnej sali. Ivetta podniosła się. Podeszła do ogniska, teraz już płomienie, prawie dotykały jej włosów i ubrania. Przejechała ręką nad ogniem. Pod dał się jej woli i wyskoczył lekko w górę. Przez jakiś czas bawiła się jego mocą. Patrzyłem na to i nie odzywałem się ani słowem. W reszcie dziewczyna na powrót usiadła na posadzce jaskini.
-Czasem Ironia sprawia, że musisz zwracać się przeciwko tym, którym powinieneś podziękować. - Powiedziała cicho. - Czasem wróg może okazać się bliższy od przyjaciela. Wróg cię nigdy nie zdradzi. To mówić ponownie machnęła ręką. Ognisko zaczęło przygasać. Patrzyłem na nią i ciągle milczałem. Jej słowa zdawały się absurdalne i prawdziwe za razem. Miała rację. Wrogowie nie zdradzają. Pochyliłem głowę. Usiłowałem zrozumieć, co się dzieje, dziewczynka ze snu wciąż migotała przed moimi oczami. Ona była tylko odległym cieniem z przeszłości, osobą, której nie potrafiłem ochronić. Czymś w rodzaju wyrzutu sumienia. Spojrzałem na Ivettę, popatrzyłem w oczy osobie, która kiedyś bez mrugnięcia okiem zabiła małą dziewczynkę, oraz pochłonęła życie wielu innych istot, zmieniając ich dusze w niewolników. Patrzyłem na władczynię dusz, która przechodziła coś więcej niż tylko małe załamanie. Westchnęła cicho. Wierzchem dłoni otarła kolejną nieposłuszną łzę.
-Co ja tu robię? - Pytała sama siebie - Dlaczego tu jestem, to wszystko nie ma najmniejszego sensu...
Pod powiekami mignęła mi postać Kiary. Na to wspomnienie serce zabiło mi mocniej. Gdzie ona teraz jest? Co się z nią dzieje? Czy ona jeszcze żyje? To wszystko było takie okrutne. Po głowie pałętały mi się najgorsze przeczucia. Po co tu jestem? Co się teraz dzieje z Tsunade, czy jest w stanie poradzić sobie z pojęciem mocy żywiołów? Wiele pytań i tak jak sześć lat temu żadnych odpowiedzi. Tylko nieustający mętlik w mojej głowie. Do tego otaczajaca mnie zmowa milczenia, a niech to dłużej tego nie zniose, musze wiedzieć o co o chodzi, przed czym się ukrywamy, dlaczego nie robimy nic, po za krótkimi zwiadowczymi wypadami? O co tu chodzi?
-Ivett? - Szepnąłem w stronę władczyni - Co się tu dzieje?
Spojrzała na mnie suchymi oczami.
-Jest wojna. - Powiedziała na pozór zupełnie obojętnie - Cholerna wojna, w której na radzie nią mamy żadnych szans. Larwal to mocny przeciwnik, okropnie silny, my nawet nie możemy się z nim równać, a przecież nie jest sam. Wpiła wzrok w sklepienie jaskini. - Gdyby któraś z nas dysponowała taką mocą jak dawniej, sprawa byłaby prostsza, ale teraz nie możemy zrobić prawie nic, jesteśmy za słaba, zaś, Larwal z każdym dniem rośnie w siłę. Jego armia wampirów rebeliantów liczy już dobre parę tysięcy, wciąż zgłaszają się nowi... - Urwała nagle. Ogień znów palił się równym płomieniem. -Jesteśmy za słabi - szepnęła jakby do siebie. - Jest nas zbyt mało, a do tego z każdą chwilą nasze szanse coraz bardziej maleją.
-Czyli to beznadziejna walka? Zwyczajne marnowanie czasu i energię? Dlatego wciąż tu tkwimy, bo wy nie może cię wykorzystać pełni mocy? To przecież bez sensu, im dłużej zwlekamy, tym gorzej, jak sama mówiłaś. -Nie panowałem nad sobą, mój podniesiony głos zbudził pozostałych. Wyrwana ze snu Wiera przeciągnęła się leniwie, a Carla i Sergieja w jednej chwili wyskoczyli ze swoich objęć.
-No nie, czy wy dwoje nie możecie spać? Musicie drzeć się po nocach i to jeszcze wtedy, gdy ona przez przypadek okaże się spokojna? - Zapytała wściekle Wiera. - Oboje macie, za dużo uczuć. Ty Ivetto przestań analizować przeszłość. Wiem, co zrobił dla ciebie Larwal i wiem też, co później się stało. Przestań o tym myśleć, nic tego nie cofnie. A co do ciebie Hao, to powiem tak, jeśli chcesz odzyskać córkę, to lepiej, żebyś nie zrywał nocy.
-Czy to znaczy, że wiesz gdzie jest Kiara? - Zapytałem nie zwracając uwagi na resztę jej słów.
-Domyślam się. - Opowiedziała Wiera ponownie układając się do snu. -Ivett, pamiętasz, co masz zrobić jutro?
-Znowu ja, dlaczego?
-Ponieważ tylko ty znasz to zamczysko. Mieszkałaś tam dwa lata.

****

Położyłem się i zasnąłem. Tym razem nie miałem żadnych snów. Przespałem, więc spokojnie resztę nocy. Rano zbudziła mnie Carla. Morskowłosa uśmiechała się na dzień dobry. W dłoniach trzymała niewielką miskę z czymś, co wyglądało jak kasza.
-Proszę - wsunęła mi miskę do ręki. Zamieszałem łyżką zawartość. Znów to samo. Na okrągło jemy tylko kasze. Podniosłem się i skierowałem się w stronę ogniska. Siedząca przy nim Wiera bawiła się medalionem. Ivetta przypatrywała się jej z uwagę i jakimś dziwnym podaniem. Sergiej siedzący po prawej stronie siostry w milczeniu zajadał swoje śniadanie. Skończyłem jeść o odłożyłem miskę, następnie zaś nic nikomu nie mówiąc opuściłem jaskinię. Las był tu ciemny nawet za dnia. Do jego dna docierały tylko nie liczne promieni słońca. Tworzyło to jasne smugi w niektórych miejscach, prześwitujące na wylot liście rosnących najbliżej drzew i krzewów. Spacerowałem powoli miedzy drzewami. Zmierzałem w stronę małego stawu okrytego jakiś czas temu. Musiałem się odświeżyć. Dość szybko osiągnąłem swój cel, chodna, czysta woda, jedyna rzecz w tym lesie nie roztaczająca wokół siebie zapachu zgnilizny musnęła moją twarz. Natychmiast uleciały z niej reszki zmęczenia. Zdjąłem ubranie, złożyłem je w jednym miejscu i zanurzałem się w zimnej wodzie. Całe moje ciało rozluźniło się myśli odeszły tak nagle. Ochlapałem twarz wodą. Czułem się tu naprawdę dobrze, w pewnym sensie uważałem to miejsce za moje małe sanktuarium. Tylko tutaj mogłem być naprawdę sam. Szum skrzydeł jakby ogromnego ptaka wyrwał mnie z błogostanu, gdzieś wysoko w komarach drzew zobaczyłem nie wyraźny zarys ludzkiej postaci. Przetarłem oczy, poczym ponownie spojrzałem w tamtym kierunku. Postać zeskoczyła z gałęzi. Nie dotknęła jednak ziemi, za miast tego wzbił się w górę na nie wielkich skrzydłach z fioletowej błony. Zauważyłem, że je włosy również mają liliowy odcień. Skryłem głowę pod taflą wody. Nie wiedziałem, czy tamta istota mnie widzi, ale jeśli jeszcze mnie nie dostrzegła, to chciałem aby tak pozostało. Patrzyłem jak się oddala, aż wreszcie znikła z zasięgu mego wzroku. Wyszedłem na brzeg. Owinąłem się peleryną, która ponownie stała się moim ulubionym i jedynym ubiorem, założyłem buty i pognałem w stronę jaskini.

****

Zdyszany wpadłem skalnej sali oświetlonej jak zawsze tylko słabym blaskiem ogniska. Jasnowłosa władczyni bawiła się teraz czarną bransoletą z przegubu dłoni. Carla i Ivetta szeptały o czymś w kącie jaskini. Zauważyłem, że po między nimi leży coś, co wygląda jak mapa nieba. Niebieskooka błądziła po niej palcem. Po za tym panowała tu niemalże zupełna cisza. Usiadłem przy ognisku. Płomień odbił się w moich oczach. Przez długi czas tkwiłem tak nie ruchomo. Usiłowałem wywołać jakąkolwiek wizję, ale na darmo. Przyszłość, a nawet teraźniejszość za nic nie chciały się przede mną otworzyć. Tylko pytania kłębiły się w mojej głowie. Rozejrzałem się w około. Carla nie siedziała już obok Ivetty. Teraz pochylała się nad niewielkim, czarnym futerałem. Wyjęła z niego skrzypce i zaczęła grać. Melodia wypełniła jaskinię. Na chwilę zapomniałem o troskach. Niebieskooka sprawnie przyciskała struny, szybko poruszała smyczkiem. Grana przez nią melodia stawała się coraz bardziej nostalgiczna, coraz wolniejsza i o dziwo, coraz bardziej kojąca. Zamknąłem oczy i poczułem się tak, jakbym zapadał w błogi sen. Mój kontakt z rzeczywistością urwał się niespodziewanie. Carla przestała grać, a ja ciągle trwałem w odrętwieniu.

*****

Poczułem na sobie dotyk lodowatych dłoni. Natychmiast odtworzyłem oczy i zobaczyłem dziewczynkę ze snu. Uśmiechała się. Jej czarne włosy spięte w dwa kucyki opadały na twarz.
-Pomóż mi – powiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszałem.
Kiwnąłem głową. Byliśmy sami w jaskini. Dziewczynka podała mi rękę. Ująłem ją z nią i wyprowadziłem ją z groty. Na zewnątrz szalała burza. Wielkie krople deszczu uderzały o dno lasu, obciążając uprzednio swoim ciężarem liście drzew. Raz po raz ciemność rozjaśniały wielkie błyskawice, od których nawet tu w lesie, robiło się widno jak za dnia. Wiatr zwiewał gałęzie drzew na jedną stronę, a i samymi drzewami szarpał nie miłosiernie. Utrudniało to poruszanie się, chociaż starłem się jak mogłem. Dziewczynka zaprowadziła mnie na mała polankę, z każdej strony otoczonej gęstym lasem. Z tego miejsca widziałem doskonale zachmurzone niebo. Białe błyskawice przeszywały je nieustannie. Puściła moją dłoń i uniosła się w powietrze. Zawisła na de mną, a ja rozkrywałem ręce. Szeptem powtarzałem odpowiednią formułkę. Nie mam pojęcia jak długo to trwało, czas nie był ważny. Nic nie było ważne, nawet burza szalejąca w około. W tej jednej chwili nic się nie liczyło, po za prawidłowo odprawionym egzorcyzmem. Widmowa dziewczynka zamigotała. Raz jeszcze wzbiła się w powietrze, po czym po raz ostatni dotknęła mojego ramienia.
-Dziękuje – powiedziała mi do ucha.
-Sherma...
Zamigotała i znikła. Deszcz w ciąż padał, co chwila słyszało się grzmoty. Mokre ubranie lepiło się do mojego ciała. Strugi wody kapały mi z włosów. Powoli odwróciłem się. Kierując się instynktem błądziłem w śród drzew. Nie wiedziałem czy idę w dobrą stronę, po prostu czułem, że tak właśnie mam postąpić.


****

Deszcz po woli ustawał, wiatr już dawno osłab, a grzmoty i błyskawice stawały się coraz słabsze i coraz rzadsze. Tylko z liści od czasu do czasu spadały wielkie krople. Gdzie niegdzie błyszczały krople wody. Ulewa zmogła wszechobecny zapach gnijących roślin i zwierzęcych ciał, ale ja już nie zwracałem na to uwagi. Przyzwyczaiłem się do tego duszącego smrodu i nie robił on na mnie najmniejszego wrażenia. Gęste zarośla otaczały mnie ze wszystkich stron. Rzadkie kępki i trawy, oraz dzikie plączą owijały się o moje kostki. Co jakiś czas zahaczałem nogą o jakiś wystający korzeń. Szedłem jednak dalej. Mokre ubranie coraz bardziej lepiło się do mojego ciała, a ja czułem, że mokre są już nie tylko od deszczu. Pociłem się. Mimo zimna, całe moje ciało pokrywał pot.

*****

Potknąłem się o jakiś wystający korzeń i upadłem jak długi. Chciałem się podnieść, ale usłyszałem z oddali jakieś głosy. Nie znałem ich, ale na samo ich brzmienie skóra mi cierpła. Były przesycone jadem i jakimś metalicznym pogłosem , tak jakby same były własnym echem. Przykleiłem się do mokrej ściółki. Głosy zbliżały się. Uniosłem lekko głowę. Miedzy drzewami mignęła mi postać dziewczyny o długich fioletowych włosach. Być może jej samej, którą widziałem pod czas kąpieli. Z nią podążała inna, białowłosa dziewczyna uczesana w dwa końskie ogony, za pomocną szerokich, czarnych tasiemek. Dziewczyna ta miała na sobie krótką, wiązana na szyję czarną sukienkę odsłaniająca plecy, zdobioną na dole białym haftem. Fałdy spódnicy jej sukni lekko wirowały wokół jej nóg, na których miała założone długie, czarne buty na obcasie, oraz sięgające do połowy ułud pończochy, również czarnej barwy. Ręce dziewczyny zdobiły czarne, długie do łokcia rękawiczki w tym samym kolorze co reszta stroju, zdobione w taki sam sposób co sukienka. W dłoniach zaciskała mocno dwa długie cienkie sztylety. Ciemne oczy błyszczały złowieszczo
-Salome! – zawała w stronę fioletowowłosej.
Tamta przystanęła. Odwróciła się w jej stronę. Zauważyłem, że miała na sobie tylko coś w rodzaju krótkiej, jasnofioletowej halki na ramiączkach. Duże brązowe oczy wpatrywały się w towarzyszkę.
-Selene, czy ty zawsze musisz tak się guzdrać.
-Nie mam skrzydeł w przeciwieństwie do ciebie.
-Tak – zgodziła się ta, której było na imię Salome. – Jednak kiedy jestem z tobą ich nie używam. Więc mogłabyś się łaskawie pośpieszyć. Przez ciebie zawalimy misję...
-Nie masz prawa mi rozkazywać. – oburzała się Jasnowłosa.
-Owszem mam – Burknęła znowu tamta. – Tilo...
-Nie mów mi o nim! Wiem, że Larwal mu ufa, ale mnie on ciągle nie przekonuje.
-To twój dowódca, pamiętaj o tym malutka. Zaś ja jestem odpowiedzialna za naszą misję, więc chcą nie chcą musisz mi się podporządkować. Znów zaczęły iść i nie odezwały się już ani słowem. Salome poganiała lekko osiągająca się Selene, która zdawała się zabijać towarzyszkę wzrokiem. Obie wampirzyce zmierzały w moim kierunku. Przygnałem twarzą do ziemi, może mnie nie zauważą. Tym czasem dziewczyny zbliżały się. Jedna z nich potknęła się o moją nogę. Przystanęła. Poczułem na plecach jej wzrok. Wstrzymałem oddech. Jej towarzyszka również stanęła.
-Co się dzieje Salome? – zapytała cicho.
-Tu ktoś jest. – opowiedziała zapytana.
-Żywy?
-Zaraz się przekonamy. – Odparła Salome z przekąsem. Poczułem na szyi jej szponiaste palce. Wampirzyca gwałtownie uniosła moją głowę. Oczy miałem zamknięte, nie wiedziałem co działo się w około. Czułem tylko jej dotyk, słyszałem głosy.
-Żyje – oceniła Selene, chociaż ciągle się nie poruszałem. – Zdaje mu się, że nas nabierze, żałosne. No ale skoro żyje, to może możemy coś zjeść? – zaproponowała .
-Nie! – Sprzeciwiła się ostro jej przełożona. – Nie mammy pojęcia kto to jest, a po za tym Larwal zabronił nam tykać tych, których napotkamy w lesie...
-Przecież się nie dowie – marudziła dalej tamta, - a ja jestem głodna...
-Twój problem, ale jego nie ruszymy...
-To co z nim zrobimy? – Selene przejechała paznokciem po moim policzku.
-Podaj mi sznur. – Poleciła Salome, zaś chwilę później poczułem jak ktoś wykręca mi ręce do tyłu, poczym poczułem silny uścisk grubej liny na nadgarstkach, oraz kostkach u nóg. Nie wytrzymałem bólu. Krzyknąłem cicho, odtworzyłem oczy. Brązowe oczy Salome wpatrywały się w mnie. Zorientowałem się, że leże na siedzę oparty o pień jakiegoś drzewa. Prze de mną kuca wampirzyca z fioletowymi włosami, które dotykają ziemi, a jej białowłosa podwładna od niechcenia obraca w palcach swoje sztylety. Nie byłem stanie się odezwać. Dziewczyny także milczały. Po jakimś czasie Salome podniosła się.
-Idź dalej sama, ja wracam do zamku.
W odpowiedzi Selene skinęła głową i odeszła. Salome ponownie przykucnęła obok. W jej dłoniach pojawiła się czarna opaska. Obwiązała mi nią oczy. Zaszumiało mi w głowie, gwałtowny ból pozbawił mnie przytomności...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Śro 18:35, 13 Wrz 2006    Temat postu:

No, no... niezła atmosferka się zrobiła... w dodatku chyba w krew wchodzi Ci przerywanie w momentach, kiedy za nic nie chce sie przerwać czytania ==' Więc migim wrzucaj następny part!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Śro 19:35, 13 Wrz 2006    Temat postu:

Dam, dam jak przestanę się czuc opuszczona przez pewną istotkę...
(i nie chodzi mi o wenę)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karina
Król Szamanów (!)



Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Wiecznych Łowów

PostWysłany: Śro 19:56, 13 Wrz 2006    Temat postu:

e.. Rai?
(R: nooo?)
Nie wydaje ci się?
(R: wydaje mi się)
^^ mrochnie jakby to powiedziała Kaja^^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Śro 20:03, 13 Wrz 2006    Temat postu:

Co się wydaje? Co się wydaje?! I dlaczego czuję się, jakby pewien istotny szczegół mi umknął?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Śro 20:05, 13 Wrz 2006    Temat postu:

A czumu ja sie czuje tak, jakby ktoś wiedział o moim ficku wiecej niż ja sama?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karina
Król Szamanów (!)



Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Wiecznych Łowów

PostWysłany: Śro 20:07, 13 Wrz 2006    Temat postu:

chyba coś się nam poplątało...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Śro 20:26, 13 Wrz 2006    Temat postu:

Wam to zanczy tobie i Rai?

Wiecie, co? bałam się, że zgubiłam part!
(Z: widzicie co ja musze znosić? Jak można zgubić part, który ma się na dysku, co?)

Part 8

Spotkanie w więzieniu...


Zimne, wilgotne ściany, do koła panuje półmrok rozjaśniany tylko bladymi promieniami słońca wpadającymi tutaj przez małe okna. Gdzieś w oddali słychać kapanie wody, wszędzie unosi się zapach pleśni połączony z odorem krwi i potu, chociaż panuje tu przejmujący chód. Oparłem się o ceglaną ścianę. Założony na szyje łańcuch krępował moje ruchy, ograniczał pole, w którym mogłem się poruszać, chodź cela nie była mała. Uniosłem głowę. Łańcuch kaleczył mnie w szyję, ale nie zawrzałem na to. Przymrużyłem oczy, gdy padł na mnie cienki promień słońca. Radziło niemiłosiernie, przez chwilę widziałem jedynie białe punktu migoczące na czarnym tle. Oślepienie minęło dopiero po paru minutach. Powoli uniosłem powieki. Na przeciw mnie siedziała zielonowłosa dziewczyna z pochyloną głową. Jej strój składał się z czarnej bluzki bez rękawów, oraz długiej, zielonej spódnicy z nadrukiem chińskiego smoka oplatającego spiralnie cały materiał. Długie włosy opadły na jej twarz, zaś rozłożone ręce przykute były do mosiężnych wypustów w ścianie. Bezwładnie opuszczona pozostała cześć ciała wskazywała na to, że dziewczyna jest nie przytomna lub śpi. W skąpym świetle nie widziałem dokładnie jej twarzy, ale i tak rozpoznałem ją bez większego trudu.
-Jun Tao! - Szepnąłem w przestrzeń. Szept odbił się od pustych ścian, dziewczyna uniosła głowę.
-Hao... - Wydusiła ledwo słyszalnym głosem. - Jak się tu znalazłeś?
-Nie ważne. - Odwróciłem głowę. - Ja się nie liczę, pytanie, co ty tu robisz?
Wydała z ciebie cichy dźwięk mający być zapewne wstępem do szerszej wypowiedzi, gdy nagle mury naszego więzienia wypełnił okropny, przeszywający dziewczęcy krzyk. Było w nim coś znajomego. Jun opuściła głowę z bezgłośnym westchnieniem. Ja zaś usiłowałem mocniej wsłuchać się w ciągle narastający krzyk. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że już gdzieś to słyszałem i to nie raz. Wrzask powtórzył się jeszcze parokrotnie.
-Nie... Zostawcie mnie, dajcie spokój... W tych warunkach nigdy się nie uda, nigdy...
Krzyki ustały, a do moich uszu dobiegł cichy szloch młodej Tao.
Cisza nie trwała długo. Po kilku sekundach ponownie usłyszałem wrzask. Tym razem inny, bardziej dorosły, ale równie znajomy i równie pełny bólu. Jun zachlipała głośniej, wydało mi się, że jej wargi poruszają się ustawicznie. I znów wrzaski ustały. Jun pochyliła głowę. Chwilę później w korytarzu pod celą rozległ się odgłos kroków. Ktoś szarpnął w zamku zaskrzypiał klucz, a chwilę później do pomieszczenia wszedł jasnooki wampir o białych włosach uprany w zwykły czarny golf i spodnie z czarnej skóry. Trzymał on za ramiona niską, niebieskowłosą dziewczynę w brudnym i podartym różowym dresie. Rzucił ją na ziemię, poczym przy przykuł ją za nadgarstki do jedynej wolnej ściany, tuż pod oknem. Ukośne promienie słońca padały na jej bladą twarz. Była nieprzytomna. Odwróciłem oczy. Wampir popatrzył na mnie z pogardą, poczym bez słowa wyszedł z celi i zamknął za sobą drzwi na klucz. Coś ciągnęło moje spojrzenia w stronę niebieskowłosej. Dziewczyna wciąż nie odzyskiwała przytomności. Słońce delikatnie muskało ją w policzki. Poczułem się dziwnie. Serce waliło mi jak młot, a w głowie wirowały niepokorne myśli. Nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem. Nie chciałem pogodzić się z własnymi zmysłami, wszystko wydawało mi się okrutnym żartem. Ta dziewczyna, jej przeszywający krzyk, oraz ten wcześniejszy równie znajomy, tak samo przesycony cierpieniem i stracham. Patrzyłem, więc na twarz nieprzytomnej dziewczyny i łykałem ciche zły. Jasna smuga padająca na policzki Piriki zanikła. W celi w jednej chwili zapanowała zupełna ciemność. Powoli zapadałem w sen, chociaż nie chciałem tego.

****
Obudziło mnie gwałtowne szarpniecie drzwiami. Przetarłem oczy i zamrugałem powiekami. W drzwiach stał ten sam wampir, którego widziałem poprzedniego dnia. W rękach trzymał tace z trzema miskami. Powoli wszedł do celi. Podał mi jedno z naczyń. Ująłem je w obie dłonie i spojrzałem z obrzydzeniem na zawartość, którą stanowił mocno rozwodniony roztwór jakieś nieciekawie wyglądającej kaszy. Zanurzałem w nim dłoń, byłem głodny, chodź zawartość napawała mnie obrzydzeniem. Uniosłem to coś do ust. Z trudem powstrzymując się od wymiotów przełknąłem ową garść i sięgnąłem po następną. Tym czasem wampir karmił kolejno Jun i Pirikę. Obie jadły krzywiły się przy każdym kęsie. W reszcie w mojej misce pokazało się dno, odstawiłem ją na bok i czekałem aż dziewczyny skończą swoje śniadanie. Białowłosy wepchnął siła w Pirikę ostatnią łyżkę. Oczy zaszły jej złami. Nie zważał na to, pozbierał tylko naczynia i ponownie zostawił nas samych sobie.
-Jak, żeście się tu zlazły? - Zapytałem kiedy już kroki w korytarzu ucichły.
-Nie jestem pewna – Odparła smutno zielonowłosa – Niczego nie jestem już pewna...
Uniosłem głowę, żeby na nią spojrzeć. Miała zamglone oczy.

****
-Było już późno, mój ręczny zegarek wskazywał pierwszą w nocy, a mi ciągle nie chciało się spać, stałam więc przy oknie w swoim pokoju i z nudów wpatrywałam się w gwiazdy. Świeciły tak pięknie, jak w letnią noc, chociaż był to zaledwie kwiecień. W mieszkaniu panowała głucha cisza, dowód tego, że wszyscy pozostali domownicy już spali, nawet duchy zdawały się być nieobecne. I nagle w tej ciszy usłyszałam dziwny szmer, a zaraz potem płacz dochodzący z pokoju Kaori. Natychmiast tam pobiegłam. Kiedy otworzyłam drzwi pokoju bratanicy, okazało się, że Ren już tam jest. Siedział w wiklinowym fotelu i tulił do siebie córkę, powtarzając ciągle, że nic się nie stało. Mała płakała jednak coraz głośniej. Ren nie mógł dać sobie z nią rady, widząc to podeszłam do niego. Przykucnęłam obok, chciałam pomóc mu uspokoić córkę, ale ta nie reagowała i nasze wysiłki szły na darmo. Bason, unoszący się za plecami Rena wyglądał na zaniepokojonego. Wyraźnie coś wyczuwał, próbował powiedzieć o tym mojemu bratu, ale on go nie słuchał. Widział tylko płaczącą Kaori. Wreszcie mała uspokoiła się, a raczej w jednym momencie przestała płakać. Jej niebieskie oczy stały się czarne, jakby tęczówki zostały pochłonięte przez źrenice. Ren puścił ją, a ona podeszła do okna. Tamto odtworzyło się jak tylko stanęła obok. Mała wdrapała się na parapet. Nikt z nas nie zdarzył zareagować i dziewczynka wyskoczyła z okna, nie wydawszy z siebie nawet jednego okrzyku. Zbiegliśmy na dół, dosłownie tak jak staliśmy, tylko Ren w pośpiechy zarzucił na siebie kurtkę. Nie znaleźliśmy jej na dole. Wiem, że to może wydawać się dziwne, ale naprawdę nigdzie jej nie było, chodź szukaliśmy my uważnie. W pewnym momencie otoczyła nas grupa dziwnych istot, z pozoru wyglądających jak ludzie. Nie wiem ilu ich było, zanim zdarzyłam przyjrzeć się bliżej, poczułam uderzenie w głowę, po którym straciłam przytomność. Nie wiem, co stało się potem, kiedy się obudziłam już byłam tutaj. Nie wiem co z Renem. Kątem oka widziałam, że próbował walczyć, chodź jego Guan-dao zostało w domu... jedynym narzędziem walki jakim dysponował, było jego własne ciało, on...
-Używał jedności ducha – wpadałem Jun w słowo.
-Dokładnie. Jak mówiłam nie wiem co z nim, nie wiem czy przeżył i nie wiem też co te potwory zrobiły z Kaori... – Zamilkła. W celi na powrót zapanowała cisza. Opowieść dziewczyny dostarczyła mi jedynie nowe pytania.
-Pirika? – Niebieskowłosa mruknęła coś niewyraźnie. Nie odezwała się jednak ani słowem.
-Pirika? – powtórzyłem wołanie, ciągle nic.
-Zostaw ją – głos doshi był spokojny – Nie odezwała się słowem od kąt tu jest. Ona jest jak otumaniona, nie może wytrzymać tego co się z nią dzieje, nie ma dnia, żeby dali jej spokój, te krzyki, które słyszeliśmy wczoraj, powtórzą się i dzisiaj, a może i jutro. O nic już nie spytałem, czułem, że to prostu nie na miejscu, że one nic nie wiedzą. Zamknąłem oczy. Sytuacja nie wyglądała wesoło. Byłem całkowicie bezradny, nie mogłem nic zrobić, czułem się słaby i osaczony jak nigdy przedtem. Jakaś nie znana siła całkowicie paraliżowała całą moją moc. Nieustannie szumiało mi w głowie, nawet tak prosta rzecz jak rozmowa z Jun kosztowała mnie sporo wysiłku. Myśli płatały się w mojej głowie. Teraz już byłem pewien do kogo należał pierwszy krzyk. Domyślałem się też o czym on mówił, tym bardziej, że pamiętałam swoje sny, czy raczej senne wizje. Skuliłem się pod ścianą, ukryłem głowę w dłoniach. Starałem się nie płakać, ale nie dało rady. Więc nie tylko Kiara znikła bez śladu...

***
Trzasnęły drzwi. Uniosłem głowę i zobaczyłem Selene, która bez słowa pochyliła się nad moją postacią. Powoli ściągnęła łańcuch z mojej szyi. Brutalnie podniosła mnie i wykręciła ręce. Nie walczyłem z nią. Wampirzyca była o wiele silniejsza, a po za tym znajdowałem się na jej terenia. Opór nie miał żadnego sensu. Białowłosa prowadziła mnie długim, wąskim korytarzem. Przed oczami migały mi raz po raz żelazne drzwi. Korytarz lochów ciągnął się w nieskończoność. Wampirzyca trzymała mnie za ramiona, czułem jak jej paznokcie wpijają się w moje ciało. Bolało i to bardzo. Zacisnąłem zęby. Dziewczyna mocniej zacisnęła dłonie. To było tak jakby ktoś wbijał we mnie setki szpilek. Stęknąłem z bólu, a ona uśmiechnęła się upiornie.
-Nie znasz jeszcze znaczenia słowa „ból” – Szepnęła mi do ucha.
Z podziemi wyszliśmy na zalany słońcem dziedziniec. Selene nawet nie skrzywiła się, gdy padły na nią gorące promienie. Po mimo bólu postanowiłem obejrzeć owo miejsce. Wysokie na kilkanaście metrów, niemalże idealnie gładkie porastały plączą dzikiego wina. Na środku stała niewielka, kamienna fontanna z rzeźbą białego wilka, z którego paszczy wylewał się cienka struga wody. Obok rosła mała brzózka, jej najniższe gałązki nurzały się w wodzie. Pod tym samym drzewem, na obszernej cembrowinie fontanny siedział jakiś mężczyzna o długich jasnych włosach, ubrany w coś w rodzaju granatowego płaszcza. Na czole mężczyzny widniał fioletowy półksiężyc, zaś na prawym policzku miał kilka pręg. W złotych oczach odbijał się chód i nieopisane wręcz okrucieństwo. Bez trudu rozpoznałem w nim postać z niedawnego snu. Wampirzyca skłoniła się lekko, poczym pchnęła mnie tak mocno, że upadłem na kolana. Selene zmusiła mnie, do spuszczenia głowy. Dopiero, wówczas mężczyzna kazał jej odejść. Nie odezwała się ani słowem, tylko natychmiast spełniła polecenie. Mężczyzna stanął na de mną. Wyraźnie czułem na plecach jego wzrok.
-Czego szukałeś w lesie? – Spytał lodowato.
Nie odpowiedziałem. Larwal chwycił mnie za włosy. Zmusił mnie do spojrzenia w swoje nie ludzkie oczy. Przez jakiś czas przyglądał mi się z uwagą, poczym machnął ręką.
-Bezradność jest straszna, prawda? – zapytał ze złośliwym uśmiechem. – I kto by pomyślał, że tak nie wiele trzeba, aby dawna potęga przestała istnieć. No proszę...
Kopnął mnie w brzuch, upadłem bez władnie na plecy, a on poprawił cios. Ból przeszył moje wnętrzności, w ustach poczułem metaliczny posmak krwi.
-Żałosne – powiedział z przekosem tamten – pan żywiołów, pan własnego przeznaczenia całkowicie zdany na łaskę innych, bez swojej mocy, bez ognistego demona.
Jego słowa dźwięczały mi w uszach, wchodziły do mózgu i wkręcały się w mój umysł, on wiedział kim jestem.
-Nie myślałam, że one są aż tak naiwne, zwrócić się o pomoc do kogoś tak słabego, a jednak to prawda, co mówią o zranionych kobietach. Wszystkie są jednakowe. Jednakowo głupie. Kopnął mnie raz jeszcze. Skuliłem się w kłębek. Nie wykrzywiłem się jednak, nie chciałem sprawiać mu satysfakcji swoim zachowaniem. On ciągle się uśmiechał. Ponownie chwycił mnie za włosy. Uniosłem głowę, a on z całej siły uderzył mnie w twarz. Poczułem jak leci mi krew, usta ponownie napełnił metaliczny posmak. Splunąłem mu pod nogi, zaśmiał się tylko.
Wyciągnął rękę i uderzył mnie w drugi policzek. Tym razem wolałem nie ryzykować, przełknąłem więc napływająca do moich ust krwawą ślinę. Larwal powoli wrócił na swoje miejsce, na brzegu fontanny. Klasnął w dłonie. Natychmiast zjawiła się Selene.
-Zabierz, ale zamknij go osobno. Nie może przebywać z innymi więźniami, o i było by lepiej, jakby nie wiedział gdzie jest. Wampirzyca skłoniła się lekko. Przykucnęła obok mnie i zawiązała mi oczy czarna opaską, następnie pociągnęła mnie za ramiona. Z trudem wstałem i ruszyłem za nią, a ściślej rzecz biorąc zostałem przez nią pociągnięty.

****
Ponownie siedziałem samotnie w wilgotnej celi, różniącej się od poprzedniej jedynie brakiem okna, oraz dwóch towarzyszek niedoli. Łańcuch, zaciśnięty już nie tylko na mojej szyi, ale także na kostkach i nadgarstkach uniemożliwiał mi jakikolwiek ruch. Siedziałem więc na wilgotnej posadzce, dokoła mnie latały szczury, pełzały jakieś robaki. Wszędzie śmierdziało pleśnią, jej zapach był tu dużo bardziej wyraźny. Usiłowałem zebrać myśli, ale przyszywający ból całego prawie że ciała skutecznie mi to uniemożliwiał. Głowa ciążyła mi niemiłosiernie, miałam wrażenie, że lada monet oszaleje lub umrę. Nigdy wcześniej, nawet pod czas swojego starcia z władczyniami dusz nie czułem się aż tak źle. Powoli zapadałem w stan odrętwienia. To co działo się po za celą przestało mnie interesować...
I wtedy ponownie usłyszałem ten krzyk...
-Zostawcie mnie, naprawdę nic nie wiem. Auuu – zawodziła przez zły, to nie ja...mylicie mnie z kimś... I znowu rozdzierający krzyk, a potem kolejny.
Zacisnąłem powieki. Co takiego chcą wydobyć z tego dziecka? Czy ma to związek z moimi snami? Czy może ta młoda szamanka zobaczyła coś jeszcze. I znów to samo, więcej pytań niż odpowiedzi, czemu to wszystko jest takie mętne? Czy Ren żyje? Gdzie są Kiara i Kaori? Po co im Pirica, gdzie Horo? I czy Hane jest bezpieczny... czy Yoh o tym wie?
Kolejny krzyk, a potem cisza. Tym razem krzyczała tylko jedna osoba. Ja miałem już stu procentową pewność, co do jej tożsamości.
-Potwory – powiedziałem sam do siebie. Starając się przy tym zacisnąć pieści. – Czego od niej chcecie? Przecież...
Urwałem bo zamroczył mnie ból.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Sob 12:06, 16 Wrz 2006    Temat postu:

Hmm... ta część jak do tej pory przy komentowaniu sprawia mi największe kłopoty. Czemu? Bo sama nie wiem, co tak właściwie o niej sądzę. Z jednej strony jestem (jak zwykle) zachwycona opisami i całym przedsatawieniem sytuacji, nie mogę się doczekać ciągu dalszego i w ogóle pozytywne wrażenia. Z drugiej - coś mi tu nie gra. Wszystko pięknie i ładnie, ale chyba ta część nie do końca do mnie trafiła. Nie zmienia to jednak faktu, że całość mi się podoba. No i czekam na next part! Bo przerwać w takim miejscu, po takiej masie pytań, bólem, którego przyczyna nie jest wyjaśniona... chcesz, żebym non stop tylko w głowe zachodziła, co się mogło stać i co się jeszcze stanie? No. To dawaj next part!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o anime Shaman King Strona Główna -> Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 2 z 6

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin