---->Shaman prince (20 lat później)<-----
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 14, 15, 16
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o anime Shaman King Strona Główna -> Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Satsume
Kandydat na Szamana



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:03, 11 Lis 2006    Temat postu:

No! Nareszcie kolejny part i to zupełnie super. Warto było poczekać, naprawdę warto. Czekam na następną część, bo zżera mnie ciekawość co do wyjaśnień Yoh i tego, co się stanie z Renem. Innymi słowy: podoba mi się.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Nie 19:56, 03 Gru 2006    Temat postu:

Oho, jak zwykle ładnie napisane.
Jak to jest, że Ty zawsze potrafisz tak wiarygodnie opisywać odczucia bohaterów? Zazdroszczę Ci tego >.<'
No i nie mogę się doczekać tych wyjaśnień! Cę szybko next part!
A tak nawiasem - rzuciło mi się w oczy, że w Twoich fickach pojawiają się imiona występujące w Naruto (Tsunade, Kakashi). To przypadek, czy dobrze skojarzyłam?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Pon 0:49, 04 Gru 2006    Temat postu:

Dobrze...jakoś tak jest, że tamta manga czesto służy mi za ściągawkę... ale to nie moja wina, że tamte imiona jakos mi pasują do moich fików Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Wto 12:02, 05 Gru 2006    Temat postu:

No i dobrze, ładne imionka są ^^' (mam tu na myśli w szczegóności Shikamaru, na którego mam wielgachną faazę xD')

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Wto 0:02, 26 Gru 2006    Temat postu:

Odcinek XXVIII - Co kryje prawda?

Duch długowłosego szatyna zmaterializował się nagle na parapecie salonowego okna. Podparł podbródek dłonią i spojrzał przez szybę. Przez chwile przyglądał się ulicy oświetlonej już blaskiem ulicznych latarni, ale nie to zaprzątało jego umysł. W myślach wirowały mu wspomnienia z ostatnich dwudziestu lat. Dla kogoś, kto tak jak on miał na karku ponad tysiąc lat, czas który upłynął od zakończenia ostatniego turnieju, aż do teraz mógłby się wydawać jedna chwilą, zaledwie mgnieniem oka, ale w tym przypadku tak nie było. Dla Hao Asakury, te lata stanowiły prawdziwą szkole życia, to był czas w którym wreszcie mógł chociaż przez chwilę żyć normalnie. Czas, który mógł porównać tylko do swoje dzieciństwa sprzed tysiąca lat, to jest okresu sprzed opanowania gwiazdy jedności. Wówczas odczuwał prawdziwą, niczym nie tłumioną radość życia, aż do momentu w którym ujawniły się jego prawdziwe zdolności. Przeklęty dar czytania, nawet mimowolnego w ludzkich sercach i umysłach, połączony z jasnowidzeniem, sprawił, że cały jego świat zawalił się, a w duszy młodego jeszcze wtedy ciałem i duchem szamana zawładnęło już tylko jedno pragnie. Pragnienie zemsty na ludziach, oraz stworzenia idealnego, czystego świata, którym podporządkował całe swoje życie. Od kąt opanował wszystkie pięć punktów gwiazdy jedności, co dawało mu władzę nie tylko nad żywiołami, ale też nad własnym przeznaczeniem z upodobaniem wykorzystywał jej moc wyłącznie w jednym celu. Celu, który tak go zaślepiał, że powoli zapominał o tym czym jest prawdziwe życie. W ciągu swoich reinkarnacji nigdy nie zaznał miłości, nigdy nawet nie spojrzał na żadną kobietę. Te sprawy wydawały mu się zbyt błahe, miłość do kobiety mogła by przysłonić mu jego nadrzędny cel, którym jeszcze do nie dawna było stworzenie szamańskiego królestwa. Westchnął cicho. Zmarnował tysiąc lat, których już nie mógł naprawić. Zrozumiał to dopiero teraz, gdy było już za późno, a jego życie w cielesnej formie skończyło się raz na zawsze. Wiedział, że po tym co go spotkało w tym wcieleniu nie odrodzi się już więcej. Wiedział też, że gdy wreszcie wypełni swoją pokutniczą misję ochrony bratanka będzie musiał na zawsze odejść do świata duchów, gdzie nie czeka go nic miłego. Tyle lat spędzonych w nienawiści, tyle czasu zmarnowanego na mrzonkach, tyle pochłoniętych nie winnych istnień... To wszystko sprawiało, że nie miał wątpliwości, co do tego co czeka go po drugiej stronie, nawet jeśli teraz odprawi swoją pokutę, to może najwyżej lekko zredukować swoje pośmiertne męki, ale wyzwolić się od nich całkowicie. Zmienił pozycje, odwrócił się w stronę siedzącej na podłodze jasnowłosej kobiety, w lekko opiętej na brzuchu jasnej sukience, oraz kasztanowłosego mężczyzny, o takich samych jak on rysach twarzy. Przez chwilę wpatrywał się uważnie w ich oczy, ale nie dostrzegł w nich tego, co go interesowało. Powoli opuścił swoje miejsce na parapecie i przysiadł dokładnie naprzeciw owej pary.
-Jesteście tego pewni? – zapytał cicho. – Naprawdę chcecie już teraz poznać całą prawdę. Nie wiem czy to dobry pomysł – w tym miejscu spojrzał wymownie na Annę. Blondynka skinęła głową.
-Owszem. – Powiedziała lodowato. – Chce się w końcu dowiedzieć, co się tu dzieje i jak to się stało, że tak nagle się nawróciłeś...
-To raczej nie było nagłe. – duch wpadł jej w słowo. – To wszystko zaczęło się dwadzieścia lat temu, po ostatnim turnieju. Po tym jak po raz kolejny przegrałem walkę z członkiem własnej rodziny. Tyle, że tym razem pokonał mnie własny brat, ktoś kto miał w sobie cześć mnie.
-I którą ty za wszelką cenę chciałeś odzyskać... – burknął Yoh. – Pamiętam to aż za dobrze, mało co nie wchłonąłeś mnie wtedy..
-Czyżbyś ciągle miał o to żal? – Hao spojrzał prosto w oczy brata.
-Skądże. Po prostu nie lubię wracać do tamtej chwili. Nie wiem czy wiesz, ale takie powolne zapadanie w nicość, rozpływanie się, łączenie z kimś, nie jest rzeczą przyjemną.
-Lepsze to niż dosłowna strata części siebie. Wiesz, po tym jak skończyła się nasza walka cześć mojej mocy pozostała w twoim ciele. Ta cześć, która dawała mi władzę nad gwiazdą jedności... – Mimo zaskoczenia malującego się na twarzach obojga słuchaczy nikt mu nie przerywał.



****

Dziewczyna szła powoli. Miała na sobie czerwony to i jasne biodrówki, a na głowie słomkowy kapelusz spod którego wystawały długie czarne włosy. Zatrzymała się. Poprawiła ciemne okulary i spojrzała w dół, ze skały na której stała. Roztaczający się przed nią widok był monotonny, ale jej to nie przeszkadzało. Wciągnęła powietrze, ściągnęła okulary, przetarła je, założyła z powrotem. Ponownie spojrzała przed siebie i wówczas coś, co ją zaniepokoiło.



****



Leżał bez ruchu, z twarzą skierowaną ku ziemi. Pustynne słońce paliło niemiłosiernie, powierzchnia skały na której leżał była wprost niemiłosiernie rozgrzana. On jednak nie odczuwał tego. Tym czasem słońce wznosiło się coraz wyżej, upał stawał się coraz bardziej nieznośny. Otaczające to miejsce skalne grzyby rzucały coraz krótsze cienie.



****



-Nie wiem jak to się stało, że się obudziłem – powiedział cicho Hao. – Nie mam pojęcia jakim cudem przeżyłem tamten ostatni atak. Wiem tylko, że gdy się ocknąłem nie było już pustyni, nie było też mojej potęgi. Przeżyłem, ale przegrana z własnym bratem miała swojej konsekwencje. Bo raz pierwszy od niepamiętnych czasów odczuwałem ból. Nie byłem w stanie się ruszać, byłem cały usztywniony. Miałem złamane dwa żebra. Wstrząs mózgu, kilka drobnych ran na całym ciele. Drobnostki. Mogłem to wytrzymać. Najgorsze było to, że czułem się słaby. Nie było we mnie już takiej mocy jak kiedyś. W jednej chwili straciłem wszystko. Nie myślałem już o Królestwie Szamanów, ten cel ulotnił się, stał się nie możliwy do wykonania. Po tym wszystkim co się stało zaczęła się budzić moja ludzka strona. Nie chciałem tego, ale nie mogłem nic na to poradzić. Ona stopniowo zastępowała utraconą prze za mnie cześć mocy. Z początku się buntowałem. Nie mogłem pogodzić się z tym, że wszystkie moje marzenia, wszystko nad czym pracowałem przez tyle lat, tak po prostu znika, rozpływa się. Zmarnowałem tysiąc lat i trzy wcielenia. To bardzo dużo. Za dużo, żeby tak po prostu pogodzić się z kolejną klęską, tym razem ostateczną. Nie wiem jak to się stało, ale straciłem panowanie nad gwiazdą jedności. Potem dowiedziałem, się, że była to jedna z konsekwencji ponownego rozłączenia naszych dusz. Ta jej cześć przeszła na ciebie Yoh. Nie ujawniła się, ale twój syn ją odziedziczył i w nim rozwija się ona od urodzenia.
-Co? Przecież... – zatchnął się Yoh, ale duch przerwał mu w pół zdania.
-Tej mocy się nie dziedziczy tak? Można odziedziczyć tylko pewne zdolności, potencjał, ale to jak daleko się zajdzie i czego się nauczy to już tylko kwestia odpowiedniego treningu, tak? Nawet najlepsze geny nie pomogą, jeśli się nic nie robi, tak? Też mi się tak wydawało. A może po prostu twój młodszy syn to wyjątek? Nie wiem. Wiem tylko, że dzieciak ma moc o której nie ma zielonego pojęcia. Wiem też, że ona będzie się w nim rozwijać samorzutnie, aż do czasu w którym się ujawni. Gdyby tak nie było, demony ognia zabiły by go...
-Co wiedziałaś o tym? – Anna zmrużyła oczy. Jej twarz naprała podejrzliwego wyrazu.
-Tak wiedziałem o wszystkim od samego początku. Tak się skała, że od ponad dziewiętnastu lat żyłem tuż obok was, ale nie mogłem się ujawnić. Nie pytajcie czemu. Mogę wam tylko powiedzieć, że miałem złe przeczucia, które się potwierdziły. Kiedy Yukiru przyszedł na świat, Marwel już był gotowy. Zostało mu tylko czekanie na to, aż chłopiec urośnie, ale nie za bardzo. Lepiej przecież, żeby nie znał swoich mocy tak do końca. Wtedy łatwiej je wykorzystać i przejąć.
-Kim jest Marwel? – Anna ponownie zmroziła go wzrokiem
-Kiedyś był moim uczniem. Niestety, po tym jak przegrałem zdradził mnie i korzystając z mojej niedyspozycji ukradł mi ducha. Nigdy go nie odzyskałem. Marwel należał do elity. Miał nieprzeciętny talent. Niemalże dorównywał mi siłą i umiejętnościami. Jednak był moim uczniem. Nigdy by ze mną nie wygrałam, gdym był w pełni sił, a tak sami rozumienie, nie wiele mogłem zrobić. Marwel wymyślił sobie, że musi dokończyć, co zacząłem. Nie wiem czemu nie zabił mnie wtedy. Widocznie jednak jeszcze nie dojrzał do takiej decyzji, a może myślał, że jestem już nieszkodliwy. W końcu jednak... jednak odważył się wydać ten rozkaz.

Zapadło milczenie. Yoh oparł podbródek dłonią, po czym skierował wzrok w stronę okna. Jego wzrok nie zatrzymał się jednak na widocznym w szybie odbiciu salonu, lecz poszybował dalej, ku niewidocznemu horyzontowi. Anna powoli podniosła się z maty na której siedziała. Otrzepała sukienkę na kolanach i powoli opuściła salon. Nic już nie mówiła. Właśnie otrzymane informacje skały w jej głowie. Cześć z nich w ogólne nie chciała się tam zmieścić. Jeśli to prawda, to oznaczało by, że jej syn ciągle jest w niebezpieczeństwie, ale przecież upłynęło tyle czasu... Przez ponad trzy miesiące nie wydarzyło się nic niepokojącego. Mały nie miewał koszmarów, czuł się dobrze. Na treningach też radził sobie coraz lepiej...
A co będzie z tym dzieckiem?! Powoli wchodziła po schodach. Na półpiętrze zatrzymała się i oparła o ścianę. Z jakiegoś powodu wiedziała, że Hao nie kłamał. Ale to by oznaczało, że zawsze będą musieli uważać. Nawet gdy to zamieszanie z Marwelem się skończy, to przecież zawsze może znaleźć się ktoś, kto będzie chciał wykorzystać jego moc. A do póki chłopiec jest mały... Oderwała się od ściany ruszyła dalej, jaka jest szansa, że to nie narodzone dziecko też to ma? Po cichu uchyliła drzwi dziecinnego pokoju. Yukiru był już w łóżku i zdawał się spać. Na palcach zbliżyła się do jego łóżka. Chłopczyk nie udawał. Wyraz jego twarzy był spokojny. Yukiru uśmiechał się przez sen. Jego oddech był równy i miarowy. Przęsła mu w powietrzu pocałunek, otuliła kołderką, przez chwile wpatrywała się oblicze śpiącego dziecka, a następnie powoli opuściła sypialnię syna...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karina
Król Szamanów (!)



Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Wiecznych Łowów

PostWysłany: Wto 16:28, 26 Gru 2006    Temat postu:

Ładnie zgrabnie i powabnie. podobał mi się opis życia Haosia na samym początku. Part bez zastrzeżeń.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Sob 21:13, 30 Gru 2006    Temat postu:

Woo, inne ujęcie przeszłości Haosia... zaskoczyło mnie to, bo od czasu, gdy sobie o nim poczytałam, to jakoś już tak trzymałam się wersji oryginalnej... a jednak Twoja w niczym nie ustępuje oryginałowi, równie dobra i logiczna.
Pomysł z tym, że Hao utracił akurat tę część duszy, która panuje nad gwiazdą wydaje mi się świetny. W ogóle całość jest świetna.
Jak to powiedziała Karina: "Ładnie zgrabnie i powabnie." ^^'


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Śro 22:05, 28 Lut 2007    Temat postu:

Odcinek XXIV - "Na wieki wieków"


Tamara spojrzała na wyjętą z kieszeni mapę. Przez chwile stała bez ruchu i ze skupieniem na twarzy wpatrywała się w nakreślone na papierze znaki. Zimny wiatr chłostał ją po twarzy, zwiewał jasna, rozpuszczone włosy na jedną stronę, tak, że wchodziły od oczu, ale kapłanka nie zwracała na to uwagi. Jasny, sięgający do kolan płaszczyk nieznacznie unosił się i opadał, a wirujące w powietrzu płatki śniegu zasłaniały widoczność, zmuszając kobietę do przymknięcia oczu. Orientacja mapy nie była prosta w tych warunkach. Jednak na zmarzniętych ustach Tamary pojawił się uśmiech. Była blisko. Wiedziała to. Złożyła mapę i schowała ją do kieszeni. Potarła parę razy dłonią o dłoń, chociaż miała na nich rękawiczki z popielatej skórki, poczym ruszyła dalej, prosto przed siebie. Rozciągający się przednią krajobraz na który składały ośnieżone szyty, oraz także zasypana śniegiem, zupełnie pozbawiona jakichkolwiek drzew dolina, którą się poruszała. Jeśli nie liczyć szumu wiatru, przypominającego odrobinę jęk potępionych dusz, wokół panowała idealna cisza. Była sama, a to tego bez żadnej, chodź by małej torby z prowiantem. Nie potrzebowała tego, jeśli się jej uda, szybko odnajdzie właściwą drogę, jęli nie, po prostu już nigdy nie wróci. Tej drugiej perspektywy nie brała nawet pod uwagę. W jej sercu nie było nawet cienia wątpliwości, co do tego, co stanie się jak już dotrze we wskazane miejsce. Przepełniała ją radość, na nawet można by powiedzieć euforia, teraz już wszystko potoczy się według odpowiednich dla nie niej reguł, a bracia Asakura przestaną był problem, bo obaj wylądują w świecie duchów... Oczywiście, obmyślały przez nią plan miał swoje mankamenty, jednak kobieta wierzyła, że jak już wejdzie w posiadanie korali, to wszystko inne samo się ułoży. Lepszych warunków do jego realizacji, po prostu nie mogła sobie wymarzyć. W swoim obecnym stanie Anna nie mogła nawet się z nią równać. O tak. Lepiej być nie mogło. Uśmiechnęła się szerzej sama do siebie. Jej wnętrze rozpierała tak wielka radość, iż czuła jak rozpiera ją energia. Serce biło jej bardzo mocno, a cała dusza dosłownie śpiewała z radości. Ogarnęła włosy z twarzy. Dawno już przeszła płaski, najłatwiejszy odcinek trasy i obecnie wdrapywała się po stromym zboczu, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Jej krok nadal był równy i szybki, a oddech miarowy. Obojętna wobec wysiłku wdrapywała się na szczyt. W końcu stanęła na płaskim wierzchołku góry i zrobiwszy daszek z dłoni rozejrzała się po okolicy. Ciągle padający śnieg przysłaniał widok, jednakże kobieta przez długi czas nie zmieniała pozycji. W końcu jednak opuściła ręce, włożyła je do kieszeni i wciągnęła głęboko powietrze. Powoli wysunęła ręce z kieszeni. Widok z wierzchołka góry duchów, uspokajał ją, sprawiał, że rozpierająca ją radość powoli ustępowała miejsca skupieniu. Czuła jak ogarnia ją spokój. Westchnęła cicho. Osorezan. Ostoja duchowych medium i miejsce przechowywania legendarnego sznura tysiąca osiemdziesięciu korali, które co prawda zostały zniszczone dwadzieścia lat temu, podczas walki w gwiezdnym sanktuarium, ale przecież tak wielka moc nie mogła tak po prostu przepaść, a korale dawno już zostały naprawione przez duchy.
-Zaczynamy! – szepnęła cicho kapłanka.

*

Kolorowy latawiec wirował w powietrzu, unoszony podmuchami silnego, jesiennego wiatru, który unosił także liście i niewielkie przedmioty, głównie foliowe woreczki i papierki po cukierkach. Poruszał gałęziami w większości nagich już drzew, przewiewał kurki bawiących się dzieci, które jednak nie zwracały na to najmniejszej uwagi. Kilkoro z nich zajętych było właśnie zbieraniem kasztanów, gdzie indziej jakaś para grała w berka, biegając zarówno po parkowych alejkach, jak i po trawniku, na nawet od czasu do czasu po ławkach, oczywiście tych, wolnych, bo niektóre były zajęte przez panie i panów w różnym wieku. Jedną z nich zajmowała jednak na oko dziesięcioletnia dziewczyna w niebieskiej kurtce, zarzuconej na sięgającą do kolan sukienkę granatową sięgającą od kolan sukienkę. Na nogach miała bordowe półbuty, na malutkim, klockowym obcasiku. W ręku trzymała nie wielką książkę oprawioną w zielony papier. Nie odtworzyła jej jednak, spojrzała tylko na puszczającego latawiec brązowowłosego chłopczyka, ubranego w zielonkawy dres. Trzymana przez niego zabawka ciągle wirowała w powietrzu i chociaż często znajdował się w pobliżu drzew, to jeszcze ani razu nie zaplatał się w gałęzie. Risa zmrużyła oczy. Coś jej wyraźnie podobało. W końcu wstała z miejsca, bezszelestnie zbliżyła się do odwróconego tyłem chłopca i bez słowa wyrwała sznurek z jego dłoni, ale nie przejęła go, tylko puściła swobodnie. Latawiec natychmiast opadł na ziemię. Chłopczyk odwrócił się nie miał szczęśliwej miny.
-Ej no, co ty robisz? – spytał a nutkę pretensji w głosie. – Wiesz ile go robiłem? Mógł się zgubić.. zniszczyć...
-Ale się nie zgubił – oparła dziewczyna, grzecznie leży na ziemi – oszukiwałeś!
-Wcale nie!
-Wcale tak! Użyłeś kontroli ducha. Podejrzewałam to, a teraz już wiem na pewno.
-Nie mówiłaś, że tak nie wolno... – oparł chłopczyk – wiec wygrałem... mój latawiec był dużej w powietrzu, i robił lepsze ewolucje niż twój...
-To się nie liczy! – krzyknęła dziewczynka
-Co się nie liczy? – zapytał jakiś spokojny głos za plecami dziewczynki. Yukiru natychmiast zrobił oburzoną minkę, Risa skrzyżował ręce na piersi. Żadne z nich nie paliło się do odpowiedzi.
-No co się nie liczy? – powtórzył wysoki szatyn w czarnej kurtce. – wtajemniczycie mnie? – spytał kładąc dłonie na ramieniu dziewczynki, która jednak wyrwała się z jego objęć i stanęła tak, aby móc widzieć twarz mężczyzny. Ten uśmiechnął się przyjaźnie. – Ech widzę, że jednak niczego się od was nie dowiem... ech dobra kto chce hamburgera? – zapytał i zaśmiał się. Naburmuszenie i złość natychmiast znikły z dziecięcych twarzyczek.
-My – krzyknęli jednocześnie.
-Wiedziałem, że to was pogodzi – zaśmiał się szatyn... – to, co idziemy?
Yukiru podniósł latawiec z ziemi, poczym zwinął sznurek. Nic nie mówił, ale uśmiech na jego twarz, był aż nadto wymowny. Risa przez chwile obserwowała go spod zmożonych powiek. Jednak chłopiec nie zwracał na to uwagi, przynajmniej do czasu pojawienia się obok niego jasnowłosej, półprzeźroczystej postaci o białych włosach, ze złotym rogiem na czole. Biało- zielone szaty ducha powiewały na wietrze. Risa westchnęła.
-Jaśmin – szepnęła cicho – Czemu cię tu nie ma?

*

Duch czarnowłosej nastolatki przeniknął przez białą, czystą szpitalnej poczekalni i z lotu ptaka obejrzał kolejną sale, jednak i tutaj nie zlazł osoby której szukał. O nie, żaden obecnych na sali mężczyzn, nie był jej znajomy. Jaśmin westchnęła, nie była to dobra wiadomość, gdyż przebywający na tej sali pacjenci byli w wyjątkowo dobrej formie. Kilku z nich właśnie grało w karty śmiejąc się przy tym radośnie i obgadując co ładniejsze pielęgniarki. Jaśmin skrzywiła się. Jak można w taki sposób mówić o kobietach? Nie rozumiała tego. To też szybko opuściła salę. Przeleciała cały korytarz, a następnie z udała się na inny oddział. Ostrożnie, przeniknęła przez kolejną ścianę, gdy niespodziewanie poczuła znajomą aurę. Przystanęła. Przez chwilę wisiała w powietrzu tuż pod sufitem, a potem nagle zmaterializował się obok ducha dobrze zbudowanego wojownika.
-Witaj tato – powiedziała i uśmiechnęła się niewinnie.
-Jaśmin – Bason wyraźnie speszył się na jej widok – Co ty tu robisz.
-Przejechałam na wczasy – burknęła ironicznie – Szukam mistrza Lena. – dodała spokojnie. – Jak on się czuje?
Duch wojownika ukrył twarz w dłoniach. Nie był pewny co ma opowiedzieć. Ostatnio widywał swojego szamana w takich stanach, że właściwie nie był pewien jak określić jego stan. Martwił się, ale jednocześnie wierzył, że wszystko się ułoży, nigdy jednak nie zapomni tego dnia, gdy zobaczył łzy w jego oczach. Nigdy wcześniej coś podobnego się nie zdarzyło. Milczenie przedłużało się. Jaśmin zwiesiła głowę. Ona również była pełna rozterek, całą drogę zastanawiała się, czy dobrze zrobiła zostawiając Risę samą, ale z drugiej strony, nie mogła już patrzeć na zmartwienie dziewczynki, które pogłębiał brak jakiejkolwiek informacji o stanie zdrowia jej ojca. Jaśmin ponownie westchnęła. To już drugi tydzień od kąt Risa poczuła, że z jej ojcem, może być źle i od tego czasu, dręczona koszmarami małą Tao nie mogła spać. Zdarzało się, że przez całą noc nie zmrużyła oka, tylko płakała wtulona w poduszkę i chociaż za dnia nie okazywała zmartwienia, chociaż nie skarżyła się ani jednym słowem, to Jaśmin i tak wiedziała co jest jej pani. I rozpaczała nad tym, że nie może jej pomóc, nad własną bezradnością. Opuszczenie jej, nawet takie chwilowe kłóciło się z jej zasadami i wywoływało u czarnookiej Chinki straszne wyrzuty sumienia, to jednak z drugiej strony po prostu musiała to zrobić, bo bardzo chciała pocieszyć Risę, a wiedziała, że dokona tego tylko wtedy, gdy dowie się, że z jej ojcem wszystko w porządku. Dlatego właśnie zdecydowała się na ten krok, chociaż wcale nie miała pewności, czy powróci do Japonii z dobrą nowiną... Teraz gdy patrzyła na zachowanie swojego własnego ojca, nadzieja powoli w niej gasła. Przysiadła na jednym ze stojących pod ścienną krzeseł i odwróciła wzrok.
-Czy on...? – zapytała cicho, starając się aby głos jej nie drżał. Nie wyszło.
-Nie – oparł Bason – żyje, ale...
-Ale? – pochwyciła dziewczyna.
-Nie jest dobrze – powiedział ponurym głosem duch. Zbierało mu się na płacz, jednak nie uronił ani jednej zły. Jaśmin ponownie wzbiła się w powietrze.
-Mogę go zobaczyć? – spytała.
-Lepiej, żeby nie wiedział, że tu byłaś. – odparł stanowczo duch wojownika. – Wracaj do panienki. Właściwie, czyj to był pomysł, co?
Nie opowiedziała. Tylko spuściła głowę.
-Cudownie. – Bason założył ręce na piersi – To ty. Duch...
-Wiem, wiem, znam to na pamięć! – wybuchała. – Wiec mam pozwolić, żeby dziecko się wykończyło przez jakieś głupie zasady? Miałam patrzeć bez czynnie na to co się z nią dzieje? Tak? – pytała rozżalona, a z każdym słowem głos podnosił się jej coraz bardziej.
-A jednak ją zostawiłaś – odrzekł. – Nie powinnaś dobry stróż nie może...
-Sugerujesz, że się nie nadaje?! Wielkie dzięki, że zawsze umiesz mnie pocieszyć, nic się nie zmieniło, za życia byłeś taki sam! Ale wiesz co? Teraz już na szczęście nie musze cię słuchać zresztą po co? Ja przynajmniej nie dałam się uprzedmiotowić jak ty. Potrafię samodzielnie myśleć, nie musze czekać na rozkaz! – To mówiąc odwróciła się i poleciała.
Po jej zniknięciu Bason jeszcze przez jakiś czas stał oszołomiony. W reszcie jednak zacisnął dłonie w pieści.
-Gdyś słuchała mnie za życia, nie umarłabyś tak młodo – wyszeptał sam do siebie.

*

Restauracja była wypełniona ludźmi. Głownie rodzinami z mały dziećmi, których cześć bawiła się właśnie składanymi zabawkami z zestawów dziecięcych. Inni zajmowali się pałaszowaniem frytek, bądź burgerów różnego rodzaju. Pomiędzy okrągłymi stolikami ustawiono na kafelkowej posadce ogromne doniczki z zielonymi kwiatami. Yukiru kończył właśnie składać malutki samolocik, który dostał wraz ze swoim zestawem, Risa pozbijała jakiś napój z plastikowego, czerwonego kubka, a Yoh wsparłszy podbródek na dłoni spoglądał w okno, przy którym stał ich stolik. Chociaż tego nie okazywał, to martwił się nawet teraz. W jego głowie wirowały i mieszały się ze sobą różne myśli. Wyznanie Hao, sprawiło, że wzbudziły się w nim nowe obawy, odżyły lenki sprzed kilku miesięcy, a do tego dochodziła troska o Annę i trzecie, nienarodzone jeszcze dziecko. Jego rodzina stanowiła teraz łatwy cel, dla każdego, kto chciałby im zaszkodzić, a on nie bardzo wiedział jak mógłby ją ochronić i to wywoływało w nim okropne poczucie winy. Wprawdzie Hao wspominał wiele razy, że mu pomoże, ale jakby nie było, to jednak był on tylko duchem...
-Tato – za zamyślenie wyrwał go dziecięcy głos Yukiru. – Co powiemy mamie?
Spojrzał na niego nie przytomnie:
-Mówiłeś co?
-Pytałem co powiemy mamie – powtórzył chłopiec – Zabroniła nam przecież...
-Coś wymyśle – rzucił bez przekonania. Nagle poczuł dziwny nie pokój, a może nawet strach. No właśnie jak on wytłumaczy Annie, dlaczego on i Yukiru nie jedzą obiadu? Czarno to widział.
„No cóż” pomyślał „najwyżej czeka mnie pięćset pompek.”
Risa odstawiła kubek, wsunęła się głębiej w krzesło na którym siedziała i zwiesiwszy głowę, zaczęła przypatrywać się własnym kolanom.
-Co ci jest? – Yoh spojrzał w jej kierunku.
Zacisnęła w dłoniach rąbek sukienki. Przez chwile walczyła z samą sobą, jakby odpowiedź sprawiała jej najwyższą trudność. Członkowie klanu Tao nie mówią o tym, co ich gryzie. Ona też nie mówiła i nie znosiła litości. W końcu jednak uniosła głowę i spojrzała prosto w czarne tęczówki szatyna.
-Wujku – rzekła spokojnym, ale nie do końca swoim głosem. – Ty wiesz po co mój ociec pojechał di Chin, prawda?
-Tego się obawiałem. Czy on zwariował?

*

W powietrzu unosił się swobodnie długi, połyskujący sznur białych korali. Bijące od nich lekko różowe światło przyciągało wzrok kapłanki, która uśmiechała się nie ładnie. Udało się. Zdobyła to po co tu przyszła. Teraz już nic nie przeszkodzi w jej planach. Wyciągnęła przed siebie prawą dłoń. Powolnym, ale zdecydowanym ruchem chwyciła lewitujące przed nią korale i wolnym krokiem podążyła w dół.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Śro 22:23, 28 Lut 2007    Temat postu:

Tamcia... ma korale? O.o O geez, mam niemiłe przeczucie, że szykuje się jakaś masakra...
A Yoh jak zawsze jest sobą ^^' hamburgery o Yoh to nierozłączna para chyba xD'
Ogólnie bardzo ładnie napisane. Chcę więcej!
...
No i czemu tak długo trzeba było czekać na kolejny part? Ostatnio codziennie wchodziłam, już na gg na status chciałam ustawić "Ive, wrzuć next part na NL, pliis!"...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o anime Shaman King Strona Główna -> Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 14, 15, 16
Strona 16 z 16

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin