-->Alternatywna historia Hao^^^
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o anime Shaman King Strona Główna -> Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Śro 21:06, 19 Lip 2006    Temat postu:

Zdziwienie Marion, jak Haoś powiedział, żeby mu po imieniu mówiła i jego odpowiedź mnie powaliły... a cała reszta - no po prostu genialna! Mam jednak pewne uczucie niedosytu - ciekawi mnie, jak ogólnie zareagowała grupa Hao na to, co im powiedział. No bo napisałaś, jak się 'tłum' zachował i tak dalej, ale nie ma nigdzie wzmianki, co o tym myślą, chociażby ogólnie.
No i biedna Marion... dobrze, że Hao nie zostawił sprawy samej sobie.
No i czekam na next part! Jak zwykle zresztą Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Pon 16:54, 24 Lip 2006    Temat postu:

XI
Zakręt...

(Któtkie, głupie do granic możliwości, ale co tam....ps. biedny Hao...)


Kolejną noc spędziłem na rozmyślaniach. Pytania dotyczące tej całej sytuacji kleiły się do mojego umysłu tak mocno, że nawet zmęczenie ich nie odpędzało. Pustka i ciemność namiotu, były właściwie czymś, co je przyciągało. Myśli mieszały się w wewnątrz mojej czaszki. Było to troszkę tak, jakbym zamiast mózgu miał w głowie sałatkę warzywną ze sporą ilością majonezu. Fatalne uczucie. Tym bardziej, że ciągle czułem lęk. Usiadłem na posłaniu. Leżąc tylko obracałem się z boku na bok, przez co nie mogłem ani spać, ani myśleć. Więcej uwagi zajmowało mi znalezienie odpowiedniej pozycji. Gdy zaś usiadłem tamten problem sam się rozwiązał. Na zewnątrz mojego umysłu przebiły się myśli o Tarji. Co się z nią stało? Czy wróciła do domu? Nie miałem pojęcia skąd tak nagle przypomniałem sobie o niej. Miałem jednak wrażenie, że nie wróży to nic dobrego.

Do tego, chociaż bardzo chciałem nie potrafiłem rozgryźć Marion. Myślałem, że po tym jak zaproponuje jej przejście na "ty" dziewczyna nareszcie otworzy się przede mną i przestanie zachowywać jak zaszczute zwierzątko. Nic z tego. Wspólny powrót był jedynym momentem, w którym trzymała się jako- tako. Jedynym momentem , w którym zachowywała się pewnie. Potem znów wszystko się rozleciało, a ona nadal bała się mojej bliskości. Nie rozumiałem tego. Co zmuszało ja do takiego postępowania? Dlaczego ciągle się kryła, przecież wyraźnie dałem jej do zrozumienia, że wiem o wszystkim? Może wtedy po prostu poddała się chwili, a gdy to, co powiedziałem dotarło do niej poczuła się gorzej? Może nie potrafiła wytłumaczyć sobie mojego zachowania? Tego, że nie ukarałem jej za nieposłuszeństwo? O swoich uczuciach do niej nie puściłem przecież nawet dymu z ust. Jednakże, po mimo tego, że nie wypowiedziałem tych banalnych słów, to jakoś nie wierzyłem w to, żeby ona nic nie zauważyła. Nie była przecież głupia, ani ślepa. Doszedłem, zatem do wniosku, że ona z jakiegoś powodu nie dopuszczała do siebie tego faktu.

Coś jakby szpilka wpiło się w tok moich myśli. Jakiś znajomy, na radzie nie wyraźny jeszcze, szumiący dźwięk wkręcił się w mój umysł. Dotknąłem dłonią czoła. Szpilka w mojej głowie zmieniła się w gwóźdź. Rozdzierający ból powalił mnie na posłanie. Dźwięk przebrał postać słodkiego, ale pełnego jadu głosu:
-Nawet nie wiesz jak bardzo jesteś żałosny. Uczucia cię osłabiają. Jak tak dalej pójdzie nawet duchy ojca i brata ci nie pomogą.
Z trudem podniosłem się. Skupiłem cały wysiłek woli, aby odpowiedzieć. Niestety. Mój umysł był jednym wielkim bólem. I do tego krzyczącym bólem. Wszelkie próby podjęcia telepatycznej rozmowy spełzły na niczym. Kawałki moich własnych myśli raniły mnie jak odłamki szkła.
-Nigdy nie przypuszczałabym, że stać cię na coś takiego. Ty też pewnie siebie o to nie podejrzewałeś, co?- Głos opuścił moją głowę. Ból jednak pozostał, a nawet wzmógł się. Zamroczyło mnie. Przed oczami latały mi całe stada białych plam, a mimo to wciąż byłem przytomny. Znów usłyszałem głos, tym razem w postaci nieartykułowanego śpiewu murmurando. Jak się okazało, stanowiło to tylko swoisty podkład muzyczny, to tego, co ujrzałem chwilę później...

Ivetta unosiła się parę centymetrów nad ziemią. Do koła niej krążyły duchy z jej legionu. Nad jej głową jak zwykle unosił się Zefir. Jego pióra mieniły się barwnymi refleksami nawet w bladym księżycowym świetle. Mina szamanki zdradzała zadowolenie. Obrączkowym chwytem trzymała przed sobą jakość bezwładną, podobną do lalki postać. Twarz jej więźnia zasłaniały długie rozczochrane, spięte czarnymi tasiemkami jasne włosy. "Marion". Rozbite myśli jakimś cudem zdołały złożyć się w to imię.
-Dokładnie. Jeśli chcesz, żeby przeżyła, nie rób żadnych głupot. W przeciwnym razie zrobię z nią to samo, co z Shermą, tyle, że je dusza bardziej tego pożałuje. Niech ci, więc nawet nie świtnie ochranianie, tego zielonkawego młodzieńca.
Obraz rozszedł się. Głos opuścił moją głowę. Myśli na powrót poskładały się. Fizyczny ból ustąpił, tylko w sercu czułem jakieś dziwne kłucie, takie jakby ktoś wbijał w nie rozżarzone igły. Nie mogłem tego znieść. Wyszedłem na dwór. Wszędzie panowała idealna cisza. Moi podwładni dawno już spali. Gwiazdy pokrywały każdy centymetr nieba. Tylko ja za nic nie mogłem uspokoić własnych myśli. Odruchowo podniosłem kawałek płótna zasłaniającego wejście do namiotu Marion. Chociaż byłem nastawiony, na to, że nie zobaczę jej tam, puste wnętrze tego płóciennego pomieszczenia podziałało na mnie piorunująco. Dostałem jakby paraliżu. Upadłem na kolana ciężko dysząc.
-Mari...- Z pomocą rąk na powrót przybrałem pozycję stojącą. Opuściłem namiot dziewczyny i przywołałem kontrolę ducha. Musiałem jak najszybciej powiedzieć o tym Mikihisie, jakkolwiek było by mi to nie na rękę.

W miarę jak oddalałem się do obozu, traciłem przekonanie, co do słuszności swojego postępowania. Obawa o Marion brała górę nad wszystkim innym. W tej chwili mógłbym zrobić każdą rzecz, byle by jej pomoc. Niestety mimo najszczerszych chęci leżało to poza moimi możliwościami. Nie mogłem przecież zgodzić się na warunki Ivetty. To oznaczałoby definitywny koniec wszystkiego. Bezsilność. Okropna, paląca bezsilność. Uczucie, które Nie znajdując innego ujścia przeradzało się w gniew. Zacisnąłem pięści. Coś tamowało mój oddech. Otworzyłem usta, próbując złapać głębszy oddech.

Zobaczyłem przed sobą cienki słup dymu. Zniżyłem lot i spojrzałem raz jeszcze, Cieniutka mgiełka przybliżała się. Kazałem duchowi ognia przyśpieszyć. Wylądowałem jednak jakieś pół kilometra przed tamtym ogniskiem. Czułem, że będzie najlepiej, jak te ostatnie kilka metrów przejdę o własnych siłach. Spacer pomógł mi się uspokoić. Zlawszy się u "źródła" dymu byłem już niemal całkowicie spokojny, przynajmniej na zewnątrz. Tak jak sobie to wyobrażałem, przy ogniu siedział otulony kocem (noc jak zawsze była niezwykle chłodna) człowiek. Od razu rozpoznałem w tej pochylonej, zajętej jedzeniem sylwetce Mikihisę. Obszedłem do koła, poczym stanąłem nad nim. Moje ciało rzuciło cień na jego kolacje i cała jago postać. Unosił głowę i dopiero teraz mnie dojrzał.
-Hao? - Zapytał zachowując pełen spokój - Stało się coś? Myślałem, że plan jest jasny. Na radzie mieliśmy trzymać się oddzielnie i w żadnym razie nie szukać się.
-Był jasny- wyjąkałem odsuwając się na bok i kucając przy ogniu w znacznej odległości od ojca. - Ale się troszkę zagmatwał. Właściwie to nawet bardzo...- Poczułem na sobie przenikliwe spojenie. Wzmocnione faktem, że rzucone z pod maski.
-O czym ty mówisz?
Zamilkł oczekując odpowiedzi. Cisza zadzwoniła mi w uszach. Znów powróciła bezsilna wściekłość. Zostawiłem jednak dla siebie. Na zewnątrz tylko posmutniałem:
-Ona ma ktoś, kto jest dla mnie bardzo ważny. Jeśli zrobię coś przeciw niej, to tamtą osobę czeka cos gorszego niż śmierć.
Spojrzenie Mikihisy zmieliło się. Teraz czułem na sobie coś jakby litość. Nawet w tych okolicznościach, moja duma nie potrafiła tego znieść. Przeciąłem (jak mi się zdawało) linię jego wzroku gniewnym błyskiem. Ojciec o nic nie zapytał, a również postanowiłem nie mówić mu już nic więcej. Bez pożegnania odwróciłem się na pięcie, przywołując swojego ducha-stróża. Już chwilę później zlazłem się na powrót w namiocie. Noc ciągle jeszcze była głęboka. Do świtu pozostało jeszcze sporo czasu. Położyłem się i po mimo tego, co się stało, zasnąłem. Sen okazał się jednak dużo bardziej męczący niż przemyślenia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Czw 11:48, 27 Lip 2006    Temat postu:

Biedna Marion Sad
No to z planu Asakurów chyba nici... ciekawe, jak się zachowa dalej Hao?
Nic, czekam na następną część. Trochę się sytuacja zagmatwała, ciekawi mnie, jak ją wyprostujesz Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Czw 13:05, 27 Lip 2006    Temat postu:

XII

Szamanka gwiazdy zniszczenia cześć I

Nic nie wiedziałem. Nic nie słyszałem. Tam gdzie byłem, było cicho. Klęczałem na czymś zimnym, miękkim i lepkim. Ktoś stał przede mną. Jakaś obca postać. Zawiało. Poczułem uderzenie. Otworzyłem usta, krzyknąłem, a raczej stęknąłem cicho. Otworzyłem oczy. Postać stojąca przede mną była biała. Wręcz trupio blada. Jej twarz, czy raczej miejsce, w którym powinna się ona znajdować było rozmyte. Schowałem głowę w dłoniach, przyciągnąłem ja do ziemi. Postać dotknęła mnie. Poczułem lekki chłód. Uniosłem głowę, ale nie miałem sił by się podnieść. Tamta twarz nabrała wyraźniejszych rysów. Przemogłem się i spojrzałem na nią. To, co zobaczyłem napełniło mnie przerażeniem. Przerażeniem, jakiego w życiu nie czułem. Takim, co to zabija wszystko inne, wyjaławia duszę. Otworzyłem usta. Strach ścisnął moje gardło, tak, że chociaż chciałem, nie mogłem krzyczeć.
-Hao!
Głos, który to powiedział niczym świder przekręcił na wylot mój mózg. Palący ból przeszył całe moje ciało. Tak reagowałem tylko na jeden dźwięk, ale ten głos nie przypominał go ani trochę. Ten głos był dla mnie obcy. Nie słyszałem go nigdy przedtem, a mimo to bałem się. I to o wiele mocniej niż kiedykolwiek. Strach zaciemniał myśli, przytępiał uczucia, odbierał jasność zmysłów. Widziałem jak tamten porusza wargami. Słyszałem szmery unoszącego się w okuł mnie powietrza, nie rozróżniałem jednak słów. Szumiało mi w uszach. Szum robił się coraz głośniejszy. Krew zalała mi oczy. Wszystko w okuł mnie stało się czerwone. Jeszcze głośniejszy szum. Krew, wszędzie pełno krwi. Dotyk. Ciepły i łagodny, jakby z poza tego świata. Odległy jak mrzonka. Szarpniecie. Przebudzenie. Przez ściany namiotu wpadały do środka promienie słońca. Wewnątrz było, więc bardzo jasno. Z dworu dobiegały głosy moich ludzi. Przetarłem oczy i rozejrzałem się sennie. Ktoś stał obok miejsca, w którym leżałem. Ktoś, kto, mnie obudził. Usiadłem na posłaniu. Obok stał wysoki Indianin o szczupłej twarzy, w której osadzone były czarne oczy. Włosy miał starannie uczesane, długie do ramion, czarne. Silva. Silva?

-Co ty tu robisz? - Podniosłem na niego zaskoczony wzrok.
-Miłe powitanie - stwierdził ironicznie Indianin, robiąc kilka kroków w stronę wyjścia.
-Mam coś, co powinno cię zainteresować.- Bez pozwolenia przysiadł na jednej z rozłożonej w namiocie karimat. Wstałem i zarzuciłem na siebie pelerynę. Resztki snu uciekły z mojej głowy. Gdyby teraz ktoś spytał mnie o to, co mi się śniło, nie umiałbym opowiedzieć. Cieszyło mnie to, bo mogło oznaczać, że ten koszmar nie miał żadnego znaczenia. Że to tylko wybryk mojej podświadomości. Przykucnąłem dokładnie na przeciw nieproszonego gościa. Spojrzałem mu w oczy. Zaobserwowałem, iż mają jeszcze dziwniejszy wyraz niż zwykle. Przerzuciłem spojrzenie z twarzy na sylwetkę. Uświadomiłem sobie wówczas, że w jego ruchach jest coś, czego nie było nigdy przedtem. Coś nieuchwytnego, czego nie da się opisać, ani nawet nazwać. Silva zdawał się po prostu nie być sobą. Jego głos przemawiał o połowę ciszej niż za zwyczaj.,”Co to wszystko znaczy?" - Pytałem w duchu.
-Gdzie byłeś?
-Widzisz, postanowiłem poszperać u źródeł. Co do tej całej Rosemberger, już wcześniej miałem pewne podejrzenia, ale tak jakoś wyszło, że nie sprawdziłem ich. Nie świadczy to zbyt dobrze o mojej inteligencji, ale kogo to teraz obchodzi.
Dostrzegł pytanie na moim obliczu i zanim zdążyłem je zadać dokończył:
-Byłem we Wiedniu. Przeszukałem dawne obserwatorium Hansa. Liczyłem, że znajdę tam jakieś wskazówki. I zlazłem. Może nie wiele, ale wystarczy. - Wyciągnął z przewieszonej przez ramie skórzanej torby cos, co wyglądało jak kieszonkowa książka. Chwilę trzymał ją w wyciągniętej dłoni, poczym powolnym gestem podał mi. Popatrzyłem na okładkę. Wyryte na niej litery zatarł czas, sprawił, że całkiem zeszła z nich farba i pozostały same wgłębienia. Otworzyłem ową książeczkę. Przerzuciłem wachlarzowym ruchem kilka stron. Okazało się, że to nie książka, lecz notatnik. Notatnik zapisany drobnym, pochyłym pismem w języku niemieckim. Przerzuciłem kilka kolejnych stron. Zapiski kończyły się w połowie grubości notesu. Na ostatniej zapisanej kratce litery zdawały się tańczyć. Nie mieściły się w liniach, a do tego były niekształtne. Zupełnie nie przypominały starannego pisma z poprzednich stron. Zatrzymałem wzrok, na staniej, nieczytelnej linijce pisma, następnie zacząłem wertować notatnik do początku. Przerzuciłem szybkim ruchem kilka ostatnich (lub pierwszych) kartek. Poczym zagłębiłem się w lekturze. Starałem się dokładnie poznać każde słowo. W raz z odczytywaniem kolejnych zadań popłoch w mojej duszy wzmagała się. Bezsilność dokuczała mi coraz mocniej. To, co przyswajałem nie mogło być prawdą, nawet, jeśli, to wynikające z tego wnioski, nie miały do tego prawa. Oderwałem oczy od lektury. Spojrzałem pytająco na Silvę. Zobaczyłem na jego twarzy jeszcze większą niż przed paroma minutami. Odłożyłem dziennik. Podniosłem się i odwróciłem tyłem do gościa.
-Teraz wiesz - powiedział powoli, niby obojętnie. Zwróciłem się na powrót w jego stronę.
-Tak - przytaknąłem niezbyt pewnie.
Sens przeczytanych fraz nie docierał do mnie, chociaż to było tylko kilka pierwszych zdań. Chociaż miałem to dosłownie "czarno na białym", nie wierzyłem. Zdawało mi się, że coś źle zrozumiałem, że jakiś jeden wyraz przetłumaczyłem niepoprawnie, zmieniając tym samym cały sens wypowiedzi. Jednak do póki obok był Silva, udawałem, że tamto jest dla mnie jak najbardziej zrozumiałe. Starałem się zachować spokój. Zachowywać się tak, jakby nowo zdobyte informacje nie ruszały mnie bardziej niż potrzeba. Tamten jednak obserwował mnie uważnie. Wzrokiem mówiącym wszystko. Nie dał się nabrać. Wiedział doskonale, jakie wrażenie wywarły na mnie zapiski Hansa. Jednakże nie wypowiedział ani słowa. Poklepał mnie tylko po ramionach i poleciłbym o tym pomyślał. Potem, jak miał to w zwyczaju odszedł bez pożegnania.

Uprzedziłem swoich ludzi, aby nie przeszkadzali mi przez cały dzień. Ująłem to oczywiście dużo bardziej dosadnie i wyraziłem lodowatym tonem w formie rozkazu. Kiedy wydałem owo polecenie widziałem po ich zakłopotanych minach, że chcą coś mi powiedzieć? Nie dałem im jednak dość do głosu, bo zanim ktokolwiek zdobył się na odwagę, aby ubrać tamtą rzecz w słowa, odprawiłem ich władczym gestem. Nikt nie ośmielił się sprzeciwić.

Zostawszy sam przeczytałem dokładnie cały notatnik. Nim więcej razy go wertowałem, tym mocniej uświadamiałem sobie, że niestety nie pomyliłem się.

Każda strona tego astronomicznego dziennika odkrywała coraz to nowe aspekty tajemnicy gwiazdy zniszczenia. Nawet jej wędrówka, po różnych galaktykach została tu w miarę dokładnie opisana. Cały dziennik był po prostu zapisem obserwacji tej jednej gwiazdy, uzupełnionym o kilka astrologicznych faktów. Daty przy notkach znaczy czas obserwacji. Dokładność i drobiazgowość zapisków świadczyły o tym jak wielką wagę przykładał uczony do swoich badań. Badań, którym poświęcił dwa lata życia i przez które to życie stracił. Dowód na to stanowiły litery z ostatniej zapisanej strony. To, co dało się z niej odczytać, brzmiało następująco:

Ich furchte. Meine Tocher weiB.Heute sie versucht mich umbringen. Iv... *Od tego miejsca reszty nie dało się już odczytać.


* Wielkie soory, za mój niemiecki, ale nie wiem jak robić przegłosy i tym podobne rzeczy, (np. szarfa s, która przydałaby się w jednym miejscu) Za gramatykę też soory, ale całkiem zapomniałam czas przeszły....


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Wto 9:53, 01 Sie 2006    Temat postu:

Część jak zwykle ciekawa. Zawsze opisujesz to bardzo ładnie. Działasz na wyobraźnię czytelnika, ale to już Ci chyba kiedyś mowiłam... Co do snów Hao - zawsze mnie tu zadziwiasz. Po prostu cudownie to opisujesz, nic dodać, nic ująć! No i czekam na następną część.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Wto 20:14, 08 Sie 2006    Temat postu:

Do czasu aż nie napisze czegoś do innyc opowieści, to dam to co mam...

XIII

Szamanka gwiazdy zniczenia cześć II

Hans Rosemberger zginął z ręki własnej córki, bo z jakiegoś powodu starł się ukryć przed nią sekret gwiazdy zniszczenia. Sekret, który i tak posiadła. Posiąwszy go zaś ukarała ojca, za to, że działał za jej plecami. Zabiła go z pełnym profesjonalizmem, powoli, zadając mu przy tym tyle bólu, że zapewne śmieć była dla niego wyzwoleniem. Czy raczej byłaby, gdyby nie to, że Ivetta nie pozwoliła mu tak po prostu odejść na drugą stronę. Ona zniewoliła jego dusze, zmieliła go w duchowego, bezwolnego żołnierza, jak setki swoich późniejszych ofiar. - Cześć z tych makabrycznych przemyśleń wyartykułowanych głośno przemyśleń podsunęła mi moja wyobraźnia, albo logika. Wiedziałem, co nieco o sposobie zabijania Ivetty. Kiedyś opowiedziały mi o tym z grubsza jej siostry. Ponad to widziałem na własne oczy zwłoki Shermy. Czegoś równie makabrycznego nie widziałem nigdy w życiu i nie chciałbym zobaczyć ponownie. Wzdrygnąłem się z obrzydzenia na to wspomnienie. Nawet ja nie mordowałem w ten sposób. Odbieranie ludziom życia to jedna sprawa, ale torturowanie swoich ofiar, to już zupełnie inna bajka.

Ogień trzeszczał. Jego blask jak zawsze przyciągał mnie. Zdawało mi się, że gapiąc się w niego poznam każdą odpowiedź, że dowiem się jak z nią walczyć... Zapominałem się. Płomień działał na mnie hipnotycznie. Zamykałem się we własnym świecie, przestając zwracać uwagę na to, co dzieje się do koła. Nie panowałem nad sobą zupełnie. Jaskinia, w której przebywałem od dłuższego czasu razem z Yoh i jego "paczką" oddalała się. Rozmieszczone praktycznie wszędzie stalaktyty i stalagmity zamazywały się rozpływać wraz z postaciami tamtych szamanów. Postaciami tez jakby troszkę nieobecnymi. To, co właśnie skończyłem im tłumaczyć nie mieściło im się w głowach. Z resztą wcale się im nie dziwiłem. Mój ton nie brzmiał zbyt przekonywująco. W końcu jak przekonywać kogoś do czegoś, jeśli samemu ma się nadzieję, iż jest to tylko koszmarnym snem? Snem trwającym nieprzerwanie od dwóch tygodni.

Jakiś miniaturowy huk sprowadził mnie na ziemię. Poczułem jakbym się właśnie przebudził. Zagrożenie ze strony Ivetty było niestety jawą. Moje spojrzenie spotkało się z pełnym nienawiści wejrzeniem Lyserg`a. Chłopiec miał naburmuszą się minę. Jego usta wykrzywiał grymas pogardy. Nawet te

raz jego myśli latały w okuł jakiegoś sposobu na wykończenie mnie. Serce zielonowłosego tak bardzo zaślepiała żądza zemsty, że nawet nie docierało do niego to, iż staram się mu pomóc, że jestem tu po części po to, aby go ocalić. Gdyby wiedział, jakie sprawia mi to cierpienie, na pewno by triumfował. Jego żądza zemsty zostałaby częściowo zaspokojona. To było straszne. Siedząc tu teraz razem z nimi i opowiadając im wszystko, co wiedziałem o pannie Rosemberger igrałem z życiem Mariom, ale czasem trzeba poświęcić nawet kogoś, kogo się kocha...Jak bardzo wydawałoby się to okrutne.
Strzeliłem oczami po grocie Huk, który "pomógł mi odzyskać kontakt z rzeczywistością, tak samo podziałał również na innych.

-No to co robimy? - Cisze przerwał głos Yoh. Mimowolnie zatrzymałem na nim gałki oczne. Zauważyłem, że jest okropnie poważny. W jego spokojnych zazwyczaj oczach gościł popłoch i troska. Spojrzałem głębiej w jego oczy. Nie myślał ani o żartach, ani o chesburgerach. O tamtych rzeczach jakby nagle zapomniał, jakby przestały istnieć. Może to niezbyt normalne, ale wcale mnie to nie cieszyło. Yoh tracący ochotę do żartów i jedzenia nie był tym samym Yoh. Jego moc szamańska zdawała się przez to słabość. Za jego plecami unosił się duch umięśnionego, białowłosego samuraja. On także źle wyglądał. Zdawał się chory, o ile oczywiście można tak powiedzieć o duchu. Amidamaru nie ufał mi. Ciągle mi nie ufał, chociaż ostatnio otworzyłem się przed nimi bardziej niż przed kimkolwiek innym. Wiedzieli o mnie już teraz prawie wszystko, no może poza paroma sprawami, które wolałem zachować dla siebie.

-Co robimy? - Powtórzył na wszelki wypadek Yoh, gdyż pierwsze jego pytanie nie wywołało żadnego odzewu. Powtórzenie zaś, wygłoszone znacznie bardziej dobitnym tonem wzbudziło w śród jego przyjaciół żywą reakcję.
-Mnie nie wydaje się ona aż taka straszna. W końcu czym ta jej armia różni się od mścili mojego wujka? - Wygłosił wojowniczo Ren z błyskiem w oku. Wypowiedź ciemnowłosego piętnastolatka ściągnęła na niego gromiący wzrok pozostałych. Młody Tao wyraźnie się zmieszał. To również nie było normalne. Ren, kulący się z powodu popełnionej gafy? A jednak Chińczyk mruknął coś pod nosem i zamilkł. Nie odezwał się już przez resztę zebrania.
-To nie są jakieś tam rozsypujące się zombi, co? - Spytał mój brat.
Kiwnąłem głową.
-Ona nie używa zwykłej kontroli ducha, ona po prostu nad nimi dominuje. Zdaje się, że kontrola tamtej armii nie zabiera jej nawet grama foriyoku...Moc gwiazdy zniszczenia daje je nieograniczone możliwości. Pozwala to stłamsić jej wolę duchów i zastąpić własną, samą tylko siła jej woli.
Wymienili spojrzenia miedzy sobą. To co powiedziałem najwyraźniej nie było dość jasne. Faktycznie, mi również zdawało się bez sensu...
-Troszkę to zagmatwane. Nikt nie ma aż takiej mocy. Kontrolowanie duchów sama siła swoje woli jest niemożliwe.- Głos, który to mówił był dość spokojny, nieco ospały. Jego właściciel pozostał jednak niewidzialny.
-Krótką masz pamięć, Bason - powiedziałem pobłażliwie.
Duch-stróż Rena na chwile pojawił się u boku swego szamana. Wymienił z resztą stróżów badawcze spojrzenia.

Lyserg zmrużył oczy. Jego elfik wyglądał tak, jakby miał dla młodego różdżkarza dobrą radą. Szkoda, że Cloye nie potrafi mówić. Siedzący najbliżej mnie Horo-Horo osobnik w jasnej kurtce o niebieskich, postawionych na żelu włosach ściskał w dłoni malutkiego, podobnego do szmacianej laleczki duszka. Zrobił to tak jakby chciał dodać sobie otuchy. Duszek pisnął cicho.

Narada przeciągała się. Początkowo senna atmosfera jaskini znacznie się ożywiła. Szamani z drużyny mojego brata mówili jeden przez drugiego. Każdy wchodził każdemu w słowo. Przerywali sobie wzajemnie. Zupełnie jakby nagle dostąpili jakiegoś objawienia. W ich umysłach rodziły się "genialne" pomysły jeden po drugim. Tylko ja i Ren nie odzywaliśmy się ani słowem.

Po kilku kolejnych godzinach zażartej dyskusji pozostałych nie wynikło absolutnie nic.

Wróciłem do obozu późnym wieczorem. Chłodny wiatr i ten przeklęty spadek temperatury dokuczały mi jak nigdy. Panujące w śród moich podwładnych ponure nastroje denerwowały mnie. Wystarczyło, że sam miałem wisielczy humor. Oni nie musieli przypominać mi swoim wyglądem, że nic nie idzie po mojej myśli. Przeszedłem jak burza przez obóz, zaszyłem się w namiocie. Przygotowałem posłanie tak, jakbym miał od razu iść spać, chociaż wcale nie byłem zmęczony.

Moja ręka spoczywała na dzienniku Hansa Rosemberger. Dzienniku, którego treści wolałbym nie znać. Otworzyłem go. Po ciemku nie mogłem czytać, więc tylko bez sensu przerzucałem kartki. Po raz pierwszy od wizyty Silvy zakończyłem owo przeglądanie na wewnętrznej stronie tylnej okładki. Przejechałem po niej palcem. Opuszek zabolał mnie. Włożyłem go do ust. Napełniły się metalicznym posmakiem krwi. Skaleczyłem się zwykłą kartką papieru jak jakiś uczniak. Notes wylądował daleko ode mnie. Moje myśli ponownie zawirowały wokół jego zawartości. Zamknąłem oczy.

W moją samotność ktoś się wdarł. Jakiś cichy głos wyrwał mnie z zamyślenia:
-Przepraszam mistrzu...
Podniosłem powieki. Przed de mną stał jeden z moich ludzi. Nie kojarzyłem go. Widocznie należał do tej grupy podwładnych, która mnie mało obchodziła.
-Jak śmiesz mi przeszkadzać? -Warknąłem przez zęby. Tamten cofnął się. Dzięki ciemności bardzo mocno wyczułem jego strach. Tym bardziej, że podwładny nie kontrolował własnego oddechu.
-Wybacz mistrzu, ale tak sobie pomyślałem, że może potrzeba ci czegoś?
-O nic nie prosiłem.- Mój głos był spokojny, ale surowy -jeśli to wszystko to wynoś się! Stanąłem dokładnie na przeciw niego.
-To żebyś nigdy więcej nie zawracał mi głowy głupotami.- Zamachnąłem się i mocno uderzyłem go w twarz wierzchem otwartej dłoni. Głowa podwładnego odskoczyła do tyłu, a dłoń odruchowo powędrowała do wargi. Szaman powoli wycofał się. Jego pełna zakłopotania i szacunku postawa sprawiła mi dziką satysfakcję. Przez chwile czułem się jak dawniej. Chwila ta trwała jednak zbyt krótko, abym mógł się nią nacieszyć. Nie całą sekundę później znów zawładnęły mną bezsilność i strach. Uczucia te jak zwykle długo nie dawały mi tej nocy zasnąć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Czw 1:31, 17 Sie 2006    Temat postu:

Jeny... po prostu wmurowało mnie w fotel. To jest coś, czego w mojej 'twórczości' zawsze brakuje! Potrafisz idealnie uchwycić charaktery wszystkich postaci, nikogo nie pomijasz i dzięki temu czytelnik ma idealny obraz całości. Ja zawsze o kimś zapominam i później postaci wydają się "blade i bez życia", choćbym nie wiem, jak się starała. U Ciebie każdy jest taki, jak powinien. Tego chcę Ci pogratulować.
Dalej - odczucia Hao są niesamowicie opisane. Chociażby ten hipnotyczny wpływ ognia. Jak to czytałam to przed oczami miałam ładne ognisko, Hao i czułam się, jakbym sama dała się zahipnotyzować Wink
No i na tle tej Rosemberger Hao wydaje się być niemal niewinnym... no, brak mi słowa... ale ogólnie w zestawieniu z nią wydaje się być porządnym facetem. No, prawie Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Nie 22:25, 20 Sie 2006    Temat postu:

Na blogu to były dwie cześci, ale je połaczyłam....

XIV

Dowód wiernosci....

Wschodzące słońce malowało na niebo na złoto-czerwony odcień. Szaruga powoli rozpraszała się, powietrze powoli nagrzewało się. Okolica nabierała barw. Kształty stawały się coraz ostrzejsze i coraz bardziej przyjazne. Nareszcie ta męcząca noc skończyła się. Na jej miejsce wszedł dzień. Białe światło pogrążyło w sobie niezwykłośći i nocne strachy. Świat zdawał się taki spokojny, przyroda zawsze żyje swoim własnym rytmem. Zawsze zdaje się taka spokojna. Nowy dzień za każdym razem przynosi nową nadzieję. Szkoda tylko, że nadzieją tą nie może podzielić się ze mną, ale nawet jakby mogła, to, co z tego? Pewnie i tak było by jej zbyt mało.

Od tamtych myśli znów rozbolała mnie głowa. Czułem się tak jakby ktoś z wielka siła ściskał mi mózg. Świat myśli coraz bardziej ogradzał mnie od rzeczywistości, chociaż grzebanie w nim nie przynosiło absolutnie żadnych efektów. Nic w tym zresztą dziwnego. Pamiętnik Hansa może i wyjaśniał, co jest źródłem mocy Ivetty, ale nie odpowiadał jak z nią walczyć. Do tego zaś abym sam to wydedukował brakowało ciągle zbyt wielu przesłanek. Do tego im dłużej dumałem tym większy pasztet robił się w mojej głowie. Co gorsza te myśli wysysały ze mnie również siły fizyczne. Byłem przez nie po prostu okropnie zmęczony, a ból głowy jeszcze to pogarszał zabierając mi ochotę w ogóle do życia. Jakiś głos wewnątrz mnie nakazywał mi to wszystko zostawić, to znaczy przestać tą sprawę w końcu roztrząsać. Jak by na to nie spojrzeć, każdy nawet najdrobniejszy szczegół tej sprawy został już dawno rozłożony na czynniki pierwsze. Dalej nie dało się iść. Łatwo jednak powiedzieć sobie "Nie myśl o tym" wykonanie bywa jest trudne i bolesne.

Woda z gorącego źródła przyjemnie muskała moje ciało. Poczułem rozluźnienie w każdym mięśniu. Można by nawet zaryzykować określanie, iż "pogrążałem się w błogości", gdyby nie te głupie myśli nie opuszczające mnie nawet teraz. Ciepło rozchodziło się po całym moim ciele. To tak uczucie, że po mimo "kołującego" bólu głowy uśmiechnąłem się. Po chwili nastąpiło rozprężenie także w śród moich myśli. Ulga była natychmiastowa i tak wielka jakbym nagle zrzucił z siebie stukilowy ciężar. Mój umysł nareszcie wyciszył się. Pozbycie się myśli wcale nie oznaczało jednak pozbycia się uczuć. Strach i bezsilność wciąż targały mną od środka. Nie podobało mi się, ale na radzie mogłem tylko czekać.

Wygramoliłem się z wody. Na brzegu pod ręcznikiem zostawiłem swoje rzeczy. Wytarłem się szybkimi ruchami rąk, poczym w błyskawicznym tempie ubrałem się. Stojące już dość wysoko nad widnokręgiem słońce znaczyło czas spędzony tutaj. Zwarzywszy na to, że kiedy to przyszedłem było jeszcze stosunkowo ciemno, to byłem tu naprawdę długo. Wszystkie przedmioty rzucały na ziemię krótkie, ciemne cienie. Dochodziło więc południe. Powietrze nagrzało się już bardzo mocno.

Na placu przed obozem jakiś drobny, długowłosy brunet wykonał nieco niezgrabne, aczkolwiek artystyczne salto. Wylądował w przykucniętej pozycji kilka metrów od miejsca wybicia. W jego prawej dłoni zabłysło ostrze niewielkiego, sprężynowego noża. Podparł się wolną ręką, odbił od ziemi. Wykonał coś na wzór uniku, a potem jeszcze całą sekwencję podskoków i kopnięć. Wyglądało to tak jakby z kimś walczył. Jego scyzoryk świecił bladym błękitnym światłem.
-Milva! - Krzyk chłopca napełnił powietrze - Sztyletowe odbicie!
Iskry, które wystrzeliły z końcówki ostrza przeleciały kilka centymetrów od mojej głowy.
-Chcesz mnie zabić, idioto! - Wrzasnąłem wychodząc z cienia, z którego obserwowałem do tych czas trening chłopca. -Tamten zmieszał się nieco na mój widok. Nie spodziewał się zupełnie, że go podpatruje i teraz nie wiedział jak ma się zachować. Gwałtownie cofnął się o parę kroków. Gromiłem go spojrzeniem.
-Ja... Ja nie wiedziałem, że tu jesteś mistrzu. - Wyjąkał
-Mógłbyś jednak bardziej uważać, to mógł być ktokolwiek. - Zrobiłem krok w jego stronę. Szaman odruchowo zasłonił się. Dopiero wtedy zauważyłem, że miał rozcięta wargę. W jego szarych oczach pojawił się strach. Początkowa złość przeszła mi.
-Popracuj nad kontrolą ducha - poleciałem - ten atak, bo jednak była betka. Szaman kiwnął głową. Nic nie był w stanie powiedzieć. Mruknąłem coś, przywołując ducha ognia. Podwładny zamarł w bezruchu. Widziałem po nim, że nic nie rozumiał. Jednak ja musiałem się czymś zająć, czymkolwiek, byleby znów nie zacząć myśleć. Byleby strach i bezsilność nie odebrały mi jeszcze tej odrobiny tkwiących we mnie sił.
-Zobaczymy ile się dzisiaj nauczysz - powiedziałem obojętnym tonem. - Zaatakuj mnie.
Te słowa wyrwały go ze zdumienia.
-Milva! Forma duch, do scyzoryka!- Duch błękitnej dziewczyny, prawdopodobnie elfki o różowych włosach odziany w czarny skórzany gorset i lateksową mini spódniczkę wniknął w ostrze.
Chwile później jasnoniebieskie iskierki sztyletowego odbicia pomknęły ku mnie. Mój duch jednak odbił je bez wysiłku. Iskry zmieniły tor lotu i zaczęły powracać ku swojemu źródłu. Szaman w ostatniej chwili odskoczył w bok. Uśmiechnąłem się. Podobna sytuacja powtórzyła się jeszcze kilkakrotnie.

Mijały kolejne godziny, a ja wciąż trenowałem z tamtym chłopcem. Trenowałem go chodź nawet nie pamiętałem jak miał na imię. To wcale nie było istotne. Ważne było tylko to, że chodź na chwilę uwolniłem się od tamtych myśli. Może i moje zachowanie nie było całkiem w początku, ale co miałem robić? Stać w miejscu? Ostatnio zbyt dobrze przekonałem się, że samotność w niczym mi nie pomaga. Wiec pora z nią skończyć...
Podwładny przekoziołkował nad moją głową rzucony przez ducha ognia. Od incydentu z Shermą z nikim nie ćwiczyłem i teraz odrobinę się zapomniałem. Zwolniłem ducha i pochyliłem się na chłopcem. Tamten podniósł się. Wyglądał na obolałego, ale nic nie powiedział. Jego usta rozszerzył tylko bolesny uśmiech.

Jakiś odległy błysk, podobny do błyskawicy rozdarł niebo tuż przed nami. Chłopak spojrzał na mnie pytająco. Wysunąłem się do przodu zasłaniając go.
-Wracaj do obozu! - Nakazałem. Chłopak nie zamierzał mnie posłuchać. Powtórzyłem rozkaz.
-Nie mistrzu, zostaje. Denerwował mnie jego nieposłuszeństwo.
-Wracaj! - Mój ton nie znosił sprzeciwu.
Przed nami pojawiła się Ivetta trzymająca na rękach bezwładną Marion. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić podwładny wyskoczył za moich pleców i skierował swojego ducha do scyzoryka.
Nie atakował jednak Ivetta zaś nie zwracała na niego żadnej uwagi.
-Mówiłam ci żebyś nic nie robił, a ty, co? - Jej głos jak zawsze wkręcał się przemocą w moja głowę. -A ty dalej z tymi głupkami myślisz jak mnie wykończyć. Zapomni o tym nigdy ci się to nie uda. Acha żebyś nie mówił, że rzucam słowa na wiatr!
Wyskoczyła w górę Zefir, który nagle pojawił się dokładnie za nią pomógł jej nabrać odpowiedniej wysokości. Kiedy zaś już ją osiągnęła wypuściła zakładniczkę z rąk. Niemalże w tym samym czasie wydała Zefirowi rozkaz w języku, którego nie znałem. Ptak z krzykiem natarł na spadająca dziewczynę. Uderzając ją skrzydłami i dziobem. Marion zaczęła krwawić. Dystans dzielący ją od ziemi zmniejszał się coraz bardziej. Ivetta saltem opuściła swój "punk widokowy" wylądowała na przeciw mnie, zajrzała mi czy. Nie mogąc wytrzymać spojrzenia jej purpurowych źrenic odwróciłem wzrok. Zaśmiała się wywołując kontrolę ducha Zefiry. Rudowłosa, dość skąpo odziana widmowa postać złapała dziewczynę tuż przed mającym nastąpić lada moment upadkiem. Ręce Zefiry zacisnęły się na przegubach podwładnej. Podniosłem wzrok i zobaczyłem, że jej sukienka jest mocno porozrywana, a do tego prawie cała umazana krwią. Oczy dziewczyny były zamknięte. Ivetta ciągle się uśmiechała. Zefira zrobiła kilka obrotów. Ciało Marion zawirowało w powietrzu. Zatrzymując się duch ponownie wyrzucił dziewczynę w górę. Chłopak, ciągle stojący obok mnie skoczył w jej stronę i złapał ją mim zdążyła dotknąć ziemi. Ostrożnie ułożył ją na piasku. Jego tęczówki schowały się za rozszerzonymi źrenicami. Widać było po nim, że wręcz płonie z gniewu. Pochyliłem się nad sponiewieraną, nieprzytomną dziewczyną. Jej oddech był płytki, prawie znikomy, plus słaby.
-Milva! Atak diamentowego ostrza! Zmasowana wiązka energii wyskoczyła z ostrza sprężynowego noża i pognała w kierunku Ivetty. Ta swobodnie odbiła uderzenie. Rykoszet wzmocniony siłą jej foriyoku uderzył w szamana. Krzyknął z bólu i upał na wznak. Zacisnąłem zęby i pognałem w jego kierunku. Po drodze wejrzałem na Marion. Jednak minąłem ją.
-Mówiłem, żebyś wracał. - Wydusiłem trzęsąc się z żalu i gniewu.
Jęknął, poczym plunął krwią. Zaniósł się kaszlem.
-Ja tylko chciałem...- Jego usta zastygły nagle. Powieki opadły mu na oczy. Sprawdziłem plus na tętnicy szyjnej. Nic nie wyczułem. Gwałtownie odwróciłem się w stronę ciągle spokojnie stojącej obok tego całego dramatu Ivetty . Nie mogłem tego dłużej znieść. Najpierw Sherma, potem Marion, a teraz ten chłopiec. W mojej duszy grała istna symfonia najgorszych uczyć. Raz jeszcze obrzuciłem spojrzeniem ciało chłopca. Było mi go żal. Nie to, żebym w ciągu ostatnich godzin zapałał do niego jakąś specjalną sympatią, ale on był za młody i za słaby na taką śmierć. Tym bardziej, że Ivetta nawet nie zawracała sobie głowy jego duchem. To tego dochodziła obawa o Marion. Dziewczyna, co prawda jeszcze żyła, ale jak długo? Szamanka gwiazdy zniszczenia ponownie krzyknęła coś w do Zefira. Ptak przeciął skrzydłami powietrze i zawisnął nad Marii. Stworzyłem kontrolę ducha. Mój stróż wystrzelił ogniem w kierunku Zefira. Ptak rozbłysnął jaskrawym światłem i jeszcze szerzej rozłożył skrzydła. Mój atak nie zaszkodził mu. Mało tego, jeszcze go wzmocnił. Ptaszysko rzuciło się na mnie. Upadłem na ziemię. Moja kontrola ducha, została rzecz jasna całkowicie zniszczona, całe foriyoku przepadło. Z trudem przeniosłem się na klęczki. Ivetta zasłoniła mi krajobraz.
-Jesteś jeszcze słabszy niż ostatnio. Zefira! Atak Ivefryty!- Kobiecy duch natarł na mnie. Rażony siłą ataku ponownie osunąłem się na ziemię. Zamroczyło mnie ostro, ale nie straciłem całkiem przytomności. Jak przez mgłę zobaczyłem głównego stróża Rosemberger balansującego nad ciałem Marion. Powoli czołgając się w tamtym kierunku zacisnąłem dłoń w pieść.

******

Jakaś trąba powietrzna pognała w stronę Rosemberger. Zaskoczona atakiem szamanka w ostatniej chwili odskoczyła na bok, jednocześnie rzucając Zefirę do walki przeciw tej nowej sile. Kobieta wyskoczyła w górę, poczym znikła w samym sercu owego wiru Nie wiem, co się tam działo. Z trudem rozejrzałem się do koła. Tuż za mną stała wysoka dziewczęca postać. Długie czarne włosy były w nieładzie. W zgiętej dłoni trzymała na wysokości piersi trzy karteczki ułożone w wachlarz. Jej zmrużone niebieskie oczy wskazywały na wielka determinacje. Dziewczyna nie patrzyła na mnie. Wpatrywała się w trąbę powietrzną. Wyraz jej twarzy zmieniał się. Na miejsce determinacji wchodził zawód i strach. Spojrzałem raz jeszcze w kierunku trąby powietrznej. Jej wiry stawały się słabsze, tak, że mogłem dostrzec szamotaninę toczącą się w samym "oku cyklonu". To, co się tam działo przypominało walkę dwóch dzikich kotów. Złączone sylwetki, które trudno było rozróżnić tarzały się pośród otaczającego ich powietrza. Tarzały się zarówno po ziemi, jak i parę metrów nad nią. Tornado ciągle słabło. Przeczołgałem się jeszcze kawałek, poczym upałem z wyczerpania twarzą do ziemi. Po paru sekundach podniosłem ponownie głowę. Trąba powietrzna minęła. Duch Zefiry spokojnie stał obok swoje pani, a na piasku leżał kasztanowłosy zombi. Dziewczyna stojąca obok mnie pomknęła w jego kierunku.
-Kenjiii! - Rozpaczliwy jęk odpił się w moich uszach. Dopiero teraz ją poznałem.
Wspierając się na rękach zmobilizowałem resztki swoich sił, aby wstać. Tarja biegnąć uniknęła jakiegoś ataku Zefiry. W biegu zmieniła też pozycję na półklęczącą. Pochyliła się nad swoim stróżem, ale był on już wyłączony z tej walki. Gwałtownie podniosła się. Talizmany "zatańczyły" w jej dłoni.
-Til! Powstań!
Pomiędzy Kenjim a nią pojawił się inny zombi o popielatych włosach i czerwonych, świecących oczach, w zielonym wojskowym mundurze.
-Talizman kontroli! -Wypuszczony z rąk doshi talizman przykleił się do jego twarzy.
-Til, Atak!
Umarlak pobiegł w kierunku Ivetty, ta jednak odskoczyła w bok i złapała go za ramię. Wytracając w ten sposób całą jego prędkość. Teraz ona zawirowała wokół własnej osi. Przywołała Zefira i stworzyła kontrole jeszcze kilku duchów z legionu. Rozerwały one stróża ojca Tarji na strzępy. Został po min tylko pyłek.
-Tiilllll!
Tarja zasłoniła oczy dłońmi. Po chwili Zefir rzucił się na nią. Uderzył ją dziobem, doshi upadła na ziemię. Nawet się nie broniła. W tej scenie było coś takiego, co wróciło mi siły. Wziąłem rozpęd i dobiegłem do Marion. Blondynka cięgle była nieprzytomna, plama krwi w około niej powiększała się. Pochyliłem się. Przyłożyłem dłoń do niej ust. Poczułem słabiutkie ciepło oddechu. Ściągnąłem pelerynę.
Atak rajskiego ptaka świszał kilka metrów od miejsca, w którym prubowałem zatamować krwotok Marion. Ponieważ moje foriyoku powoli się odnawiało, było mnie już stać na osiągniecie jako-takiej kontroli ducha. Do normalnej walki by to wystarczyło. W starciu z Ivettą za nic, ale musiałem spróbować. Duch ognia pojawił się za mną. Kazałem mu atakować kulami ognia. Ivetta widząć to tylko się uśmiechnęła. Wyciągnęła dłoń. Pędząca w jej kierunku ognista kula zmniejszyła prędkość i swobodnie wyłądowała w jej ręce. Ivetta ścisnęła pocisk wystrzelony wcześniej przez mojego ducha jak zwyczajną żelkową gniotkę.
-No nie czy ty nic nie rozumiesz?! - Zwróciła się do mnie słodkim, ale przesyconym jadem głosem. -Nie kapujesz, że ogień nie może mi zaszkodzić?
Wykonała szybko skomplikowany układ gestów. Za nią pojawił się duch dziesięcioletniej dziewczynki. Szamanka uśmiechnęła się szerzej:
-Sherma! Forma ducha do zwierciadła!
Sama ta formułka wystarczyła, aby odebrać mi siły i ponownie powalić na piasek. Ona skierowała ducha mojej uczennicy do tego samego przedmiotu, który stanowił jej broń za życia!
-Atak odblasku! -Coś na kształt szklanych, bądź kryształowych odłamków pognało w moją stronę. Odturlałem się na bok. Spróbowałem przepuść kolejny atak. Został odbity za pomocą trzymanego przez Ivettę kosmetycznego lusterka. Powracająca fala energii była tak szybka, że zderzyła się ze mną i uniosła mnie w górę. Spadając, zobaczyłem Tarję pochylającą się, nad Marion. Poczułem nieznaczną ulgę. Doshi, chociaż sama była poważnie ranna to jednak mogła się ruszać. Zaryłem całym swoim ciałem w piasek. Siła odrzutu strawiła, że poczułem się tak jakbym uderzył o cement. Miałem wrażenie, że wszystkie moje organy rozleciały się jak porcelanowe filiżanki. Nie miałem na ciele jednego zdrowego miejsca. Oczy zaszły mi mgłą. Jednakże starałem się mieć na oku to, co się działo. Tarja wykonała kolejny unik chroniący ją przed atakiem rajskiego ptaka. Padła na ziemię. Na rękach trzymała Marion.

Wtem jakaś cienka laserowa wiązka z niesamowitą szybkością zbliżyła się do Ivetty. To przeskoczyła ją, poczym wystrzeliła w kierunku, z którego owa rzecz nadeszła odłamki szkła z wciąż trzymanego w ręku zwierciadełka. Atak trafił w próżnię. Zdziwiony poszybowałem wzrokiem za odłamkami. Stała tam grupka ludzi w białych uniformach. Na jej czele widać było wysokiego, niebieskookiego blondyna w prostokątnych okularach z wrednym uśmiechem.
"No tak za mało mam kłopotów" - Pomyślałem "Jeszcze tylko ich tu brakuje"
-Jak miło. -Odezwał się blondyn - Najpierw skończymy z Ivettą, a potem z Hao! -Mówiąc to wyciągnął przed siebie rękę, w której trzymał biały pistolet. Pozostali zrobili to samo. Ivetta jednym skokiem zbliżyła się do nich
-Chyba coś ci się przyśniło Marco! - Zakpiła. Gestem przywołała swoje duchy. Nim jeszcze tamci zdążyli cokolwiek zrobić to już leżeli na ziemi powaleni siłą natarcia prawie całego legionu. Zmyło to uśmiech z twarzy Marco. Szaman podniósł się i zaklął. Chciał wystrzelić, ale Ivetta uniosła się w powietrze i z głośnym śmiechem teleportowała się.

Nie wiem jak to się stało, że po raz kolejny udało mi się wstać. Kulejąc podszedłem do Tarji i Marion. Ta druga ciągle spała, ale posiadała jeszcze funkcje życiowe. Materiał peleryny, w który zdążyłem ja wcześniej owinąć przeciekał w niektórych miejscach krwią...
-Tarja, jak to możliwe, skąd się tu wzięłaś?- Zapytałem ciągle nie radząc sobie z oszołomieniem.
-Byłam w pobliżu. Ciągle szukam tamtych korali. Wiesz po tym jak ona zabiła Shermę bałem się, że to już koniec, ale potem przyśnił mi się ojciec...-Odpowiedziała zmęczonym głosem
-A Til?
-Pamiętasz jak ci mówiłam, że udało mi się przejąć nad nim kontrolę? Po tamtym wydarzeniu, można by rzecz, że wypożyczyłam go, jednak nigdy jeszcze przez niego nie walczyłam... -Oczy, Tarji zaszły złami - -Jeśli mój ojciec po przebudzeniu dowie się, co z robiłam z jego duchem, to...-Urwała, bo zaczęła się dławić własną śliną.
Była roztrzęsiona. Obok niej pojawił się Kenji. Objął ją od tyłu ramionami. Doshi wtuliła się w swojego stróża. Przyklęknąłem obok Marion. Kątem oka zauważyłem, jak Marco wycofuje swoich ludzi. Nawet oni mieli dość honoru, aby w tej chwili dać mi spokój. Jednak ich pojawienie się oznaczało nowe kłopoty. Oni nie spoczną, do póki mnie nie wykończą.

Tarja osunęła się w omdleniu na piasek. Kenji wziął ja na ręce. Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. Zrozumiałem. Zmrużyłem oczy i kiwnąłem głową. Spróbowałem podnieść Marion. Nie miałem większych nadziei na to, że mi się to uda, w końcu sam ledwo trzymałem się na nogach. A jednak, jakoś zdołałem ją udźwignąć, a potem jeszcze stworzyć kontrolę ducha. Z takimi obrażeniami nie mogłem przecież żadnej z nich zabrać do obozu. Obie wymagały specjalistycznej pomocy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Nie 22:46, 20 Sie 2006    Temat postu:

Hmm... część bardzo ładna i ciekawa, jednak nie wiem czemu, najbardziej podobał mi się z tego początek - aż do pojawienia się Ivetty. Może dlatego, że wolę takie pozornie spokojne momenty? Ale część cała jest dobra. I zachowanie X-Laws, to że się wycofali, to też mi się podobało - bądź co bądź oni mają jednak pewne zasady, nawet jeśli o Hao chodzi.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karina
Król Szamanów (!)



Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Wiecznych Łowów

PostWysłany: Pon 11:51, 21 Sie 2006    Temat postu:

Biedna Marion.. chlip chlip... ona jest najlepsza z Hanagumi.
O a tak w ogóle obejrzałam sobie dziś odcinek w którym Len walczy z Yoh a potem latajapo zakazanym lesie.
Dialog Marion & Yoh mnie POWALIŁ na łopaty xD
M: musze cię pokonać bo Hao mnie przegoni i nie będę miała z kim się bawić!
Y*pokonując M.* wybacz, ale śpiesze się. I jak chcesz to mozesz bawić sie ze mną^^Lubie cię!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Pon 18:20, 21 Sie 2006    Temat postu:

Wiem, cześć spalona, ale skoro jest, to już ją dam....tylko trzymać się mocno...

XV


Dość trudna rozmowa....

W głowie miałem mentlik. Wszystko, co działo się do koła zdawało się być odgrodzone ode mnie jakimś murem. Tłumione przez całą drogę do szpitala uczucia nie mogły już dużej gnieździć się w moim ciele. Rozrywały je, więc od środka, a że jednak nie mogły eksplodować zupełnie, to tylko "delikatnie" rozrywały moje serce. To było gorsze od tego, co czułem po śmierci Shermy. Tak, gorsze, bo do rozpaczy, dołończała się niepewność. W końcu przecież nie było żadnej pewności, co do tego, że Mari przeżyje. Mówią, że "do póki żyje jest nadzieja", ale we mnie nie było jej ani kropli. Nie wstąpiła ona do mojego serca nawet na wtedy, gdy patrzyłem szklany wzrokiem na napełnioną czerwonym płynem rurkę wpitą w moje przed ramie. Nie pomagała nawet świadomość, tego, że być może to ją uratuje.

Pochyliłem nisko głowę. Włosy zasłoniły mi oczy i policzki. Po raz nie wiem już, który w ciągu nie całych dwóch tygodni popłakałem się. Marion i Tarji nie widziałem już od godziny. Długiej, bolesnej godziny, której każda minuta, każda sekunda ciągnęła się w nieskończoność. Kenji milcząc siedział obok mnie. Lekarze i pielegniarki patrzyli na niego nieco dziwnie, ale o nic nie pytali. I dobrze. Nie byłem w nastroju na wymyślanie żadnych historii, bo chyba jasne, że prawdy by nie zrozumieli. Kenji dotknął mnie. Jego dotyk był taki zimny. Podniosłem nieprzetomne oczy na stróża przyjaciółki. Wydawał się zmartwiony, tak jak poprzednim razem nieco zdezorientowany, zagubiony. Widocznie tęsknił za swoją doshi. Dziewczyną, będącą jednocześnie jego przyjaciółką.
Usłyszałem gwałtowne szarpnięcie drzwi. Z sali, na której leżała Tarja wyszedł jakiś niski, gruby i łysy ja kolano lekarz. Kenji drgnął. Ja z resztą też. Informacje o jej stanie zdrowia, były dla mnie prawie tak samo ważne jak informacje o Marion. Lekarz nakazał mi bym poszedł za nim. Nie protestowałem, tylko udałem się za nim do jego gabinetu. Pomieszczenia urządzonego dość skromnie. Poza biurkiem dwoma krzesłami i oszkloną szafką na leki nic tam nie było. Nawet zasłon, zastąpiły je, bowiem szerokie, horyzontalne żaluzje kremowej barwy. Kiedy już drzwi zamknęły się za nami lekarz spojrzał na mnie spod oka. Poczym dość obojętnym tonem poinformował mnie, że moja "przyjaciółka z dzieciństwa" jest już przytomna i prawie zupełnie zdrowa, musi jednak zostać tu jeszcze kilka dni na obserwacji. Podziękowałem mu i odszedłem. Udając sie prosto do sali Tarji. Po drodze uchwyciłem proszące spojrzenie Keniego.

Doshi leżała spokojnie na łóżku. Lekki uśmiech na je twarz wskazywał na, to już nie ma się, czym martwić. Jej ręce pokrywał bandaż, ale nie narzekała. Zadawał się zadowolona. Przez chwile patrzyliśmy na siebie nic nie mówiąc. Tak jak kiedyś słowa nie były nam potrzebne. Znów czułem, że Tarja mogłaby być moją siostrą. Przy niej nawet mecząca mnie troska o Mari zdawała się nie tak wielka. Przysiadłem na krześle obok jej łóżka. Pochyliłem głowę, jak bezradne dziecko. Tarja objęła mnie. Objęła tak jak siostra brata. Poczułem się lepiej. Kiedyś ona zawsze dodawała mi otuchy.

Puściła mnie. Zamknęła oczy. Zrozumiałem, że chce się przespać. Powoli udałem się w stronę wyjścia. Bardzo chciałem zobaczyć też Marion, ale na intensywnej terapii, gdzie leżała nie ma przecież wizyt. Dowiedziałem się tylko, że dziewczyna ciągle nie odzyskała przytomności. Ponownie zupełnie wyrzuty z życia przysiadałem na korytarzu obok zombiego. Aby nie oglądać dłużej jego smutku powiedziałem, mu, aby się nie martwił, bo Tarja ma się dobrze. Następnie chwiejnym krokiem oddaliłem się i opuściłem szpital. Była już głęboka noc. W ciszy słychać było tylko cykanie świerszczy. Nim przywołałem swojego ducha, przez moment stałem tak wdychając nocne powietrze. Czułem się fatalnie ze świadomością, że tak po prostu odchodzę i zostawiam, Marion samą. Nie mogłem pogodzić się z tym, że nie mogę teraz przy niej być. Aż mną rzucało na myśl o tym, że najprawdopodobniej nie będzie mnie przy niej również, kiedy się obudzi, lub... O tamtym nie chciałem nawet myśleć. Tego już pewnie bym nie zniósł. Więcej, czułem, że nie zniósłbym widoku kolejnego trupa kogokolwiek z moich ludzi. Mnie samemu zdawało się to dziwne, ale od pierwszego z spotkania z Ivettą na pustyni nic już nie było takie jak dawniej.

Znów złapałem się na rozpatrywaniu przeszłości. Być może nie było by tego całego piekła, jakbym nie nakrzyczał wtedy na Shermę i nie uderzył jej. Może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej.

Wylądowałem tuż przed swoim namiotem. O tej porze prawie wszyscy już spali. Tylko jakieś kilka namiotów dalej paliło się niewielkie ognisko. Siedziały prze nim dwie sylwetki rozmawiające o czymś przyciszonymi głosami. Zaciekawiony po cichu zbliżyłem się do nich. Nie zauważyły mnie. Ogniowe odblaski rzucały światło na ich postacie. Okazało się, że jedna z nich to Kanna. Wysoka, dość szczupła dziewczyna o długich odrobinę pocieniowanych niebieskich włosach i oczach tej samej barwy. Ubrana jak zazwyczaj w krótką czarną bluzkę bez ramiączek i zielone szorty. Na nogach miała założone coś, co wyglądało jak nieelegancka odmiana kozaków. Druga zaś to Matilda. Sporo do niej niższa filotowooka dziewczyna z krótkimi rudymi kucykami. Ta miała na sobie czarne sięgające od kolan ogrodniczki, oraz białą bluzkę z krótkimi rękawami. Całości dopełniały sportowe buty. Przez chwile nie ujawniając swojej obecności przysłuchiwałem się sie ich rozmowie. Mówiły o Marion, o mnie i o tam tym zabitym przez Ivettę chłopaku. Z kontekstu ich rozmowy zrozumiałem, że nieszczęśnik miał na imię Tuomas. Z następnych zdań dowiedziałem się również, że najprawdopodobniej coś łączyło go z Mari. Ze słów dziewczyn wynikało, że byli parą już od jakiegoś czasu. Lekko mnie to dziwiło, jakim cudem nie zauważyłem, że ona kogoś ma? Przypomniałem sobie jej zachowanie. No tak, teraz już wszystko stało się jasne. Chciała być fair ·wobec Tuomasa i dlatego usilnie unikała mnie.
Odchrząknąłem, tak jakbym oczyszczał gardło przed jakimś przemówieniem. Podskoczyły i zwróciły się w moją stronę. Matilda wyciągnęła nawet przed siebie swojego stróża, to jest mały szkielet o głowie z dyniowego lampionu. Lalka zaświeciła ożywiona siłą jej Foriyoku. Gestem dałem znać, że nie ma się, czego bać. Podszedłem jeszcze bliżej. Rozpoznały mnie. Ruda opuściła wyciągniętą do tych czas rękę w dłuż ciała. Szkielet na powrót stał się bezwładną zabawką.
-Jest późno. - Powiedziałem dość ostrym tonem - Co wy tu jeszcze robicie?
-Bo my...- Zaczęła Kanna - nie możemy zasnąć mistrzu. Myślałyśmy o tym, co sie dzieje...
-Głównie o zniknięciu, Marion. Tak sobie myślimy czy ona uciekła, czy może...-Matilda zamilkła widząc moją twarz. Musiała dostrzec w niej coś, czego nie widziała wcześniej, bo cofnęła się i spuściła oczy.
-Przepraszam mistrzu.
-W porządku. Właściwie to nawet dobrze, że was widzę. Musze z wami porozmawiać. Chodźcie do mnie.

Gęsiego udaliśmy sie do mojego namiotu. Ja szedłem pierwszy, za mną Matilda, Kanna zamykała pochód. Kiedy już osiągnęliśmy swój cel, usiadłem na macie, która w nocy zwykle stanowiła moje posłanie. Podwładne na mój znak zrobiły to samo. Do gardła podeszła mi jakaś gula. Przez moment zawahałem się. Chciałem je nawet odprawić nic nie mówiąc, ale powstrzymałem się. Uspokoiłem, a potem dokładnie opowiedziałem, co wydarzyło się w noc zniknięcia Mari, oraz w miarę dokładnie zrelacjonowałem ostatnie starcie z szamanką Rosemberger. Pominąłem jedynie to, co czułem do tamtej jasnowłosej kobietki. Tego nie musiały wiedzieć, chociaż zapewne już do dawna domyślały się.

Skończyłem mówić. Kanna Udawała, że czyści paznokcie, Matilda demonstracyjne wpatrywała się w sufit namiotu. Zdawało się, że nic a nic nie ruszyło ich to, co usłyszały. Wyglądały nawet na znudzone. W rzeczywistości jednak każda z nich dusiła w sobie swoje prawdziwe uczucia. Każda skrywała poruszenie i być może żal. Myśli ich rozbiegły się we wszystkie możliwe strony.

-Ona przeżyje, prawda? - Spytała po długiej chwili Matilda - Wróci do nas, co mistrzu?
-Nie wiem - Odpowiedziałem całkowicie szczerze. - Nie wiem. -Poczułem, że nie mogę dalej panować nad głosem, wiec odprawiłem je. Na odchodnym ostrzegłem jeszcze:
-Kanna, wiem, o czym myślisz, zapomnij!
Zatrzymała się. Sztywno odwróciła w moją stronę.
-Ale...
-Żadnego, ale, ona was zmiecie, zmiażdży i nieważne ile macie foriyoku. Wy nie będziecie z nią walczyć, za nic! - Warknąłem tracąc nad sobą panowanie. Skuliła się odeszła. Nic już nie mówiąc.

Położyłem się i okryłem kocem. Nie mogłem jednak i nie chciałem zasnąć. Jak można spać w takiej chwili, ze świadomością, że ona jest tam zupełnie sama? Jak można było w ogóle ja tam zostawić? Próbowałem wytłumaczyć sobie, że przecież nie było innego wyjścia, że będąć tam i tak bym jej nie pomógł, że musze być w obozie tym bardziej, że oprócz Ivetty w okolicy kręcili się też ci przeklęci X-laws. Stanowili oni kolejny bolesny w tych okolicznościach wrzód. Jednak na razie nie chciało mi się marnować energii na dumanie o nich. Tym bardziej, że chyba jednak mogliby się na coś przydać. Lekko przeraziła mnie własna myśl, ale z drugiej strony oni faktycznie mogliby być pożyteczni, jeśli umiałoby się ich obecność odpowiednio wykorzystać. Do tego nie miałem jednak głowy, zwłaszcza, że otwarte przymierze było niemożliwe. Nikt ani Marco, ani ja nigdy by na to nie przystał.

Sen dopadł mnie nagle, zupełnie bez mojej interwencji. Nie walczyłem z nim, nie było jak.

Postać na koniu zbliżała się. Nie widziałem jej, ale wyczuwałem jej obecność. Podniosłem się z klęczek. Widziałem mrok. Czułem chód. Postać zbliżyła się. Wyciągnąłem dłoń, instynktownie, po omacku. Uderzenie. Mocne, gwałtowne, w rękę w plecy w twarz. Ból. Upadek. Ból w całym ciele. Marion łatająca wokół mnie na jakiś niewidzialnych skrzydłach. Śmiech. Krzyk. Pot. Znów krzyk, głośniejszy, wręcz rozdzierający. Obudziłem się. Objąłem rękami nakryte kocem nogi. Noc, czy raczej ranek był chłodny, ale pogodny, wiedziałem to na pewno. Ciągle siedziałem nieruchomo. Bałem się ruszyć.

Wstałem i wyszedłem na zewnątrz. Słońce musiało wzejść jakiś czas temu, po świeciło już słabym blaskiem. W obozie zaś pomału robił się ruch. Naradzie jeszcze znikomy. Po między namiotami przepychały sie tylko największe ranne ptaszki. Cześć z nich jadła śniadanie, część uprawiała poranną gimnastykę. Widać było, że starają się prowadzić normalne życie. Pozornie wszystko było dla nich jak dawniej. Ich miny były jednak posępne, każdą czynność wykonywali bez większego zapału. Nie mogłem tego znieść, wiec z powrotem wycofałem się do namiotu. Nie wyszedłem z niego przez resztę dnia, również po to, żeby coś przegryźć. W stanie, w jakim byłem i tak nic by mi nie przeszło przez gardło. Przypomniałem sobie o turnieju. Na Dotarcie do Doobi zostały, bez dzisiejszego trzy, dni. O dziwo wcale mnie to nie ruszyło, wręcz przeciwnie wywołało atak gorzkiego śmiechu. "Turniej, turniej, jeśli nie pokona się Ivetty to nie będzie już żadnego turnieju. " - Pomyślałem Podobne refleksje przerywane równie ciężkimi rozmyślaniami o stanie zdrowia Marion, nie opuszczały mnie aż do wieczora.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Pon 22:58, 21 Sie 2006    Temat postu:

Zdecydowanie tą część mogę zaliczyć do grona moich ulubionych, jeżeli o Twoją twórczość chodzi. Cała jest utrzymana w stylu, który bardzo lubię. Siędziowe siedzący w rządku wyciągają zgodnie tabliczki: [10.0], [10.0], [10.0] i [10.0], Ive zdobywa pierwszą nagrodę za tą część Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karina
Król Szamanów (!)



Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Wiecznych Łowów

PostWysłany: Wto 12:57, 22 Sie 2006    Temat postu:

Psychologicznie iwielowątkowo. Tak jak Karina lubi. Plus za postać Kenji'ego. Acha, bo chyba gdzieś nie doczytałam, jak on właściwie wyglądał?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Sob 13:06, 02 Wrz 2006    Temat postu:

XVI

(No nareszcie zbliżamy się wielkimi krokami do końca......)
(Wiem, cześć, szczególnie końcówka powalająca, ale coż....wybaczcie)

Proroctwo


Stoję po środku jakiegoś jeziora. Zimna woda nie sięga mi jednak dalej jak do kostek. Wszędzie panuje dusząca pustka. Tylko woda jest w miarę materialna. Tylko ona jest mi tu znana. W oddali coś błyska. Światło nie rozprasza ciemności. Jakaś postać pojawia się prze de mną. W ciemności mogę ujrzeć tylko jej zarys. Jej szaty powiewają na wietrze. Nie wiedze barw. Tylko kształty. Wszystko wokół spowite ciemnością. Postać prze de mną wybija się z niej. Jest jeszcze czarniejsza od tej dziwnej nocy. Patrzy na mnie czuje to. Zaczyna boleć mnie głowa. Ból zmienia się w migrenę. Padam na kolana. Jakiś podmuch uderza mnie w twarz. Piasek wbija mi się do oczu. Piecze. Mrugam powiekami. Szum wiatru zmienia się w głos. Dziwny głos, nie mogę stwierdzić, męski czy kobiecy. Słowa rozpływają się. Nie docierają do mnie. Nadstawiam uszu...
-...Do życia budzą się nowe siły. To, co było potężne 1000 lat temu, teraz jest już tylko ziarenkiem piasku. Siły budzą się. Powoli wychodzą z ukrycia. Nadchodzą, nic nich nie zatrzyma. Moce 13-tu i jednej gwiazdy, gdy się spotkają Ziemia spłynie krwią...
Głos wdziera się w moja głowę. Rani mnie boleśnie. Próbuję wstać. Nic. Otwieram usta. Chce krzyczeć. Pluje krwią. Krew cieknie mi też z nosa, z uszu. Zanoszę się kaszlem. Jakaś siła przygniata mnie. Brakuje mi powietrza. Rozgadam się w około. Nic nie ma. Postać znikłą rozpłynęła się w śród nocy. Kim ona była? Co znaczyły te słowa, czy to ona je wypowiedziała? Czy to był jej głos? Nie wiem. Wszystko coraz bardziej oddala się. Szum wiatru, woda z jeziora. Coś wypycha mnie stamtąd.
Zaciskam palce na poduszce. Budzę się.

W namiocie panowała cisza i pustka. W obozie nie słuchać było już żadnych głosów. Powoli uspokajałem się. Wspomnienie snu rozpływało się. Coraz trudniej przypominałem sobie jego szczegóły. Tylko proroctwo zostało nienaruszone. Tylko ono dźwięczało mi w uszach.
"Siły budzą się. To, co było potężne..." Jakie znów siły? Rosemberger? Ona jest jedna, głos mówił o siłach. O mocach 13-tu gwiazd. Co to u licha znaczy" - Sen przyniósł kolejne pytania, które natychmiast wypełniły moją głowę? Poczułem się taki ciężki. Wstałem i wyszedłem na zewnątrz. Popatrzyłem w niebo. Gwiazdy świeciły nad podziw pięknie i wyraźnie. Oddaliłem się od obozu i położyłem na ziemi. Zamyślony zacząłem wpatrywać się w niebo. Rozważając nad słowami proroctwa, szukałem równocześnie na niebie jakiś znaków. Bez większych sukcesów. Jakiś cień zasłonił mi gwiazdy. Był to cień małego ptaka. Ptak przysiadł na mojej klatce piersiowej. Okazało się, że to kruk. Wyciągnąłem dłoń. Chwyciła tylko mały pergamin. Mimo ciemności, słabo rozjaśnianej blaskiem gwiazd i księżyca w pełni zacząłem odczytywać jej zawartość. Tak jak się spodziewałem. Dostałem wiadomość od Mikihisy. Szaman koniecznie chciał się z mną spotkać, z jego krótkiego listu, wynikało, że ma jakieś nowe informacje o Ivettcie. Jakoś nie bardzo wierzyłem w to, abym dowiedział się czegoś, o czym już wcześniej nie wiedziałem, ale postanowiłem to sprawdzić. Tym bardziej, że wiadomość traktowała nie tylko o tym. Na samym jej dole widniał dopisek Silvy. Coś na temat zachowania tajemnicy przed radą... Zaintrygowało mnie to. Wyglądało, bowiem tak, jakby kapłan działał bez je zezwolenia, ba nawet jej wiedzy. Co to znaczy?

Przywołałem swojego ducha- stróża. Czerwony olbrzym pojawił się za moimi plecami. Rozkazałem mu coś. Podsadził mnie i już po chwili wzbiłem się w powietrze na kontroli ducha. Musiałem jak najszybciej odnaleźć ojca. Nieważne, że w liście wymienił jutrzejszą datę. Ja nie mogłem tyle czekać, bo postradałbym zmysły.

Popatrzyłem w dół. Zobaczyłem dwie wysokie sylwetki stojące po dwóch stronach małego, dogasającego ogniska. Uśmiechnąłem się niepewnie, ale kazałem wylądować duchowi ognia. Mężczyźni spojrzeli w moją rosnę. Mój duch stał się niewidzialny. Moje spojrzenie spotkało się z ich wejrzeniami. Jeden z nich miał na twarzy maskę, oblicze drugiego ginęło do połowy w fałdach szaty. Zbliżyłem się.

-Nie spodziewaliśmy się ciebie tak wcześnie - Wygłosił Silva.
-A co myślicie, że jestem z kamienia? Wysyłacie jakieś dziwaczne wiadomości, do tego śnią mi się jakiś dziwaczne sny. Dziewczyna, którą kocham jest w szpitalu i nawet nie wiem, co się z nią dzieje...- Wypaliłem.
Mikihisa podszedł do mnie. Poczułem jego dłonie na ramieniu. Był to dziwny uścisk. Uścisk ojcowski. W życiu bym się po nim względem mnie czegoś takiego nie spodziewał. Jeszcze bardziej zaskoczyła mnie moja reakcja. Nie wyrywałem się. Po prostu poddałem się temu. Położyłem nawet swoją rękę na jego dłoniach. Silva spojrzał na nas dziwnie. Coś wyraźnie mu się nie podobało. Nieważne, skoro zrobiło mi się lepiej...

Przysiedliśmy przy ogniu. Płomień ogniska był już tak słaby, że machnąłem dłonią, aby go podsycić. Dziecinna sztuczka, ale czasami się przydaje. Szamani nie kontowali.
-Macie coś nowego? - Zapytałem wpatrując się w ogień. Płomień jak zawsze wabił mnie swoją barwą.
-Moc gwiazdy zniszczenia daje je znacznie więcej niż tylko samą potęgę. Ona daje je też...
-Nieśmiertelność?- Wpadłem w słowo Silvie
Zamarł.
-Tak. Nawet, jeśli teraz ją pokonamy, to gwiazda zliczenia przechowa je dusze i jej ciało. Ona wróci...
-Tak jak ja. Za 500 lat? - Zapytałem cicho.
Mikihisa skierował schowana pod maskę twarz w moją stronę.
-Dokładnie.
Nie byłem zdolny do jakiejkolwiek reakcji. Tego było zdecydowanie za dużo. Kolejna odradzająca się w czasie turnieju siła. Ciarki przeszły mnie na myśl, że miałbym to znowu przechodzić. Przeanalizowałem w myśli zapiski Hansa. Nie napisał nawet słowa na ten temat. Walka z Ivettą przypominała teraz walkę z wiatrakami.
-Czego ona chce?- Rozpaczliwe pytanie wyleciało z moich ust
-Ty chciałeś siata tylko dla szamanów, ona poszała krok dalej. Ona chce świata tylko dal siebie i duchów, jej niewolików.- Powiedział Mikihisa
-To szaleńtwo. - Stwierdziłem - Niedorzeczność.
-Nie dla niej. Jej moc jest dość silna, aby tego dokonać, a nie osiągnęła jeszcze szczytu. Jest coś, co ona bardzo chce dostać, jak to dostanie, nic jej już nie zatrzyma
-Lyserg...- Szepnąłem - Chodzi o niego, tak?
-Tak - przyznał kapłan.
Westchnąłem. Teraz już wiedziałem na pewno, że tego dzieciaka trzeba ochronić za wszelką cenę. Popatrzyłem na Silvę. Zdawał się poruszony. Przez chwilę milczeliśmy, jakby każdy "trawił" informacje. Potem przyciszonym głosem zacząłem opowiadać swój ostatni koszmar. Właściwie to nawet nie sam koszmar, który już prawie całkiem zniknął w pokładach podświadomości, ile przetaczać niezbyt dokładnie, to, co powiedział tamten obcy głos. Silva wstał. Przeszedł kilka kroków, zawrócił, potem znów zrobił to samo.
-Siły?
Przytaknąłem ruchem głowy.
-"Siły 13-tu i jednej gwiazdy".- Mruknął Mikihisa.- To już nie ona. Albo nie tylko ona... Słyszałeś kiedyś o czymś takim? - W jego pytanie zawierało w sobie coś, jakby nadzieję.
-Nigdy. - Podniosłem się uznając rozmowę za skończoną. Nie zatrzymywali mnie. Stworzyłem kontrolę ducha. Wróciłem do obozu. Chociaż dalej nic z tego nie rozumiałem, oderwałem się od myślenia nad tymi słowami. Cokolwiek to jest i tak tego nie zatrzymam. Ta cześć proroctwa była aż za bardzo oczywista. Podobnie jak cześć o ziarenku piasku. To ja byłem owym "ziarenkiem".

Dźwięk dzwonka wyroczni rozległ się w powietrzu. Sprawdziłem wyświetlacz. Widniała na ni wiadomość z turnieju. Nie, zaraz, to była wiadomość od Silvy. Czyżby o czymś zapomniał? Przeczytałem to, co napisał. Potem zrobiłem to ponownie. Po raz kolejny nic do mnie nie docierało:
"Zostały dwa dniu. Jeśli się nie ruszysz odpadniesz. Nawet tobie nie wolno zmieniać reguł, a w wobec tego, co się dzieje, rada chce cię koniecznie w trzeciej rundzie."
"Nie możliwe" - pomyślałem -"Rada chce żebym walczył w turnieju, tyle, że ja już tego nie chce, mam inne rzeczy do roboty".

Położyłem się z powrotem. Nie mogłem spać, wierciłem się z boku na bok. Znów dręczyły mnie uporczywe myśli. Nowa siła. Kolejna moc detronizująca moją potęgę płynącą...Z pentagramu, z gwiazdy jedności. Kolejna siła również pochodząca od gwiazd. Kolejna siła, o której nic nie wiem. Może jednak ten, kto posiada tę moc pokona Ivettę?

Noc zaczęła przechodzić w ranek. Na dworze robiło się szaro. Potem słońce błyskawicznie rozproszyło szarugę. Moi ludzie budzili się. Dołączyłem do nich. Moja postawa i twarz nie zdradzały żadnych uczuć. Mój ton także. Nie było to łatwe, ale udało się. Kazałem im obudzić resztę i natychmiast zwinąć obóz. Zachowali się tak jakby nie rozumieli, co do nich mówię. Ponagliłem ich. Nie zwlekali dłużej. W niecałą godzinę każdy gotowy był do dalszej drogi. Drogi, która i dla nich i dla mnie była tylko mały skokiem. Zwłaszcza, że doskonale wiedziałem, w którym kierunku ruszyć. Stając się pod spokojnym uśmiechem ukryć swoje prawdziwe uczucia, wezwałem swojego stróża.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Sob 21:17, 02 Wrz 2006    Temat postu:

No, część naprawdę ładna wyszła. Podobają mi się opisywane przez Ciebie spotkania Mikihisy, Silvy i Hao. No i nieśmiertelność Ivetty... nie mogę się doczekać następnej części!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o anime Shaman King Strona Główna -> Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 5 z 6

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin