Autor Wiadomość
Gość
PostWysłany: Pon 14:47, 23 Kwi 2007    Temat postu:

A nice video about 2 crazy grandmas.
http://amazing-matures.info/video639228/
Daryśka
PostWysłany: Nie 21:48, 08 Paź 2006    Temat postu:

"Czy ona nie jest słodka?" - to mnie położyło ^^'
Uhu, nie dziwię się Rai'emu, że go tak sparaliżowało...
Ten part i poprzedni są cuuudne ^^' Wątek żeczywiście wspaniały Very Happy
Ive-Hao
PostWysłany: Sob 20:55, 07 Paź 2006    Temat postu:

Szabla ...no ciekawewa z czym mi sie to kojarzy Laughing
Karina
PostWysłany: Sob 15:44, 07 Paź 2006    Temat postu:

cz.
Patrz 38 "Uciekajacy pan młody cz. 2"

Kenji Akiba nie należał do mężczyzn, którzy mieli problemy z wysławianiem się. Wręcz przeciwnie. Zwykle potrafił oczarować swoją wymową każdego, kto zechciał go słuchać. Miał po prostu dar, jakich mało. Ale nawet największy dar na nic się nie przydaje, kiedy masz broń na gardle wycelowaną przez osobę, która przed chwilą cię uratowała.
- No więc? Zaczniesz gadać, czy mam wysłać Rai’ego po Mei?
Karina świdrowała go wzrokiem godnym seryjnego mordercy. Przełknął ślinę. Ostrze włóczni wbijało mu się w szyje i chociaż to nie bolało było to naprawdę nieprzyjemne uczucie.
- Wszystko zaczęło się nie dalej jak miesiąc temu. Mei znalem od dawna, ale dopiero cztery tygodnie dowiedziałem się, że jest we mnie zakochana. Tylko, że było już za późno. Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, że jej ojciec jest największym mafiosem w kraju. Ja nie ja właśnie nie i słono za to zapłaciłem. Przygotowania do ślubu nie trwały nawet tygodnia. A potem Wielki Dzień. Wszystko wyglądało całkiem normalnie, poza zbirami ze spluwami na wypadek, gdybym chciał uciec. I tak uciekłem. Miałem zaufanych przyjaciół, którzy pomogli mi się wydostać przez krypty. Musiałem wyjechać z kraju, ale dwa dni potem i tak mnie dorwali na lotnisku. Kazuma, brat Mei, to ten z brązowymi włosami zastrzelił mnie tuz przed odlotem. Wróciłem jako duch i wszystko pięknie by było, gdyby nie okazało się, że Mei jest szamanką i widzie mnie. Jej rodzina to szamani, którzy chcą za wszelką cenę dojść do Turnieju. Moja niedoszła żona postanowiła, że skoro nie mogła mieć mnie za życia to dostanie mnie po śmierci i postanowiła sobie, że zostanę jej duchem stróżem. Do pomocy ściągnęła swojego brata, tego który mnie zabił i kuzyna – Shimazu, który dotychczas przebywał w zakładzie psychiatrycznym. Uciekam przed nimi już od dłuższego czasu, ale wiem, że w końcu mnie złapią. To nieuniknione. Ale i tak dzięki za pomoc.
Powiedział chłopak wstając z miejsca. Gotowy był do odejścia. Karina zmarszczyła czoło
- Chcesz powiedzieć, że ściga cię obsesyjnie zakochana córka mafiozy, jej brat morderca i ich kuzyn z gupiejowa, tak?
- Dokładnie
Dziewczyna opuściła Ko-yo-dan i spojrzała na niego bezradnie.
- Będziemy musieli pomyśleć o jakiejś ucieczce.
-Co? – Rai właśnie zdał sobie sprawę, co tak naprawdę oznaczały słowa szamanki.
- Och więc, kiedy następnym razem w TOBIE zakocha się jakaś idiotka, która ma za ojca Don Corleone to oddam cię jej bez żalu. Ba! Nawet jej dopłacę! – uśmiechnęła się złośliwie i podała rękę ciemnowłosemu uciekinierowi
Kenji zachichotał i poklepał Rai’ego po plecach
- Czy ona nie jest słodka?
- Bardzo – mruknął urażony duch…

***

W pokoju panował przyjemny półmrok. Mdłe światło ledwo przeciskało się między żaluzjami rozmywając się w jaśniejsze plamy na wzorzystym dywanie. W jednej z takich plam wygrzewał się biały pers, dopóki do pokoju nie weszło troje młodych ludzi. Najwyższy i najstarszy z nich – młodzieniec o długich, falowanych zielonych włosach, wziął kota na ręce i usiadł na brązowym, miękkim fotelu w kącie pomieszczenia. Za nim wkroczyła młoda dziewczyna, o lekko skośnych, seledynowych oczach. Spojrzała na kuzyna z ironicznym uśmiechem i podeszła do okna, odsłaniając żaluzje i tym samym wpuszczając do środka więcej światła. Pochód zamykał chudy chłopak o brązowych włosach. Na nosie miał zsunięte przyciemniane okulary, które zdjął i rzucił na stolik. Rozsiadł się na kanapie i wlepił wzrok w swoją siostrę.
- Znowu nam zwiał – zaczął Shimazu nie przestając głaskać kota – zaczynam się powoli denerwować – powiedział cichym spokojnym głosem, w którym wprawne ucho wychwyciłoby nutkę groźby.
- Nie tylko ty, drogi kuzynie – rzuciła Mei zaciskając pięści – Nie tylko ty…
Kazuma ziewnął przeciągle i ułożył się jak do snu.
- A ja myślę, że ktoś mu pomógł – oświadczył sennie i przymknął oczy.
Zupełnie zignorował uwagę rodziny, która się właśnie na nim skupiła i jak gdyby nigdy nic zasnął.
Shimazu spojrzał na swoją kuzynkę i tylko syknął:
- Karina.

***

Dworzec zatłoczony jest od ludzi różnych ras i profesji. Nie brakuje wśród nich turystów, zwykłych rzezimieszków czy prostytutek, dlatego chuda dziewczyna w czarnej sukience, która właśnie przeciska się miedzy nimi wygląda tak bardzo niepozornie. Tak też chciała wyglądać. Nie wyróżniać się, nie być zapamiętaną i uciec możliwie najszybciej. Bo ta mała właśnie ucieka. Gdyby powiedziała ci, z jakiego powodu, pewnie byś ją wyśmiał, albo, czym prędzej wysłał do psychiatry. Karina Kyoyama ucieka przed chińską mafią. Nie, nie uśmiechaj się tak ironicznie to prawda. Gdybyś był szamanem, zobaczyłbyś obok niej dwa duchy młodych chłopaków. Jeden z białymi włosami, drugi brunet. Ten, który rozgląda się tak nerwowo. To z jego powodu muszą uciekać. Jego niedoszła żona, chce, żeby został jej stróżem. On jeszcze jej nie widzi, ale niebieskowłosa właśnie wbiega do budynku dworca. Jeszcze jest daleko, ale już go widzi. Za nabiegnie jej kuzyn, przystojny chłopak, o ujmującej powierzchowności, ale teraz nikt nie zwraca na to uwagi. Wszyscy się śpieszą. Pociąg odjedzie za nie dalej jak trzy minuty. Karina patrzy na duży elektroniczny zegar i przyśpiesza. Jest już na peronie, ale potyka się. Upadek jest nieprzyjemny, ale z pomocą Rai’ego wstaje szybko i otrzepuje czarną sukienkę, w którą jest ubrana. Niestety znów upada, popchnięta przez Kenji’ego. Nie bez powodu. W miejscu gdzie przed chwilą stała, była tylko czarna plamka, od kuli wystrzelonej z pistoletu Mei. Niebieskowłosa wygląda jakby opętało ją stado demonów. Uśmiecha się unosząc kącik ust do góry i przymierza się do kolejnego strzału. Ludzie zaczynają uciekać w popłochu i chować się. Pada drugi strzał, ale Shimazu staje przed swoją kuzynką.
- Ja się tym zajmę – mówi złowrogo.
Karina zastanawia się czy warto podnosić się z ziemi i przypomina sobie o Ko-yo-dan. Przecież jest szamanką! Poradzi sobie! Shimazu tymczasem wyciąga zza pazuchy coco wygląda jak krótka szabla o zakrzywionym ostrzu i krzyczy na całe gardło:
- Ritsuki do szabli!
Jasnowidząca przez chwilę obserwuje jak duch Shimazu – niewysoki, kępy mężczyzna o kaprawych oczkach i wyglądzie przestępcy zmniejsza się i znika w powierzchni szabli i broń wypełnia brązowa, falująca poświata. Postanawia zrobić to samo tylko ze swoim duchem stróżem, ale Rai nie reaguje. Ma wytrzeszczone oczy i jak otępiały stoi w miejscu. Na próżno Karina krzyczy formułkę Kontroli Ducha, on cały czas wpatruje się w szablę Shimazu.
- Rai do cholery! – wrzeszczy, ale to nie pomaga.
Shimazu wykonuje cięcie w powietrzu a potem kolejne i jeszcze następne. Nazywa to „Falowym uderzeniem”, jest taki zadowolony z siebie dopóki nie zauważa, że Karina korzystając z zamieszania ucieka do pociągu. Biegnie za nią, tak jak Mei, ale dzieje się coś dziwnego. Tak, to Kenji popchnął ich oboje i wleciał do pociągu. Pojazd wydaje się siebie ogłuszający dźwięk i odjeżdża. Nim obydwoje wstają jest już za późno. Uciekli. Mei rzuca z pasją swój rewolwer i klnie siarczyście. Wymknęli się! A przecież mieli przewagę! Daliby radę!
Shimazu z właściwą sobie galanterią kończy Kontrolę Ducha i chowa szablę. Duch Ritsuki’ego rozpływa się powietrzu. Zielonowłosy uśmiecha się melancholijnie i mówi do wciąż wściekłej Mei
- Radziłbym nam droga kuzynko wycofać się. Zdaje się, że ludzie właśnie zawiadomili policję.

***

Spoliczkowała go z głuchym plaśnięciem. Rai złapał się za policzek, ale na nią nie patrzył. Nie bolało go to w sensie fizycznym, przecieżby duchem, ale czuł się cholernie upokorzony. Dokładnie tak jak wtedy – pięćset lat temu. Kenji obserwował to wszystko zdziwiony i zmieszany.
- Jeśli chciałeś, żeby mnie ten idiota zabił wystarczyło od razu go o to poprosić – głos Kariny brzmi spokojnie i naprawdę trudno domyślić się jak bardzo jest wściekła.
Kenji myśli sobie, że to jedyna osoba, która wyszła cało z takiego pościgu i trochę jej zazdrości tego szczęścia. Zastanawia się też, czemu ten Rai jej nie pomógł. Pokłócili się czy jak?
Jasnowłosy po długiej chwili ciszy, w końcu spojrzał na nią wzrokiem zbitego psa i szepnął:
- To Ritsuki zabił mnie pięćset lat temu…
Ive-Hao
PostWysłany: Pon 21:41, 02 Paź 2006    Temat postu:

Ache ta Karina...gada jakby nigdy nic z jakość podejrzaną baba, a potem mierzy włocznią w szyje ducha....ech....
***
świetny początem świetnego wątku Very Happy
Karina
PostWysłany: Pon 20:00, 02 Paź 2006    Temat postu:

Bo ona lubiła Rai'ego to dlatego ^^

Part 7
"Uciekajacy pan młody cz. 1"

(ach, ach ach mój ukochany wypieszczony wątek - czyli mafia chińska xD)

Kocham cywilizację i takie chwile, kiedy mogę bezkarnie się lenić. A lenić się na łonie cywilizacji to już po prostu szczyt marzeń. Świeci słoneczko, gdzieś tam gra muzyka, ławka jest wygodna, nie ma komarów, ani zwariowanych tygrysów w okolicy. No żyć, nie umierać, po prostu!
- Karina, nie obraź się, ale…
- Nie kończ
- … rozłożyłaś się jak jakiś lump.
- Kochanie, jeśli nie zauważyłeś to ja jestem lumpem. Brakuje mi tyko butelki farbowanego alkoholu i peta w ustach. A skoro już jesteśmy przy temacie picia, to z łaski swojej wyjmij z plecaka sok, bo suszy mnie niemiłosiernie – rzekłam poprawiając okulary przeciwsłoneczne na nosie.
Mój wspaniały stróż usłużnie wykonał polecenie, a ja napojona i zadowolona do granic możliwości zaczęłam gapić się w niebo.
Ale tylko do czasu. Gdy nade mną pochyliła się czyjaś uśmiechnięta twarz, podskoczyłam jak poparzona.
- O do czorta, ale żeś mnie przestraszyła! – krzyknęłam siadając na ławce i uważnie lustrując osobnika, który śmiał tak nadwerężyć moje zdrowie psychiczne. Była to dziewczyna, na oko osiemnastoletnia z krótkimi niebieskimi włosami. Seledynowe, lekko skośne oczy ciekawie mi się przyglądały, zaś na umalowanych fioletową szminką ustach czaił się zawadiacki uśmieszek.
- Przepraszam, nie chciałam- wzruszyła ramionami, a uśmieszek pogłębił się- Jestem Mei, a ty?
- Karina – rzuciłam krótko.
Jakoś nie spodobało mi się to zaczepianie obcych ludzi, spokojnie odpoczywających na ławkach. Nie żeby wyglądała jakoś groźnie, ale wiadomo – ostrożności nigdy za wiele. Dziewczyna obciągnęła bordową bluzkę na brzuch, zasłaniając pasek. Właśnie ten pasek najbardziej mnie zastanowił… Tylko co z nim było nie tak?
Tymczasem do Mei dołączyło jeszcze dwóch chłopaków. Ten z włosami w kolorze brudnego brązu podał jej loda, a ten wyższy, z długimi zielonymi włosami uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
- Na imię mi Shimazu. Jesteś szamanką, prawda? – zapytał podając mi rękę.
Spojrzałam ukradkiem na Rai’ego i odpowiedziałam próbując nadać swojemu głosowi nonszalancki ton:
- Ano jestem, coś nie tak?
Uśmiechnął się ciepło.
- Nie no skąd. Po prostu miło jest spotkać kogoś takiego jak my, nie ma tu zbyt wielu osób widzących duchy.
Mei usiadła obok mnie pałaszując ze smakiem swojego loda, zaś dwaj pozostali chłopcy nadal stali przede mną.
- Ach fajnie – mruknęłam nie za bardzo wiedząc co odpowiedzieć.
Brązowowłosy gapił się na mnie znad ciemnych okularów jakbym mu ojca harmonią zabiła. Reszta tymczasem jadła swoje bez słowa. Czułam okropną potrzebę powiedzenia czegokolwiek, ale nic nie przyszło mi na myśl. Przynajmniej nic mądrego. Bo o czym rozmawiać z obcymi szamanami? Próbowałam dać Rai’emu znać, żeby rzucił jakiś temat, ale on uparcie milczał. Wszyscy – poza mną- byli wyluzowani jakbyśmy się znali od wielu, wielu lat co mnie trochę rozdrażniło. Kiedy Mei wreszcie zjadła swojego loda i otarła usta zapytała mimochodem:
- Widziałaś tu już jakiegoś ducha? Poza swoim oczywiście?
Pytanie wydawało się zdawkowe, doskonałe do przerwania krępującej ciszy, jednak w tym samym momencie Shimazu i ten drugi, który się nie przedstawił zerknęli na nią ukradkiem. Nie uszło oto mojej uwadze, więc postanowiłam grać tak jak oni. Rozłożyłam się wygodniej na ławce i zapytałam
- A stało się coś?
Mei spojrzała na Pana Bezimiennego, a on niedostrzegalnie kiwnął głową.
- Bo widzisz… Szukamy takiego jednego ducha… - zaczęła kulawo
- Cholernie złego ducha – wpadł jej w słowo Shimazu i podjął dalej – wiesz, on często opętuje ludzi i zmusza ich do samobójstw, ale jest cwany, dlatego jak spotykamy jakiegoś szamana to prosimy go o pomoc. Sama rozumiesz – na początku zwodzi, że to my go tak naprawdę prześladujemy i chcemy go uwięzić, a kiedy nie patrzysz to robi ci wodę z mózgu.
- Za wszelką pomoc będziemy wdzięczni- odezwał się w końcu Pan Bezimienny i spojrzał za zegarek – Późno już.
Jak na komendę Mei i Shimazu wstali idąc za brązowowłosym. Na pożegnanie Zielony pomachał do mnie ręką i wskazał na kawałek papieru, który leżał obok mnie na ławce.
„Zadzwoń, gdybyś go znalazła”. Rai usiadł na oparciu ławki odprowadzając wzrokiem całą trójkę.
- Pomożesz im? – zapytał cicho
- Czy ja naprawdę wyglądam na frajerkę? Kto normalny poluje na duchy bez korali za to z pistoletem u paska? – pokręciłam głową.

***

Karina właśnie wyszła z łazienki, z ręcznikiem na mokrych włosach, kiedy na hotelowym korytarzu rozległy się dziwne odgłosy. Zdawało się, że do budynku właśnie wkroczył jakiś nieoczekiwany gość wprowadzając dużo zamętu i krzyków. Rai zmaterializował się tuż obok niej i obydwoje wyjrzeli na zewnątrz. Korytarz był pusty, jednak nie na długo, bowiem dziewczyna ujrzała wbiegającego po schodach ducha. Chłopak z rozwianym włosem i rozchełstaną koszulą wyglądał jak siedem nieszczęść. Spojrzał na Karinę błagalnym wzrokiem i szepnął pod nosem” Boże, niech ta dziewczyna będzie szamanką!”. Jasnowidząca rozejrzała się nerwowo po korytarzu i mruknęła:
- Bóg cię kocha koleś. Właź!
Rai rzucił jej swój nagrobek, a ona wprowadziła do niego uciekiniera, dodając szeptem:
- Tylko siedź cicho.
Odrzuciła stróżowi nagrobek, zaś ten schował go pod łóżko. Rai w pośpiechu chwycił pierwszą książkę, która nawinęła mu się pod rękę( a była to książka telefoniczna) i usiadł na kanapie. Zaś Karina złapała ręcznik i zaczęła energicznie suszyć włosy. Nie minęło nawet pięć sekund jak ktoś zapukał do pokoju. Tym kimś okazała się być Mei.
- O to ty – uśmiechnęła się zakłopotana – nie widziałaś może tego ducha? Mieliśmy już go na widelcu, ale nam zwiał. Gdybyś mogła pomóc…
Jasnowidząca uśmiechnęła się trochę sztucznie i zrobiła minę jakby było jej przykro.
- Wybacz, ale nic nie słyszałam, dopiero wyszłam z łazienki, prawda Rai?
Chłopak kiwnął trochę zbyt entuzjastycznie, udając, że odczytywanie numerów z książki telefonicznej było wysoce zajmującym zajęciem.
Mei uniosła do góry brwi i wzruszyła ramionami.
- W razie czego, skontaktuj się z nami – mruknęła drapiąc się po policzku i odeszła.
Karina zerknęła na ducha, a ten wyciągnął nagrobek spod łóżka. Widmowa postać ciemnowłosego uciekiniera usiadła na krześle i podparła głowę rękoma.
- Nie wiem jak mam wam dziękować… - zaczął, ale Karina zgodnie ze swoim zwyczajem przerwała jego wypowiedź w połowie zdania
- No dobra, przystojniaczku chyba czas na wyjaśnienia… - powiedziała cicho mierząc Ko-yo-dan w jego szyję.
Ive-Hao
PostWysłany: Pon 11:01, 02 Paź 2006    Temat postu:

Powiem tak: lubie tygrysy, ale coś mi się wydaje, że Sabe dziwnie się zachowywała jak na dzika bestie, czyżby była oswojona? Laughing
Daryśka
PostWysłany: Nie 22:22, 01 Paź 2006    Temat postu:

Ojej. Tygrys. To jest tygrysica xD'
Sabe wymiata Very Happy
No i styl cuuudny ^^' Mój ulubiony nawiasem mówiąc (jeśli o ficki chodzi).
Karina
PostWysłany: Nie 21:15, 01 Paź 2006    Temat postu:

part 36 "Królowa Puszczy"


- Przypomnij mi, żeby następnym razem kiedy zaproponujesz mi „genialny skrót”, żeby cię zakneblować, związać i schować do plecaka – powiedziała rozdrażniona dziewczyna próbując przedrzeć się przez gęsty gąszcz zarośli wszelkiego rodzaju.
- Przecież idziemy w dobrym kierunku – żachnął się Rai przelatując nad przeszkodą.
Karina zatrzymała się i podparła ręce na bokach.
- Tak się składa mój zacny, jasnowłosy przyjacielu, że idziemy tą drogą już szósty raz.
- Skąd to wiesz?
- Bo właśnie stoisz na kamieniu o który potknęłam się godzinę temu.

***

O wielki Królu duchów i cała reszto tylko ja mogłam wylądować w jakiejś dziczy pełnej węży, moskitów, pająków i innych potworów zamiast spać bezpieczna w jakimś wiejskim zajeździe gdzie, chociaż jest normalny kibel. Tylko patrzeć jak mnie coś pogryzie, udusi, połknie i będzie trawić przez trzy lata. Nie chce ginąć tak młodooo!!
- Ściemnia się, musimy tu przenocować – powiedział Rai.
- Może od razu powieś mnie na suchej gałęzi, co?
- Rozpalimy ognisko, z resztą jesteś szamanką nic ci się nie stanie.
- Nie będę nocować miejscu dzikich, rządnych mojej słodziutkiej krwi bestii!
- Po ciemku prędzej cię coś zaatakuje
- Dobra, synu, idziesz po jakiś chrust.
W ten oto sposób siedzę skulona przy ognisku, trzęsąc się jak osika. Mam szczerą ochotę rozkwasić tą bezczelną mordę Rai’ego, który uważał za bardzo zabawne jak zajdzie mnie od tyłu i nastraszy. Gdyby już nie żył, marnie skończyłby swój żywot. Jest zimno, straszno, nie ma do kogo gęby otworzyć, tylko patrzeć jak coś zaszeleści w krzakach!
- Słyszałaś to? – szepnął Rai
Wywróciłam oczami.
- Nie dam się na to nabrać drugi raz- furknęłam, ale nim skończyłam mówić rzeczywiście coś zaszeleściło w krzunach za mną- Nie, nie, nie zgadzam się!
Blondas tylko zmarszczył czoło i rzucił mi Ko-yo-dan. Wstałam z miejsca i wycelowałam Kontrolę Ducha w miejsce skąd pochodził hałas. Nogi miałam jak z waty.
- Błagam, żeby to był miły, puchaty króliczek, albo chociaż myszka…
Niestety moje prośby nie zostały wysłuchane, gdyż z zarośli wyłonił się tygrys. W życiu nie widziałam takiego wielkiego bydlaka. Blask ognia błyszczał w jego oczach, kiedy podchodził coraz bliżej. W końcu zatrzymał się patrząc na mnie z zainteresowaniem godnym klienta w restauracji. A ten zdrajca Rai, wylazł z włóczni i cały uśmiechnięty powiedział
- Ojej. Tygrys.
- „Ojej. Tygrys”?! Tylko tyle masz do powiedzenia na temat mojego potencjalnego mordercy?!
- Gdyby chciał cię pożreć już dawno by to zrobił – wzruszył ramionami i podszedł do niego!
Miałam nadzieje, że chociaż odgryzie mu głowę, ale ten pomarańczowy sierściuch po prostu dał mu się pogłaskać! Rozdziawiłam usta jak jakaś zdziwiona ryba. Ko-yo-dan po prostu wyślizgnęło mi się z ręki, ale nie traciłam rezonu.
- No dobra, skoro już go pogłaskałeś i wszyscy są szczęśliwi to każ mu iść w cholerę bo dostane załamania nerwowego.
- Daj spokój Karina – wyszczerzył zęby – co cię lepiej ochroni, przed dzikimi zwierzętami jeśli nie jedno z nich.
- Ty chyba nie myślisz, że on z nami zostanie?!
Niestety tak właśnie myślał.

***

- On się na mnie gapi.
- Mówiłem ci to ona.
- Co za różnica? Gapi się na mnie i już.
- Panikujesz.
- Mówisz tak bo to teraz twoja nowa przyjaciółka.
- Jesteś zazdrosna o Sabe?
- O, to wy już na ty jesteście?
- Czepiasz się.
- Rai ona tu idzie!
- Idzie się napić.
- Nieprawda, ona chce się na mnie rzucić!
-Pozwól, że tego nie skomentuje.

***

Rai twierdzi, że kiedy tygrys przynosi ci odgryzioną główkę jakiegoś biednego zwierzaczka to jest to dowód sympatii a nie ostrzeżenie „Ty będziesz następna”.
Akurat mu uwierzę.

***

Karina wpatrywała się w płomienie ze skupioną miną, jakby próbowała znaleźć w nich coś co poprawiłoby jej humor. Nie udało się. Młoda szamanka, nadal była zła, zmęczona i zirytowana do granic możliwości. Moskity garnęły się do światła, jednak ona nie miała już ani siły ani ochoty na ich odganianie. Rai siedział po przeciwnej stronie ogniska, obserwując ją uważnie.
- Mieliśmy stąd się wydostać już trzy dni temu. Jedzenie się kończy – powiedziała bezbarwnym głosem, odgarniając włosy za ucho.
- Nie wiedziałem – odparł szeptem
Uśmiechnęła się jadowicie.
- Na mało rzeczy ostatnio zwracasz uwagę – zauważyła szczególnie akcentując słowo „ostatnio”.
Wzruszył ramionami. Sabe właśnie wróciła z polowania, o czym świadczyły krwawe plamy na pysku. Przeciągnęła się i położyła się wygodnie u stóp Rai’ego. Dziewczyna zerknęła na nią, nerwowo zaciskając ręce na włóczni. Rai podchwycił to spojrzenie i odezwał się powoli:
- A gdyby tak…
- Jak? – wpadła mu w słowo
- … hm.. a gdyby tak Sabe pokazała nam drogę?
- Żartujesz?
Pokręcił przecząco głową.

***

Gdyby ktoś akurat jakimś dziwnym trafem znalazł się na obrzeżach puszczy dojrzałby wychudzoną dziewczynę ze splątanymi włosami, cała umorusaną i w ubraniu, którego powstydziłby się niejeden kloszard. Gdyby zaś zaciekawiony tym niecodziennym zjawiskiem podszedł bliżej zobaczyłby, że owa dziewczyna wybiega z puszczy i pada na glebę, krzycząc:„ Zieeemiaa!”. Zieeemiaa gdyby jeszcze dziwniejszym trafem nasz przechodzień był szamanem zobaczyłby lecącego za nią ducha młodego chłopaka w zielonym płaszczu, który nagle zawrócił. Tam gdzie puszcza ustępowała pustkowiu stała potężna tygrysica. Kiedy dziewczyna była zajęta okazywaniem radości z powodu dotarcia do cywilizacji , chłopak stał naprzeciwko zwierzęcia i milczał. Kot wpatrywał się w niego dłuższą chwilę, po czym ryknął potężnie i zniknął za drzewami. Duch odwrócił się dopiero gdy szamanka krzyknęła „Ruszże się Tamikoe, bo korzenie zapuścisz” i teraz obydwoje zmierzali w kierunku najbliższego miasta.
Daryśka
PostWysłany: Nie 18:37, 01 Paź 2006    Temat postu:

Ładnie to wszystko wymyśliłaś, zebrałaś i opisałaś. Naprawdę. Kawał dobrej roboty.
Ive-Hao
PostWysłany: Sob 14:24, 30 Wrz 2006    Temat postu:

Hum....porafisz posługiwać się patosem....
Karina
PostWysłany: Pią 21:35, 29 Wrz 2006    Temat postu:

part 35
"Ostatnia wola"

- Nie chodź tak w te i we wte, dobra? – mruknął krzyżując ręce na piersi – do głowy przychodzą ci wtedy najgłupsze pomysły.
Nie posłuchała. Krążyła po pokoju od jednego do drugiego kąta wymachując i załamując na przemian ręce.
- To mnie zeżre, przeżuje a na koniec wypluje… Nienawidzę żyć w nieświadomości – prawie krzyknęła nie zaprzestając wymachiwania kończynami – Dowiem się, zobaczysz, dowiem się… chociażbym miała to wydrzeć z niego siłą!
Duch westchnął ciężko i złapał za ramiona tym samym zatrzymując ją w miejscu. Nie wyrwała mu się, ani nawet nie wyraziła sprzeciwu, co trochę go zdziwiło, ale nie powiedział nic na ten temat.
- A nie pomyślałaś o tym, że może on ma swoje powody, żeby nam nic nie mówić?
- Że jakie niby?
- Taki, że cokolwiek by wtedy nie zrobił to, żałuje tego do tego stopnia, że w ramach pokuty chce pomagać trędowatym. To mało? Wiesz, co Karina? Chociaż raz pomyśl o innych, a nie o swoich zachciankach i ciekawości. Niech do ciebie w końcu dotrze, że świat nie kręci się wokół ciebie i nie zawsze musisz stawiać na swoim.
Puścił ją. Obydwoje nie patrzyli na siebie, a w pomieszczeniu zapanowała krępująca cisza. Można było usłyszeć bicie serca szamanki i odgłosy z domu obok. Ktoś najwyraźniej słuchał radia. Karina miętosiła w ręku rąbek sukienki. Schyliła głowę, tak, że włosy przesłoniły jej twarz. Niezręczny nastrój panowałby jeszcze długo, gdyby do domu nie wszedł Galdim.
- A wy, co tak stoicie? Nudzicie się? Galdim wam zaraz znajdzie coś do roboty! – krzyknął ochoczo szczerząc do nich zęby.

***

To nawet nie była sekunda. Któregoś razu w czasie wieczornego posiłku, Galdim po prostu złapał się za serce cały blady i osunął się na podłogę. Karina, która zwykła w takich chwilach panikować więcej niż to ustawa przewiduje, tym razem po prostu podniosła się z krzesła, spojrzała na Rai’ego(„ Połóż go wygodnie i pilnuj go. Idę po pomoc”) i wyszła z domu. Pobiegła do najbliższego automatu telefonicznego, ale na miejscu okazało się, że jakiś wandal wyrwał słuchawkę telefoniczną. Ostatkiem sił powstrzymując się od płaczu i wściekłości wbiegła do pierwszego z brzegu domu i poprosiła o pomoc. Starych, krzepki Hindus ruszył po medyka na tyle szybko na ile pozwalały mu krótkie nogi i wielki brzuch. Jego żona- mała, zasuszona kobieta po trzydziestce kazała usiąść dziewczynie na krześle i objęła ją przyjaźnie. Dopiero wtedy Karina się rozpłakała.

***

Rai nawet na mnie nie patrzył. Nie odezwał się ani jednym słowem odkąd tam przyszliśmy. Nie miałam mu tego za złe, sama nie byłam w nastroju do wygłaszania wyświechtanych formułek w stylu: „Nie martw, się będzie dobrze, trzeba tylko wierzyć”. Jak mogłam być tak głupia!? Jak?! Trzeba być mną, żeby nie zauważyć jak w ciągu ostatnich tygodni Mistrz zapadł się w sobie i jak niedomagał. Tak się zajęłam sobą, że na nic nie zwracałam uwagi. Rai ma rację- jestem pustą, samolubną dziewuchą! Szlag, szlag jasny!
Z braku lepszego zajęcia podeszłam do okna. Szyby budynku były brudne i prawie nic nie było przez nie widać, jednak ja uparcie udawałam, że widok za nimi bardzo mnie zainteresował. Gdybym była sama w pomieszczeniu najpewniej właśnie roztrzaskałabym szybę, lewym sierpowym, a tak musiałam zadowolić się nerwowym zaciskaniem pięści.
Tak bezradna nigdy nie byłam. Chciałam zrobić coś. Cokolwiek. Rwać włosy z głowy, krzyczeć, płakać, uciekać do rozrywającego bólu w płucach, zrobić coś, żeby pozbyć się obezwładniających emocji, zaślepiającego bólu i nieutulonego żalu.
Rai stał za moimi plecami. Czułam to, mimo, że nie widziałam jego odbicia w szybie. Wiedziałam, że patrzy na mnie skupiony.
- Chodźmy do niego. Potrzebuje nas.
Zgodziłam się. Oczy miałam suche.

***

Sala była obskurna i odrapana do granic możliwości. Galdim leżał na ostatnim łóżku, tuż przy oknie. Wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy z zapadniętymi bokami, blady i lepki od potu. Ręce zaciśnięte miał na kawałku białego materiału, które tylko przy dużej dozie dobrej woli można było uznać za pościel. Ko-yo-dan stało oparte o ścianę. Ostrze włóczni w świetle jednej żarówki błyszczało mętnym blaskiem. W pomieszczeniu panował nieprzyjemny zaduch połączony z fetorem wydzielanym przez chorych. Karina i Rai podeszli do niego powoli. Dziewczyna kurczowo ściskała dłoń ducha. Starzec spojrzał na nią mrużąc oczy w swój zawadiacki sposób. Usiadła na wolnym łóżku tuż obok, wpatrując się w niego uważnie. Nie trzeba było być medykiem, żeby stwierdzić, jak zawał źle na niego wpłynął.
Przez dłuższą chwilę panowało milczenie, aż w końcu Galdim przełknął ślinę z wyraźnym trudem i szepnął:
- Szkoda, że tak to się skończyło…
- To jeszcze nie koniec… - odpowiedziała tak samo cicho, prawie zmusiła się do uśmiechu. Rai usiadł obok niej. Mistrz pokręcił przecząco głową.
- Zawsze ci mówiłem, żebyś nie traktowała mnie jak idiotę. Ja wiem, że umieram. Nie próbuj mnie nawet okłamywać, bo cię zdzielę Koczkodanem.
- Ko-yo-dan- poprawiła go machinalnie, a on się uśmiechnął, po czym syknął z bólu.
- Cholera, Kyoyama nie mazgaj mi się tu. Bądź mężczyzną! Nie wzywałem cię to po, żebyś się użalała nad konającym staruchem.
- W takim razie, po co tu jesteśmy? – Rai odezwał się po raz pierwszy, a głos miał nienaturalnie suchy.
- Żeby wysłuchać mojej ostatniej woli…

***

Pamiętasz jak opowiadałem ci o Trzech? To będzie historia o nich. O ich życiu, wzlotach i upadku, który był boleśniejszy od wszystkiego, czego w życiu doświadczyli. Usłyszysz ją jako pierwsza.
Przyjaciółmi byliśmy od zawsze. Valen, Dina i ja, Galdim. Tak, dobrze zauważyłaś, pierwsze sylaby ich imion to moje przybrane nazwisko. Swoje porzuciłem, niedługo po tej całej tragedii… Ale od początku. Szamaństwo było spoiwem, które połączyło troje zupełnie różnych dzieciaków wychowanych przez ulicę. Valen lubił rządzić, ale robił to dobrze, wiec nie mieliśmy do niego żalu. Zawsze twierdził, że czeka nas świetlana przyszłość. Wierzył w nas jak mało kto. Wiesz? Oddalibyśmy życie za niego, gdyby trzeba było… A Dina? Ach.. Dina… Nie było drugiej takiej na całym świecie. Ona była naszym światełkiem w tunelu. Dobroć po prostu z niej emanowała, ale tylko do czasu. Kiedy przyszło co do czego walczyła jak lwica. A walczyć musieliśmy ciągle. O przetrwanie, o naszą przyjaźń, zachowanie resztek godności. Ulica nie jest dobrą matką. Nie troszczy się o swoje dzieci, także my musieliśmy martwić się o siebie.
Nie pamiętam dokładnie, kto i w jakich okolicznościach wpadł na pomysł Bractwa Trzech. Z resztą, teraz to już nie ważne. Faktem było, że od tamtej chwili nie byliśmy już samotni. Mieliśmy siebie, na dobre i złe. Zazwyczaj na złe, ale wtedy nam to nie przeszkadzało.
A życie toczyło się dalej…
Byliśmy już dorośli, pełni nadziei i ambicji, kiedy w moim życiu nastąpił kolejny przełom. Tak, Karinko, dobrze myślisz. Nigdy przedtem ani potem nie byłem szczęśliwszy. Jeśli kogoś w życiu pokochasz zobaczysz, że nie można inaczej. Obezwładnia cię to jak wielka fala, która napiera na ciebie z potężną siłą, zalewa cię i przygniata, ale jednocześnie nie chcesz się uwolnić. Valen’owi nie powiedzieliśmy nic. To był nasz największy błąd. Uważaliśmy, że wtedy Trzej przestaną istnieć i wszystko się skończy. Jakbyśmy nie wiedzieli, że przed przeznaczeniem nie da się uciec…
Valen zawsze stawiał na swoim. Nie znosił sprzeciwu. Chciał i miał. Zawsze. Bez względu na wszystko. Tym razem chciał Diny, ale nie dostał jej. A to było zbyt wiele dla wybujałych ambicji i dumy mojego przyjaciela. Moje światełko w tunelu zgasło. Valen stwierdził, że skoro on nie może jej zdobyć to nikt inny też nie. Zabił ją bez wahania. Z resztą, był najsilniejszy z naszej trójki, naprawdę wspaniały szaman. A kiedy już było już za późno zrozumiał co tak naprawdę się stało.
Pamiętam tamtą noc jak dziś. Ciemna i ponura, nadawała się tylko do popełniania morderstw. Siedziałem przy stoliku, pochylony nad świecą. Pracowałem nad jakimś nudnym projektem, do nowej pracy. W którymś momencie świeca zgasła, a do mieszkania wbiegł Valen. Wyglądał jakby oszalał. Podniosłem się z miejsca, a on padł przede mną na kolana i zalany łzami opowiedział wszystko. Jak myślisz, co wtedy zrobił twój prawy i dobroduszny Mistrz? Pomógł mu wstać i wysłuchał go do końca? A może kazał mu się wynosić i wyprawił pogrzeb swojej ukochanej? Nie… Wyrwałem mu broń z ręki i zabiłem go z zimną krwią. Jak zwierze. Bez żadnych wyrzutów sumienia. Zniknął Goushi Hotue, zahukany szaman, bez grosza przy duszy. Został Galdim Va Din - morderca.
Po co to wszystko? Bo tą bronią, która pozbawiła życia Dinę i Valena jest Ko-yo-dan. W naszym języku oznaczało Nadzieję, Przyjaźń i Odwagę. Śmieszne, prawda? Symbol Trzech… jedyne co mi po nich zostało. Poza wiecznymi wyrzutami sumienia.
Ta Włócznia jest dla mnie wszystkim, dlatego chce, żebyś ją wzięła. Nie patrz tak na mnie. Od teraz jest twoja. No, weź ją, nie denerwuj mnie, chociaż przed śmiercią. Karina błagam cię nie płacz, to nic już nie zmieni. Po prostu weź ją. No już. I pamiętaj: Nadzieja, Przyjaźń i Odwaga. Nie popełnij moich błędów.

***

O godzinie 23.43 pacjent Goushi Hotue znany pod nazwiskiem Galdim Va Din zmarł. Prawdopodobną przyczyną zgonu był zawał.
Śmierć nastąpiła we śnie.

***

Hindusi uważają, że Ganges to tak naprawdę uosobienie bogini Gangi, matki, która obiecuje i daje zbawienie. Ponoć król Bhagiratha wyprosił ją od bogów by mogła obmyć ludzi z grzechów. Wolą mojego Mistrza było rozpocząć swoją wędrówkę ku wieczności właśnie w tym miejscu. Przyszli wszyscy. Ludzie z naszej dzielnicy, Kudża, małżeństwo, które sprowadziło dla niego pogotowie, nawet trędowaci, którym pomagał kosztem własnego zdrowia. Wszyscy okazywali swój żal, poprzez płacz i zawodzenie. Wspominali jego cichość i skromność. Kudża mówiła coś o szlachetności i wybitnej osobowości.
Ja zaś myślałam o naszym pierwszym spotkaniu, o wszystkich awanturach, męczących treningach, nocnych rozmowach na dachu… Ile w tym wszystkim było prawdziwego Galdima? Galdima, nie Goushi’ego. Człowieka, który zabierał i dawał życie. Człowiekiem, który był moim wrogiem i najlepszym Mistrzem.
Prochy zostały rozsypane po zielono- niebieskiej powierzchni rzeki. Przez chwile połączyły się w brudne plamy, podobne do brudu. Potem plamy zmieniły kształt na trzy krzyże płynące obok siebie. Oddalały się z każdą chwilą znów stając się nieokreślonymi kształtami na wodzie, a Ko-yo-dan zadrżało w mojej dłoni.
- Chodź. Nie mamy już tu, czego szukać. Trzej odeszli, już na zawsze.
- Racja – zgodziłam się z trudem powstrzymując łzy.
Karina
PostWysłany: Czw 14:56, 28 Wrz 2006    Temat postu:

a nikt nie skojarzył zbrodni z Trzema? ^^
Dobra lae juz nic nie mówie, zobaczycie potem:P
Daryśka
PostWysłany: Śro 21:26, 27 Wrz 2006    Temat postu:

Nie, w ogóle... no, dokładnie o tych... przydałoby się sprostowanie Kariny, co to za zbrodnie, bo aktualnie nic innego mi na myśl nie przypełza...
Ive-Hao
PostWysłany: Śro 21:09, 27 Wrz 2006    Temat postu:

Naprawdę? Ale chyba nie myślisz o latach 1939- 1945, co?

Powered by phpBB © 2001,2002 phpBB Group