Alternatywna historia Hao 2....
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o anime Shaman King Strona Główna -> Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Sob 13:08, 16 Wrz 2006    Temat postu:

Wiem, że ta cześć jest jakś dziwna, ale to historoa w ogóle jest dziwna i pokręcona.... chyba rozumiem o co ci chodzi....niestety ale tak mnie coś złapało i napisałam taki mały cykl dziwnych odcinków, który zapoczątkowany został tym partem... wybaczcie musiałam

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karina
Król Szamanów (!)



Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Wiecznych Łowów

PostWysłany: Nie 19:09, 17 Wrz 2006    Temat postu:

E tam, ja lubie pokręcone wątki, ale moze to kwesitia tego, że sama jestem pokręcona?^^

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Czw 21:49, 21 Wrz 2006    Temat postu:

Part 9

Za jedno życie


Nie odróżniałem dni od nocy, nie liczyłem ich z resztą i tak nie miało to żadnego znaczenia. Wszystko stało się mi obojętne. Co za różnica, czy spędziłem w tej przeklętej celi miesiąc czy rok? Skoro znałem już siłę i okrucieństwo pana tego zamku. Ze wsząd otaczało mnie uczucie beznadziei. Tutaj byłem nikim. Coś, jakaś ogromna energia blokowała moje moce, nawet nie widziałem duchów, a co dopiero mówić o ich kontroli. Tutaj nie byłem szamanem, nie byłem nawet człowiekiem. Wszystkie uczucia osłabły. Nawykłem do bólu, on mi już prawie w niczym nie przeszkadzał.
Jedyną sprawą, która wciąż budziła we mnie żywe emocje i wywoływała, prawdziwy niczym nie tłumiony ból duszy była Kiara. Wciąż widziałem pod powiekami jej obraz, jej głos ciągle na nowo rozlegał się w moim sercu. Można powiedzieć, że była ona jedyną osobą, dla której ciągle chciałem żyć, chociaż nie miałem zielonego pojęcia, co się z nią dzieje? Jedyną miarą czasu stanowił tu jedynie rozlegające się codziennie krzyki dwóch, ciągle tych samych torturowanych dziewcząt. I do tego zdążyłem się przyzwyczaić, jak również do nieregularnych posiłków, o czym nieustannie przypominał mi mój żołądek. Zdarzało się, że przez kilka kolejnych dni nie dostałem zupełnie nic, a bywało i tak, że karmiono mnie dwa razy dziennie. Żadnego porządku, żadnej regularności, po za tą, z którą dręczyli tamte dziewczyny. Tylko, po co?
Nękały mnie koszmary. Nieustannie widywałem w snach te same obrazy: słucha, jałowa ziemia, wszędzie mrok i gęsta biała mgła. Czasem majaczyła w jej postać długowłosej dziewczyny z dwoma krukami. Jej twarz za każdym razem miała ten sam wyraz. Wyraz smutku i zawodu. Czasem próbowała coś mi powiedzieć, ale wówczas budziłem się. Szumiało mi w głowie, nie mogłem myśleć, a jak próbowałem to ból się wzmagał...
****
Jednego razu krzyki ustały i nie pojawiły się już więcej. Cisza, nieprzerywana już tymi pełnymi bólu wrzaskami wydała mi się dziwna, wręcz groźna. Miałem nie jasne przeczucie, że to tylko cisza przed burzą, wstęp do czegoś naprawdę strasznego. A zdawało się, że już gorzej być nie może... Cóż, mogło. Zawsze może...
****
Drzwi celi otworzyły się z hukiem. Stał w nich wampir, jakiego jeszcze nigdy nie widziałem na oczy, pod czas całego mojego tutaj pobytu. Miał on fioletowe oczy i długie, fioletowe włosy opadające na oczy w postaci paruzrkowatej grzywki. Ubrany był w czarny kombinezon, ze ślącego, elastycznego materiału, ozdobionego srebrnym haftem, a z ramion wyrastała mu para niby to anielskich skrzydeł z czarnych piór. W lewej ręce trzymał zapaloną latarkę, w prawej pęk kluczy. Bez słowa przykucnął obok mnie. Powoli uwalniał moje ręce, potem nogi, na koniec ostrożnie zdjął łańcuch z mojej szyi. Zabolało, gdy spróbowałem odwrócić głowę. Wampir uśmiechnął się nikle.
-Odwróć się! - Rozkazał
Byłem posłuszny.
-Ręce do tyłu!
Nie opierałem się. Założyłem ręce za plecy. Ścisnął je mocno grubym sznurem. Wydałem z siebie cichy syk. Wampir odwrócił mnie twarzą w jego stronę. W ręku trzymał opaskę. Przyzwyczaiłem się. To też nie odezwałem się ani słowem, gdy obwiązywał mi nią oczy. Następnie szarpnął mną i wyszliśmy z celi.
****

Cały korytarz musiałem przejść po omacku, z mała tylko pomocą mojego strażnika. Nie widziałem go, ale czułem wyraźnie jego oddech na swoich plecach, wyczuwałem jego upiorny wzrok. Za razem jednak wyczuwałem w nim coś jakby zagubienie. On nie był brutalny, jego głos nie kipiał nienawiścią, on wykonywał jedynie rozkazy, moja osoba była mu zupełnie obojętna. Poczułem zimny, orzeźwiający wiatr na policzku, zapach pleśni został za nami. Staliśmy teraz, jak się domyślałem na zamkowym dziedzińcu.
Wampir ściągnął mi opaskę z oczu. Zobaczyłem, że pod każdą ścianą dziedzińca stoi spora grupa ludzi różnej płci i wieku. Na każdej twarzy gościł ból, oczy każdego biły przerażającym smutkiem, zaś wygląd więźniów przywodził na myśl żywe trupy. Wszyscy mieli przeraźliwie blade twarze, pogrążone oczy, potargane włosy i brudne, podarte ubrania. Kilku wampirów i wampirzyc w czarnych strojach nadzorowało więźniów, w jednej ze strażniczek rozpoznałem Selene. Powoli przechadzała się w dłuż szeregów przerażonych ludzi, jej krótka sukienka falowała w podmuchach wiatru, włosy, co chwila opadały na twarz. W ozdobionych długimi rękawiczkami dłoniach spoczywały dwa długie, cienkie sztylety. Fioletowowłosy wepchnął mnie do jednego z szeregów. Oparłem się o ścianę. Nie zwracałem uwagi na osoby stojące obok. Zauważyłem jedynie, że była to kobieta w wieku około trzydziestu lat w czymś, co zapewne jeszcze nie tak dawno było szarą sukienką. Na przeciw mnie stał młody, rudowłosy chłopak w białej, brudnej koszuli i niebieskich szortach. Dalej kilka ciemnowłosych dziewcząt, w obdartych sukienkach, których naturalny kolor zniknął pod warstwą brudu, jakiś prawie nagi starszy mężczyzna, oraz kilka kobiet w średnim wieku. Nikt nie odzywał się ani słowem. Wampiry bez przerwy krążyły po dziedzińcu. Ich przeważnie jasne włosy i czarne stroje powodowały u każdego z uwięzionych zatrzymanie oddechu. Czasem rozlegał się szelest skrzydeł, któregoś z oprawców. Jedna z nich, dziewczyna o długich, białych włosach, luźno opadających na plecy i ramiona, z których wyrastały małe skrzydła z czarnej błony, ustrojona w lateksowy gorset i krótką, skórzaną spódniczkę w kształcie odrobinę przypominającym trapez, oraz mająca na nogach zgrabne, zapinane na metalowe klamry czarne glany pod kolana, trzymała w ręku długi, także czarny bat. Rzemień raz po raz świszczał w powietrzu, lądując od czasu do czasu, na głowie, ramionach, lub plecach któregoś z więźniów. Po twarzach poznałem, że to właśnie ona budziła największy postrach. Z korytarza prowadzącego zapewne do zamkowych komnat powoli wyszedł jasnowłosy mężczyzna w długim, białym płaszczu, spod którego wystawała czarna, haftowana tunika. Jego złote oczy wypełniała nienawiść i jakieś niezrozumiałe okrucieństwo. Za min podążała fioletowowłosa wampirzyca o brązowych oczach, ubrana w krótką, podobną nie, co do halki fioletową sukienkę na cienkich ramiączkach. Salome. Rozpoznałem ją od razu, obok niej szedł białowłosy chłopak o szarych oczach ubrany w czarny golf i skórzane spodnie. Na biodrach miał założony szeroki na około cztery centymetry skórzany pas, nabity żelaznymi ćwiekami. Larwal stanął po środku dziedzińca, tuż obok fontanny. Towarzysząca mu para wampirów zatrzymała się kilka kroków dalej. Oboje stanęli w lekkim rozkroku, skrzyżowali ręce na piersi. Do Salome podszedł fioletowowłosy wampir, ten sam który przyprowadził mnie tutaj. Coś jej szepnął. Dziewczyna zakryła usta ręką i kiwnęła głową. Chłopak wrócił do swoich obowiązków. Dziewczyna odprowadziła go wzrokiem. Larwal omiótł wzrokiem całe zgromadzenie, jego wyniosły, lodowaty wzrok nie oszczędził nikogo, nawet jednego wampira. Uniósł prawą rękę.
-Powód, dla którego was tu zebrano jest prosty, aczkolwiek mało przyjemny. Mam jednak nadzieje, że na długo zapamiętacie to co się za tu za chwilę wydarzy. Mam nadzieję, że dzięki temu nikt z was nie powtórzy błędów pewnej małej jasnowidzącej, mam nadzieję, że zrozumiecie, czym jest dla mnie opór! - Mówił to spokojnie, nie, na pozór całkiem obojętnie, tylko w oczach od czasu do czasu zapalały się iskierki nienawiści.
Krata, zasłaniająca wejście do lochów uniosła się. Na dziedziniec uniosła się. Na dziedziniec powoli wystąpił kolejny, jasnowłosy wampir w czarnym bezrękawniku i skórzanych spodniach. Prowadził on przed sobą niebieskowłosą dziewczynę w brudnym różowym dresie. Pirica. Nagle serce zaczęło mi mocniej bić. Wampir popchnął więźniarkę. Upadła na kolana z cichym jękiem. Larwal spojrzał na nią z pogardą. Skinął dłonią. Uzbrojona w bat wampirzyca zbliżyła się do dziewczyny. Gwałtownym ruchem pozbawiła dziewczynę bluzy, poczym zaczęła okładać ją uderzeniami. Pirica nawet nie próbowała się bronić. Nie krzyczała, tylko jęczała cicho. Bezlitosne razy spadały na każdy centymetr odsłoniętego ciała, tak, że w końcu zaczęło ono przypominać jedną wielką ranę. W reszcie i te jęki ustały, a dziewczyna oparła nieruchomo na ziemię. Wampirzyca zwinęła bat i pochyliła się nad nią.
-To koniec panie - zwróciła się do Larwala, a on uśmiechnął się złośliwie.
-Bardzo dobrze Melpomea - ocenił cicho.
Z moich oczu poleciało kilka łez. Jak tak można nikt na to nie zasłużył, a już na pewno nie ona, zwykła dziewczyna, beż żadnych niezwykłych ludzi? Czy ona zginęła przez?..·Larwal ponownie uniósł dłoń. Wampir, który poprzednio przyprowadził Piricę, zniknął w bramie lochów. Już jednak po chwili wrócił, wraz z młodą dziewczyna o krótkich, różowych włosach i łagodnych purpurowych oczach, ubraną w zwykłą biała koszulkę z krótkim rękawem i czarne spodnie. Po raz kolejny zagrała symfonia najgorszych uczuć. Tamao. Młoda jasnowidząca z posiadłości Asakurów w Izumo, właścicielka, drugiego, czy raczej pierwszego głosu. Tylko, co oni z nią zrobią, zabiją? Jak Piricę? Gdzie, Jun? Przeleciało nagle przez moją głowę. Rozejrzałem się. Stała tam, po między dwoma wampirami uzbrojonymi w cienkie sztylety, takie same, jakie nosiła Selene. Z niebieskich oczu siostry Rena kapały ciche łzy. Tym czasem wampir zaciągnął jasnowidzącą przed oblicze swego pana. Larwal nachylił się, aby spojrzeć jej w oczy.
-Przewidziałaś to? - Spytał pogardliwie wskazując jednocześnie na ciało Pirici.
-Nie... - Zabrzmiała cicha opowiedz.
-Nie? To możliwe, jesteś przecież jasnowidzącą - zakpił.
-Ja... - Usiłowała coś powiedzieć, ale nie udało jej się to, bo Larwal uderzył ją w twarz. Z ust i nosa dziewczyny poleciała krew. Ona sama upadła na bruk dziedzińca. Jeden ze strażników podbiegł do niej i postawił z powrotem na nogi. Zachwiała się, ale już po chwili złapała równowagę.
-Powiesz, jaka jest treść przepowiedni, powiesz, co mówią twoje wizje?
-Ja nic nie wiem, nie mam żadnych wizji. Jestem tylko uczennicą - pisnęła
-Akurat. - Skinął dłonią rozległ się świst uderzenia.
-Twoja przyjaciółka zginęła przez twój opór, chcesz, by to samo spotkało tamtą drugą? - Wskazał na Jun.
-Proszę, nie róbcie jej nic złego - wychlipała - Ja naprawdę nic nie wiem.
Dosłownie umierała ze strachu, drżała na całym ciele, a jej twarz była prawie dwa razy bledsza od twarzy pozostałych więźniów. Słowa wypadające z jej ust były ciche i niewyraźne, wypływające wprost ze ściśniętego gardła. Uderzył ją raz jeszcze, głowa dziewczyny odleciała do tyłu.
-No dalej malutka.
-Ja... Reszta uwięzła jej w gardle w jednej chwili ogarnął ją atak niepohamowanego płaczu.
-Panie - odezwała się spokojnie Salone - Ona naprawdę nic nie wie, jakby znała tą przepowiednią, już by ją ujawniła.
Zgromił ją spojrzeniem. Wampirzyca spuściła głowę. Larwal zaprzestał dręczenia Tamao i zbliżył się do podwładnej.
-Mówiłaś coś poruczniku? - Zapytał ostro.
-Ona naprawdę nic nie wie. -Powtórzyła tamta.
-Jestem innego zdania - wyjaśnił - Nigdy nie waż się go poważać! - Dokończył podniesionym głosem i spoliczkował ją. Odruchowo złapała się za policzek. Larwal odwrócił się, a do Salome podszedł wampir ze skrzydłami z czarnych piór. Dała mu oczami znać, że wszystko w porządku. Wampir kiwnął głową, przysiągłbym, że w jego fioletowych oczach zobaczyłem przebłysk nienawiści, przeznaczony dla jego pana.
Larwal wrócił do Tamao.
-To jak?
-Ja nap-raw-dę nic nie w-i-e-m!
Ciągle płakała, łzy obficie spływały po jej bladych policzkach, zostawiając po sobie błyszczące strugi.
Załapał ją za podbródek. Długo wpatrywał się w jej nabrzmiałe od płaczu oczy. Kiedy w końcu ja puścił, upadła na kolana, tak, że musiała podtrzymać się ręką? Władca dusz wykonał prosty gest. Jeden z jego podwładnych podniósł z posadzki ciało Pirici, inny chwycił Tamao za ramiona i oprowadził ją w stronę lochów. Westchnąłem bezgłośnie. O co im chodzi? Jaką przepowiednią chcą oni wydobyć z młodej Tamamury? I dlaczego właśnie z jej? Czułem się jak bohater filmu klasy "b" wszystko robiło się mętne.
Larwal wolnym krokiem powrócił do swoich komnat. Na dziedzińcu pozostali jedynie przerażeni więźniowie pilnowani przez grupkę wampirów. Salome klasnęła w dłonie mrużąc oczy. Obeszła dziedziniec do koła, wydała kilka rozkazów, przez chwilę zatrzymała się obok Selene i coś jej szepnęła. Blondyn, który wraz z nią zjawiał się na podwórcu przez cały ten czas stał nieruchomo, tylko jego oczy nadzorowały poczynania innych wampirów.
-Kapitanie - Selene stanęła obok - Pomożesz nam?
-Dobrze poruczniku. - Odparł i zrobił krok w kierunku jednej z grup więźniów.
****
Z opaską na oczach oprowadzono mnie z powrotem do celi. Wampir, ten sam, który wcześniej przyprowadził mnie na dziedziniec miał niewesołą minę. Zauważyłem to, jak tylko w dość delikatny sposób ściągnął opaskę z moich oczu. Zakuwał mnie powoli, nie sprawiając przy tym większego bólu. Skończył. Odwrócił się i chciał wyjść, ale zatrzymałem go.
-Poczekaj! - Zawołałem - jak ci na imię?
-Jestem Salom - Odparł zwracając się twarzą do mnie. Światło latarki poraziło mnie w oczy.
-Nie jesteś taki jak, Larwal, dlaczego mu służysz?
Westchnął ciężko.
-Jestem wampirem i nie mam wyboru. Moja wola się nie liczy...
-Przecież...
-Ja chce tylko przerwać i ocalić siostrę - Powiedział cicho. Larwal dał mi taką szanse, ale w zamian żąda ślepego posłuszeństwa...
-To niewola - stwierdziłem
-Myślisz, że o tym nie wiem? Nie podoba mi się, to, co robi mój pan, ale nie mam nic po powiedzenia. Za swoje życie płace wysoką cenę. A przecież to nie tak miało być, chciałam tylko żyć w spokoju, niestety, ludzie nam to uniemożliwiają, on pierwszy dał nam nadzieję...
-To nazywasz nadzieją? - Zapytałem
-Trzeba w coś wierzyć - powiedział w przestrzeń. - Każda nadzieja jest lepsza od rozpaczy...
W duchu przyznałem mu rację. To prawda rozpacz potrafi zabić, pod czas, gdy nawet odrobina nadziei wystarczy, aby ocalić życie, nawet, jeśli jest płonna.
Wampir wyszedł z pomieszczenia. Trzasnęła drzwi, potem usłyszałem odgłos klucza obracającego się w zamku. Znów byłem sam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karina
Król Szamanów (!)



Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Wiecznych Łowów

PostWysłany: Pią 16:10, 22 Wrz 2006    Temat postu:

A Pirica znów umarła... ty chyba jej nie lubisz, co? ^^
Jak dla mnie troche za duża rzeźnia, ale taki to już klimat...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Pią 22:29, 22 Wrz 2006    Temat postu:

No faktycznie, nie przepadam za nią...tak samo jak za jej bratem.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Sob 17:59, 23 Wrz 2006    Temat postu:

Za Horusiem też nie przepadasz? Ja z tego rodzeństwa tylko Piriki nie lubiłam...
Rzeźnia rzeczywiście jest, ale jakoś tak... pasuje mi tu.
A Salom odegra jakąś większą rólkę, czy mi się tylko wydaje?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Sob 22:28, 23 Wrz 2006    Temat postu:

Salom odgra tu dość znacząca rolę...ale co tu dużo gadać, sami zobaczycie...


Part 10

Książe światła.


Dusząca pustka otaczała mnie ze wszystkich stron. Biała mgła unosząca się nad trzęsawiskiem gęstniała, stawała się namacalna. Coś tłumiło mój oddech, nie pozwalało poruszać się na przód. Stałem po kolana w błocie. Duszące, bagienne opary zdawały się przyklejać do mojego ciała. Mimo zimna pociłem się. Oczy zalewała mi lepka substancja. Przezwyciężając opór błota i tamtej, dziwnej energii, może magii, której obecność była tu tak wyraźna, ruszyłem przed siebie. Długo brodziłem w trzęsawisku. Bagno niewiadomo dlaczego nie wciągało mnie, nie topiło. W reszcie stanąłem, na małej, piaszczystej wysepce. Mgła rozstąpiła się pod naporem jasnych, wręcz oślepiających promieni. Osłoniłem dłonią oczy, ale pozostawiłem je otwarte. Nie mogłem ich zamknąć, jakaś cześć mnie kazała mi spoglądać w owo światło. Patrzyłem więc, a ono łagodniało, nie było już rażące, wręcz przeciwnie, było jak dzień po upiornej nocy. Uniosłem głowę, aby spojrzeć w jego źródło. Był to mały, cztero, góra pięcioletni chłopiec. Miał on włosy w kolorze słońca i ciemne, łagodne oczy. Jego strój stanowiła długa, prosta, łososiowa szata, podobna krojem do alby noszonej przez katolickich lektorów w czasie nabożeństw. Na czole chłopca połyskiwał, prosty, złoty diadem w kształcie opaski, bez żadnych ozdób, a w prawej ręce dziecka spoczywał miecz, o długiej, wąskiej klindze, oraz gardzie ozdobionej miniaturowymi anielskimi skrzydłami z kości słoniowej. Upadłem na kolana. Tym czasem świetliste dziecko powoli opadało na ziemię. Gdy już jego stopy, bez najmniejszego dźwięku dotknęły piasku, zaczął powoli iść w moją stronę. Poczułem jak mocno bije mi serce. Zatrzymał się w odległości ręki przedłużonej mieczem. Odważyłem się raz jeszcze spojrzeć mu w twarz. Usta chłopca nie uśmiechały się, ale też nie krzywiły. Zajrzałem głębiej w jego oczy. Takie łagodne, ufne oczy posiadało tylko jedno znane mi dziecko...

-Cieszę się, że tu jesteś – odezwał się tak dobrze znanym mi głosem.

Nie odpowiedziałem, wiedziałem, że tak będzie lepiej.

-Dobrze, że udało nam się spotkać, Hao Asakuro. Teraz już mogę być spokojny. Wiem, że nie zdradzisz zaufania, które w tobie pokładam.

Coś zagrało w mojej duszy. Oto rozmawiałem, czy raczej słuchałem przemowy księcia światła, nawet jeśli był nim ktoś tak dobrze mi znany od dnia swoich narodzin, to jednak wielkie przeżycie, nawet dla mnie. Spotyka to nie licznych, raz na dwa, czasem trzy tysiące lat. Co to oznacza? Jaki nadzieje? Nie, to musiała być pomyłka, ja na to nie zasłużyłem, nigdy nie będę tego godny. Zdawało mi się, że zająłem czyjeś miejsce. Stojący prze denna chłopiec uśmiechnął się lekko. Wiedział zapewne, co działo się teraz w mojej duszy.

-Wybrałem cię do ochrony jasnowidzącej, znającej treść proroctwa samotnej róży , jedynej osoby, której został powierzony najwyższy sekret, tajemnica oczyszczenia. Ona jedyna jest jego powierniczką i strażniczką, aż nadejdzie czas, aby je wszyscy poznali. Obok niej widziałem tylko jedną osobę, tylko jednego człowieka na tyle silnego, aby ją chronić.

-Ale przecież ja jestem słaby. Nie mogę sobie z niczym poradzić, jestem zdany na łaskę wampirów.

-Nie mówię o twojej mocy. Mam na myśli zupełnie inny rodzaj siły. – Powiedział cicho, a ja czułem, że ma racje.

Pochyliłem głowę.

-Panie, zgadzam się z twoją wolą. – wydusiłem, a on zbliżył się do mnie. Położył mi dłonie na ramionach, zmusił, bym na niego spojrzał:

-Nie zawiedź mnie – polecił, chodź to nie był rozkaz, tacy jak on nie muszą rozkazywać, aby osiągnąć posłuszeństwo.

-Nie zawiodę, przyrzekam.

Ściągnął ręce z moich ramion, a ja pochyliłem się nad jego ręką. Przyłożyłem do niej usta, on powoli wycofał się. Zawiał ciepły wiatr, oślepiające światło na powrót spowiło chłopca. Chwilę później zobaczyłem ostatni jasny blaski i Książe zniknął. Wtedy się obudziłem. Nadal przebywałem w lochach tego przeklętego zamku. Łańcuchy wciąż trzymały mnie mocno. Nie wygodna, półsiedząca, półwisząca pozycja nie przeszkadzała mi już, przyzwyczaiłem się do niej, podobnie jak do przeszywającego, ustawicznego bólu całego ciała. Z głodu kręciło mi się w głowie. Znów nic nie dostałem od kilku dni. Do koła panowała głucha cisza. Do niej też przywykłem. Powoli uczyłem się więziennego rytmu, teraz jak się domyślałem była noc. Odetchnąłem głębiej parę razy. Starałem się zasnąć, jednak okazało się to bardzo trudne.



*****



Ze stanu marazmu, nieznośnego zawieszenia miedzy jawą, a snem wyrwał mnie szczęk klucza w zamku. Drewniane drzwi celi otworzyły się i światło latarki poradziło mnie w oczy. Dopiero po chwili przyzwyczaiłem się do nowej sytuacji. To robiło się coraz gorsze, moje oczy stawały się coraz bardziej drażliwe. Obok mnie klęczał Salom. Jego fioletowe oczy łagodnie wpatrywały się w moją twarz.

-Jak się czujesz? – zapytał łagodnie, kładąc dłoń na moim czole.

-Jestem głodny. – odparłem beznamiętnie.

-A tak. –sięgnął po stojąca obok miskę. Ujął ją w obie dłonie, poczym przysiadł na piętach, przekładając jednocześnie naczynie do lewej ręki, zaś w prawej dłoni wampira niespodziewanie pojawiła się łyżka. Zgadłem, że miał ją ukrytą w rękawie szaty. Zanurzył ją w misie, której zawartość zaskoczyła mnie. Tym razem nie była to bowiem ta okropna, pozorowana na kasze papka, ale zupa, w której pływały kawałki warzyw, oraz drobne okruchy jakiegoś mięsa. Przełknąłem pierwszą łyżkę. Był to najlepszy posiłek, jaki jadłem od dłuższego czasu. Salom uśmiechnął się blado.

-Wiesz jak długo tu jesteś? – zapytał obojętnie.

-Nie mam pojęcia – przyznałem między kolejnymi łyżkami.

-Prawie trzy miesiące. – poinformował mnie. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem.

-Jak to?

Nie mieściło mi się to w głowie. Dopiero trzy miesiące? Zdawało mi się, że spędziłem tu przynajmniej rok.

-Tak to. Rozumiem, że tutaj czas się dłuży. Po za tym brak ruchu, rozdzielenie z córką, to musi boleć...

-Co ty możesz o tym wiedzieć – powiedziałem z goryczą.

-Masz rację – Zgodził się – Nie wiem nic o bólu. –Odstawił pustą miskę – Wiem za to sporo o niewoli, obawach, czy to przypadkiem, nie jest pewnym rodzajem bólu? Oczywiście, to nie to samo, masz prawo być na mnie zły, ale wiesz co ci powiem? Tego co mnie spotkało, nie życzę nikomu, nawet najgorszemu wrogowi. Ty nie wiesz jak to jest, służyć komuś, kogo się nienawidzi, codziennie dokonywać coraz trudniejszych wyborów, żyć w niezgodzie z samym sobą, po to aby w ogóle móc żyć. Pamiętasz naszą pierwsza rozmowę? – zapytał gorzko.

Przytaknąłem.

-No właśnie. Powiedziałem, że chce ocalić siostrę, a tym czasem z dnia na dzień coraz bardziej boję się, że ją strącę. Już bym wolał widzieć ją martwą, niż, żeby stała się taka jak większość oficerów jego armii. Chociaż to raczej jest nieuniknione. Ich szkolenie pozwala zapomnieć o wszelkich uczuciach. Oni powoli stają się maszynami, sprawnymi w sztuce zabijania. – Rzucił mi przyjacielskie spojrzenie – Przewrotnie ciągłe pozostawanie szeregowcem jest najlepszym, co mnie spotkało. – Westchnął ciężko – Wybacz, że ci to mówię, ale chciałem żebyś wiedział.

-Oczywiście – powiedziałem z ciągle wyczuwalnym, chodź już znacznie słabszym żalem. Zrobił krok w kierunku wyjścia.

-Poczekaj! – zawołałam – Co dalej ze mną, dlaczego mnie nie zabijecie?

-Nie wiem. – wzruszył ramionami. –Nie wiem jakie plany ma wobec ciebie Larwal. Mogę się tylko domyślać.

Wstrzymałem oddech.

-Powiesz mi o tym?

-Jesteś bratem króla szamanów – oparł spokojnie – Myślę, że ma to swoje znaczenie.

Szarpnąłem łańcuchami, jeśli on mówił prawdę, to mogło to oznaczać tylko jedno. Nie mogłem do tego dopuścić, jednak nie mogłem nic zrobić. A niech to wszystko. Sytuacja stawała się coraz gorsza. Paraliżująca niemoc, zamieniająca się w strach, czy raczej lęk. Misja od księcia światła, moja przysięga. Jak miałem jej teraz dotrzymać? Jak mogłem kogokolwiek chronić, skoro nie umiałem nawet ocalić własnej córki. Skoro, to ja jestem tym, który pewnie sprowadzi nieszczęście na własnego brata i może na całą ludzkość.

-„Koniec, który nigdy nie stanie się początkiem” – wyszeptałem, kiedy już zostałem sam. Te słowa nabrały nowego znaczenia. I chociaż tego nie chciałem po policzkach poleciały mi łzy bezradności. Wiedziałem doskonale, że musze się stąd wydostać, ale nie miałem zielonego pojęcia w jaki sposób. Własną mocą, za nic nie byłem w stanie uwolnić się z kajdan. Próbowałem kilka razy, na próżno. Mogłem się szarpać do woli, nic się nie działo. Każda zaś próba kończyła się wyczerpaniem, jakby te okropne łańcuchy wysysały ze mnie całą energie. Wyczuwałem krew pod żelaznymi bransoletami. Szarpiąc się tylko zdzierał skórę...



****



Stałem po środku wielkiej sali wyłożonej czarnym marmurem. Ściany pomieszczenia przyozdobione dodatkowo kryształowymi kinkietami, stanowiącymi przy okazji dodatkowe źródło światła. Największy blask bił jednak od ogromnego, wiszącego dokładnie po środku czarnego sufitu, kryształowego żyrandola. Podłogę sali, pokrywały zimne, także czarne płytki. Jedynym obecnym tu sprzętem było tutaj ustawione na małym podwyższeniu białe, wykładane krzesło z oparciami na ręce. Krzesło owo kojarzyły mi się z tronem. Siedział na nim białowłosy mężczyzna w fioletowej szacie i lekceważąco wpatrywał się w mnie. Tuż za nim stała dziewczyna. Miła długie, sięgające do kolan czarne włosy, biała cerę i ciemne, podobne do dwóch węglików oczy. Je stój składał się z ciemno czerwonej, obcisłej sukni z aksamitu, odsłaniającej dekolt i alabastrowe ramiona, oraz długich rękawiczek bez palców w kolorze sukni. Z pleców dziewczyny wyrastała para ogromnych, kruczych skrzydeł ciemnej barwy. Pochyliła się do ucha Larwala i coś mu szepnęła, na co on roześmiał się.

-Masz rację kochana – powiedział jakby od niechcenia, a wampirzyca uśmiechnęła się. Klasnęła w dłonie. Po chwili do sali weszło wszedł białowłosy wampir w czarnym golfie i skórzanych spodniach. Ukłonił się Larwalowi, oraz dziewczynie, dziewczynie stojącej za jego „tronem”. Ta ostatnia kazała mu się zbliżyć. Wykonał rozkaz.

-Kapitanie Tilo, miałabym do ciebie małe zadanie. – wygłosiła przeciągle małżonka pana tego zamku. – Zabierz go do sali wyznań. Zobaczymy, czy jest coś jeszcze watr. Zrobiło mi się gorąco. Sala wyznań? Co to takiego? Nogi się po de mną ugięły. Gruchnąłem na kolana, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Wampirzyca ciągnęła dalej:

-Wiesz co masz robić. Wkrótce dowiemy się ile on tak naprawdę wie.. Bo na radzie, albo nie chce mówić, albo naprawę nic nie wie. Myślę, jednak, że po prostu jesteśmy dla niego zbyt łaskawi...

Podczas właśnie zakończonego przesłuchania dostałem parę razy w twarz.

-...Wyciągnij od niego imię księcia światła. – poleciła kobieta. Kapitan ruszył w moją stronę. Podciągnął mnie za włosy, oraz nie siląc się na delikatność. Wyprowadził za sali. Mijani w korytarzu wampiry nie zwracały na mnie żadnej uwagi. Byłem jak mały, nie godny uwagi pyłek. Tilo zaprowadził mnie do podziemi. Przeciągnął przez pierwszy poziom więzienia i po wąskich schodach sprowadził w ich głąb. Tutaj nie było cel. Tylko mała, komnata, o ścianach z nagich cegieł. W jej wnętrze wypełniały drewniane ławy różnych kształtów i rozmiarów, oraz inne drewniane, lub metalowe sprzęty. Więc to była sala wyznań, mogłem się domyślić, że tak nazywają tu salę tortur. Wampir rozwiązał mi ręce, które przez cały czas miałem skrępowane na plecach i przyciągnął mnie w stronę jednej z ław. Brutalnie rzucił mnie na nią, poczym skrępował przymocowanymi do niej łańcuchami. Zrobiwszy to sięgnął po stojąca obok nie wielka, zakorkowaną butelkę. Otworzył ją, poczym cześć zawartego w niej zielonego płyny wylał na moją rękę. Piekło nie miłosiernie, tak jakbym wszedł w łąkę pełną pokrzyw. Wampir zrobił to samo z moją drugą dłonią. Zacisnąłem zęby. A on tym czasem zdarł ze mnie pelerynę i pozostałą cześć płynu rozlał na moim brzuchu. Teraz już nie tamowałem krzyku. Ból sprawiał, że rzucałem się jak w gorączce. Nie był to zwykły ból, lecz taki, który jest w stanie odebrać zmysły. Jeśli to samo robili Pirice, to wcale się nie dziwie, że prawie nie było z nią kontaktu. Biedna mała. Poczułem na ramionach uderzenie rzemienia, spojrzałem, leciała mi krew. Potem dotyk palców oprawcy i jeszcze większe pieczenie. Domyśliłem się, on wcierał sól do świeżych ran.

-No jak? Powiesz?

-Za nic. – wydusiłem ledwo łapiąc oddech.

-Dobrze więc. - Uderzył mnie jeszcze raz po ramionach, dokładnie w to samo miejsce, rany pogłębiły się. I na nowo wtarł w nie sól.

-No? Jakie jest imię nowego księcia światła?

-Po co wam to? – prawie płakałem.

-Nie cię to nie obchodzi. Podaj imię.

-Nie znam go.

-Doprawdy? – Znów uderzenie. Tym razem w odsłonięte palce dłoni.

-Nie chciałbym cię zabić, przynajmniej jeszcze nie teraz, ale jeśli nic nie wiesz, albo raczej wiesz i nie masz zamiaru się tym z nami podzielić, to czasem może zadrzeć mi ręka. Wiesz jak to jest. - Natarł mi palce solą. – Tutaj bardzo łatwo przekroczyć pewną granice. To bardzo delikatne sprawy. – Uśmiechnął się.

Odwróciłem głowę, żeby na niego nie patrzeć.

-Na twoim miejscu nie robiłbym tego – ostrzegł, poczym uderzył mnie po raz kolejny.

Krzyknąłem przeciągle. Powoli zaczynałem rozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Imię księcia było zapewne częścią przepowiedni, którą chciał poznać pan tego zamku. Tylko jaka był jej dalsza cześć? Nie ważne, nie wolno mi o tym myśleć. O wiele ważniejsza jest moja misja, ochrona powierniczki sekretu. Tylko jak się teraz z niej wywiązać? Tilo w dalszym ciągu powtarzał to samo pytanie, raz po raz albo mnie bijąc, albo posypując solą moje rany. Nie krzyczałem już. Tylko łzy mimowolnie leciały mi z oczy. Widziałem przez mgłę. Zdawało mi się, że ślepnę. Całe moje ciało pokrywał pot. Jakbym się rozpływał. W reszcie wampir rozkuł mnie i podciągnął do pozycji siedzącej.

-Na dzisiaj wystarczy, jutro spróbujemy znowu, chyba, że nie będzie takiej potrzeby. Wszystko zależy od ciebie...

Zawiązał mi oczy, skrępował ręce i odprowadził do celi. Tam miałem mnóstwo czasu na przemyślenia. Niestety, ból i pieczenie nie pozwalały mi na to. Tym bardziej, że przykuty do ściany, nie byłem w stanie się nawet podrapać. Zapadłem w stan odrętwienia. Nie mogłem nawet zasnąć aby nie czuć zmożonego bólu. Ile razy wspominałem Kiarę serce tłukło się mojej piersi. Czy ona i inne dzieci będą w przyszłości janczarami jego arami? Doborowymi wojownikami, wychowanymi w nienawiści do własnych rodziców? Czy może czeka ich coś innego, coś czego nawet nie umiem sobie wyobrazić? Obym się mylił. – Westchnąłem sam do siebie. – Obym się mylił...
Przed oczami zatańczyły mi jakieś kolorowe punkty. Bezwładnie szarpnąłem się w łańcuchach, poczym wyczerpany osunąłem się po ścianie. Lepiej zachować siły, o ile jeszcze jakieś mi zostały.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karina
Król Szamanów (!)



Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Wiecznych Łowów

PostWysłany: Nie 19:29, 24 Wrz 2006    Temat postu:

Och mamo.... T.T


Tylko tyle...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Śro 20:36, 27 Wrz 2006    Temat postu:

Nie no... jak tak można? Po prostu brak słów... Weź się tak nie znęcaj nad Hao, dobra?
A z technicznej strony - jak zwykle niesamowite opisy...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Śro 20:51, 27 Wrz 2006    Temat postu:

Ale ja się wcale nad nim nie znecam! (jeszcze) najgorsze przed nim (Z: A kiara?) Co Kiara.?
(Z: No tamta scena....) Cicho tam...


Part 11

(uwaga wydarzenia opisane w tym parcie staną się zrozumiałe, za kilka odcinków)


Kolor nieba...

-Powiesz? – Głos białowłosego wampira dźwięczał mi w uszach, ale ja ciągle milczałem, chociaż za każdym razem, gdy olewałem owo pytanie dostawałem ostrym rzemieniem po ramionach. Każde uderzenia pogłębiało rany, w które za każdym razem były dodatkowo nacierane solną. Piekło okropnie, z trudem to wytrzymywałam. Wampir za każdym razem uśmiechał się. Zadawanie bólu, sprawiło mu wyraźną radość. Ja zaś patrzyłem na niego i wzbierała we mnie nienawiść. Tylko na to było mnie stać. Ból przeszywał mnie na wylot, zdawało mi się, że zaraz umrę. Nie wiem jak mogłem myśleć, że się do niego przyzwyczaiłem? Czułem się fatalnie, zdawało mi się, że odchodzę od zmysłów, ale nie, wciąż zachowywałem przytomność ciała i umysłu. Jeśli oczywiście, nie liczyć tego, że nie byłem wstanie się ruszać i to wcale nie z powodu łańcuchów. Ledwo trzymałem się na nogach, właściwie rzecz biorąc, chwile w których chodź przez ułamek sekundy musiałem stać ciągnęły się w nieskończoność. Zazwyczaj starłem się, aby mieć wówczas obok kawałek ściany, albo czegokolwiek o co można się oprzeć. Nie zawsze się udawało, wówczas osuwałem się na kolana, ale chyba nikt nie zwracał na to uwagi, prawie nikt, gdyż Tilo zawsze mnie wówczas podnosił w dość brutalny sposób. Sam jego dotyk mnie palił. Zrobiłbym wszystko, byle nie przebywać w jego towarzystwie. Niestety, to właśnie z nim spędzałem większość czasu. Wampir zacisnął mi coś na palcach obu dłoni. Jeśli wcześniej odczuwałem ból, to jak miałem nazwać to co się teraz ze mną działo? Nie miałem sił nawet krzyczeć. Wampir zacisnął mocniej urządzenie. Usłyszałem trzask łamanych kości odczuwając jednocześnie okropny ból. Pytanie powtórzyło się. Zacisnąłem zęby. Za noc tego nie zdradzę. Zmrużyłem oczy, przez jakiś czas przeglądałem mu się spod powiek, ale jego twarz zdradzała jedynie zadowolenie.

-Wiesz? To mi się nawet podoba im dłużej się opierasz tym mam więcej zabawy, ale jak już mówiłem, to bardzo delikatne sprawy i czasem mógłbym, przez przypadek posunąć się za daleko...

-Nie wydaje mi się - wydyszałem – Twój pan chyba nie byłby zachwycony moją śmiercią...

wzruszył ramionami.

-Przekonałbym go, albo Carmillę...

-Tak na pewno – wysiliłem się na ironię.

I to był mój błąd, bo dodatkowo dostałem w twarz. Poczułem krew w ustach. Przełknąłem ją.

-Podaj imię!

-Zmuś mnie, bo na radzie marnie ci idzie... –Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie odpyskować. Ponownie dostałem po twarzy. Poczym poczułem jak coś przecina mi skórę na lewym przedramieniu. Tym razem nie był to rzemień, lecz jakieś cienkie metalowe ostrze. I ta rana została natarta solą, czy raczej solanką. W oczach stanęły mi świeczki. Oficer właśnie przymierzał się do kolejnego ciosu, gdy nagle drzwi komnaty otworzyły się. Tilo niecierpliwie spojrzał w tamtą stronę, gromiąc tym samym wzrokiem fioletowowłosą dziewczynę o dużych, brązowych oczach ubraną w krótką, prostą sukienkę w kolorze włosów.

-Czego chcesz Salome? – Zapytał nieuprzejmie.

Dziewczyna stałe na progu, jakby bała się wejść. Jej usta drgały lekko, jakby się bała.

-Przepraszam Kapitanie, ale pani Carmilla cię wzywa. Mówiła, że to ważne, więc lepiej żebyś się pospieszył. – Wygłosiła na jednym wdechu. Tilo zaknął po nosem. Rozkazał podwładnej, aby go zastąpiła, poczym szybkim krokiem wyszedł z sali. Gdy tylko jego kroki ucichły, Salome gwałtownym ruchem zatrzasnęła drzwi, poczym zamknęła je od środka na klucz. W jednej chwili uwolniła mnie z kajdan, poczym pomogła mi usiąść. Z zawieszonej na szyi małej sakiewki wyciągnęła małą, szklaną fiolkę, podobną nieco kształtem do próbówki, wypełniona do połowy jakimś przeźroczystym płynem. Otworzyła ją i podsunęła mi ją pod usta.

-Wypij to – powiedziała cicho, ale stanowczo.

Odsunąłem się.

-Co to jest, spytałem? – słabym głosem

-Środek przeciwbólowy, powinien cię odrobinę znieczulić. Jest bardzo silny. No dalej – dodała widząc moją minę. –Nie bój się nie otruje cię.

-Ale...- zacząłem – Czegoś nie rozumiem, zaraz, jak ktoś się dowie, będziesz mieć kłopoty, prawda? – Zapytałem nie bardzo wiedząc co mam powiedzieć.

-Pij! – Pchnęła fiolkę w stronę moich warg. Tym razem się nie opierałem. Płyn miał smak gorzkich ziół. Był okropny, ale udało mi się go przełknąć. Dziewczyna uśmiechnęła się.

-Dziękuje – powiedziała cicho.

-Za co?

-Dzięki tobie nie musze oglądać łez brata. On zawsze był troszkę zagubiony, nigdy nikt go nie rozumiał, ale zdaje się, że z tobą jest inaczej. Po raz pierwszy od sześciu lat poczuł się chodź troszkę lepiej. Nie lubię gdy on płacze...

-Salom?

Kiwnęła potakująco głową.

-Taki ktoś jak on najbardziej potrzebuje zrozumienia, a my zbytnio się różnimy, abym mogła mu je dać. Cisze, się jednak, że ktoś taki się zlazł, bo już mu nie wiele brakowało do załamania. Tego bym nie zniosła. Możesz wstać? – zapytała cicho.

Stanąłem na nogach. Nie chwiałem się, ból rzeczywiście ustąpił, więc lekarstwo działało. Wampirzyca stanęła obok. Chwyciła porzucone przez swojego dowódcę ostrze. Wytarła je rąbkiem sukienki, poczym zakuła się w palec. Z rany pociekła jasnoczerwona ciecz. Podeszła do mnie i pomazała mi nią usta.

-Zliż! – poleciła.

Polizałem wargi.

-Krew wampira powinna zneutralizować uboczne skutki działania leku. Mówić krótko, nie będziesz otumaniony, to silna dawka. Przynajmniej tyle mogę zrobić. – Uśmiechnęła się blado. Delikatnie dotknęła moich ramion i pchnęła mnie lekko na tą samą ławę, z której przed chwilę wstałem. Bez słowa położyłem się. Zanim wrócił kapitan, wszystko wyglądało tak jak przed jego wyjściem, no prawie wszystko. Salome nie straszyła mnie, nie zadręczała pytaniami i nie zadawała żadnego bólu.



****

Powietrze wydawało mi się dużo bardziej wilgotne niż za zwyczaj, zapach pleśni nagle stał się bardzo wyraźny, ale przynajmniej po raz pierwszy od czasu gdy się tu zlazłem zasypiałem bez bólu. Co prawda o pustym żołądku, ale przynajmniej głowa mi nie ciążyła, ani nie przeszkadzało pieczenie ran. Spałem spokojnie.



***

Obudziło mnie trzaśniecie drzwi. Wyrwało z krainy snu tak nagle i nie spodziewanie, że przez dobre kilka sekund przychodziłem do siebie. Ziewnąłem głośno. Postać wampira, czy raczej wampirzycy, która kucała prze de mną zajęta rozpinaniem krępujących mnie kajdan miała na sobie długi ciemny płacz z kapturem, tak, że nie widziałam jej twarzy. Jedynie po ruchach, poznawałem, że to dziewczyna. Skończyła. Zmusiła mnie abym wstał, poczym gwałtownie wykręciła mi ręce do tyłu. Poczułem jej oddech na mojej szyi.

-Chyba możesz chodzić – syknęła mi do ucha. Nie możliwe ten głos...

-Ivetta?! – prawie krzyczałem.

-Ciszej! Bo plan weźmie w łeb. – zgromiła mnie szeptem i wyprowadziła z celi.



****

Nie zaczepiani przez nikogo przeszliśmy przez cała długość więziennego korytarza, chociaż przez źle zawiązaną opaskę widziałem sylwetki strażników patrolujących lochy. Ivetta poganiała mnie szturchnięciami, a od czasu do czasu do czasu, także uderzeniami bicza. W reszcie poczułem na twarzy powiew wiatru. Władczyni rozwiązała mi ręce, zdjęła opaskę z oczu. W otaczającej nas ciemności nie wiele było widać. Tylko w oddali majaczył nie wyraźnie zarys lasu. Chwyciła mnie za rękę. Kazała zacisnąć. Pokręciłem głową, na znak, że nie dam rady. Dziewczyna zapaliła latarkę. Ujęła moją rękę i skierowała na nią strumień światła.

-Złamane. A niech to! – zdenerwowała się – Niedobrze.

Objęła mnie w pasie. Poczułem gwałtowne szarpnięcie, a moje stopy oderwały się od ziemi.



****

W jaskini płonęło ognisko. Ja siedziałem oparty o skalną ścianę, a Carla kończyła opatrywać moje palce. Niebieskooka szamanka wydawała się być spokojna. Ivetta grzebała patykiem w ogniu. Od naszego powrotu nie odezwała się ani słowem. Wiera i Sergiej rozmawiali o czymś z dale od reszty. Nie słyszałem słów, jednak patrząc na ich twarze wnioskowałem, że chodzi o coś ważnego. Jasnowłosa władczyni mierzyła brata nieprzychylnym wzrokiem. Po jakimś czasie podniosła się i otrzepując sukienkę szepnęła:

-Sprowadzisz go!

-Ale po co? – zaprotestował chłopak. – Wcale go nie potrzebujemy!

-Owszem, potrzebujemy. – odparła chmurnie. – Jego moc może się przydać...

-Przecież mówiłaś... – Chłopak podniósł głos

-Wiem co mówiłam, myślałam, że Hao wystarczy, ale myliłam się. – Pochyliła się nad bratem –Potrzebujemy czegoś więcej.

-On jest słaby – Sergiej skrzyżował ręce na piersi.

-My też – Ucięła krótko Wiera i odwróciła się w stronę ogniska. Stanęła za Ivettą i zmusiła dziewczynę, by spojrzała jej w oczy.

-Boisz się go? – zapytała szorstko – Boisz się Larwala?

-Przecież wiesz – spuściła głowę. – Wiem do czego jest zdolny... Zabił własne dziecko.

-Ty zamordowałaś ojca i siostry!

-To nie to samo, co zabicie nienarodzonego dziecka. – westchnęła cicho – Ale ty nigdy tego nie pojmiesz. Przenigdy nie zrozumiesz...

-Owszem, już kiedyś mówiłam, nie jestem aż tak głupia...- chciała dodać coś jeszcze, gdy nagle Ivetta z całej siły uderzyła ją w twarz, wierzchem dłoni. Blondynka zachwiała się. W ostatniej chwili uratowała się przed upadkiem.

-Jak możesz! Czy ty nie masz serca? – głos purpurowookiej drżał.

-Wiesz mi, że mam serce, ale nie ono jest najważniejsze. Twoje problemy nikogo nie obchodzą! Z resztą spójrz na siebie?! Co kiedyś robiłaś? Ilu ludzi zabiłaś i zniewoliłaś, ile pochłonęłaś niewinnych istnień, dzieci, kobiet i mężczyzn?! A teraz co?! Użalasz się nad jednym straconym życiem? Żałosne doprawdy! – Mówiąc to Zacisnęła palce na jej ramionach.

Ivetta wyrwała się jej i odeszła w kąt jaskini. Skinęła na Carlę, dziewczyna natychmiast zlazła się obok niej.



*****

Płomień ogniska dogasał, więc podsyciłem go machnięciem dłoni. Ogień natychmiast zapłonął na nowo. Usiadłem przed nim po turecku i poczułem jak jego blask wabi mój wzrok w swoją stronę. Podałem się temu. Po kilku sekundach wszystko inne przestało dla mnie istnieć. Tańczące płomienie intrygowały mnie coraz bardziej, zdawały się przejmować władze nad całym moim ciałem i umysłem. Zastygłem w bez ruchu, rozłożywszy uprzednio ręce jak do medytacji. Jakiś prąd przeszedł po moich plecach, coś rozkazało mi zamknąć oczy. Posłuchałem go.



****

-Chroń ją, nie zawiedź mnie – powiedział jakiś głos w mojej głowie.

-Nie zawiodę – szepnąłem w przestrzeń. – Przyrzekam, że nie zawiodę.

Poczułem przyjemne ciepło w całym ciele. Powoli otworzyłem oczy. Zacząłem zdejmować opatrunek z palców. Mogłem nimi ruszać, były całe. Westchnąłem cicho.
Wiec jednak on tu był...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ive-Hao dnia Czw 12:54, 28 Wrz 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Śro 21:24, 27 Wrz 2006    Temat postu:

Haoś woooolny! Radujcie się narody! Chociaż nie, jeszcze się nie radujcie... *zerk na napis "najgorsze przed nim"*...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karina
Król Szamanów (!)



Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Wiecznych Łowów

PostWysłany: Czw 15:40, 28 Wrz 2006    Temat postu:

No chociaż jeden maleńki jasny punkcik:P

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Czw 19:39, 28 Wrz 2006    Temat postu:

Gotowce pomału się kończą, ale ważwszy na fakt, że na blogu z tą historyjką notki zdarzją się przynajmniej raz w tygodniu, to jakiś tam zapas zawsze się znajdzie (np. teraz pisze 17 cześć i chyba zaczynam się troszkę podłamywać....)


Part 12


Przeszłość i przyszłość zapisana w kartach....

Wiera obracała w palcach swój medalion. Rozpuszczone włosy dziewczyny zasłaniały jej twarz. Jednak nie musiałem jej wiedzieć, żeby wiedzieć, co czuje. Amulet coraz szybciej przemieszczał się między palcami jej dłoni, coraz trudniej było dostrzec jego kształt. Władczymi westchnęła cicho. Wisiorek wciąż podróżował po jej dłoni. W reszcie zatrzymała do jednym ruchem ręki. Ujęła rzemyk, na którym ów przedmiot był zawieszony i zaczęła owijać go wokół nadgarstka. Powoli podniosłem się z posłania. Od paru dni dziwnie się czułem. Nie mogłem spać, bo dręczyły mnie koszmary, które co gorsza nie były tylko zwykłymi snami. Podobnie jak sześć lat temu, tak i teraz miałem senne wizje. Obrazy w nich zawarte mogłyby złożyć się na scenariusz filmy katastroficznego. Nikomu o tym nie mówiłem, ale milczenie stawało się coraz trudniejsze. Czwartego dnia, po ucieczce z zamku złapała mnie gorączka. Przez większą cześć nocy czuwała przy mnie Carla. Niebieoskooka, chodź sama wyglądała na zmęczoną i być może chorą opiekowała się mną od północy do rana, chociaż moje dolegliwości nie były aż tak poważne. Parę razy próbowałem jej o tym powiedzieć, ale ona tylko uśmiechała się, twierdząc, że i tak nie może spać. Rzeczywiście tak było. Dziewczyna zawsze schowana w cieniu swojej mentorki, zwykle posłuszna i milcząca, w ciągu ostatnich dni jeszcze bardziej zamknęła się w sobie. Co chwila wybuchała płaczem, a w nocy po cichu liczyła barany. Jej naturalnie biała twarz, pobladła jeszcze bardziej, pod oczami pojawiły się granatowe cienie. Wyglądała jak chodzące nieszczęście, chociaż Sergieja nie było dopiero trzeci dzień. Wydało mi się to dziwne, nie potrafiłem pojąć, dlaczego ona aż tak się o niego martwi, przecież był silny i nie pierwszy raz opuszczał grotę. Czy wcześniej też się tak zachowywała?



****



Dziewczyna poprawiła mi poduszkę. Zamknąłem oczy i udając, że śpię po co ona tutaj. Carla była osobą słabą, załamywała się z byle powodu, często płakała. Zdawała się być zupełnie pozbawiona woli, całkowicie zdominowana przez Ivettę i Sergieja. Ta pierwsza, mając nad nią niemal absolutną władze, jak nie przymierzając pani nad niewolnicą, strofowała ją nadzwyczaj często, zmuszając jednocześnie do morderczego treningu. Parę razy darzyło się nawet, że uderzyła ją, za jakieś nieodpowiednie w jej mniemaniu słowo, lub zachowanie. Młoda szamanka nigdy nie protestowała. Jeśli zaś idzie o Sergieja, to chłopak robił z nią co tylko chciał, a ona nigdy mu się nie sprzeciwiała, nawet wtedy, gdy jego zachowanie sprawiało jej przykrość. On zaś często traktował ją jak zwykłą smarkulę albo dziewczynę do wynajęcia. Wiera nie interesowała się nią wcale. Dla niej ta dziewczyna była jak pięta koło u wozu, ktoś kto wcale nie pomaga, a tylko zawadza. Carla umiała co prawda opatrywać rany, ale obie władczynie czyniły to równie dobrze. Jedynym powodem, dla którego ona wciąż była z nami stanowiła wola Ivetty. Jasnowłosa, czuła, że jej uczennica jeszcze może się przydać. Istotnie, poziom jej foriyoku stawiał ją w rzędzie dość potężnych szamanów. Nie wiele brakowało jej do mnie. Jednak Wiera nie była co do niej przekonana, gdyby nie to, że nie chciała stracić sojuszniczki, już dawno pozbyła by się z stąd Carli. Wiedziałem o tym dobrze, bo pewnego dnia sama mi to wyznała.



***



Wiera włożyła medalion na szyję, z jej ust wydobyło się ciche przekleństwo. Niebieskozielone oczy spojrzały gniewnie w moim kierunku.

-Miałaś leżeć – wycedziła.

-Leżałem za długo – oparłem robiąc krok w stronę ogniska.

-Nie ty tu decydujesz! – bez większego trudu chwyciła mnie za ramiona i zmusiła bym ponownie usiadł na swoim śpiworze.

-Jesteś Chory – dodała spokojniej kładąc mi rękę na czole. – Znów masz gorączkę.

-Czuję się dobrze i mam misję do wykonania.

-tak, jasne, a ja jestem cesarzem Japonii! –burknęła – Kładź się bo inaczej nigdy jej nie wypełnisz!

Zabrzmiało to jak rozkaz. Wolałam nie dyskutować. Więc posłuchałem jej. Miała rację. Faktycznie nie czułem się najlepiej.

-Jesteś nam potrzemy, ale musisz być zdrowy. Inaczej wszystko może wciąć w łeb. – powiedziała wieszając na niewielkim rusztowaniu nad ogniskiem mały garnek, wypełniony ziołową mieszanką. Gorzki zapach napełnił cała jaskinię.

-Tak właściwie, to gdzie jest Sergiej? – Zapytałem – Nie wierze, żeby tyle czasu musiał przekonywać mojego brata. –Dodałem obserwując jej ruchy.

-Wspominał, że zahaczy o Kanton. – rzuciła lakonicznie.

-Po co? – zdziwiłem się – Zaraz tam mieszka Ren Tao!- dodałem takim tonem jakbym, przed chwilą dokonał odkrycia Ameryki.

Kiwnęła głową.

-Ren ma powód, żeby do nas dołączyć, a ponieważ jest dość silny. Jeśli będziemy mieć po swojej stronie jego i króla, to może są jakieś szanse. Jakby nie było Larwal jest tylko jeden. Są jeszcze wampiry, ale to już mały problem. Tylko, że to nic pewnego...

-jak to?

-Larwal to jedyny władca dusz, który uzyskał pełnię mocy, jedyny, który nigdy jej nie stracił. Dotychczas żył w ukryciu, tak, że mało kto wiedział o jego istnieniu, teraz uderzył. Mówi, że walczy o prawa wampirów, ale tak naprawdę te istoty nigdy nie były bardziej zniewolone niż pod jego rządami. One są mu potrzebne tylko po to, aby zawsze miał pod ręką skuteczną zabawkę do zabijania, oraz kogoś nad kim może się bezkarnie znęcać. Wabi je fałszywymi obietnicami, a gdy już do niego przyjdą zamienia je w maszyny bez uczyć, kto się mu sprzeciwia ginie, albo jest karany sto razy gorzej... To szaleniec, ogarnięty żądzą władzy. – zamieszała w garnku. – jego najważniejszym i jedynym celem jest stanie się jakby absolutem. Niestety, wie że nie może tego osiągnąć, więc robi co może, aby przynajmniej poczuć się jak bóg. To oznacza katastrofę, ktoś taki jak on nie powinien rządzić nawet w kurniku! – Nabrała powietrza – To oznaczałoby zagładę, a niektórzy zginęli by szybciej niż inni – Uśmiechnęła się smutno – J a się do nich zaliczam. Larwal wie jak mnie zabić, zna jedyny sposób. I jestem przekonana, że aż pali się, aby go użyć.

Wytrzeszczyłem na nią oczy

-Do dlatego wtedy przeżyłaś, obie przeżyłyście...

-Dokładnie, ale nie mówmy o tym. – poprawiła niesforny kosmyk włosów. – Widzisz, tak się składa, że nasze rodziny przyjaźniły się aż do 1916 roku. Kiedy to pewne wydarzenie poróżniło nas na zawsze. Pradziadek Larwala Aleksy Sagoria był bliskim przyjacielem i współpracownikiem Rasputina*, plotki głoszą, że razem pracowali nad eliksirem nieśmiertelności, ale nie wiem ile w tym prawdy. Faktem jest tylko, to że obaj mieli dość duży wpływ na poczynania cara. Nie każdemu do się podobało. Trwała akurat pierwsza wojna światowa, wpływy Rasputina były szerokie. To przysporzyło mu nie jednego wroga, a ponieważ Aleksy był z nim z zażyłych stosunkach, cześć tej nienawiści spływała także na niego. Aż w końcu pewnego dnia przeciwnicy Grigorija znaleźli odpowiedni pretekst do zamachu na jego życie. Był grudzień. Jeden ze spiskowców zaprosił Rasputina na obiad. Jedzenie oczywiście, było zatrute, ale jemu to nie zaszkodziło. Postanowili go po prostu zastrzelić, ale i to się nie udało. Więc po prostu wrzucili go w przerębli i tylko przez to zakończył życie. Aleksy zginął dwa dni później. Jego ciało również wyłowiono z rzeki. Podejrzenie tego drugiego morderstwa padło na mojego pradziadka, Władymira. Były to nieuzasadnione pomówienie, ale i tak wszyscy w nie uwierzyli. Była wojna, nikomu nie chciało się prowadzić porządnego śledztwa. Nasze rodziny znienawidziły się, a późniejsze wydarzenia, miedzy innymi obalenie caratu i rozstrzelanie całej rodziny Mikołaja II pogłębiły ową nienawiść. Ktoś rozsiewał plotki, że moi przodkowie trzymali z „czerwonymi”**...a ty czasem oni zawsze byli „Biali”***. Nasze rody od zawsze dodatkowo trudniły się szamaństwem. Nieustannie poszukiwaliśmy sposobów na zwiększenie swojej mocy. Niektórzy twierdzą, że Rasputin też był szamanem, ale ja w to nie wierze. Jedno tylko jest pewne, on i Aleksy być może coś odkryli. Może nawet niedoskonała formułę eliksiru nieśmiertelności, albo może nauczyli się odpowiednio wykorzystywać gwiazdy...

-Eliksir nieśmiertelności? A może coś więcej? – usiłowałem dowiedzieć się.

-Może, ale mówiłam już nie do końca w to wierze. Chociaż, z tego co wiem o Aleksym to zawsze pociągał go ten temat, mógłby mu zapewnić nieśmiertelność, a przy tym nieograniczone bogactwo, ale nie jeden już tego próbował, nikomu się nie oddało. Więc nie wydaje mi się, aby on. Zresztą i tak nie ma to żadnego znaczenia. –Wzruszyła ramionami. – Coś tak błahego jak kamień filozoficzny, już dawno przestało interesować ród Sagorii. Larwal znalazł inne źródło nieśmiertelności, czy niemal nieśmiertelności. Siłę gwiazdozbioru Oriona. A do tego to półwampir, jest więc naturalnie długowieczny. Ma sporo czasu.

-Właśnie, w tej historii nie było mowy o jego związkach z wampiryzmem. Skoro jego rodzina, to szamani, to jak...

-Jego matka, Megara de Vandam była wampirzycą. Kiedy poznała jego ojca Dymitra miała już sto dwadzieścia lat, ale wierz mi, że wygląda najwyżej na dwadzieścia. On akurat kończył szkołę. Oczywiście, po rewolucji i wojnie domowej rodzina Sagororów, nie miała po co wracać do Rosji, która już nie istniała gdzie natychmiast zostaliby obwołani wrogami ludu i aresztowani. Zostali więc we Francji. I chociaż początkowo sprzeciwiali się związkowi Dymitra i Megary, to po jakimś czasie zaakceptowali ów fakt. Obył się ślub, a jakiś czas później urodził się Larwal. Inne wampiry uznały czyn Megary za zdradę i zabiły ją. Jego ojciec umarł dziesięć lat później. Mały Larwal trafił do dziadków i pod ich okiem rozwijał zdolności szamańskie, aż pewnego dnia zyskał czego chciał, odkrył sekret gwiazdozbioru Oriona i stał się powiernikiem jego mocy. Potem rozpracował także gwiazdozbiór Smoka. Stał się władcą dusz...

-To znaczy, że moc władców każdorazowo pochodzi od jakieś gwiazdy, bądź ich układu? – wpadłem jej w słowo.

-Dokładnie, a ponieważ to niewyczerpana źródło mocy, nigdy nie wiadomo, czy nawet w tej chwili gdzieś na świecie, nie rodzi się kolejny władca martwych dusz... – Zdjęła garnek z ognia. Postawiła go na ziemi i zanurzyła w nim trójkątny kubek z niebieskiej porcelany, poczym ujęła go w palce, jakby nigdy nic.

-Wypij to – poleciła podając mi naczynie. Pociągnąłem długi łyk. Wiera kucnęła przy swoim posłaniu. Odsunęła kieszonkę plecaka, leżącego obok jej śpiwora i wyjęła z stad okrągłą menażkę. Napiła się odrobinę, poczym usiadła oparta o ścianę.

-To było może jakieś piętnaście lat temu. – powiedziała patrząc w sklepienie.

Znów zanurzyłem usta w ziołowym wywarze.

-A ty kiedy stałaś się tym kim jesteś?

-Piętnaście lat temu – oparła bez zastanowienia. I Ivetta też. Bycie władca dusz, to coś więcej niż sama moc i nieśmiertelność, to sekret wiecznej młodości.

-Tak zauważyłem – burknąłem ironicznie. –Ee ile lat ma Sergiej? – palnąłem, bo od dawna się nad tym zastanawiałem.

-Dwadzieścia dwa. – uśmiechnęła się – Nie jest władcą dusz i nigdy nie będzie, nie ważne jak będzie się starć, bo ja nigdy mu na to nie pozwolę.

-Przepowiednia samotnej róży – rzuciłem jakby od niechcenia – Wiecie o niej?

Podkuliła kolana i przycisnęła je do siebie.

-Tak, wiemy. Dlatego właśnie jesteś nam potrzebny, jesteś strażnikiem jasnowidzącej, która zna sekret. Widzisz, nie byliśmy pewni, kiedy się dowiesz, dlatego było nam tak spieszno.

-Nie rozumiem, skąd wiedzieliście, że ja...

Uśmiechnęła się odsuwając zamek bocznej kieszeni plecaka i wyciągając z niego coś, co wyglądało jak talia kart. Przetasowała je i zmieniwszy wcześniej pozycję, na półklęczącą, zaczęła jej rozkładać, obrazkami w dół. Skończyła czerwone spody kart leżały przed nią.

-Wybierz kartę. – poleciła.

Wiozłem pierwszą lepszą i podałem jej.

-Koło fortuny. Czeka cię zmiana – powiedziała cicho. –Ale to zależy tylko od ciebie.



***



W progu skalnej sali stanęła Carla. Miała na sobie ciemny dres, włosy schowane pod granatową czapką z daszkiem. Jej oddech był nierówny, przyśpieszony, musiała długo biec. To też teraz stała lekko pochylona do przodu u wylotu jaskini, z jedną ręką opierając się o ścianę, a drugą trzymając na ugiętych kolanach. Chwilę później pojawiła się Ivetta w czerwonej sukience. Wiera podniosła się ze swojego posłania.

-Kiedyś ją zamęczysz – stwierdziła patrząc na Ivettę.

-Nic jej nie będzie, a trenować musi. – rzekła spokojnie tamta.

Carla zrobiła krok w stronę ogniska. Ivetta usiadła obok jej. Sięgnęła do stanika i wyciągnęła stamtąd małą karteczkę.

-O prawie zapomniałam – powiedziała podając Wierze ową rzecz. – raport od Luny. Zdaje się, że po tak łatwej ucieczce więźnia Larwal potroił straż więzienia, Salome, której oddział miał wtedy wartę cudem obroniła się przed degradacją i egzekucją.

-Tak – Wiera złożyła przeczytany raport i cisnęła go w ogień. –Nie mniej jednak ciągle mamy po swojej stronie dwóch oficerów. Chociaż, nie do końca wiemy czy możemy jej ufać. Kapitan Luna jest z nami od początku, ale Salome... tu bym była ostrożna, ona należy do najlepszych sług Larwala, ona i Tilo mają najszerszy dostęp do jego sekretów...

-I właśnie dlatego może się przydać. – Ivetta odwróciła się w jej stronę. Jest pewna. Swojego kapitana nie cierpi jak psa.

-Salome? – spytałem podnosząc się na łokciu – Myślę, że możemy jej zaufać. – Pomogła mi.

Carla zaczęła nerwowo krążyć po jaskini, następnie przykucnęła nad własnym plecakiem. Wyciągnęła bordowy golf i granatowe dżinsy, następnie wraz z tymi rzeczami znikła w korytarzu. Nikt nie zwrócił na to uwagi.

Ivetta spojrzała mi prosto w oczy.

-Ręczysz za nią?

-Tak ręczę – przytaknąłem bez mrugnięcia okiem.
Jasnowłosa na nowo przetasowała swoją talię tarota. Rozłożyła karty w podkowę i odkryła pierwszą do lewej i natychmiast opuściła ja na ziemie. Spojrzałam w stronę gdzie upadła. Z rysunku upiornie uśmiechał się do mnie kościotrup z kosą w dłoni...

___________________________________________________________________
___________________________________________________________________


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Czw 21:57, 28 Wrz 2006    Temat postu:

Part wyjątkowo mi się podobał. Nie dość, że lubię historię Rasputina (a widziałaś może ten film "Rasputin" z Alanem Rickmanem w roli tytułowej? Miodzio ^^'), nie dość, że dowiadujemy się z części więcej o władcach dusz (jakoś tak ciągle czułam niedosyt wiedzy na ich temat - zresztą ciągle czuję, ale jakby odrobinkę mniejszy), to jeszcze taka ładna końcówka... po prostu świetny part, zdecydowanie przypadł mi do gustu ^^'

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Sob 14:52, 30 Wrz 2006    Temat postu:

Nie ma co marodzić.....

Part 13

Obawy i nowa nadzieja....


Carla stała u wylotu skalnego korytarza zwrócona twarzą w jego ciemną przestrzeń. Uparcie spoglądała przed siebie, zdawała się zaniepokojona. Zrobiła z dłoni daszek i wspięła się na palce. Westchnęła cicho. Powoli odwróciła się w moją stronę. Siedziałem na posłaniu oparty o ścianę i robiłem wszystko, byle by odsunąć od siebie czarne myśli. Znów wszystko było nie tak, a raczej ciągle nic nie było takie jak być powinno. Wciąż nie miałem żadnych, nawet najbardziej mglistych i niepewnych informacji o córce, to zaś wyzwalało we mnie najgorsze przeczucia. Nie wiedziałem czego się spodziewać, więc spodziewałem się najgorszego. Oczami wyobraźni widziałem jej małe ciało zupełnie bez życia, zmasakrowane jak tylko się da. Prześladowały mnie upiorne obrazy. Nie były to wizje. Dziwne, ale im bardziej starałem się jakoś wywołać, tym przyszłość bardziej się prze de mną zamykała. Kilka razy Wiera zaglądała w karty, ale nawet one nie potrafiły powiedzieć niczego konkretnego. Same niejasności. Dobijało mnie to, sprawiało, że czułem się coraz gorzej. W głowie miałem zupełny mętlik. Kiara, Tamao, Książe Światła; wszystko to mieszało się ze sobą. Zdawało mi się, że ktoś po kawałku wyrywa mi dusze. Bolało nieznośnie, serce kołatało się w mojej piersi, a jeśli weźmie się pod uwagę to, że ciągle miałem nawroty gorączki połączone z migrenowymi bólami głowy to można śmiało powiedzieć, że takiego piekła nie przechodziłem jeszcze nigdy, nawet sześć lat temu. Chociaż i wtedy moje uczucia strawiły, że cierpiałem nieprzeciętnie. Teraz wiedziałem, że to było nic, tak jak niczym jest małe zadrapanie naprzeciw głębokiej rany. Ukryłem twarz w dłoniach. Nie chciałem i nie mogłem dłużej tamować łez. Rozłąka z córką, obawa o jej los, świadomość ciążącej na mnie misji. To wszystko układało się w najgorszy koszmar jaki przeżyłem w życiu. Nie dbałem już o nic. Nie interesowało mnie trzymanie fasonu. Prostu siedziałem skulony po ścianą i płakałem jak kilkuletnie dziecko. Czułem się zagubiony. Kompletnie nie wiedziałem co ze sobą począć. Otarłem łzy wierzchem dłoni. Zacisnąłem pięści.

„Płacz odbiera siły” – przeleciało mi przez głowę – „Płacz zabija wolę” – próbowałem się jakoś uspokoić, przecież tak łatwo się nie poddam. Nie pozwolę, aby coś mą zawładnęło, za nic nie dam się pokonać własnej rozpaczy. Kiara, co ona by powiedziała widząc mnie takim, jakby zareagowała, gdyby wiedziała, co się ze mną dzieje. Zamknąłem oczy. Pod powiekami mignęła mi jej postać. Wesoła i roześmiana, w różowej sukience z falbankami. W ręku trzymała swojego ulubionego misia. Biegła przez ogród, potknęła się o wystający korzeń i runęła jak długa. Nie rozpłakała się jednak, wręcz przeciwnie, podniosła się z trawnika z głośnym śmiechem. Obraz zanikał. Zielone oczka Kiary rozpływały się w dziwnej mgle. Ile czasu minęło od chwili gdy widziałem je po raz ostatni? Prawie pół roku. Podniosłem się, zbliżyłem się do ustawicznie palącego się w grocie ogniska. Usiadłem przy nim i tempo wpatrywałem się jego płomienie. Ich hipnotyczny blask nie koił mojego bólu, wręcz przeciwnie, nasilał go. Mimo to nie odrywałem od niego oczu. W głowie wciąż wirowały pytania. Dlaczego to spotkało właśnie mnie? Po co Larwalowi Kiara, zakładając oczywiście, że ten przeklęty wampir maczał w tym swoje brudne paluchy, dlaczego Marion zginęła i o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi? – zmieniłem pozycje, siedziałem teraz ze skrzyżowanymi nogami. Moje rozszerzone źrenice chłonęły blask ognia. Serce kołatało się w piersi. Przez chwilę zdawało mi się, że jestem tu zupełnie sam, ale cichy szelest wyprowadził mnie z błędu. Odwróciłem się. Carla szukała czegoś w swoim plecaku. Wreszcie wyciągnęła z niego ołówek i malutki notatnik. Przysiadła pod ścianą uginając nogi w kolanach i po chwili namysły zaczęła coś pisać. Włosy opadły jej na twarz zasłaniając ją częściowo. Nie poprawiała ich. Podobnie jak ja , tak i ona była zbyt pochłonięta własnymi problemami. Skończyła pisać, odłożyła notatnik, który jak się domyślałem był jej pamiętnikiem, wbiła wzrok w sufit. Przez jakiś czas bez większego zainteresowania patrzyła na zwisające z niego stalaktyty. Po jakimś czasie zamrugała powiekami. Jej niebieskie oczy śliny od łez. Nie wycierała ich. Po mimo swoich własnych zmartwień stanąłem przed nią i położyłem dłoń na jej ramieniu.
-Nie martw się, jakoś się to wszystko ułoży.
Uśmiechnęła się smutno.
-Jeszcze nigdy tak nie było, aby jakoś nie było – powiedział bez wyrazu.



***


W korytarzu rozległy się kroki. Dziewczyna natychmiast schowała pamiętnik do plecaka. Chwile później do pomieszczenia weszła Wiera. Wyglądała na zdenerwowaną. Dłonie zaciskała mocno na swoim amulecie. Lewy rękaw jej sukni był rozerwany i przesiąknięty krwią. Władczyni bez słowa podeszła do ogniska. Zdjęła medalion z szyi i włożyła go do ognia. Carla odwróciła wzrok. Ja zaszedłem władczynię od tyłu
-Co się stało? – spytałem tuż nad jej uchem.
-Ech – gołymi rękami wyjęła amulet z ognia i przyłożyła go do rany. – Dałyśmy się podejść jak dzieci – mruknęła tłumiąc złość, - jak mogłyśmy uwierzyć, że ten zwiad będzie aż tak prosty. – Wpadłbyś my w pułapkę, to robi się coraz trudniejsze...
-Gdzie moja mistrzyni? – Carla gwałtownie zlazła się przy nas – Co z nią?
-Żyje – powiedziała bezbarwnie Wiera – Spokojnie.
-Co się właściwie stało? – spytałem wracając na swoje posłanie.
Wiera zdjęła medalion z rany. Powolnym ruchem założyła go z powrotem na szyje.
-Obstawili las – powiedziała cicho. – Musieli się dowiedzieć o naszych planach. Mysz się nie przeciśnie.
-To znaczy? – drążyłem temat.
-To znaczy, że bawimy się w podchody, albo, że... nie to raczej nie możliwe...
-Że mamy kreta?
Kiwnęła głową.
-To zupełnie bez sensu. – machnęła ręką,- to się kupy nie trzyma.
Wydało mi się, że Carla drgnęła lekko na słowo „kret” skojarzenie nasunęło się samo, chodź już sekundę później zdało mi się najbardziej niedorzecznym pomysłem na jaki wpadłem. Tym czasem Wiera ciągnęła dalej. W miarę opowieści uspokajała się.



****


W zaroślach, na skraju lasu dwie kobiece sylwetki leżały nieruchomo z twarzami niemalże przyziemi. Jedna z nich, młodo wyglądająca dziewczyna o długich rudych włosach przeplatanych jasnymi pasmami nieznacznie wychyliła się z kryjówki. Kilkanaście metrów przednią rysował się strzelisty zamek o czterech wieżach, bez chorągiewki. Wyszła z krzaków i osłoniwszy oczy ręka, aby nie radziło ich słońce zamarła bez ruchu, jakby czegoś wypatrywała. W reszcie poruszyła się. Kiwnęła na swoją towarzyszkę. Blondynka stanęła obok niej.
-Dobra, tak ja żeśmy się umawiały, spotkamy się tu za kwadrans. Tyle czasu wystarczy, alby odebrać raport. Osłaniaj mnie. Te wyprawy robią się coraz trudniejsze – powiedziała Ivetta, poczym puściła się biegiem przez łąkę. Wiera oparła się o drzewo, na wszelki wypadek zacisnęła w dłoni swój amulet. Wtedy nie wiedziała, jak bardzo on jej się za chwilę przyda. Okolica zdawała się spokojna, wręcz pusta. Władczyni zmrużyła oczy. Spokój, który początkowo odrobinę ją martwił, w końcu udzielił się również niej. Porzuciła obawy i spokojnie wpatrywała się w oddalającą się sylwetkę jej towarzyszki.



***


W pierwszej chwili usłyszała tylko delikatny szelest liści tuż za swoimi plecami. Spojrzała w tamtą stronę, ale nic nie zauważyła. Przekonana, że się przesłyszała wróciła do obserwacji łąki przed zamkiem. Szelest powtórzył się. Wiera nie reagowała. To był jej błąd. Chwilę potem ostrze małego, myśliwskiego noża wpiło się w jej ramie. Czerwona struga krwi popłynęła na ziemię. Władczyni zdusiła krzyk. Odwróciła się w stronę napastnika. Trzymany przez nią medalion zaiskrzył słabą kontrolną ducha. Napastnik, jasnowłosy chłopak w czarnym stroju zdawał się nie zważać na to. Wiera uniosła dłoń z medalionem. Otaczająca go blada poświata wzmocniła się.
-Demon Strzelca!
Światło otaczające medalion uformowało się w postać człowieka z łukiem. Miał on na sobie stary skórzany kaftan.
-Strzała Artemidy! – krzyknęła szamanka. Demon napiął łuk. W powietrzu świsnęła samotna strzała, która wbiła się w serce napastnika. Upadł na wznak. Wiera zakręciła amuletem, puściła się biegiem w kierunku Ivetty, którą otaczała grupa kilku wampirów. Zefir odbierał właśnie ataki dwójki z nich. Zefira kotłowała się uścisku z jakimś białowłosą dziewczyną w czarnej krótkiej sukience bez pleców. Jasnowłosa władczyni wezwała kilka swoich demonów. Upiorne stworzenia włączyły się do walki. Ich koło zostało przerwane. Ivetta natychmiast zlazła się poza jego obrębem. W jej oczach malowała się wściekłość. Klasnęła w dłonie Zefir zatoczył koło nad je głową, poczym zaczął pikować wprost na czarnowłosego wampira, z który właśnie podnosił się ziemi na której zlazł się po natarciu pięciu demonów. Cios Rajskiego ptaka z powrotem powalił go na ziemię.
-Szybko! – Wiera zacisnęła dłoń na nadgarstku Ivetty, - Nic z tego nie przejdziemy, musimy wracać!
-Nie – Ruda wyszarpała dłoń - Idę dalej, ty wracaj! – I teleportowała się stamtąd. Chciała tego uniknąć, ale teraz był to jedyny sposób, na dostanie się do zamku, a przynajmniej na dostanie się w podliże zamku.



****


-I wtedy wróciłaś? – zapytałam aby przerwać milczenie, które nastało jak tylko władczyni skończyła swoją krótką opowieść.
-Tak. - Wbiła wzrok w ogień.
Zrobiłem to samo. Carla znów pisała coś w pamiętniku.



*****


-Carla.... – odezwał się jakiś słaby głos u wylotu skalnego korytarza stała Ivetta. Jej długie włosy były zmierzwione, na twarzy widniała nie ładna, dość duża rana. Władczyni opierała się o skałę. Chwiała się na nogach. Niebieskooka podeszła do niej. Pomogła jej usiąść pod ścianą jaskini. Ivetta dotknęła dłonią czoła, tak jakby bolała ją głowa. Carla przyklękła obok.
-Dziękuje – Ivetta uśmiechnęła się do uczennicy, a ta kiwnęła głową.
-Masz to? – Wiera stanęła nad obiema szamankami.
-Oczywiście – podała jej zwiniętą karteczkę. Blondynka natychmiast ją rozwinęła
-Zaczął drugą fazę szkolenia – szepnęła –Widziałaś to? – zwróciła się ponownie do Ivetty
-Widziałam – podniosła na nią wzrok. – W przelocie jego oficerowie nie wyglądali za zachwyconych...
-Świetnie, a Luna i Salome?
-Podejdą do szkolenia, żeby nie zbudzić podejrzeń.... Oby im nie zaszkodziło...
Niebieskooka schowała notatnik do plecaka.



*****


Cisza, słychać tylko równe oddechy śpiących dziewczyn, nawet Carla usnęła tej nocy bez większych problemów, być może za sprawą jakiegoś środka nasennego. Najprawdopodobniej tych pastylek, które wszystkie trzy zażyły pod czas kolacji. Rozumiałem to, miały ciężki dzień. Musiały odpocząć. Mi też by się to przydało, ale nie mogłem się zdobyć na coś podobnego. Nie chciałem spać. Wystarczyły mi koszmary, które przeżywałem na jawie. Z każdym dniem, z każdą godziną , z każdą minutą coraz bardziej martwiłem się co córkę. Czy gdy znowu ja ujrzę będzie tak jak ją zapamiętałem? Tak beztroska i niewinna? Ile jeszcze to potrwa, a co z Tamao?
-Spokojnie – usłyszałem melodyjny głos – prze de mną stała czarnowłosa dziewczyna z dwoma krukami na ramieniu, spowita jakby świetlistą aureolą. Natychmiast wygrzebałem się ze śpiwora. Stanąłem przed nią i opuściłem głowę.
-Nikt nigdy nie dostaje ciężaru, który jest ponad jego siły. – powiedziała kładąc mi rękę na głowie. – Nigdy, pamiętaj o tym. – Jej głos dochodził jakby z oddali. Gdy uniosłem głowę bogini już nie było. Położyłem się. Po chwili krótkiej i niezbyt zaciętej walki z samym sobą ogarnął mnie sen. Spałem spokojnie aż do rana.



***


Obudził mnie dziwny dźwięk, jakby coś uderzyło o skałę, a zaraz potem wydało stłumiony okrzyk. Wiera podparła się na łokciu, uniosła głowę. Ivetta nawet się nie poruszyła, a Carla natychmiast zerwała się na równe nogi. Obok ogniska, pod przeciwległą ścianą stał jasnowłosy chłopak, ogień rzucał na jego postać świetliste refleksy. Kilka metrów dalej leżał młody szatyn w ciemnej kurtce i zielonych spodniach, a obok niego klęczał czerwonowłosy chłopak.
-Sergiej...- Carla nie pewnie zbliżyła się do jasnowłosego. Odwrócił się.
-Witaj – uśmiechnął się – tęskniłaś?
-Co za pytanie – Oburzyła się.
-Już dobrze – przyciągnął ją do siebie nie zwracając uwagi na kogokolwiek.
Minąłem ich. Przykucnąłem obok przyprowadzonych przez niego szamanów. Szatyn uśmiechnął się.
-Mówił, że tu jesteś, a ja nie chciałem wierzyć – szepnął.
-Yoh, czy ty wiesz co się stało? – zapytałem
-Z twoją rodziną?
Kiwnąłem głową.
-Słyszałem... przykro mi.
-Nie, nie trzeba. Co z Anna i Hane?
-Ech – pomasował sobie głowę. – Z nimi wszystko dobrze, gorzej z Renem...
-Co mu jest?
-Jest w zakładzie św. Anastazji....
-Co w wariatkowie? – zdziwiłem się.
-Nie inaczej....
-Mistrzu – usłyszałem głos czerwonowłosego. Odwróciłem się w jego stronę. Ta twarz, te aksamitne oczy.
-Tsunade, a ty co tu robisz warknąłem na niego.
Chłopak zwiesił głowę.
-Chce pomóc – oparł tak cicho, że ledwo go usłyszałem.
-Nic tu po tobie! – Jego obecność tutaj rozłościła mnie, do tego stopnia, że nie byłem stanie docenić jego intencji. Złapałem do za nadgarstek, przyparłem do ściany.
-To nie miejsce dla ciebie!
Widziałem strach w jego oczach, widziałem kropelki potu na jego czole. Tsunade starła się uniknąć mojego spojrzenia, ale ja nie pozwoliłem mu na to. O nie. Zmusiłem chłopca, aby patrzył mi prosto w oczy.
-Czyj to był pomysł? – wakrnołem nie zwracając całkiem uwagi na brata, który robił wszystko, żeby odciągnąć mnie do ucznia.
-No dalej?! Kto to wymyślił?
-J-ja – wyjąkał Tsunade zdławionym głosem. To był mój pomysł.
Patrzyłem mu w oczy. Nachalnie czytałem w myślach, nie kłamał.
-Ale czemu? Co ci strzeliło do głowy? – Moja złość częściowo mijała – Dlaczego?
-Przecież nie mogłem być obojętny...

Rozluźniłem chwyt. Tsunade uciekł w kąt jaskini. Yoh stanął obok mnie

-Byłeś dla niego za ostry - szepnął
-Nie wydaje mi się. – opowiedziałem równie cicho. – Wręcz przeciwnie, powinienem złoić mu skórę. – dodałem patrząc w stronę ucznia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o anime Shaman King Strona Główna -> Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 3 z 6

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin