Autor Wiadomość
Daryśka
PostWysłany: Śro 23:50, 20 Gru 2006    Temat postu:

Przeca mówię, że umiesz! To miał być komplement! Przy Bezsenności ciągle dostaję ataków śmiechu, a skoro Twoje literki wywołały u mnie jeszcze większe ataki śmiechu - to chyba świadczy o zdolnościach do pisania komedii, nie? (Bezsenność, mimo mylącego tytułu, jest przekomiczną książką opisującą życie gaijina w Japonii - i uwaga! Autorstwa Polaka, opisująca jego przeżycia, a nie jakaś fikcyjna! Naprawdę warto poczytać, aktualnie czerpię z tego Wen do ficzka o Darii xD')
Ive-Hao
PostWysłany: Śro 23:18, 20 Gru 2006    Temat postu:

Daryśka napisał:


Ogólnie - no nie no, po prostu rechotałam i rechotałam (bardziej niż przy "Bezsenności w Tokio", a to z Twojej strony wielkie osiągnięcie doprowadzić mnie do takiego stanu ^^')


No świetnie...zawsze wiedziałam, że nie umien pisać komedii...
Karina
PostWysłany: Śro 21:03, 20 Gru 2006    Temat postu:

Szeeekspir.. oł jea.. Haosiowi znów się dostanie ehehehehehe xD
Daryśka
PostWysłany: Śro 18:46, 20 Gru 2006    Temat postu:

*gleba* No po prostu genialne xD' Ja chcę więceeeeeej!
„Brawa dla tego pana, wreszcie się kapnął” - w tym miejscu po raz pierwszy w tej części rechotałam jak mało kiedy xD'

"-Jesteś totalnie bezczelna, co się z tobą dzieje?" - wiem, łapię za słówka, ale słowo "totalnie" jakoś dziwnie kojarzy mi się z bandą Sharony xD'

Ogólnie - no nie no, po prostu rechotałam i rechotałam (bardziej niż przy "Bezsenności w Tokio", a to z Twojej strony wielkie osiągnięcie doprowadzić mnie do takiego stanu ^^')
Ive-Hao
PostWysłany: Czw 12:03, 14 Gru 2006    Temat postu:

Rozdział VI

Hao wrzeszczał od półgodziny, a ja stałam przed nim w lekkim rozkroku, z głową nieznacznie odchyloną do tyłu, oraz prawą ręką opartą o biodro i zastanawiałam się, kiedy były mistrzuniu skończy wreszcie tą swoją nawijkę, z której nawiasem mówiąc nie rozumiałam ani słowa. Bynajmniej nie dlatego, że jestem mało inteligentna, ale dlatego, że nawet nie próbowałam udawać, że owa reprymenda coś mnie obchodzi. Tym czasem wrzaski szatyna niosły się po całym obozie wywołując (jak mi się zdawało) dreszcze na plecach innych, podległych mu szamanów. Prychnęłam cicho w odpowiedzi na kolejną porcję jego słów, a potem widząc wściekłą minę Hao uśmiechnęłam się mimowolnie. Od jakiegoś czasu po prostu uwielbiałam go wkurzać. Wyglądał wtedy tak słodko, zwłaszcza gdy tak jak teraz jego oczy dosłownie wychodziły z orbit.
-No nie! – powiedział całkiem wyraźnie – Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – rozdarł się niemal na całe gardło. Nawet ja to usłyszałam.
„Brawa dla tego pana, wreszcie się kapnął” – rzuciłam ironicznie w myśli. Brązowowłosy gwałtownie potrząsnął głową.
-Jesteś totalnie bezczelna, co się z tobą dzieje? – zapytał drżącym z gniewu głosem – Co to ma znaczyć?!
Szlag. Zapomniałam, że mimo wszystko on ciągle potrafi czytać w myślach. No trudno. Przecież się go nie boje. Splunęłam na ziemię. Nie siliłam się nawet na okazanie pozorów szacunku, po pierwsze dlatego, że nie czułam takiej potrzeby, po drugie dlatego, że to i tak bezsensu, że to przy Asakurze nie przejdzie. Spojrzał na mnie z żarzą mordu, ale z jakiegoś powodu wiedziałam, że nic nie zrobi.
-To już szczyt! – Ryknął, aż zawdzięczało mi w uszach- Co ty sobie wyobrażasz? – rzecz jasna pytanie retoryczne, więc nie odezwałam się ani słowem. Chociaż może powinnam? Chociażby po to, aby wreszcie zakończyć tą całą farsę. Przestąpiłam z nogi na nogę. Towarzystwo tego długowłosego szatyna już dawno przestało mnie bawić. Poruszyłam nieznacznie ustami. Hao wrzasnął raz jeszcze poczym uspokoił się, opadł na łóżko, odetchnął głębiej parę razy i już znacznie spokojniejszym tonem ciągnął dalej, ale ja już tego nie słyszałam. Odrzuciłam włosy do tyłu i widząc, że jego usta wreszcie przestają się poruszać wypaliłam:
-No dobrze, to jaka jest kara?
Spojrzał na mnie jak na idiotkę.
-Ty się kiedyś doigrasz – powiedział powoli – To, że przegrałem turniej nie znaczy jeszcze, że możecie robić co wam się podoba. Zasady w obozie nie zmieniły się.
„Tak oczywiście. Ciekawych rzeczy się tu dowiaduje. Zaczynam żałować, że musimy się przegnać...”
Czoło pana Asakury ponownie przecięła zmarszczka. Znów czytał mi w myślach, ja znów z niego drwiłam.
-Idź już – wycedził – Wynoś się natychmiast!
Bez słowa odwróciłam się w stronę wyjścia z namiotu. Gwałtownie podniosłam się płótno i zlazłam się na dworze. Przeszłam kilka kroków w linii prostej, kopiąc przy tym jakiś kamień, który przypadkowo nasunął mi się pod nogi. Pech chciał, że kamyk ów potoczył się prosto pod nos tej rudej małpy. Siedząca dotąd spokojnie tuż obok jednego z wygaszonych o tej porze palenisk Macchi, zerwała się nagle i przyskakując do mnie rzuciła mi niewyszukaną wiązanka prosto w twarz. Nie zwracałam na nią uwagi. To dziewczę nie potrafiło nawet porządnie kląć. Donnerwetter! Chciałam ją minąć, ale panna Mattise, stojąca dokładnie po środku wąskiego przejścia pomiędzy namiotami skutecznie mi to uniemożliwiała.
-Przesuń się! – warknęłam.
-Nie mam ochoty! – odparła szerząc przy tym zęby w bezczelnym uśmiechu. W jednej chwili poczułam przemożną chęć pozbawienia jej przynajmniej części uzębienia. Opanowałam się jednak, a nie chcą wdawać się w kolejną, bezcelową kłótnie, po prostu odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę w przeciwnym kierunku, nie zaszczyciwszy jej więcej nawet spojrzeniem. Minęłam namiot mistrza, a następnie skręciłam w prawo, w jedną z bocznych alejek.
-No brawo – usłyszałam tuż za swoimi plecami znajomy głos. Odwróciłam się gwałtownie i natychmiast spojrzałam w beztroskie zdawałoby się oczy wysokiego blondyna.
-No brawo – powtórzył – Takich wrzasków ten obóz nie pamięta. Żałuje, że mnie przy tym nie było, pięknie musiał wyglądać. – dokończył i zaśmiał się cicho. Też się uśmiechnęłam. Miał racje. Jeszcze nikt, nigdy nie doprowadził Hao do takiej furii. Westchnęłam cicho, poniekąd zrobiło mi się go żal. W końcu jednak zajął się mną i czegoś tam nauczył. A z resztą! Kogo to obchodzi? To już przeszłość, zamknięty rozdział, a on nie jest już tym kim kiedyś był, dzisiejsza awantura to udowodniła... Pies go drapał. Machnęłam ręką.
-A żebyś wiedział, że jest czego – powiedziałam uśmiechając się.


****

Próbowałam czytać, ale przy tych wariatkach okazało się to niemożliwe. Zaczęło się niewinnie, od tego, że Marion ni stąd ni zowąd poczuła nieodpartą wręcz ochotę do gry w piłkę. Po krótkiej wymianie zdań z Macchi, która z entuzjazmem przystała na propozycje zabawy, blondynka zaczęła grzebać w swoim plecaku, to jest w jedynym miejscu, w którym spodziewała się znaleźć ową rzecz. Niestety, mijały sekundy, a ona ciągle przerzucała w te i we tę swoje zabawki i ubrania. Były po śród nich różne rzeczy: kilka miniaturowych laleczek Barbie, dwa pluszowe misie, kilka, może kilkanaście sznurów sztucznej biżuterii, jakieś breloczki zakupione w Patch Tribe. Tandeta. Do dziś dziwi mnie, że można było wydać na to chociażby kilka centów. Niestety, małego, włochatego przedmiotu, zielonej barwy, to jest piłeczki tenisowej nie było nigdzie. Marii powoli wpadała w lekką panikę, mogącą, jednak lada chwila przerodzić się w ostrą histerię, gdyż panna Phauna nie należała do osób cierpliwych. Ja w sumie też nie, ale tego dnia miałam jej (cierpliwości) stosunkowo spory zapas. Odłożyłam książkę. Usta blondynki wykrzywiły się nie znacznie, ręce nerwowo poprawiały włosy. Raz jeszcze przejrzała zawartość swojej torby. Obserwowałam ją z pod zmrużonych powiek. Wyglądało to naprawdę zabawnie. Z trudem opanowałam falę śmiechu, zakrywając usta dłonią. Siedząca obok mnie Inka rozejrzała się dyskretnie po namiocie, a potem wtuliła twarz w poduszkę i parsknęła tłumionym śmiechem. Zaraziła mnie. Nie mogłam dłużej dławić tego w sobie. Odwróciłam się zatem plecami do dziewczynek, przytuliłam się do poduszki i parsknęłam cichym, ale za to szczerym śmiechem. Prawie się popłakałam. Otarłam ukradkiem oczy, wróciłam do pozycji siedzącej. Marii siedziała na swoim posłaniu ze zwieszoną głową, Macchi klęczała za nią z grzebieniem w ręku.
-Nie przejmuj się. Chcesz to cię uczesze, od razu poprawi ci się humor. – powiedziała ruda. Marii otarła łzy.
-Maii ma! – krzyknęła tak głośno, że poważnie zaczęłam się o swoją błonę bębenkową. –Marii Ma!- powtórzyła zrywając się na równe nogi. Ponownie przypadła do swojego plecaka. Odwróciła go do góry dnem i potrząsnęła nim parę razy. Wypadły z niego najróżniejsze części niekoniecznie czystej garderoby, także te, które zwykle nosi się pod ubraniem, oraz wspomniane już zabawki. Kilka z owych szpargałów, wykorzystując siłę odrzutu poszybowało wprost na materac i (co gorsza głowę) Inki.
-Trzymaj swoje brudy przy sobie – Warknęła różowłosa. Marii omiotła ją nienawistnym spojrzeniem. Inka zaklęła, po portugalsku, więc nikt nie zrozumiał. Ja też nie, ale z jej wyrazu twarzy domyśliłam się co to było. Energicznym ruchem ściągnęła ze swojej głowy białą pończoszkę i odrzucając ją jak najdalej od siebie.
-Blondynka-kretynka – prychnęła lekceważąco – Zupełnie ja w tym dowcipie – zaczęła, ale nie skończyła, bo Matilda niespodziewanie zaatakowała ją słownie:
-Blond włosy nie są przynajmniej wynikiem jakieś potwornej mutacji genetycznej, tak jak Różowe, niebieskie, czy zielone kłuły!
-Cicho siedź rudzielcu! – ścięła ją Inka – wole już swoją mutacje, niż twój kolor! Ty fałszywa lisico!
Macchi nie zlazła odpowiedzi. Czym bardziej nie zlazła jej Marii, zajęta właśnie ponownym pakowaniem swoich rzeczy. Skrzyżowałam ręce na piersi. Obie przeciwniczki tłukły się zawzięcie, wydając przy tym z siebie najróżniejsze, nie do końca ludzkie odgłosy. Opadałam podbródek na dłoni, ziewnęłam, chcą tym samym okazać znużenie, ale szarpiące się za włosy i ubrania dziewczyny nawet tego nie zauważyły. Marion skryła twarz w dłoniach, u niej ten gest oznaczać może dwie rzeczy, wiec nie byłam pewna, czy małą Włoszka śmieje się czy płacze. Z resztą nie obchodziło mnie to. Zmieniłam pozycje na stojącą. Angielka i Portugalka tłukły się coraz głośniej i coraz bardziej zaciekle.
„Jeszcze chwila a poleje się krew” – pomyślałam, a już parę sekund później spełniło się moje „życzenie”, bo Inka walnęła Macchi pięścią prosto w nos. Rudzielec jąknął nieludzko, złapał się za uszkadzaną właśnie cześć ciała odskoczył w kąt namiotu i spojrzał na swoją przeciwniczkę zaszklonymi oczami.
-Ta wariatka złamała mi nos – rzuciła nosowo. Inka zaśmiała się. Marii spojrzała na nią z przestrachem, a ja zbliżyłam się do różowłosej.
-Gratulacje kochanie – powiedziałam bez cienia ironii. – Wreszcie ktoś jej pokazał, gdzie jej miejsce. Wyciągnęłam do niej rękę i zaproponowałam mały spacer, zdała od tych dwóch przygłupich Europejek. Zgodziła się. Wyszłyśmy na zewnątrz i oddaliły się nieco od obozu. Gdy zlazłyśmy się na miejscu naszych codziennych ćwiczeń, przysiadłyśmy na rozgrzanym piasku i gapiąc się w skały, zaczęłyśmy najbezczelniej w świecie obgadywać zarówno nasze kochane współlokatorki, jak i Wielkiego Hao.


***

-No nareszcie was znałem – powiedział za naszymi plecami jakiś głos.
-Spadaj na drzewo Sebastian – rzuciłam z lekką irytacją. Wcale nie podobało mi się, to on tu jest i przeszkadza nam bądź co bądź w ważnych na swój sposób pogawędkach.
-Tu pustynia, nie ma drzew – odparł swobodnie i usiadł pomiędzy nami. Jak zwykle, robił to na co miał ochotę.
-Masz jakiś powód, czy porostu chcesz pogadać. – zniecierpliwiłam się .
-A jakże. – To mówiąc sięgnął do kieszeni – Paczcie co zlazłem w namiocie mistrza.
-To my jeszcze mamy mistrza? – dociekałam przejmując od niego małą książeczkę.
-Nie łap mnie za słówka! – oburzył się.
Od niechcenia spojrzałam na tytuł. I całe szczęście, że akurat nic nie piłam, bo chyba zaplułabym jakiś płynem całą okolice, a tak tylko parsknęłam niepohamowanym, wręcz histerycznym śmiechem, a już po chwili cała nasza trójka dosłownie kładła się ze śmiechu, bo to leżał przed nami tomik sonetów Szekspira w oryginale.
Daryśka
PostWysłany: Czw 18:25, 28 Wrz 2006    Temat postu:

O łaaa... cuuudne xD' Bjedny Opacho Laughing Swoją drogą jakoś cięzko mi wyobrazić go sobie łysego... nawet połowicznie ^^'
A czy nocna wyprawa Hao znajdzie jakieś wytłumaczenie, czy pozostawisz to w sferze domysłów?
Karina
PostWysłany: Czw 17:08, 28 Wrz 2006    Temat postu:

Pomysł był niezły ale wykonanie przeszło moje oczekiwania xD
Tylko jakoś wcale nie jest mi szkoda tej małej "czekoladki"
Razz
Ive-Hao
PostWysłany: Czw 17:00, 28 Wrz 2006    Temat postu:

Ja i komedia...ech dwa elenty, które z założenie się wykluczją, przynajmniej w przypadku twórczosci, bo zycie to inna sprawa. Pewnie dlatego miałam aż tak długi przest€j z tą częścią, nie mniej jest... Dziękuje Karinie, za posuniecie pomysłu (pamiętarz, w końco to było tak dawno Wink )

Rozdział V

Po jako tako przespanej nocy nastał kolejny nudny dzień. Po raz kolejny od zawieszenia turnieju, żałowałam, że w ogóle podniosłam się z łóżka! Najlepiej byłoby przestać cały ten okropny tydzień, a potem odejść stąd tak po prostu, niestety w tym towarzystwie nie było to możliwe. Marii i Machi świergotały o bzdurach już od wczesnych godzin porannych. Zdumiewające, skąd panny „M” jak ironicznie nazwałam jej w ostatnim czasie brały te swoje tematy. Przecież wciąż tkwiliśmy na pustyni, ciągle w tym samym miejscu. Każdy dzień niczym nie różnił się do poprzedniego, no może z wyjątkiem daty i kilku drobiazgów. Obgadywanie „nowej” powoli wychodziło z mody. Najwidoczniej kończyły się pomysły. Nie znaczy to jednak, że Inka wyjawiła swój sekret komukolwiek po za mną. Ja również dochowałam tajemnicy. Postawa małej odrobinę imponowała mi. Po za dwoma, może trzema nocnymi „akcjami” wywołanymi przez powracające w snach wspomnienie dnia w którym straciła rodziców, nigdy nie traciła swojego nieco lekceważącego podejścia do wszystkich i wszystkiego wokół. Ponieważ ją także dobijała obozowa nuda i zachowanie dwóch trzecich, a właściwie teraz już dwóch czwartych Hanagumi wiele czasu spędzałyśmy razem. Przez wspólne treningi, ale i rozmowy zrozumiałam w końcu, że jeśli po opuszczeniu obozy będzie mi czegoś brakować, to właśnie jej i jej ciętego języka. Nie powinnam się tym przejmować, ale czasem nawet mi trudno tak zupełnie nad wszystkim zapanować.

****
Wieczór zapowiadał się spokojnie. Słońce powoli zachodziło, związku z czym wokół robiło się szaro i zimno. Nienawidzę tych nagłych zmian temperatur, ale będąc tyle czasu na tym zadupiu zdarzyłam się przyzwyczaić, więc nie ruszało mnie to nic a nic. Chodź właściwie to mogłoby być troszkę cieplej. Zostawiłam towarzystwo złożone rzecz jasna z Emppu, Sebastiana, a tym razem także z Inki i pobiegłam do namiotu po jakoś bluzę. Aby skrócić do niezbędnego minimum czas przebywania z tymi dwiema wariatkami, z których jedna siedziała właśnie po środku z rozpuszczonymi włosami, zaś druga wymachując grzebieniem i nożyczkami, próbowała za wszelką ceną nadać jasnym kudłom przyjaciółki jakiś ludzki wygląd, wyjęłam z plecaka pierwszą lepszą narzutkę, jak wpadła mi w ręce. Wychodząc z namiotu uśmiechnąłem się pod nosem. Kto by pomyślała, że Marion pozwoli sobie chodź o parę centymetrów skrócić włosy? Założyłam bluzę na siebie, zasunęłam zamek i schowałam ręce do kieszeni. Już miałam ruszyć w stronę naszego ogniska, gdy w odległości kilku metrów o de mnie, po miedzy namiotami przemknęła znajoma postać. Długa peleryna w którą ów miał na sobie unosiła się i opadała w raz z każdym pośpiesznym krokiem właściciela. Hao, gdzie on się wybiera o tej porze? Mniejsza o to. O wiele bardziej istotny był dla mnie fakt, iż nie było przy nim tej małej wkurzającej „czekoladki”. A zatem Opacho wreszcie został sam. Lepiej być nie mogło. Gdy tylko szatyn zniknął po za po terem obozu, ja natychmiast ruszyłam w kierunku pozostawionych towarzyszy.

***
-No nareszcie, robiłaś ten sweter, czy jak? – odezwał się Sebastian, gdy ponownie zlazłam się przy ognisku.
-Nie sweter, tylko bluzę – poprawiłam bez nacisku. – Ale nie to jest teraz ważne. Nie wiecie gdzie poszedł Hao? - Zapytałam wciskając się po miedzy brata i Inkę. Na szczęście oboje zrozumieli, że mają się posunąć.
-Nie, a co wyszedł gdzieś? – Opowiedział mi pytaniem na pytanie Emppu.
-Przecież mówię. –Mruknęłam. – Poszedł i to sam.
-Może do brata? – zasugerował Sebastian. – Kiedyś wspominał coś o przyłączeniu się do niego... Ale chwila, obchodzi cię to? – Położył mi rękę na ramieniu.
-Jasne, że nie! – rzuciłam niedbale. – Oczywiście, że mam gdzieś to, czy mistrzunio zrobi z siebie jeszcze większego błazna niż jest teraz, o ile to w ogóle możliwe, nic a nic mnie to nie obchodzi. Ale jest coś jeszcze, coś o wiele ciekawszego. – Ostanie zdanie wypowiedziałam szeptem, tuż nad uchem brata. Ten wyprostował się.
-Ty...
kiwnęłam potakująco głową.
-Pora na zemstę. – szepnęłam uśmiechając się.

****
Sebastian stał ze skrzyżowanymi rękami po środku swojego namiotu, a ja od miej-więcej kwadransa stałam się przekonać go, aby pożyczył mi swoją golarkę na baterię. Niestety braciszek się uparł i żadne argumenty do niego nie trafiały. Ja swoje on swoje, zupełnie jak para przedszkolaków. Szybkim ruchem założyłam za ucho jakiś nieposłuszny kosmyk. Zacisnęłam dłoń w pieść i tylko cudem powstrzymałam się aby nie dać mu w szczękę. Zamiast tego podparłam się pod boki i przechyliłam głowę.
-Proszę. – Nudziłam niczym mała dziewczynka, ukrywając zdenerwowanie – proszę!
-Nadal nie rozumiem, po co ci to! – Braciszek nie ustępował.
-Przecież już ci mówiłam. – Oburzyłam się. – Nie moja wina, że jesteś ułomny i nic nie rozumiesz!
Zmierzył mnie tak lodowatym wzrokiem, że gdy nie szara drenowa bluza, w którą byłam owinięta, to pewnie zamarzła bym na miejscu. Sebastian zrobił krok w moją stronę. Rozejrzałam się po namiocie. Ponieważ nie było gdzie uciec ciągle stałam na swoim miejscu. Po chwili poczułam na swoim nadgarstku mocny uścisk dłoni brata.
-To, że jesteś moją siostrą, nie upoważnia cię, do ubliżania mi! – Wycedził patrząc mi w oczy. Przyciągnął mnie to siebie, poczym puścił. Straciłam równowagę i poleciałam do tyłu, głucho uderzając siedzeniem o ziemię. Podniosłam się bez słowa, obrzucając przy tym brata wściekłym spojrzeniem. On jednak tylko się uśmiechnął, jak zwykle nie przejął się ani odrobinę moim podłym nastrojem, który co gorsza sam mnie wpędził. Wszystko we mnie dygotało, teraz gdy patrzyłam na ten jego bezczynny uśmieszek, miałam ochotę go prostu zabić! Jakby tego było mało braciszek jakby nigdy nic wyciągnął do mnie rękę.
-Jesteś śliczna kiedy się złościsz – powiedział z wyraźną drwiną w wpatrując się w moją zapewne wykrzywioną do granic możliwości twarz. I to była kropla, która przepełniła kielich. Zanim zdarzył połapać się w moich zamiarach już leżał na ziemi przywodzony do niej moim ciężarem. Równocześnie na jego twarz spadała seria szybkich, a przy tym naprawdę mocnych ciosów. Próbował się bronić, ale wertykalna pozycja, jak również fakt, że po prostu siedziałam okrakiem na jego brzuchu, skutecznie mu to uniemożliwiało. Zmęczyłam się i uwolniłam ofiarę, natychmiast się podniósł, a w jego oczach pojawił się złośliwy blask. Kątem oka zerknął na swoje posłanie, czy raczej, na leżący tam toporek, poczym zrobił pierwszy drobny krok w tamtym kierunku. Wiedziałam o czym myślał i postanowiłam za wszelką cenę do tego nie dopuścić. Co innemu przyłożyć braciszkowi po facjacie, co innego zdecydować się na prawdziwą masakrę z użyciem kontroli ducha. Wyprzedziłam go więc zastępując mu tym samym drogę.
-No co ty – zaczęłam starając się aby zabrzmiało to niewinnie. Niestety, niewinności nie potrafiłam już nawet udawać – Przecież wcale nie musimy...- ugryzłam się w język nim skończyłam. Mało brakowało, żeby z moich ust wyszły jakiś głupkowate frazesy w stylu latynoskiej telenoweli. Szlag. Z braku lepszego pomysłu, po prostu rzuciłam się braciszkowi na szyje. Pięknie to z boku musiało wyglądać nie ma co: koedukacje rodzeństwo, które jeszcze pięć minut temu skakało sobie do gardeł, teraz obsikuje się w najlepsze! Dobrze, że scena ta nie miała żadnych świadków, bo pewnie oboje dostalibyśmy poradę następującej treści: ”Znajdźcie sobie jakiegoś dobrego psychiatrę”. Oszołomiony Sebastian, dopiero po upływie ładnych pary chwil odepchnął mnie do siebie.
-Dobrze się czujesz? – zapytał zadziornie.
-I kto to mówi! – prychnęłam, ale w moim głosie nie było już irytacji.
Zaśmiał się cicho.
-Moja krew – stwierdził. – Ok. weź ją sobie. – powiedział wyciągając z plecaka maszynkę i podając, a raczej wciskając ją do moich dłoni. Otrzymawszy wreszcie to, co było powodem miej wizyty, bez słowa upuściłam namiot brata.
Nawet mu nie podziękowałam.

****
Szłam powoli środkiem „alejki” czy raczej jakieś prowizorycznej ścieżki rozciągającej się miedzy namiotami. Oprócz mnie wszyscy już dawno spali, więc niebezpieczeństwo, że przypadkiem na kogoś wpadnę spadało praktycznie doi zera. Oczywiście, zawsze mogło zdarzyć się, że ktoś wyleci z namiotu „za potrzebą” ale w takich przypadkach raczej nikomu nie w głowie śledzenie kogokolwiek. To też nie rozglądałam się specjalnie wokół. W tej jednej chwili nie liczyło się nic, po za moją zemstą, która wreszcie się ziści. Uśmiechnęłam się do własnych myśli. Wprost rozpierała mnie energia, złożona z niepohamowanej wręcz radości, przyprawionej bądź, co bądź szczyptą adrenaliny. W końcu to co chciałam zrobić nie było do końca bezpieczne. Jak zagaruje mistrzunio jak się dowie? Pewnie ostro się wkurzy, może nawet przypomni sobie, że przecież jest groźnym, bezlitosnym Hao Asakurą, a nie jakimś tam fajtłapowatym przywódcą bandy idiotów, którzy są z nim nie wiadomo po co i dlaczego. Na to ostatnie szanse były jednak nikłe. Uświadomiwszy to sobie poczułam w sercu jakiś dziwne ukłucie. Kiedyś podziwiałam Hao, a teraz po prostu go nienawidziłam. Jak to możliwe, alby w jednej chwili stać się aż takim lalusiem? Żałosne. On już nie był nawet swoim własnym cieniem. Najlepiej by zrobił, gdyby po prostu skończył ze sobą, tak jak robili to dawni Japończycy, niestety Asakura nie wykazywał najmniejszego zainteresowania samobójstwem.

Zatrzymałam się przed namiotem Hao. W jednej chwili wyciszyłam wszystkie myśli. Pal diabli Asakurę! Nie on jest teraz najważniejszy, tym bardziej, że przecież gdzieś go „wywiało”. Uchyliłam płótno zasłaniające wejście i po cichu wsunęłam się do ciemnego wnętrza, kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do tych względnie nowych warunków (w końcu na dworze też było ciemno) natychmiast okazało się, że moje przypuszczenia były słuszne, czekoladka spał jak aniołek, zaś jego „niańki” nie było nigdzie w pobliżu. Nie zwlekając już ani chwili uklękłam obok jego posłania i przystąpiłam do dzieła. Dawno nie czułam aż takiej satysfakcji...

*****
Nazajutrz z samego obudził zarówno mnie, jak i pozostałych obozowiczów, okropny dziecięcy krzyk. Efektem tak wielkiego natężenia decybeli, nie mogło, rzecz jasna być nic innego, jak tylko wielkie zbiegowisko, zaspanych, a do tego nie do końca ubranych szamanów, różnej płci i wieku. W którym to, oczywiście nie mogło zabraknąć Marii i Machi. Zdumiewające, że w tak zimne noce, te dwie wariatki sypiają w czymś tak krótkim! O ile koszulka Matildy sięgała jej przynajmniej do połowy uda, tak to coś, co miała na sobie Marion odsłaniało nawet pół jej pośladka! Dla mnie to żadna nowość, ale fakt, że chcą w tym wyjść na zewnątrz okazał się szokujący nawet dla mnie. Usiadłam na materacu. Przetarłam oczy i złapałam pierwszą lepszą bluzkę, jaka wpadła mi w ręce. Przebrałam się w przyspieszonym tempie i wzorem pozostałych Hanagumi, do których dołączyła prawie kompletnie ubrana Inka, wyszłam na zewnętrz. To co tam ujrzałam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Owszem, wiedziałam wczoraj w nocy co robię, ale aż takiej tragiko-komedii się nie spodziewałam: oto Opacho biegał po całym obozie w te i we tę, trzymając się przy tym rękami, za swoja głowę, która teraz była łysa z jednej strony. Musze przyznać, że wyglądał przekomicznie, jakby zafarbować mu to co zostało na pomarańczowo, a na nos założyć czerwoną kuleczkę mógłby spokojnie robić za klauna w jakimś podrzędnym cyrku! Zasłoniłam usta dłonią, ale nie wiele to pomogło. Mało co nie udławiłam się własnym śmiechem. Owo połączenie cyrku, opery i baletu okazało się tak genialną mieszankę, że trudno było przejść obok niej obojętnie. To też już po chwili zdecydowana większość obozowiczów poszła w moje ślady. Tylko nie liczni usiłowali w jakiś sposób pomóc tej wszeczaco-piszcząco-tańczącej czekoladce, bo chyba nie trudno się domyślić, że zarówno wydawane przez niego dźwięki, jak i wykonywane ruchy, były dalekie od normalności. Jedynym tragicznym aspektem tej sceny był łzy spływające ciurkiem po policzkach murzynka. Te jednak nie były moim zmartwieniem, wręcz przeciwnie, ich widok sprawiał mi nieopisana wręcz przyjemność. Wypatrzyłam w tłumie Sebastiana. Braciszek stał ze skrywanymi na piersi rękoma, tuż obok swojego namiotu i swoim zwyczajem uśmiechał się szelmowsko, chociaż miał na sobie jedynie spodnie.
-Tobie naprawdę obiło – powiedział, gdy zlazłam się obok niego.
-Tylko odrobinę – opowiedziałam nie przestając się śmiać. Było warto, bez względu na cenę, jaką być może przyjdzie mi zapłacić!
-No o tym już nie długo możesz się przekonać – szepnął mi do ucha. – Spójrz tam – wskazał dłonią kierunek. Spojrzałam w tamtą stronę i mało nie padłam z wrażenia, ujrzałam bowiem nikogo innego jak Hao, radośnie zmierzającego w stronę obozu. Przetarłam oczy, myśląc, że wyobraźnia płata mi jakieś głupie figle, ale nie, to naprawdę był mistrzunio rozanielony jak nigdy przedtem.
-Sebastian – wyjąkałam – Czy nikt naprawdę nie wie, co pan pelerynka robił w nocy?
Uśmiechnął się szerzej.
-Myślisz? – spytał. Pokiwałam głową i oboje zaczęliśmy się śmiać.
Karina
PostWysłany: Nie 19:11, 17 Wrz 2006    Temat postu:

*skanduje* Sebastian, Sebastian, Sebastian;D

A propo "schwarz charakteren"
Ja: Bohun to był kawał sukinsyna, ale i tka był świetny
Moja Mama: a co ty masz takie pociągi do złych facetów?
Ja: a na cholere mi jakiś uczciwy idota? ^^
Daryśka
PostWysłany: Pią 20:40, 08 Wrz 2006    Temat postu:

Ive-Hao napisał:

(Dzięki Daryś, za podrzucenie pomysłu na parta:) )

O.o Serio? Fajnie xD'
A do tego momentu czytałam. Czekam na kolejnego parta ^^'
Satsume
PostWysłany: Pią 20:15, 08 Wrz 2006    Temat postu:

Łiiiiiii!!! Śliiiczneeee!!!
[A: Wariatka... Sat jest wariatką...]
Dopiero teraz zauważułeś...
[A: *gleba*]
^^' No więc... Podoba mi się, i to bardzo. Ja mam zastój i wenę na wszystko, tylko nie na "Shaman's Dreams"...
Ive-Hao
PostWysłany: Pią 15:19, 08 Wrz 2006    Temat postu:

Bo to taki wredny blondym? Laughing



Rozdział IV

(Dzięki Daryś, za podrzucenie pomysłu na parta:) )

Jasnowłosy skierował na mnie spojrzenie swoich żółtych oczu. Unosząca się nad nim demonica zrobiła niezadowolona minę, ale kto by się nią przejmował. Po chwili znikła, a Sebastian zarzucił topór na ramię. Inka odwróciła się, chwaliła swoją lalkę za głowę i co sił w nogach pognała w kierunku obozu. Przez chwilę mierzyłam brata nie zbyt uprzejmym wzrokiem. Byłam na niego wściekła, za to co zrobił, za ten jego tygodniowy wypad o którym nie raczył mnie nawet poinformować. Diabli wiedzą gdzie był i co robił... I nagle nie wytrzymałam. Podeszłam do niego, poczym z całej siły walnęłam go w szczękę. Zatoczył się odwracając głowę, z trudem utrzymał się na nogach.
-Zwariowałaś? – zapytał ścierając sobie krew z rozciętej wargi.
-A owszem, ty bezmózgi kretynie! – warknęłam rozwścieczona. – Może wyjaśnisz mi łaskawie gdzie cię pognało?
Uśmiechnął się. Z kącika ust ciągle leciała mu krew.
-Nie ważne gdzie byłem, ważne co mam.
Szybkim ruchem ściągnął plecak, rzucił go na piasek, następnie pociągnął mnie za rękę, zmuszając tym samym abym się pochyliła. Drugą dłonią szybko odtworzył klapę plecaka i odsunął zamek. Pochyliłam się jeszcze niżej i...
-O kurde! - wyrwało mi się troszkę zbyt głośno.
-Ciszej! – zgromił mnie jasnooki.
-Skąd masz tyle forsy?! – zapytałam siadając z wrażenia na rozgrzanym piasku, dotykając jednocześnie czoła dłonią. Cały świat zawirował wokół mnie. Cała okolica migała mi przed oczami. – Czyś ty do reszty zwariował? – zapytałam powoli, z lekkim westchnieniem.
-Tylko troszkę – odparł spokojnie – Jeśli mamy stąd zwiać, to potrzebujemy kasy...
-Skąd to masz? – dopytywałam się ciągle.
-Nie domyślasz się? – Zakpił.
Zacisnęłam usta. Nic już nie mówiłam, tylko patrzyłam na brata spod zmuszonych powiek. Tak, domyślałam się gdzie przebywał i delikatnie mówiąc nie podobało mi się to. Właściwie rzecz ujmując czułam z tego powodu coraz większą złość. W myśli obrzucałam go najgorszymi epitetami. Imbecyl, parafian, idiota, to tylko cześć określeń, które przychodziły mi na myśl. Gwałtownie podniosłam się i otrzepałam spodnie. Zmierzyłam brata gniewnym spojrzeniem. Z trudem powstrzymałam się ponownym daniem mu w twarz.
-Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś – powiedziałam sarkastycznie.
-A dziękuje znakomicie.
Przegiął i to bardzo. Nim się obejrzał zarobił kolejny cios. Tym razem nie pozostał mi dłużny. Chwycił mnie za ramiona i potrząsnął mną z całej siły. Kiedy wreszcie mnie puścił poleciałam jakieś pół metra do tyłu.
-Opanuj się idiotko. Nie wybrałem się do Vegas po rozrywkę. Musiałem zdobyć kasę, a ty byś mi tylko przeszkadzała. – Wyjaśnił podając mi rękę. Odtrąciłam ją. Zamknęłam oczy i co prędzej stanęłam na nogach. Dalsza rozmowa nie miała sensu. Sebastian minął mnie z bezczelnym uśmiechem. Przez jakiś czas patrzyłam jak jego sylwetka staje się coraz mniejsza, aż w końcu ginie mi z oczu. A niech go szlag! I jest moim bratem? Żałosne, naprawdę. Wyciągnąłem z kieszeni szortów niewielki, metalowy otwieracz do puszek osadzony na drewnianej rączce. Przez chwilę obracałam go w palcach. Powinno się udać...
-Aschroft!
Zbroja od razu pojawiła się obok mnie, otwory w hełmie zaświeciły złowieszczym blaskiem. Uniosłam w górę rękę z otwieraczem. Machnęłam nią parę razy, wydałam kilka rozkazów. Wszystkie zostały wykonane bardzo precyzyjnie. Zmieniłam ułożenie palców na rączce otwieracza, teraz trzymałam go jak miecz. Zgięłam rękę w łokciu. Uśmiechnąłem się złośliwie. Opuściłam ręce w dłuż ciała. Po raz kolejny zmieniłam ułożenie palców na trzymanym przedmiocie, który teraz niedbale zwisał wzdłuż mojej nogi. Był ciepły, a to znaczyło, że ciągle mam kontrolę ducha. Uśmiechnęłam się szerzej, tym razem był to uśmiech zadowolenia. W jednej chwili minęła mi cała złość. Teraz czułam jedynie zadowolenie i jakąś dziką satysfakcje. Raz jeszcze uniosłam otwieracz do góry, zwalniając równocześnie kontrolę ducha. Wsunęłam go do kieszeni i pognałam w kierunku obozu.


****

Kiedy zlazłam się na miejscu mój dobry humor od razu gdzieś prysł. Ulotnił się nagle, nie pozostawiając po sobie ani śladu. Powód? Oczywiście, te dwie szurnięte hanagumi. Obie pochłonięte jakoś arcyciekawą rozmową, tak iż nawet nie zauważyły mojego powrotu. Tym razem jednak, te dwie niewydarzone plotkary nie gadały o Ince. One rozmawiały o mnie! I to bynajmniej nienajmilej. Przez jakiś czas słuchałam tej ich paplaniny, poczym bez ostrzeżenia uderzyłam rudzielca w głowę rączką otwieracza.. Odskoczyły od siebie jak oparzone. Macchi złapała się za głowę, a Marii mrucząc coś niewyraźnie wbiła wzrok we własne buty. Starała się mnie ignorować, ja również nie zwracałam na nią większej uwagi. Blondynka skuliła się, tak że włosy zasłoniły jej policzki, a ruda patrzyła na mnie spode łba. Wszystko we mnie chodziło. Nie wiem, co powstrzymywało mnie przed powtórzeniem ciosu. Mniejsza jednak o to. Patrzyłam na dziewczyny nie przychylnym wzrokiem i zastanawiałam się, czy warto do nich cokolwiek mówić. Rzecz jasna odpowiedź przyszła sama, oczywiście, że nie warto, i tak robią co chcą, a moje słowa latają im koło czterech liter. Kiedyś było inaczej, ale od czasów masakry w Sanktuarium Gwiazdy, one nie uważały mnie już za swoją liderkę. W sumie nic straconego. Wcale za tym nie tęskniłam, no może troszkę, czasem w chwilach takich jak ta...
Bez słowa zostawiłam je same, to co się stało powinno dać im chodź troszkę do myślenia. Usiadłam na jakimś kamieniu i ostentacyjnie żując gumę gapiłam się na cały obóz, wszystkich tych żałosnych szamanów, którzy nie wiadomo dlaczego ciągle trzymali z Hao. A dlaczego ja tu byłam? Czemu wciąż tkwiłam w miejscu w którym czułam się fatalnie? Bo nie miałam do kąt odjeść? Absurd, zawsze można sobie coś znaleźć, bo tu się wychowałam? Oj Kanna chyba zaczynasz robić się sentymentalna... Uderzyłam dłońmi o kolana. Głupie myśli natychmiast się ulotniły. Dalej żułam demonstracyjnie gumę, ruszając przy tym cały czas szczęką i bawiąc się nieposłusznym kosmykiem włosów. Nic mnie nie obchodziło. Z nikim nie chciałam rozmawiać, a jeśli chodzi o mojego kochanego przyrodniego brata, to nawet nie chciałam go wiedzieć. Jak on mógł? To jest niewybaczalne, zostawić mnie tutaj z tymi kretynami, a samemu nieźle się bawić, gdzieś w zadymionym kasynie i obserwować wściekłe mimy jakiegoś wystrojonego krupiera. No nic, było minęło, trzeba żyć dalej.


******

-Kanna, odłóż to wreszcie, prze ciebie robię się głodna! – Mina Macchi nie należała do najweselszych. Ruda wlepiła swoje fioletowe oczy w trzymany prze zemnie otwieraczu do puszek, którym bawiłam się od jakiś piętnastu minut, aby zabić nudę. Nie reagowałam. Dalej obracałam w palcach wspomniany przedmiot. Ta kompletnie tym nie zrażona ponowiła prośbę. Dalej nic. Udawałam, że nie słuszne. Westchnęła, przymykając oczy. Widziałam, jak próbuje opanować wybuch gniewu. Bawiło mnie to. Nie dawałam jednak tego po sobie poznać. Tym czasem Macchi dosłownie zieleniała z gniewu.
-Może byś tak łaskawie spojrzała na mnie jak do ciebie mówię – wypaliła – Może...
-O przepraszam Matisse, mówiłaś coś? – zapytałam bezczelnie przeciągając lekko każde słowo.
-Nie mów do mnie po nazwisku! – Ryknęła tracą ostatnie hamulce. – Albo...
-Albo co? – wpadłam jej w słowo. – Chcesz znowu oberwać?
Zacisnęła pięści.
-Tym razem na pewno bym z tobą wygrała...
-Nie żartuj. – Ucięłam krótko odwracając głowę. Miałam zamiar wrócić do przerwanej zabawy, ale Matilda nieoczekiwanie wyrwała mi zabawkę z ręki.
-Oddawaj! – powiedziałam przez zęby.
-A w życiu!
Podniosłam się do pozycji stojącej, poprawiłam włosy. Dziewczyna widząc co się dzieje wybiegła z namiotu. Bez namysłu pognałam za nią. Goniłyśmy się po całym obozie, przyciągając ku sobie spojrzenia wszystkich. Nikt jednak się nie odzywał. Każdy tylko się gapił. Hao musiał usnąć, bo nigdzie go nie było. Przyśpieszyłam, uciekająca odwróciła się przez ramię. Gdzieś w oddali dostrzegła sylwetkę Marion. Krzyknęła coś do niej. Jasnowłosa zamrugała zielonymi oczami odwracając się w jej stronę.
-Łap! – Otwieracz poszybował w powietrzu i opadł prosto w wyciągnięte ręce Marion. Ta natychmiast zaczęła biec. Zagryzłam wargi. Macchi uskoczyła w bezpieczne miejsce, a Marii spiesznie oddalała się do namiotów, a potem od terenu obozu. Cały czas biegłam za nią, jej długie kucyki śmigały za nią ja ogon komety. W drugiej ręce ściskała Chuck`a. Świetnie, w radzie czego mogła stworzyć kontrole ducha, a ja nie, przynajmniej do półki nie odzyskam swojej własności...
Biegła nie oglądając się za siebie, wciąż przyśpieszała. Piasek i gorąco zdawały się jej nie przeszkadzać, w końcu jednak zahaczyła nogą o jakiś kamień i z krzykiem upadła jak długa. Oba dotychczas bardzo mocno ściskane przez nią przedmioty wysunęły się z jej rąk. Natychmiast zlazłam się obok i energicznie pozbierałam je z ziemi. Marion otrzepała sukienkę. Wzruszyła obojętnie ramionami, pokręciła głową. Nic nie mówiła, zrobiła tylko dziwną minkę.
-Marii ma dość – powiedziała cicho.
-A wiesz, że ja też? Was! – odparłam oddając jej lalkę.
Ponownie wzruszyła ramionami. Odeszła, a ja znów zostałam sama. Starając się opanować nerwy usiadłam na jakieś skale. Odzyskany otwieracz ponownie spoczywał w kieszeni spodni. Chłodny, wieczorny wiatr zaczął bawić się moimi włosami, zimno przeszywało mnie do szpiku kości. Nie poruszałam się. Na niebo wyszły gwiazdy. Okolica szybko pogrążyła się w mroku. Objęłam się i zaczęłam rozcierać ramiona. Było mi naprawdę zimno...


****

-Ciągle się dąsasz? – usłyszałam tuż za sobą głos Sebastiana. Odwróciłam się.
-Może...
-Może? W co ty grasz? – usiadł obok.
-W nic.
-No jasne, nie było cię na kolacji. – powiedział obojętnie.
-Tak i co?
-Nic...
-To jest bez sensu – podniosłam się.
-Wiem, a zatem?
-Co zatem?
-Zgoda? – wyciągnął dłoń.
Przez chwilę zastanawiała się co zrobić.
-Zgoda – podałam mu prawą dłoń. – to kiedy?
-Co kiedy?
-kiedy się stąd wynosimy?
-Za tydzień w sobotę mamy samolot, kupiłem już bilety...
-do dobrze, do kąt?
-Do Berlina.
-Co? – okazałam najwyższe zdumienie – Dlaczego?
-Bo ja tak chce – zaśmiał się bezgłośnie. Też się uśmiechnęłam. Cudownie. Wreszcie coś się zmieni.
Karina
PostWysłany: Pią 14:19, 08 Wrz 2006    Temat postu:

"Siedzący obok niego Opaczo uniósł swoją czarna główkę i spojrzał na mnie badawczo"
powinno być Opacho, dale z resztą już jest poprawnie napisane.
No był jeszcze pare literówek, ale już sie nie czepiam^^
Podobał mi się opis ducha Sebastiana... i w ogóle.. cały Sebastian^^
Ive-Hao
PostWysłany: Czw 22:07, 07 Wrz 2006    Temat postu:

Rozdział III

Przez kolejne kilka dni nie wydarzyło się absolutnie nic ciekawego, czy niezwykłego. Wszystkich ogarnął senny nastrój i jedynie pojawienie się tej "nowej" dostarczało jako takiego tematu do rozmów. Inka była teraz na ustach wszystkich, a dyskusje i domysły na jej temat stały się stałym komponentem nie tylko posiłków. Nawet Marii i Macchi, które jako jedyne zdołały nawiązać z nią bliższy kontakt nie ustawały w wymyślaniu najróżniejszych, nie zawsze sensownych hipotez na jej temat, jak tylko zlazła się po za zasięgiem ich głosu. Irytowało mnie to, ale starałam się tego nie okazywać, nie chciałam dodatkowo zagęszczać atmosfery. Ta była już wystarczająco ciężka. Jednakże jednego ranka, kiedy leżałam na posłaniu czytając książkę, a Marii i Macchi głośno rozprawiały na temat nieobecnej akurat w namiocie Inki, nie wytrzymałam. Odłożyłam książkę, uprzednio zamykając ją z trzaskiem. Wyprostowałam się przyjmując pozycję stojącą.
-Możecie przestać?! - Warknęłam - Nic tylko Inka i Inka, skoro tak bardzo interesuje was jej pochodzenie, to po prostu spytajcie ją o to. Wielka filozofia, naprawdę!
Marion wyraźnie zatkało. Dziewczyna nie mogła słowa z siebie wydusić. Zamrugała tylko powiekami.
-Próbowałyśmy - wypaliła ruda. - Wykręciła się jakąś bajeczką.
-To widocznie nie chce o tym mówić, a skoro tak to i wy możecie przestać pleść androny. Tak właściwie to nie wstyd wam obgadywać koleżankę?- Wrzasnęłam
-Wszyscy o niej mówią - powiedziała obojętnie Matilda
-Tak jasne "wszyscy", ale wy nie musicie!
-Weź przestań - Marii drapała się w głowę. - Od kąt obchodzą cię inni? Tym bardziej ona, skoro nie znosisz jej!
-Nie prawda! -Odparłam gniewnie - Wolę ją od ciebie! Przynajmniej, jeśli idzie o trening. Jej kocia laleczka jest milion razy bardziej przydatna niz. twój Chuck!
-No tak, Marii zapomniała na śmierć, że Hao kazał ci ją troszkę przećwiczyć, a ty potulnie wykonałaś polecenie. Najwidoczniej bałaś mu się drugi raz postawić!
-Mam w nosie to, co każę Hao! A jeśli ją trenuję, to, dlatego, że sama tego chce. Lepsze to niż siedzenie z wami! - Ta wypowiedź zakończyła kłótnię, nie, dlatego, że dziewczyny nie miały zamiaru mi na nią odpowiedzieć, lecz dlatego, że ja odwróciwszy się na pięcie wyszłam z namiotu. Nie miałam zamiaru dłużej z nimi gadać.
Słońce powitało mnie oślepiającym niemalże blaskiem. Osłaniając oczy daszkiem z dłoni ruszyłam w głąb obozu, gdzie spodziewałam się spotkać Sebastiana i Emppu. Nie zlazłam ich na dworze, więc nie uprzedzając ich o swoich zamiarach, chociażby chrząknięciem, podniosłam płótno zakrywające wejście do ich namiotu. Sebastian leżał na swoim materacu z jedną nogą zgiętą w a drugą założoną na kolano pierwszej. W ręku trzymał niewielki nóż, którym bawił się troszkę od niechcenia. Emppu trzymał w ręku talię jakiś mocno sfatygowanych kart i tasował ją nieustannie. Mój widok, nie wywarł na nikim większego wrażenia. Przyzwyczaili się, tyle razy wchodziłam, tu bez zaproszenia, czy nawet pytania... Bez słowa przysiadłam obok brata. Przyciągnął nogi po brodę.
-Fajnie, że wpadłaś - wydusił, tak jakby mówił "Diabli cię tu nadali siostrzyczko"
-Akurat.
-No - Emppu przestał bawić się kartami - Wpadłaś, bo jak to ujmujesz u was nie da się wytrzymać, czy masz ciekawszy powód?
-Ano. To regularne wariatki. Nie mówię o tej nowej, ale stara gwardia, bije wszelkie rekordy. Nie wiem jak długo z nimi wytrzymam. Nie wiem jak znosiłam je przez te wszystkie lata. - Westchnęłam cicho. Od środka rozrywała mnie złość. Ciągle miałam nienajlepszy humor, do którego już chyba wszyscy w koło zdarzyli się przyzwyczaić, bo przestałam robić wrażenie na kimkolwiek. Sebastian świdrował mnie spojrzeniem. Emppu zaczął wykładać karty na posadzkę namiotu. Braciszek pochylił się na swoim plecakiem. Przez chwilę dokładnie przeszukiwał jego zawartość, aż w końcu wyciągnął opakowanie jakiś papierosów.
-Chcesz? - Zapytał posuwają mi je pod nos.
-Dzięki, staram się rzucić.
-Co? - Wytrzeszczył na mnie swoje żółte oczy.
-Słyszałeś. Mam tego dość.
Wzruszył ramionami. Wyciągnął jednego i zapalił. Patrzył przy tym na mnie obojętnie. Zaciągnął się i puścił dym ustami. Przez jakiś czas panowało milczenie, które po kilku ciągnących się minutach przerwał podnoszący się z leżanki Sebastian:
-Chodź - powiedział biorąc mnie za rękę.
-Gdzie?
Nie opowiedział, zamiast tego pociągnął mnie mocniej. Posłusznie ruszyłam za nim. Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi, ale już chwilę później domyśliłam się tego. Stanęliśmy, bowiem przed dużym namiotem w samym sercu obozu. Zatkało mnie. Spojrzałam na brata. Ten uśmiechnął się od ucha do ucha.
-No, co?
-Kpisz sobie? - Syknęłam
-Nie - I wszedł do namiotu, a ja za nim. Wnętrze nie wyglądało imponująco. Właściwie rzecz biorąc nic nie odróżniało go od pozostałych, no może tylko łóżko polowe zamiast materaca. Siedział na nim długowłosy szatyn ubrany w jasną pelerynę.
-Czego chcecie? - Zapytał nawet na nas nie patrząc. Głos miał zimny i opanowany, ale z ucz nie biła mu już taka przenikliwość jak kiedyś. Siedzący obok niego Opaczo uniósł swoją czarna główkę i spojrzał na mnie badawczo. Opowiedziałam spojrzeniem pełnym nienawiści. Ciągle pamiętałam, co nie tak dawno temu spotkało mnie z jego powodu i ciągle pragnęłam chociażby małej zemsty. Obmyśliłam nawet pewien plan, którego jednak nie mogłam wprowadzić w życie z tego względu, że mały nigdzie się bez Hao nie ruszał.
-Wybacz mistrzu - Sebastian niemiłosiernie scedził słowa, doprawiając ostatnie z nich nutką wyraźnej ironii. - Mam tylko takie pytanie, czy to prawda, że ta nowa panu pomogła?
-W czym? - Hao wyraźnie się ożywił.
-No ludzie mówią, że spotkałeś tego zielonego i z jakiegoś powodu nie mogłeś sobie z nim poradzić. Mówią, że od tamtej walki ze swoim bratem znaczenie osłabłeś i że...
-Dość! - Ryknął niespodziewanie Hao, a mój brat natychmiast zamilkł. - Kto rozsiewa te bzdury?
-Trudno powiedzieć...
Podszedł do Sebastiana i z całej siły uderzył go w twarz. Chłopak zatoczył się i opadł w moje ramiona. Hao cały dygotał. Był zły. Więcej wściekły.
-Ja tylko... - Usiłował bronić się Sebastian.
-Wynocha! - Wycedził wściekle Hao - Oboje, ale już!!
Spełniliśmy polecenie od razu, nie mieliśmy tam niczego do roboty. Kiedy już znaliśmy się wystarczająco daleko, braciszek nieoczekiwanie parsknął śmiechem? Spytałam, co mu jest. Spojrzał na mnie jak na idiotkę. Z trudem opanował ten wybuch wesołości i zaczął coś mi tłumaczyć. Gdy skończył także i ja nie mogłam przestać chichotać.
-Dobre - wyrzuciłam z siebie - Naprawdę super, to już naprawdę beznadziejny przypadek. Aktor z ciebie pierwsza klasa.
-Dzięki wielkie. Dobrze udawałem, że się go boje?
-Wybornie, tylko ciągle nie rozumiem, dlaczego?
-Chciałem go tylko wkurzyć.
-Acha. - Zakryłam usta dłonią.

**************
Śmiejąc się pod nosem wróciłam do dziewczyn. Chichrając się niczym wariatka rzuciłam się na posłanie. Współlokatorki patrzyły na mnie dziwnie, poczym jakby nigdy nic wróciły do przerwanej rozmowy. Nasza poranna wymiana zdań, nie zrobiła na nich żadnego wrażenia, bo nadal gadały o tej "nowej", a niech tam sobie robią, co chcą. Przez resztę dnia ignorowałyśmy się wzajemnie. Ja traktowałam je jak powietrze, a one nie pozostały mi dłużne. W porze obiadu jak zwykle przysiadłam się do Sebastiana i Emppu. Obaj okazali się o wiele bardziej rozmowni niż rano. Inka ciągle nie wracała. Powoli zaczynałam się niepokoić. Różowłosa, wydała się całkiem nie głupim towarzystwem. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że ją na swój sposób polubiłam, a przynajmniej w pewnym stopniu się do niej przywiązałam. Mała intrygowała mnie. Nie było w tym niczego niezwykłego, nią interesowali się wszyscy, jednakże oni potrafili tylko rozsiewać jakiś głupie plotki i wymyślać niestworzone historie. Fakt, że mała mało, co o sobie mówiła, tylko ich nakręcał. Czasem miałam wrażenie, że tylko Ja, Emppu i Sebastian mamy jeszcze jakieś inne tematy do rozmowy. Chłopcy wiedzieli, że nie kręcą mnie opowiastki dotyczące Inki, więc przy mnie umiejętnie unikali tego tematu, Co robili, gdy zostawali sami nie wiem i nie obchodzi, mnie to. Inka zdawała się być spokojna i opanowana. Miało się wrażenie, że nic jej nie rusza. Mimo słodkiego, niewinnego wyglądu miała naprawdę cięty język. Już wiele razy odpowiednio przygadała nie jednemu obozowiczowi. Mnie także nie oszczędzała. Im jednak więcej pyszczyła, tym zdobywała moje większe uznanie. Stanowczo nie należała, bowiem do kategorii "grzecznych dziewczynek".

******
W środku nocy obudził mnie cichy szloch. Usiadłam na materacu, rozglądając się równocześnie po namiocie. Marii i Macchi spały w najlepsze, tylko postać leżącej obok mnie Inki lekko drżała. Dziewczyna płakała cicho wtulona w poduszkę. Po cichu zbliżyłam się do niej. Nie znosiłam podobnych widoków, jednak tym razem coś dziwnego mną kierowało. Nie jestem do końca w stanie określić, co to było. Być może współczucie, a może jakaś paląca ciekawość, która w końcu być może zostanie zaspokojona.
-Co ci jest? - Mój głos brzmiał jakoś inaczej, obco tak, iż sama go nie poznawałam. Coś mnie jednak ruszyło.
Podciągnęła się do pozycji siedzącej. Podsunęła kolana pod brodę i objęła je dłońmi. Otarła oczy rękawem koszuli.
-Miałam zły sen. Zawsze to samo. Od kąt oni odeszli...
-Oni, to znaczy twoi rodzice?
Przytaknęła.
-Kiedy byłam mała poszliśmy razem na zakupy do dużego centrum handlowego. To był naprawdę cudowny dzień, w planie były jeszcze lody, kiedy nagle została zarządzona ewakuacja. Ludzie rzucili się do wyjść, wszyscy krzyczeli i pchali się niemiłosiernie. Nią dało się palca wcisnąć. Ludzie wpadali na siebie i popychali się wzajemnie. Niespodziewanie zostałam rozdzielona z rodzicami. Chciałam ich szukać, ale jakaś pani wzięła mnie na ręce i wyniosła z budynku, a potem było już tylko wielkie bum i pełno dymu. Oni tam zostali, później dowiedziałam, się , że zginęli, że wybuch dosłownie rozerwał ich na części. Znaleziono tam rękę mojej mamy i głowę ojca...
Ukryła twarz w dłoniach.
-A potem wzięła mnie babcia. Opiekowała się mną aż do turnieju. Nie dawno zmarła, nie miałam już do kąt wracać, a potem spotkałam Hao... - Dokończyła. -Nie wesoła historia. - Stwierdziłam nie patrząc na nią. - To ci się śniło?
-Tak właśnie, tamten wybuch...
Otarła ostatnie łzy.
-Kanna?
-Co?
-Posiedzisz chwilę ze mną?
-Czemu nie. - Odparłam, gdyż i tak nie chciało mi się już spać.

*****
Następnego dnia, na śniadaniu zastałam jedynie Emppu. Zdziwiło mnie to, ponieważ Sebastian prawie nigdy nie opuszczał porannych posiłków i nigdy się nie spóźniał. To była raczej moja domena, a tu mijały kolejne minuty, a braciszka, jak nie było, tak nie ma. Na pozór obojętna odgryzłam kawałek bułki. Brunet milcząc zrobił to samo. Powoli żuł swoją porcję, uśmiechał się, więc musiał coś wiedzieć.
-Gdzie Sebastian?- Spytałam przełykając końcowy kęs.
-Nie wiem, gdy się obudziłem już go nie było - wzruszył obojętnie ramionami. Nie zostawił listu, bo, po co? Wziął plecak, ale bez rzeczy. Zabrał tylko ten swój toporek...
-Acha, więc pewnie nie długo wróci - Stwierdziłam podnosząc się i odchodząc stamtąd.

Myliłam się. Nie widziałam go przez kolejny tydzień. I chociaż udawałam, że wcale mnie to nie rusza, to jednak martwiłam się. Od czasu do czasu nawiedzały mnie złe myśli i przeczucia, to w końcu mój jedyny krewny, do tego brat. Gniotłam to w sobie, dławiłam każdy objaw lęku, mogący w jakikolwiek sposób wypłynąć na zewnątrz. Emppu zachowywał się podobnie. On także zgrywał twardziela, pod czas, gdy tak naprawdę umierał z niepokoju. Sebastian, to jakby nie było jego najlepszy kumpel. A jednak, ogóle żeśmy o tym nie rozmawiali. Trzeciego dnia po zniknięciu mojego brata, zaczęliśmy nawet unikać swojego towarzystwa. Nie jedliśmy już razem, a kiedy przypadkowo mijaliśmy się, na terenie obozu, lub poza nim każde z nas przyśpieszało kroku. Nie było to normalne. Pozostali mieli, więc nowy powód do plotek. Nie obchodziło mnie to. Przestałam kłócić się z dziewczynami, w ogóle przestałam się do nich odzywać, szkoda nerwów. No może z wyjątkiem Inki, z którą od czasu do czasu zamieniłam parę sensownych zdań. Po za tym obserwowałam Opacho. Murzynek ciągle trzymał się rąbka peleryny mistrza. Nigdzie sam nie chodził. A niech to! Kiedyś i tak go dorwę, a na radzie nie chce się denerwować. Mam dość zmartwień.
Kopnęłam gwałtownie piasek. Kurz zawirował wokół moich butów, szarą chmurą uniósł się do góry. Stojąca obok Inka skrzywiła się.
-Możesz nie kurzyć? - Spytała cierpko
Nie opowiedziałam, zamiast tego usiadłam na rozgrzanym piachu. Bez słowa obeszła mnie i szybko wykonała kontrolę ducha, na swojej lalce. Zgromiłam ją spojrzeniem. Odeszła za najbliższe wniesienie i tam zaczęła ćwiczyć.
Po mniej-więcej godzinie usłyszałam jej przeciągły krzyk. Ociągając się nieco, ruszałam w jej kierunku. To, co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Na przeciw małej stał jasnowłosy, ubrany na czarno chłopak, z małym niebiesko pomarańczowym toporkiem w dłoni. Nad jego głową unosiła się zielona postać kobiety o różowych włosach z niebieskimi odbarwieniami na grzywce, tuż obok ozdobionym kolczykiem uszu. Jej strój składał się z ciemno granatowego kombinezonu, obszytego spiralną, złotą nicią. Oczy ducha miały lekko przedłużony kształt, podobny do tego, jaki niegdyś nosili egipscy faraonowie. Ich kolor był krwisto czerwony.
-Sebastian! - Zawołałam wychodząc zza skał.
Karina
PostWysłany: Czw 15:29, 07 Wrz 2006    Temat postu:

A ja już mówiłam, ze podoba mi isę postać brata Kanny... Ja jednak lubie "złych chłopców" niach niach^^

Powered by phpBB © 2001,2002 phpBB Group