Zapomniana przez nieskończoność...

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o anime Shaman King Strona Główna -> Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Wto 11:23, 22 Sie 2006    Temat postu: Zapomniana przez nieskończoność...

Tak wiem maniaczka jestem, trudno, ale pewnego pięknego dnia siedziałam w czytelni i zamiast zakuwać na psychologie na boku pisałam sobie opowiadanie! W sumie to nie wiem, czy dobrze robie dając je tutaj, mam dwie cześci i zastój....ale może nie długo się to zmieni, mam ogólnikowy scenarjusz, wiem o czym chce napisać.... dobra nie przynudzam miłego czytania (jeśli ktos będzie to czytał...)

Odcinek I

Duch i szaman spotkanie pierwsze....

Migające neony reklam, rozświetlone uliczne latarnie, żarzące się jaskrawym światłem wystawy sklepów. Do tego setki samochodów, stojących nawet o tej porze w potężnych korkach, tłumy ludzi, zwykle rozbawionej młodzieży w ciągnących w tej i ową stronę ulicami miasta. Wszystko to zamknięte zdawałoby się w jakimś ciasnym kloszu, osłonionym od góry cienką zasłoną, pełna jasnych punktów. Zasłoną, której spokojne, rozgwieżdżone tło stanowiło wyraźny kontrast dla tętniącej życiem metropolii. Niestety, nikt nie tego nie zauważał. No może prawie nikt, po za kilkoma zakochanymi parami. Nikt inny nie miał czasu na spoglądanie w niebo. "Czas to pieniądz", więc ludzie gnali gdzieś ulicami Pekinu, nie zastanawiając się nawet przez chwilę nad pięknem tego wieczoru. Czy zawsze już tak będzie? Czy całe ludzkie życie to tylko nic nie znaczący wyścig szczurów? Zniżyłam lot. Spojrzałam na z niedowierzaniem na zmierzających w sobie tylko znanym kierunku ludzi. Westchnęłam i przysiadłam na dachu jednego z drapaczy chmur, przerzucając nogi przez jego krawędź. Spojrzałam w dół. Niby przywykłam, widziałam tyle miast tętniących nocnym i dziennym życiem, takich, w których wieżowce i inne tego typu konstrukcje zasłaniają niebo, w których młodzi ludzie umierają na ulicach kul, lub różnego rodzaju drągów, a jednak ciągle było to dla mnie niepojęte. Nie potrafiłam zrozumieć, po co to ten cały cyrk i płakałam za każdym razem, kiedy widziałam podobne sceny. I nawet teraz, gdy siedziałam na dachu jakiegoś biurowca po moich policzkach spływały łzy, spadające zapewne na głowy zabieganych mieszkańców Chińskiej stolicy. Zamknęłam oczy. Wiele widziałam. Postęp techniki dokonywał się dosłownie na moich oczach. Na moich oczach też powstawały coraz bardziej precyzyjne formy i metody zabijania. I kto by pomyślał, że wraz z rozwojem nie tylko technicznym, ludzie będą stawać się coraz bardziej okrutni i coraz bardziej nastawać na swoje życie? Podciągnęłam nogi pod brodę. Nie miałam się, czego bać, ale w tej pozycji czułam się dużo bardziej bezpieczna. Taki odruch, wyuczony jeszcze za życia. Wtedy myślałam, że już większego okrucieństwa być nie może, że świat już go więcej nie pomieści, ale byłam młoda i głupia. Nie znałam świata poza swoim pałacem gdzieś na południu Chin. Mój świat ograniczał się do wytwornych komnat i wspaniałego różanego ogrodu, a całe znane mi okrucieństwo zamykało się w różnego rodzaju wojnach i egzekucjach. Tylko tyle, troszkę krwi i łez. Tylko tyle potrafili dać z siebie moi współcześni. Żyjącym obecnie nawet do pięt nie dorastali, ci nauczyli się zabijać poprzez przyjemność, przez przyjemność ofiary. Umieją ją omamić, ogłupić, złapać w wyrafinowaną pułapkę. To przerażało mnie najbardziej. Nie stosy ofiar tysięcy, czy nawet milionów wojen, nie wyrafinowane sposoby zabijania żołnierzy i ludności cywilnej z obu wielkich światowych wojen, nie ofiary "Rewolucji Kulturalnej". Najbardziej przerażało mnie zabijanie przez przyjemność. Pochyliłam się przyciągając twarz ku własnym kolanom. Powietrze wokół mnie poruszało się delikatnie, ale ja tego nie czułam. Szczerze mówiąc dawno zapomniałam jak to jest, gdy owiewa ci twarz ciepły, bądź rześki wiaterek. Dawno zapomniałam wszelkie miłe przeżycia. Pamiętałam tylko ból. Ostry, przeszywający wszystkie moje wnętrzności, jakaś ciepłą ciecz rozlewająca się po całym ciele, zimne ostrze gdzieś w okolicy wątroby... A wcześniej przecinający skórę rzemień, kilka bolesnych uderzeń, z których ostatnie zwalało z nóg. Po moim policzku spłynęła kolejna zła. A niech to! Nie powinnam się aż tak użalać nad sobą, co było nie wróci. Z resztą nawet gdybym wtedy przeżyła, to... To, co? Śmierć to jedyna pewna rzecz na tym świecie, wiec jakbym wtedy przeżyła to teraz też bym była trupem. Podniosłam się i wbiłam się w powietrze. Przeleciałam nad resztą centrum beznamiętnie obserwując zabieganych mieszkańców miasta. Oni się nie liczyli, od kąt weszłam w sferę użalania się nad własnym marnym losem. Po co właściwie się tu kręcę, czy ja mam coś do skończenia, czy po prostu nie potrafię odejść z tego padołu? Wykonałam mały młynek w powietrzu, usiłując rozweselić sama siebie. Jak jest po tamtej stronie? Głupia sprawa, ale ja tego nie wiem, znam tylko ten świat, jego coraz szybsze tempo, coraz bardziej kurczący się czas, a przecież dzień i noc trwają tyle samo, co kiedyś....
Wylądowałam na jakimś czerwonym bilbordzie reklamowym. Otarłam ostatnie łzy i rozejrzałam się do koła. Zobaczyłam jak zwykle ten sam widok, twarze bez wyrazu, lepsze, lub gorsze ubrania, markowe, lub podrabiane, kupione w drogich butikach lub szmateksach. Świat ostatniej dekady XX wieku przerażał mnie bardziej niż cały oddział, ba nawet cała armia barbarzyńców, czy innych wrogów cesarstwa z tak zwanych "Moich czasów" Ta wszechobecna pogoń, za pieniądzem. Westchnęłam ponownie. Zeskoczyłam z bilbordu i tylko nie znacznie unosząc się nad ziemią wleciałam miedzy ludzi. Oczywiście nikt mnie nie zauważył, więcej nikt nawet nie zdał sobie sprawy z mojej obecności. Współcześni nie widza w duchy, nie mają na to czasu, a wszelkie zjawiska potrafią wyjaśnić rozumem. To też ludzie przenikali przez moją postać i nic nie czuli, nawet dziwnego, przeszywającego chłodu. Dla nich nie istniałam, no chyba, że w jakiś podrzędnych horrorach, lekko zahaczających o komedię. Za to ja za każdym, razem, kiedyś ktoś przenikał prze ze mnie, czułam jakby rozrywano mnie na pół. Nie przyjemne uczucie, bardzo podobne do zadawanego mieczem bólu fizycznego. Mimo to nie rezygnowałam, wciąż leciałam po miedzy przechodniami. Wysiliłam się nawet na uśmiech. Wspomnienia mojego nic nie znaczącego życia ciągle pałętały się po mojej głowie. Skręciłam w boczną uliczkę. Po obu jej stronach ciągnęły się równe rzędy szklano aluminiowych wieżowców, lub finezyjnie wyglądających centów handlowych. Niektóre stylizowane były na starożytne Chińskie pałace, ze spadzistymi, lekko zagiętymi na końcach dachami. Oczywiście utrzymane w barwach orientalnej czerwieni. Lampy pałace się nad wejściem imitowały harmonijkowe lampiony. Upatrzyłam sobie jeden taki daszek i usiadłam na nim. Stąd miałam dość dobry widok na okolice, chociaż wcale nie miałam zamiaru jej oglądać. Nie wierzyłam, że w tym mieście może zdarzyć się cokolwiek, co uznałabym za ciekawe, tyle już widziałam. Zamknęłam oczy. Zastygłam w bez ruchu. Oczywiście w mojej sytuacji dziwnie mówić o zmęczeniu i to nie było zmęczenie, ja po prostu miałam dość. Dość tego miasta, jego mieszkańców i ogóle dość wszystkich miast i ludzi na Ziemi, ani chybi wszystkie są takie same.
********

Nie spałam, nie śnił mi się żaden sen, chodź pod moimi zamkniętymi powiekami rozgrywały się dziwne sceny, ktoś trzymał za włosy czarnowłosą kobietę, krzyczącą rozpaczliwie coś do uzbrojonych rabusiów plądrujących jej dom. Ktoś inny pozbawiał życia czarnowłosego mężczyznę próbującego przeciwstawiać się oprawcom. Nie miał szans. Po krótkiej szamotaninie jego głowa potoczyła się po pałacowej podłodze, usianej już trupami wielu dziewcząt, kobiet i mężczyzn, zarówno uzbrojonych, jak i bezbronnych. Zacisnęłam mocniej powieki, kilkunastoletnia dziewczyna walnęła trzymającego ją żołnierza łokciem, a potem, już tylko ból i coraz więcej spadających na ziemię kropel krwi zmieszanej łzami. Jakiś nie zrozumiałe krzyki, wiele zmasakrowanych ciał i... Koniec. Żołnierze, czy też zbóje odjeżdżają z ze sporym łupem, a resztę palą. Wbrew pozorom nie płakałam. Sama miałam siebie dość, sama nie chciałam oglądać własnych łez, to głupota, nic nie zmieni, czasu nie cofnę, bo i po co?
Spojrzałam na ulicę, nic szczególnego się nie działo, grupki młodzieży wracały z dyskotek, wokół robiło się jaśniej i jaśniej, miedzy biurowcami i centrami handlowymi pojawiały się promienie słońca. Odbiłam się do dachu. Zniżyłam lot i zanurkowałam miedzy ludzi. Na ulicach robiły się już korki, do wracających z hulanek dołączyli śpieszący do pracy. I znów zrobiło się tłoczno i gwarno. Nieświadome masy ludzkie przenikały przez moją widmową postać zadając mi przy tym dotkliwy ból. Nie wytrzymałam i wzbiłam się ponad nich. Nie mogę długo usiedzieć w miejscu, coś nie wiadomo, co każe mi się ruszać. Opuściłam centrum, wleciałam w jakaś boczną, dość słabo zabudowaną dzielnicę, pełna niewielkich skwerków, ostoi miejskiej zieleni, oraz palców zabaw. Huśtawki, drabinki i różnokolorowe z zjeżdżalnie, były jeszcze puste o tej porze. Bardzo mi to odpowiadało. Wdrapałam się na jedną z huśtawek i trwając bez ruchu nie myślałam o niczym, przynajmniej o niczym istotnym.
Obok, na drugiej równie kolorowej huśtawce usiadł młody chłopak. Przyjrzałam się mu dokładnie. Był przeraźliwie chudy, miał szarą twarz i wyblakłe, podarte dżinsy. Na grzebie miał tylko równie wytartą, mocno postrzępioną na końcach kamizelkę, z lekkiego dżinsu, który dawno stracił swój naturalny niebieski odcień i jakąś koszmarnie brudną czerwoną koszulkę. Ustawicznie poruszał bladymi wargami, jego niebieskie oczy zdawały się nie mieć wyrazu. Półdługie, lekko przetłuszczone czarne, lub ciemno fioletowe włosy opadały mu na twarz z każdym poruszeniem huśtawki. Patrzył prosto przed siebie, na mnie nie zwracał uwagi, a potem w pełnym biegu zeskoczył z zawieszonego na łańcuchu drewnianego krzesełka huśtawki. Podnosząc się spojrzał za siebie i jego oczy jakby zatrzymały się na mnie. Parzył w miejsce, w który siedziałam przez jakiś czas, a ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ten obdartus mnie widzi. Uśmiechnęłam się najładniej jak potrafiłam. Chłopak odwzajemnił uśmiech, zbliżył się. Odruchowo poprawiłam swoją suknie o typowo chińskim kroju, długą biało-czerwoną z półgolfowym zakończeniem we wspomnianych kolorach przełożonych złotym szwem, którym obszyta była także góra "stójki". Na wysokości wątroby suknia ta miała sporą, otoczoną krwią dziurę. Ten stój miałam na sobie w chwili śmierci. Obdartus przykucnął obok miejsca, w którym siedziałam.
-Jak to jest, gdy się umiera? - Zapytał takim tonem jakby chodziło mu o podanie godziny. Przez długą chwilę nie wiedziałam, co opowiedzieć.
-To tak jakby coś powoli, i bardzo delikatnie wyciągało cię z ciała. Jakbyś się rodził, ale "w drugą stronę". - Odezwałam się cicho.
-Acha i to nie boli? - Zaciekawił się
-Rana boli, ale nie śmierć. Ale jakim cudem ty mnie widzisz i nawet rozmawiasz ze mną tak, jakby nigdy nic?
-Że niby jak mogę tak rozmawiać z duchem? - Rzucił melancholijnie. - Dla mnie to oczywiste jestem szamanem.
Chwila milczenia.
-Acha i znasz wiele duchów? - Wypaliłam, bo nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć.
-Sporo - przytaknął chłopak - Ale żaden z tych, których znam nie jest moim duchem przeznaczenia. Ja wciąż go szukam. Od kąt nauczałem się mówić i samodzielnie myśleć, wiedziałem, że musze kogoś takiego znaleźć Ducha Stróża czuwającego na de mną i walczącego u mojego boku. - Powiedział to z niekłamanym przejęciem. Spojrzałam mu głęboko w oczy. Były pełne rozżalenia, ale i nadziei. Były dobre. Uśmiechnęłam się delikatnie.
"Być może nastał kres twoich poszukiwań młody szamanie" - pomyślałam cięgle patrząc mu w oczy, „Jeśli tylko mnie poprosisz"
Polubiłam go. W ciągu tych paru minut rozmowy chłopieć wzbudził moją szczera sympatię, zdawał się taki miły, a ja tak dawno z nikim nie rozmawiałam.
-Wiesz? Trudno jest być wygnańcem - powiedział gorzko. Nie zrozumiałam go. Odwrócił się zrobił kilka kroków stronę drewnianego ogrodzenia otaczającego plac zabaw.
-Może jeszcze kiedyś się spotkamy, wiec do zobaczenia... Zaraz właściwie jak masz na imię?
-Mulan - odparłam oszołomiona. Nie chciałam, żeby tak odszedł. Przecież... Zmieniłam formę i szybko poleciałam za nim, nie chciała się jednak narzucać. To też nie zbliżałam się zbytnio do niego. Nawet się nie pokazywałam. W reszcie stwierdziłam, że lepiej będzie dać mu spokój. Chłopak wyraźnie czuł się zagubiony. Wciąż czegoś szukał. Widocznie miał swoje powody i dlatego nie zaproponował mi bym przy nim została. Latać za nim nie było sensu, on sam musi zdecydować...

******
Wieczór zapadł niepostrzeżenie. Słońce zastąpił księżyc, a ciepło dnia nocny chłód. Dla mnie to bez różnicy, ale idący ulicą przechodnie założyli na siebie swetry i kurtki. Zlazłam sobie miejsce na dachu jakiegoś domu. Okolica, którą wybrałam tym razem była spokojna. Tutaj na ulicy nie było już nikogo, tylko w stojących przy niej domkach jednorodzinnych paliły się liczne światła. Przymknęłam oczy.
Szaman, słyszałam kiedyś, coś o szamanach, ale to było dawno, pięćset lat temu. Kim oni są, jakim cudem widzą duchy, więcej, w jaki sposób z nami rozmawiają? Nie mogłam tego pojąć, chociaż wiele widziałam.... Myśli coraz szybciej wirowały w mojej głowie, było ich coraz więcej. Same pytania.
"Jak miał na imię ten chłopak? Czemu nie spytałam go o to, czemu?" "Czy jeszcze go spotkam? Jak tak to, kiedy?"
Machnęłam ręką, dwa tysiące lat po śmierci wciąż myślę ludzkimi kategoriami. Martwię się o coś tak błahego na przeciw wieczności. A niech tam. Wiatr zwiał na twarz moje wciąż ciemne włosy, nic nie poczułam. Przed oczami mignęła mi twarz nieznajomego jeszcze, a już lubianego szamana i wtedy poczułam jakiś miły prąd rozchodzący się po całej mojej postaci. Nie umiałam tego nazwać, wiedziałam jednak, że to nie koniec tej dziwnej znajomości człowieka z duchem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karina
Król Szamanów (!)



Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Wiecznych Łowów

PostWysłany: Śro 14:38, 23 Sie 2006    Temat postu:

Ive czytałam to na twym blogu i znasz moje zdanie. Szczególnie końcówka drugiej części mi się bardzo podobała... Cóż mogę rzec? Mam nadzieje, że nie zostawisz tego ficka bo zapowiada się na serio very fajnie ^^

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Pią 22:11, 01 Wrz 2006    Temat postu:

Jak zwykle bardzo podoba mi się Twój styl. Piszesz wspaniale, miło się czyta. Bardzo dobre opisy, chociaż brakuje mi czegoś przy spotkaniu z szamanem - nie pytaj czego, bo sama nie umiem tego określić. Ale całość bardzo ładna i fajnie się zapowiada. Czekam na więcej.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Sob 13:24, 02 Wrz 2006    Temat postu:

Skoro jest gotowe to wrzuce. Nie wiem kiedy cd, ale kiedyś bedzie....napewno ostatnio dość dużo myślałam o tym ficku....pare rzeczy wpadło mi do głowy....


Odcinek II - Obietnica


Zleciałam z dachu budynku tak szybko, jak się dało. Wzorem ćmy zaczęłam ponownie krążyć nad ulicami Chińskiej stolicy. Wiedziona przeczuciem przyglądałam się przelewającym się po de mną morzu ludzi. Jak zwykle widziałam twarze bez wyrazu, byłam światkiem przeróżnych scen. Jakieś dziecko starało się wymusić coś płaczem, ktoś inny starał się udowodnić, za wszelką ceną swoje racje. W innej części miasta dwie przyjaciółki wracały ze sklepu, plotkując przy tym nieustannie. Nic specjalnego. Znam to na pamięć i musze przyznać, że troszkę mnie nudzi. Czasem, ktoś spojrzał w górę, ale najwidoczniej nie był szamanem, bo mnie nie dostrzegł. Instynktownie zwróciłam się w stronę placu zabaw, tego samego, na którym poprzedniego dnia spotkałam tamtego chłopca. Nie wiedziałam do końca, co mnie tam gna, czułam jedynie, że z jakiegoś powodu powinnam tam wrócić. Usiadłam na szycie huśtawki. Czekałam. Przez wiele godzin nic się nie wydarzyło. Okolica zdawała się być całkowicie wymarła. Tylko wiatr poruszał gałęziami drzew, bawił się moimi włosami i całą moją postacią. Nadeszła noc, wciąż tkwiłam w tym samym miejscu. Uczucia płatały się we mnie. Wspomnienia z przed dwóch tysięcy lat zlewały się z tymi z wczorajszego poranka. Wszystko to razem układało się jakby w gorzką radość. Bardzo silne uczycie, będące w stanie rozerwać serce. To było niezwykłe. Zupełnie oszołamiające. Pierwsza, prawdziwa emocja od tylu lat, zupełnie nieporównywalna z tymi cieniami przeżywanymi do tej pory. To było gwałtowne, mocne uczucie, zdające się nie mieć żadnych granic. Mijały godziny. Uparcie siedziałam nieruchomo na szycie huśtawki. Czułam, że tak właśnie trzeba. Nie zastanawiałam się nad tym, dlaczego. Nie musiałam. Wiedziałam, że on przyjdzie, że wcześniej czy później tamten tajemniczy szaman się tu zjawi. Gdzieś we mnie tliła się iskierka nadziei, że ponownie spotkam, tego, który wyzwolił we mnie prawdziwe uczucia, tego, dzięki któremu na nowo zacząłem marzyć i który dał mi cel mojego pozagrobowego życia.


****

Ranek powitał mnie szarością i pięknym czerwono złotym niebem na wschodzie. Nad horyzontem majaczyła jeszcze Wenus, gwiazda poranna. Potem słońce pulsując i mieniąc się tęczą barw, wnosiło się coraz wyżej, aż w końcu przyćmiło światło rzymskiej bogini miłości. Przypomniały mi się podobne poranki spędzone w różanym ogrodzie. Uśmiechnęłam się do własnych wspomnień, tak odległych, a zarazem bliskich
Zatoczyłam koło wokół placu, rozglądając się przy tym we wszystkie strony. Nic nie zauważyłam, tylko wiatr poruszał gałęziami rosnących tu drzew. Usiadłam ponownie na szczycie huśtawki. Założyłam nogę na nogę, opierając jednocześnie twarz na dłoni. Czas nie miał znaczenia. Mogłam czekać do skutku, skoro już i mi i tak wszystko jedno.


****

-Znów się spotykamy - usłyszałam ciepły głos. Spojrzałam na dół. Na jednej z huśtawek siedział ten sam obdarty chłopiec, którego poznałam dwa dni temu. Uśmiechnęłam się łagodnie. Zeskoczyłam z łukowatego sklepienia huśtawki i stanęłam obok.
-Na to wygląda - zgodziłam się. Moje purpurowe tęczówki zapaliły się ciepłym płomieniem. Szaman po patrzył mi w oczy.
-Nie jesteś duchem tego miejsca, nie należysz do niego.
Skinęłam w milczeniu głową. Chłopak oderwał stopy od ziemi, wprawiając tym samym huśtawkę w ruch. Rozhuśtywał się długo, ale huśtawka ciągle poruszała się tylko nieznacznie.
-Wiec, czemu tu jesteś? -Zapytał cicho
-Lubię tu być - skłamałam, chodź nie do końca. Ostatnio polubiłam to miejsce.
Przestał się huśtać.
-A twój dom?
-Nie wiem gdzie on jest, to było tak dawno, wszystko się pozmieniało. Tamto miejsce już nie istnieje.
-Tak wszystko się pozmieniało. Wielkie rody dawnego cesarstwa, nie śliną już tak jak dawniej - powiedział gorzko. - Teraz ich potomkowie walczą sami ze sobą. I uczą się jednej słusznej prawdy: "Niszcz albo zostaniesz zniszczony". A jeśli ktoś w to wątpi, to nigdzie nie ma dla niego miejsca.- Dokończył ze spuszczoną głową.
-Kim ty jesteś? - Spytałam zaniepokojona
-Jestem Yar z rodu Tao - odparł z ledwo wyczuwalną dumą w głosie. - Po prostu Yar, odmieniec, czarna owca....
Moje źrenice rozszerzyły się. Tao Yar, czy to potomek tego Tao, z którym kiedyś zaręczył mnie ojciec? Nigdy go nie poznałam. Nigdy o nim nawet nie rozmawiałam. Nie miałam pojęcia, kim są ci Tao. Wiedziałam tylko, że to jednym z najpotężniejszych klanów w całych Chinach i, że ja jako córka cesarskiego generała, dobrze do nich pasuję. Zamrugałam powiekami.
-Tao?
Przytaknął cichym mruknięciem.
-Tak Tao.
O nic już nie pytałam, zamiast tego dotknęłam delikatnie jego ramienia.
-Kiedyś ojciec zaręczył mnie z jednym Tao. Miał na imię Ajan. Nigdy go nie spotkałam, ale skoro, poznałam ciebie, to może jest jakiś znak? Może w ten sposób mam wypełnić obietnicę ojca i związać się z klanem Tao? - Zamilkłam. Yar uniósł na mnie swoje błękitne oczy.
-Czy...Czy ty chcesz być moim duchem? O to ci chodzi? - Zdziwił się.
-Tak.
Spuściłam głowę, jakbym zrobiła coś złego. Czekałam. Grała we mnie symfonia uczuć. Yar wciąż milczał. Czułam jego wzrok na sobie, prawie słyszałam jego myśli, w końcu odważyłam się unieść głowę. Yar uśmiechał się przyjaźnie.
-Skoro chcesz, to niech tak będzie. - Powiedział i westchnął. - Jestem Tao, czy się to komuś podoba, czy nie.
Nie zrozumiałam do końca tych słów. Nie pytałam jednak. Chłopak dźwignął się z siedzenia huśtawki. Skinął na mnie ręką. Poleciałam za nim. Po środku placu przystanął, rozejrzał, się, czy nikogo nie ma w pobliżu i podniósł do góry prawą ręką wykonując jednocześnie kilka dziwnych gestów.
-Forma Ducha! Jedność! - Powiedział zdecydowanym, głośnym głosem. Poczułam jak jakaś nie znana mi energia zbija mnie jakby w kłębek, którego nitki poruszane siłą mocniejszą od huraganu owijają się na krótką chwilę dokoła jego postaci, tylko po to, by uformować się na dobre i wniknąć, tak po prostu w ciało szamana. Niesamowite doznanie, jakbym zmieliła się w bezkształtną masę, wypełniające jego ciało. Jakbym rozumiała jego myśli, troszkę jakbym znów miała ciało. Cudowne przeżycie, którego nie da się do końca wyrazić słowami. Od stop do głowy przeszył mnie jakby dreszcz. Ciepło rozlała się po całej mojej postaci, jakbym nagle nabrała jakieś dodatkowej siły, wielkiej mocy.
-Co teraz? - Spytałam swoim, a zarazem obcym głosem
Uśmiechnął się. Poczułam to.
-Wiesz? Miałaś rację. Jesteś moim duchem.
-Czyli mogę z tobą zostać? - Zapytałam nieśmiało.
-Teraz już musisz.
Obiegł parą kroków. W otaczających to miejsce krzakach dzikiej róży leżało zgrabne pun-dao o długim gładkim drzewcu i błyszczącym ostrzu. Delikatnie wyjął halabardę z pośród kolczastych gałęzi. Zamachnął się, jakby z kimś walczył. Broń śmigała we wszystkie strony. Chłopak wciąż się uśmiechał. Był w tym dobry, ja też. Nasze połączenie zapewne dawało jedynie mu większą elastyczność i sprawność w ruchach, zwiększało jego szybkość. A jednak, gdy po jakimś czasie ponownie pojawiłam się obok niego stwierdził:
-Może się czegoś od ciebie nauczę, dobra jesteś.
-Dzięki. - Opowiedziałam dotykając jego ręki. - To twoja broń?
-No tak, ukryłem ją tutaj, aby wszędzie jej nie nosić.
-Powinieneś bardziej o nią dbać - skitowałam - To naprawdę piękna robota.
Popatrzył na mnie z wyrzutem.
-Gdybym tylko mógł...
Zamilkłam, nie chciałam robić mu przykrości. Zasłonił twarz dłońmi, przez długi czas tkwił nieruchomo. Płakał, widziała, jak przez palce przelatywały jego łzy. Z jakiegoś powodu było mu bardzo ciężko. Nie wiedziałam dokładnie, co mu jest, miałam zamiar zapytać, jednakże nie chciałam go przez przypadek zranić.
Bez słowa wzięłam w dłonie ostrze broni. Dokładnie obejrzałam pun-dao ze wszystkich stron. Przy ostrzu umieszczono mały, czerwony pomponik w kształcie pędzelka. Cześć sznurka, którym był on przymocowany do broni zwisał spokojnie w raz z frędzelkami pomponu. Obejrzałam dokładnie drzewce broni. Idealnie gładkie, bez, żądnych drzazg, niespotykanie lekkie, chodź może tylko tak mi się zdawało. Byłam przecież duchem. Yar otarł łzy. Po cichu podniósł się z drewnianej ławki, na której siedział. Skinął na mnie. W milczeniu poleciałam za nim. On jednak odwrócił się i uśmiechnął, tak, że od razu zrobiło mi się raźniej. Podniósł z ziemi swoją broń, mocno zacisnął jej drzewce w prawej dłoni.
-Masz rację, powinienem o nią dbać... No dobra idziemy. Zrobił krok w kierunku ogrodzenia, minął je i zarzucił sobie pun-dao na ramię. Leciałam za nim. Nie pytałam gdzie zmierzamy, to nie miało znaczenia. Liczyło się, tylko to, że jestem z nim.


****

Ze spokojnego zakątka wyszliśmy na hałaśliwą, ruchliwą ulicę. Tym razem jednak jej gwar mi nie przeszkadzał. Yar powoli przemierzał ulicę, wciąż trzymając mocno halabardę w dłoni. Przechodnie patrzyli na niego z dezaprobatą, jednak nikt nie śmiał się odezwać, a nawet zbliżyć. Nie zaczepiani, zatem przez nikogo dotarliśmy do nie wielkiego przystanku autobusowego, składającego się jedynie z przekrzywionego znaku i małej ławeczki. Yar oparł się na swojej broni, wystawił twarz do słońca.
-Do kąt idziemy? - Zapytałam pojawiając się obok niego
-Do miejsca, w którym mieszkam - opowiedział melancholijnie chłopak.
W tej samej chwili zjawił się autobus. Szaman pewnie wkroczył do zatłoczonego wnętrza pojazdu. Zlazłam wolny fotelik gdzieś przy oknie i usiadł na nim. Drzewce broni wsunął między kolana, ostrze oparł o podłogą autobusu. Ludzie patrzyli na niego dziwnie. Nie zwracał na to uwagi. Kierowca skręcił w jakąś boczna uliczkę. Zobaczyłam szary, obskurny budynek otoczony zardzewiałą siatką. Pojazd zwolnił i zatrzymał się. Yar wstał. Nie musiał przepychać się przez tłum. Ludzie sami rozstępowali się przed nim. Powoli wysiadł z autobusu. Zatrzymał się spojrzał na budynek.
-Witaj w moim domu - powiedział cicho.
Ruszył w stronę drzwi, nad którymi wisiała niewielka tabliczka z napisem:

Publiczny dom dziecka nr 408 w Pekinie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ive-Hao dnia Sob 13:27, 02 Wrz 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karina
Król Szamanów (!)



Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Wiecznych Łowów

PostWysłany: Sob 13:25, 02 Wrz 2006    Temat postu:

Ja juzpisałam kiedyś, ta końcówka to mnie po prostu ROZWALIŁA na obie łopaty i inne takie xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Sob 21:27, 02 Wrz 2006    Temat postu:

Tao i dom dziecka? Tego się nie spodziewałam...
Czyta się jak zwykle miło i przyjemnie. Pisanie z punktu widzenia ducha mi się podoba. Widzi się wtedy wszystko jakby z innej strony, a przecież punkt widzenia zalezy od punktu siedzenia, nie?
Bardzo fajnie się zapowiada, czekam na ciąg dalszy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Pią 15:56, 03 Lis 2006    Temat postu:

Sztuka Ambicji....


Niepewnie spojrzałam na napis, poczym zwróciłam twarz w stronę szamana. Z jego ust nie znikał gorzki uśmiech. Westchnęłam cicho. Zupełnie nie wiedziałam jak się zachować i co powiedzieć, tym bardziej, że placówka nie wyglądała na bogatą, wręcz przeciwnie, już na pierwszy rzut oka było widać, że ma poważne problemy finansowe, może nawet egzystuje na granicy ubóstwa? W wielu miejscach tynk okleił się od ścian, pozostawiwszy po sobie nieestetyczne dziury, stolarka okienna sprawiał wrażenie dawno nieodnawialnej, była bowiem spróchniała w wielu miejscach. Także zardzewiałe ogrodzenie, wraz z widocznymi za nim odrapane drabinki, huśtawki i zjeżdżalnie nie wyglądały zachęcająco. Yar przywołał mnie gestem. Posłuchałam go.
-Nie mogę wejść tam z bronią, bo będzie afera – Powiedział wskazując na budynek. – Trzeba to gdzieś ukryć. – Dodał swobodnie. Zawisłam w powietrzu.
-Masz takie miejsce? – spytałam cicho.
-Miałem – Odparł kręcą przecząco głową – Chociaż – rzucił po chwili namysłu – Myślę, że tamta kryjówka się nada. Jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Tak, nada się – Mruknął jakby do siebie. Skinęłam twierdząco głową:
-Chodźmy tam.
Ruszył przodem, powoli jakby szedł na ścięcie. Leciałam za nim i nie odzywałam się ani słowem. Po raz pierwszy od dwóch tysięcy lat odczuwałam prawdziwe współczucie, a może nawet litość? Coś wewnątrz kuło mnie niemiłosiernie. Nigdy nie odczuwałam czegoś podobnego, taki dziwny ucisk w miejscu, gdzie kiedyś miałam serce. Łzy same napływały mi do oczu. Walczyłam z nimi, nie chciałam aby Yar je zobaczył. Instynktownie czułam, że to by go zraniło, że jego duma i tak wiele wycierpiała. Niestety, przegrałam. Jak można mieszkać w takim miejscu? To po prostu nie możliwe. Przebywałam tam przez pięć minut i już widziałam, że tego miejsca nigdy nie polubię, chociaż jeszcze go tak naprawdę nie znałam. Prawda, wiele widziałam. Przez dwa tysiące lat swojego pozagrobowego życia tysiące razy stykałam się z nędzą i ludzką krzywdą, nie raz i nie dwa znacznie poważniejszą niż tutaj, ale jeszcze nigdy nie byłam tak jej blisko jak dziś. Nigdy bowiem nie dotyczyło to osoby, która by cokolwiek dla mnie znaczyła. I może dlatego jeszcze nigdy nie wydało mi się to aż tak niesprawiedliwe? Nigdy przedtem nie wczuwałam się w rolę nędzarzy, nigdy nie umiałam postawić się na ich miejscu. Może był to skutek wychowania, zasad wyuczonych jeszcze za życia. Odwieczny porządek, wola bogów. Takie tłumaczenie wystarczało mi jak do tej pory, aż nagle jedna chwila zgubiła go bezpowrotnie. Przecież dzieci nie powinny mieszkać w takim miejscu. One powinny mieć rodzinę, powinny dorastać otoczone miłością. Nigdy jeszcze nie wiedziałam tego aż tak wyraźnie, bo kto jak kto , ale one na pewno nie zasłużyły sobie na ten los. Otarłam łzy wierzchem dłoni, zamrugałam kilka razy powiekami. Pragnęłam się uspokoić, żeby Yar nie widział, że płacze.

Tym czasem szaman zatrzymał się obok rozłożystego dębu, którego konary zacieniały sporą cześć wydeptanego trawnika. Przysiadłam na jednej z gałęzi i czekałam delikatny wiatr bawił się moją postacią. Yar spojrzał na mnie, poczym powoli wsunął pun-dao do jakieś dziupli, której widocznie wcześniej zauważyłam. Raz jeszcze spojrzał w górę i uśmiechnął się do mnie.
-Zrobione – poinformował obojętnie.


******

Tak, ja się tego spodziewałam, wnętrze budynku prezentowało się nie wiele lepiej, niż jego elewacja. Skoro tylko przekroczyłam próg, moim oczom ukazał się długi, ponury korytarz, którego ciemności rozjaśniało tylko nie wielkie okno, umieszczone dokładnie naprzeciw wejścia. Po za tym, po jego stronach znajdowały się rzędy białych drzwi, z żelaznymi klamkami. Odniosłam wrażenie, że jest tu nienaturalnie cicho, że przez przypadek zlazłam się w jakimś dziwnym, opuszczonym miejscu z innego wymiaru. Nic nie zdradzało obecności dzieci. Lecą obok szamana uważnie wpatrywałam się w jego twarz. Była spokojna, a nawet pogodna.
-Wiesz – szepnął w moją stronę – Nie spodziewałam się, że znowu mi się uda.
Nie wiedziałam co miał na myśli, wiec tylko kiwnęłam głową. Musiał zdać z sobie z tego sprawę, bo zaśmiał się cicho, ale niczego więcej mi nie wyjaśnił, ja zaś już o nic nie pytałam. Nie wydawało mi się to ważne.

****

-Yar! – rozległ się w końcu korytarza dziecięcy głosik, a chwilę później malutka, rudowłosa dziewczynka o dużych niebieskich oczach dosłownie zwaliła go z nóg, wtuliwszy się przedtem mocno w jego kolana. Z początku lekko zdezorientowany szaman uśmiechnął się delikatnie i przyciągnął małą do siebie.
-Cho-Yang! – Szepnął cicho, tuląc do siebie płaczącą dziewczynkę. – No już dobrze jestem.
-Bo jak się tak bałam, że nie wrócisz, że mnie zostawisz, że znajdziesz ducha i zapomnisz o mnie. – Wychlipała mała. Przyjrzałam się jej dokładnie. Rude włosy miała uczesane w dwa malutkie koczki, po obu stronach głowy, a jej ubiór składał się z prostej, niebieskiej sukieneczki z krótkim rękawem. Dziewczynka nagle podniosłą załzawione oczy. Poczułam na sobie jej wzrok. Musiała mnie zobaczyć, ponieważ na jej twarzy pojawił się milutki uśmiech, odwzajemniłam go. Mała zaśmiała się bezgłośnie, poczym ponownie wtuliła twarz w koszulę Yara.
-Zang-Yu mówiła, duchy nie istnieją... Ona śmiałą się ze mnie bo wierze w duchy. Ale ona kłamała. – powiedziała Cho mocno akcentując ostanie zdanie. - Nie wolno kłamać. Prawda?
-Prawda – Yar podniósł się z dziewczynką na rękach. Ta nieco uspokojona splotła swoje rączki na jego szyi. Przymknęła oczy. Yar westchnął cicho, a ja zmieniłam formę. Razem ruszyliśmy dalej w głąb korytarza, przy końcu którego znajdowała się klatka schodowa. Zlawszy się przed pierwszym stopniem, Yar postawił Cho-Yang na ziemi. Dziewczynka, spojrzała na niego z wyrzutem, ale raz potem znikła w głębi korytarza. Szaman odprowadził ją wzrokiem, następnie odwrócił się w stronę schodów i bez słowa zaczął się po nich wspinać.

****

Pewnym ruchem otworzył pierwsze drzwi po prawej stronie i wpuścił mnie do środka. Okazało się, że jest to dość duży, dość skromnie urządzany pokój. Jego jedynym umeblowanie stanowiło pięć drewnianych łóżek, obszerna szafa, ustawiona w kącie. Pomiędzy posłaniami stały niewysokie nocne szafki w kolorze lakierowanego drewna. Przysiadłam na poręczy jednego z łóżek, które o tej porze były starannie pościelone. Założyłam nogę na nogę i oparłam twarz na dłoni. Yar, który właśnie podszedł do szafy, otworzył i ją wydobył ze środka czyste ubranie. Usłyszałam trzaśniecie drzwiami i uniosłam głowę. Yara nie było. Tylko klamka w drzwiach znajdujących się w przeciwległym kącie sali zdawała się poruszać. Wstałam ze swego miejsca i podeszłam do okna. Jak się okazało, wychodziło ono na podwórko. Widok wypłowiałej trawy, obskurnych zabawek, z których dawno odprysła farba, wzbudził we mnie uczucie bezradności. Nagle bowiem zdałam sobie sprawę z tego, że chodź bym chciała, to i tak nic nie mogę zrobić, ani dla Yara, ani dla Cho, ani dla żadnego innego mieszkającego tu dziecka. Zamknęłam oczy. Znów zbierało mi się na płacz. Teraz, gdy wreszcie naprawdę coś czułam, nie mogłam nic zrobić, aby chociażby troszkę ulżyć, tym, do których odczuwałam sympatie, a może nawet coś więcej? Przypomniałam sobie twarzyczkę małej Cho. Jej szczerość i taką słodziutką naiwność. Jej uśmiech, oraz łzy. Trzeba przyznać, że ta mała dziewczynka z miejsca mnie zauroczyła, coś w niej było, jakiś takie nie uchwytny urok. Słyszałam kiedyś, że dzieci potrafią czarować. Nie wierzyłam w to, aż to dzisiaj. Aż do tej chwili, kiedy ją ujrzałam. Taką mała, taka rozkoszna, a jednak było w niej coś takiego, co rozrywało mi serce. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ta małą dziewczynka skrywa jakąś bolesną tajemnice. Dlaczego tu trafiła? Co stało się z jej rodzicami, bo to pewne, że coś się stało, skoro mała jest tutaj. Poczułam jak po policzku spływa mi łza. Po raz kolejny w ciągu tego dnia. Nie wycierałam ich. Pozwoliłam, aby opadały na parapet.
-O czym myślisz? – usłyszałam za sobą głos Yara. Odwróciłam się gwałtownie. Zaskoczył mnie. Widać, tak pogrążyłam się w własnych myślach, że nawet nie usłyszałam jak ponownie tu wszedł.
-Niczym ważnym – skłamałam, ale nie chciałam, żeby wiedział co się z mną działo. – Wspomnienia. – Dodałam zdawkowo, aby dodać sobie wiarygodności. Nie ważne, uwierzył, czy nie, ważne, że już o nic nie pytał, tylko przyklęknął na podłodze, po miedzy dwoma łóżkami i zaczął szperać z jednej z szafek nocnych. Wreszcie wyciągnął stamtąd niewielką książeczkę obłożoną szarym papierem. Rzucił ją na łóżko, poczym sam na nim przysiadł.
Ujął książeczkę w obie dłonie i przywołał mnie. Zawisłam nad jego ramieniem, a on przerzucił kilka pierwszych stron.
-Widzisz – powiedział wskazując na zdjęcie jakieś młodej, ciemnowłosej kobiety w biało zielonej, szczelnie zapiętej pod szyją sukni. – To moja matka. Ostatni raz widziałam ją jak miałem sześć lat. – Przerzucił kolejne strony albumu. Jednak na żadnej z nich nie zatrzymał się na dużej, aż w reszcie zatrzasnął go jakby od niechcenia.
-Chciałbym ją jeszcze kiedyś zobaczyć. I wiesz co? Pewnego dnia tak się stanie. – powiedział z przekonaniem. Przechylił się do tyłu, przenosząc tym samym cały ciężar ciała na ściśle przylegające do materaca przedramiona.
-Kiedyś na pewno jeszcze spotkam moją rodzinę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Nie 19:45, 03 Gru 2006    Temat postu:

Część ładna, opisy jak zwykle genialne.
Cho-Yang jest naprawdę urocza ^^'
I po przeczytaniu tej części stwierdziłam, że jednak wolę japońskie imiona od chińskich...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o anime Shaman King Strona Główna -> Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin