Alternatywna historia Hao 2....
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o anime Shaman King Strona Główna -> Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Nie 18:30, 01 Paź 2006    Temat postu:

Bjedny Ren... no, ale zawsze balansował na krawędzi szaleństwa Wink
Co do końcówki - ja rozumiem reakcję Hao na zjawienie się Tsunade, ale jednak był dla niego deczko za ostry... no i mam jakieś takie niejasne przeczucie, że Tsunade zrobi sobie kuku i Haoś będzie się o to obwiniał... ale to tylko takie moje przypuszczenie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Nie 18:34, 01 Paź 2006    Temat postu:

U Daryś co ty jasnowidzem jesteś czy ta historia jest aż tak przewidywalna?

bo coś będzie no może nie kuku, ale jednak coś będzie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Nie 18:39, 01 Paź 2006    Temat postu:

Zgadłam? O...
A ja tak po prostu zgaduję, znając trochę Twój styl i inne literki spod Twojej ręki...
Ale do tego, kto jest ewentualnym kretem w żaden sposób nie umiem dojść... co już pomyślę, że dana postać jest tym kretem, to pojawia się jakieś 'alibi' i nie daje mi to spokoju =='


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Pon 11:18, 02 Paź 2006    Temat postu:

No coż, tajemiecza odpowiedź, o co ci chodzi z tym moim stylen i innymi jak to nazywasz"literkami"?


Part 14

Uczeń i mistrz....

Blask ognia odbijał się od ścian jaskini, barwiąc je na czerwono. W ciszy słuchać było tylko trzeszczenie palących się gałązek. Było późno, a mi zdawało się, że jestem zupełnie sam, chodź nie była to prawda. Przyjrzałem się twarzy śpiącego chłopca. Wydawała się taka spokojna. Tsumade wtulił się w poduszkę. Uśmiechał się przez sen. Dobrze, że chociaż on ma miłe sny. Ogień rzucał odblaski na jego postać. Odwróciłem się w stronę ogniska. Dawno nie byłem sam. Ostatni raz całkowitej fizycznej samotności zaznałem w celach Larwala, jakiś miesiąc temu. Od tego czasu nie poczyniliśmy prawie żadnych postępów, w ciąż kwilimy w miejscu, a misja powierzona mi przez księcia światła stawała się coraz bardziej dokuczliwa. Wiedziałem co mam robić. Zdawałem sobie doskonale sprawę z tego co należało zrobić. Niestety, miałem związane ręce. Mimo dobrej woli nie mogłem, przynajmniej na radzie wypełniać powierzonych mi zadań. Zamek odbierał szamanom ich moce, a bez nich nie byłem nikim. Przynajmniej wobec Larwala i jego armii. Wsparłem policzek na dłoni. Szukałem w płomieniach odpowiedzi. One jedynie budziły we mnie takie odczucia jak dawniej. Długo nie mrugałem powiekami, ale oczy mnie nie piekły. Raz po raz wzdychałem ciężko. Gdym tak miał przy sobie Kiarę, gdym mógł ją zobaczyć, chodź przez chwilę, albo przynajmniej gdym wiedział, czy ona żyje. Wiele bym za to dał. Z oddaniem życia włącznie. Stan odrętwienia i beznadziei dokuczał mi coraz bardziej. Nie miałem sił aby z tym walczyć. Wszystko tonęło we mgle. Mój umysł nie funkcjonował normalnie. Im uporczywiej zaglądałem w przyszłość, tym roztaczała cię prze de mną coraz większa ciemność. Dlaczego nie mogłem zaznać chodź odrobiny spokoju? Czemu to wszystko tak się na mnie uwzięło? Zdrętwiały mi mięśnie. Od wielu godzin trwałem nieruchomo obok ogniska. Poruszałem się, zmieniłem pozycje. Odwróciłem głowę w stronę śpiących. Oprócz mnie i Tsunade w jaskini był jeszcze Yoh, Sergiej i Carla. Cała czwórka spała już od dawna. A przynajmniej tak mi się zdawało. Władczyń nie było. Od kilku dni pochłaniało je szukanie innego dojścia do zamku. Niestety, nikomu nie zwierzały się z efektów swojej pracy. Kiedy o nie pytałem mówiły, że dowiem się w swoim czasie. Nie dziwiło mnie to. Wiera traktowała wszystkich z góry. Nikomu już nie ufała do końca, jeśli w ogóle ufała kiedykolwiek. Wszelkie pytania zbywała półsłówkami, podobnie jak Ivetta, która ostatnimi czasy wydawała się być okropnie spięta i podenerwowana. Oczywiście jej gorszy niż do tej pory nastrój, najbardziej odbił się na Carli. Dziewczyna starała się schodzić jej z oczy, być jeszcze bardziej niewidzialna niż zwykle. Nie zawsze jej się to udawało. Ivetta przez cały czas miała ją na oku. W ciągu ostatniego tygodnia często dochodziło między nimi do szarpaniny. Chodź nie jest to dobre słowo, bo Carla się nie broniła, nawet jednym słowem. Jej postawa przypominała mi nieco zachowanie moich własnych uczniów, tych z czasów turnieju, oraz Tsunade. Ciągle byłem na niego zły. Co zrobię, jak coś mu się stanie? W końcu odpowiadam za niego, a on jest taki niedoświadczony. Nie ma pojęcia co to prawdziwa walka. Nigdy nie musiał walczyć w obronie własnego życia, a teraz czekało go coś znacznie poważniejszego. Nie rozmawiałem z nim. Nie chciałem go straszyć, nie miałem zamiaru patrzyć na to jak kuli się pod moim spojrzeniem, obserwować jego reakcji na swoje słowa, które na pewno nie byłyby miłe. Nie umiałem, przynajmniej na radzie traktować go jak równego sobie. Dla mnie ciągle był tylko uczniem. Kimś, kogo w żadnym radzie nie powinno tu być. Oparłem się o ścianę. Myśli dokuczały mi okropnie. W ciąż nie mogłem i nie chciałem spać. Tylko nad ranem zapadałem w płytki sen. Bez żadnych snów. Przynajmniej koszmary mnie opuściły, oczywiście jeśli nie liczyć tego, który przeżywałem na jawie. Opuściłem nisko głowę. Włożyłem ją między kolana. Bolało mnie serce. Nie był to ból fizyczny. Po prostu dosłownie umierałem z obawy o córkę i strachu o Tsunade. Co prawda chłopak posiadał niezwykły talent, był niezwykle ambitny, ale sam talent i ambicje to za mało. W takich walkach niezbędne jest doświadczenie, którego on nie posiadał. Położyłem się na brzuchu. W kurzy pokrywającym dno jaskini wyrysowałem palcem okrąg, poczym wpisałem w niego pięcioramienną gwiazdę. Jak Tsunade radził sobie z gwiazdą jedności? Nie zwierzał mi się ze swoich postępów. Kiedy jednak o tym myślałem byłem zły na samego siebie. Po co zgodziłem się uczyć go mocy żywiołów? To chyba nie był zbyt dobry pomysł zwarzywszy na jego bezpieczeństwo. Nie raz zdarzało się, że żywioły zwracały się przeciw szamanom. Nie raz nie dwa kończyło się tragicznie. Wielu naprawdę silnych i zdolnych szamanów straciło życie pod czas podobnych prób. Tylko czemu nie pomyślałem o tym wcześniej? Może dlatego, że Tsunade należał do ludzi, którym trudno odmówić? Nieudawaną, prawdziwie szczerą pokorą potrafił wiele zyskać, przynajmniej w moich oczach. Przekreśliłem rysunek ręką. Zacisnąłem pieści. Czemu byłem aż tak głupi?
-Nie śpisz? – Usłyszałem głos Yoh. Brat stał tuż obok.
-Nie mogę – odpowiedziałem zwracając się w jego stronę. Znów usiadłem oparty o ścianę. Mój bliźniak zrobił to samo.
-Znowu?
-To trwa cały czas – oparłem obojętnie. –To wszystko jest jak zły sen. Nie potrzebuje wiec śnić.
-Każdy potrzebuje. – uśmiechnął się ale nie był to naturalny uśmiech.
-Mi już wszystko jedno. – pokręciłem głową. – Mi już naprawdę wszystko jedno. Chce tylko odzyskać Kiarę, to dużo? Czemu nawet tego nie mogę mieć? Czemu to wszystko jest takie trudne?
Ukryłem twarz w dłoniach. Ciągle czując na sobie wzrok brata.
-Ty płaczesz? – zapytał cicho tuż nad moim uchem
-Tylko to mi zostało.
-Ren też tak myślał. Nie wiedział, gdzie ma szukać córki i siostry. Szybko stało się to jego obsesją. Nie potrafił myśleć o niczym innym...
-Dziwisz mu się? - Uniosłem głowę – bo ja nie...
-Ja też, ale to go zgubiło. Zaczął dziwnie się zachowywać, wymykał się w nocy. Dużo mówił o wampirach. Oczywiście nikt mu nie wierzył. Pewnego dnia, podczas jednego z takich wypadów pomylił się i wziął jakiegoś miejscowego biznesmena za wampira. Zresztą nie ma co mu się dziwić. Ów właśnie wracał z żoną z jakiegoś charytatywnego balu przebierańców. Ponieważ pod czas imprezy przecenił swoje możliwości, źle się poczuł. Wysiadł z samochodu i postanowił się przewietrzyć. Ponieważ miał na sobie kostium hrabiego Drakuli, Ren zaatakował go i zabił. Myślał, że nikt tego nie widział, ale mylił się. Widziała to żona i szofer ofiary, Chūntiān Warg, już pod czas pierwszego przesłuchania opowiedziała wszystko dokładnie. Jak się okazało ofiarą Rena był Shítou Warg. Szanowany przedsiębiorca z Pekinu. Ren odmówił przyznanie się do winy. Zlazł adwokata, ale w między czasie doszły do głosu inne fakty. Shuǐ chcąc mu pomóc, zeznała, że od jakiegoś czasu dziwnie się zachowuję. Poszło łatwo i szybko. Przebadał go jakiś konował. Nie wykluczam, że ktoś z rodu Tao go przekupił. Woleli zamknąć go w zakładzie, niż czekać na to, żeby ktoś wpakował mu kulkę w tył głowy. Tak właśnie wyglądają egzekucje w Chińskich więzieniach.
-Myślisz, że by go skazali? – spytałem niepewnie.
-Gdyby nie uznali go za wariata, to wyrok byłby przesądzony, a tak istnieje nadzieja.
-Skąd to wiesz? – zapytałem
-Shuǐ wszystko dokładnie mi opisała. W ostatnim liście, który to mnie dotarł prosiła mnie, żebym przyjechał. Ona ledwo daje sobie z tym wszystkim radę. Martwię się, że jak tak dalej pójdzie, to i ją zamkną. A co do Rena to pochłania on takie ilości środków psychotropowych, że nawet jeśli jeszcze nie jest wariatem, to nie długo się nim stanie. I proszę do czego może doprowadzić zwykła pomyłka, rozpacz i niedowiarstwo? To wybuchowa mieszanka. – Westchnął cicho – Szkoda mi go. Shuǐ też. Nie spodziewała się, wychodząc za niego do czego może dojść. Nawet tego nie podejrzewała.
-Shuǐ, znaczy woda. Jeśli jest taka jak jej imię to wytrzyma. A wiem, że jest. Pamiętam ją dobrze.
-Widziałeś ją raz w życiu...- wtrącił Yoh.
-Ale znam się na ludziach. – Teraz to ja się uśmiechnąłem. - Ślicznie wyglądała w sukni ślubnej. Pamiętam jak biel kontrastowała z czernią jej włosów...
-Hao?
-Tak? Chyba nie zabronisz mi mówić prawdy. A prawda jest taka, że Ren ma dobry gust.
-Żartujesz?
-Dziwi mnie, że tego nie robisz – zaśmiałem się, ale już po chwili ponownie ogarnęła mnie melancholia.
-Tak właściwie to sam już nie wiem.
-co nie wiesz?
-Nie jestem co robić. Może masz racje. Powinienem się od tego oderwać na chwile. Przecież oderwać się, to nie znaczy zapomnieć, prawda? – Ponownie przeniosłem na niego wzrok.
-Tak. To nie znaczy zapomnieć. – dotknął mojej ręki. – Prześpij się. – poradził, poczym wrócił na swoje posłanie.
Skorzystałem z jego rady. Położyłem się, starając się przy tym nie myśleć już o niczym.



****


Tsunade powoli przystawił kubek do ust. Podczas całego śniadania siedział z dala od de mnie i jak tylko mógł unikał moich spojrzeń. Zwykł wbijać wzrok w posadzkę lub ścianę. Ja zaś nie spuszczałem z niego oka. I chociaż ciągle się na niego gniewałem, zdecydował się wreszcie z nim porozmawiać, a może nawet przeprowadzić jakiś mały trening? Chłopak odstawił kubek. Przywołałem go. Zbliżył się powoli i stanął prze de mną w odległości sporego kroku. Spojrzałem mu w oczy, tak samo przenikliwie, jak w dniu w którym tu przybył. Nie odwrócił głowy. Wytrzymał to. Kazałem mu usiąść. Wykonał polecenie.
-Dlaczego tu jesteś? – spytałem siląc się, żeby mój ton nie zabrzmiał zbyt ostro. Może dlatego był taki zimny.
-Chce pomóc. – powiedział z prostotą.
-Nie masz doświadczenia. To może być dla ciebie niebezpieczne. – Mówiłem ciągle tym samym, zimnym tonem.
-Wiem. Ale Chciałbym bardzo bym chciał spróbować.
-To nie najlepszy sposób na test...
Spuścił głowę.
-Wiem. Ale jeśli przy okazji mógłbym zrobić coś pożytecznego. Bo właściwie pojedyncze życie nie jest aż tak ważne, gdy chodzi o dobro ogółu.
-Teraz mówisz jak X-laws – wpadłem mu w słowo – Jak sekta. – ciągle udawałem obojętnego.
-Wiem. Opowiadałeś o nich mistrzu. Ale myślę, że w tym akurat mieli racje. Jednostka wcale nie jest najważniejsza. Jej szczęście, nawet życie. – Wyprostował się – Myślę, że teraz jest dobra chwila, żeby się sprawdzić.
-Nie wydaje mi się.
-Ale mnie się wydaje mistrzu. – powiedział pewnym głosem.
Zacisnąłem swoją dłoń na jego nadgarstku. Mocno, żeby poczuł ból. Wykrzywił lekko twarz, ale nie stęknął. Puściłem go, a on rozmasował sobie przegub. Podniosłem się i stanąłem nad nim.
-Chodź. – Wyciągnąłem dłoń. Mój ton zmienił się w jednej chwili. Nie był już zimny, teraz wypełniała go troska. Podał mi rękę. Wyszliśmy z jaskini.



****


Stare, połamane gałązki, suche liście trzeszczały pod naszymi stopami. Wszystko było wilgotne, w nocy musiał padać deszcz. Wkrótce zobaczyliśmy przed sobą nie wielką polanę, po środku której znajdował się mały staw. Zatrzymaliśmy się na jego brzegu.
-Wejdź do wody – Poleciłem
Tsunade podwinął nogawki dżinsów. Poczym powoli wszedł do stawu. Wiec ufał mi. Kiedy był już po kolana w wodzie, nakazałem mu, by się zatrzymał. Obrócił się w miejscu. Zwrócił się twarzą do mnie.
Uśmiechnąłem się, ale on tego nie widział. Tu zawsze panował półmrok. Tak, że widzieliśmy jedynie swoje sylwetki. Skrzyżowałem ręce na piersiach. Przymknąłem oczy.
-Unieś dłoń. – ciągnąłem dalej.
Wykonał polecenie.
-Teraz opuść.
I znów nic nie powiedział. Tylko wykonał polecenie.
Zrobiłem krok w jego stronę. Nie woda była zimna, ale mi to nie przeszkadzało.
-Odwróć się.
Uśmiechnął się. Stałem tak blisko, że dostrzegłem to.
-No szybciej. – ponagliłem.
Odwrócił się.
-Rozstaw ręce i zamknij oczy.
Kiedy wykonał polecenie. Złapałem jego za dłonie. Po prowadziłem jego ramiona tak, żeby wykonały układ skomplikowanych gestów. Woda zaczęła falować wokół nas. Po chwili nie była już zimna lecz letnia. Fale stawały się coraz większe. Jakby to było morze, nie staw. Puściłem jego ręce i wróciłem na brzeg. Fale zawirowały, uformowały się w coś na kształt kuli. Która już chwile potem pękła. Fale uspokoiły się. Tsunade upuścił ręce. I w tym samym momencie zachwiał się i upadł na kolana. Podbiegłem do niego. Podpierał się rękami, ciężko dyszał.
-W porządku? – spytałem.
-Tak. Tylko w głowie mi się zakręciło. – Pomogłem mu wstać. – Pora wracać.
Kiwnął głową.



******



Kiedy wróciliśmy do jaskini, okazało się, że nikogo tam nie ma. Tsunade usiadł na swoim posłaniu i oparł się o ścianę.
Przykucnąłem przy nim.
-Boli cię głowa? – zapytałem. Chciał zaprzeczyć, ale uprzedziłem go:
-Nie kłam.
Kiwnął głową.
-Połóż się i spróbuj zasnąć. To minie. To było meczące ćwiczenie.
Położył się i okrył śpiworem. Zamknął oczy. Po paru minutach oddech chłopca wyrównał się. Podszedłem do ognia i usiadłem przed nim ze skrzyżowanymi nogami. Jego blask uspokajał mnie.



****

Carla pisała coś w pamiętniku. Ivetta przyglądała się jej z pod zmuszonych powiek. Wiera bawiła się medalionem siedząc przy ognisku. Siedzący obok siostry Sergiej ostrzył swoją szablę. Yoh w kacie jaskini rozmawiał o czymś z Amidamaru. Samuraj nie wyglądał za zadowolonego.
Tsunade rysował coś patykiem na posadzce jaskini, a ja w ciąż wpatrywałem się w ogień.
Chociaż nie do końca uspokajał on moje myśli. Ustawicznie martwiłem się o Kiarę. Jej obraz wciąż powracał. Ciągle widziałem ją jako roześmianą, wesołą dziewczynkę. Nigdy inaczej. I teraz bałem się tego, że może cierpi, że być może ktoś właśnie teraz ją krzywdzi.



****


-Wiecie jaki dziś dzień, czy raczej noc? – Spytała Wiera wciąż obracając amulet w palcach.
Nikt się nie odezwał, tylko Sergiej poruszył się niespokojnie.
-Nie – powiedział odkładając broń. – Proszę nie rób tego. – zaprotestował dotykając jej dłoni. – Jesteś jeszcze za słaba.
-Jeśli tego nie zrobię nigdy nie będę silniejsza – powiedziała w zadumie. – Ale nie martw się, poradzę sobie. – Wstała
-Wiera! - Sergiej zacisnął pięści.
-Nic mi nie będzie. Znam okolice. Nie ma lepszej nocy do polowania na demony. – puściła oko do brata. – Nic mi nie będzie.
-Przecież ledwo dajesz sobie radę z tymi które masz...
-Na radzie braciszku. Jeśli mi się uda odzyskam pełną kontrolę.
Ivetta przeniosła spojrzenie z Carli na Wierę.
-Idziesz dzisiaj? – zapytała obojętnym tonem
-Tak.
-Sama? Ty chyba oszalałaś. Znasz te okolice zgoda. Kiedyś to były włości twojego wuja, ale pamiętaj, że ziemie pod zamkiem nigdy nie należały do ciebie.
-Wiem to zawsze była ziemia Sagoriów. No prawie zawsze. – uśmiechnęła się. – Swoją drogą tylko oni mogli postawić zamek w miejscu, gdzie tajga łączy się z tundrą. Oni zawsze mieli dziwny sentyment to Syberii. Dziwni jacyś. Tu przecież słano ludzi na powolną śmierć. –Westchnęła.
-Obchodzą cię takie rzeczy? – Ivetta wciąż mierzyła ją wzrokiem.
-Po prostu zawsze mnie to dziwiło.. – Odparła Wiera i ruszyła w stronę wyjścia. Nikt jej już nie zatrzymywał.



*****


Coś szarpnęło mną do środka. Serce zabiło dziesięć razy mocniej. Poczułem nieznośny ból głowy. Osunąłem się na ziemię. W jednej chwili pociemniało mi przed oczami. Pod powiekami latały czerwone plamy, a wszystkie głosy zlewały się jedno. Ktoś, nie widziałem kto dotknął mojego czoła.
-Mistrzu.
Tsunade. Otworzyłem oczy i napotkałem jego twarz. Podciągnąłem się do pozycji siedzącej.
-Co ci się stało? – spytał chłopak.
-Tu nie chodzi o mnie. – powiedziałem cicho i poczułem jak łzy napływają mi do oczu. Walczyłem z nimi krótką chwile. Prawie udało mi się opanować, tylko parę kropel po płynęło po moich policzkach. Przez dosłownie ułamek sekundy odczułem cierpienie Kiary, a przynajmniej tak mi się wydawało. Potem kontakt się urwał.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Nie 21:36, 08 Paź 2006    Temat postu:

Ive-Hao napisał:
No coż, tajemiecza odpowiedź, o co ci chodzi z tym moim stylen i innymi jak to nazywasz"literkami"?

Tu chodzi o zwykłą dedukcję połączoną ze zgadywanką. Każdy, kto dużo pisze, ma pewien ulubiony styl, pewne charakterystyczne zwroty akcji i inne takie. Znając to, co do tej pory napisałaś, a więc też Twój styl, skłonność do pewnych wątków, a także wiele innych czynników, jak chociażby charakter Hao w tym ficku, po prostu zgadłam. I wcale nie było to oczywiste - to było tylko przeczucie. Zresztą te zasady zgadywania dotyczą każdego, kto dużo pisze ^^' Dobra, koniec tłumaczeń, bo sama się zasupłałam xD' (jednak to, że jeszcze do niedawna interesowałam się psychologią źle na mnie wpłynęło - zaczęłam rozbierać ficki na czynniki pierwsze xD')

A część... albo dawno nie czytałam Twoich literek, albo do pierwszych gwiazdek jest więcej błędów (głównie literówek) niż zwykle... dobra, ale o tym zapomnijmy.
Jak zwykle dużo przemyśleń Haosia - to lubię ^^'
Fajnie wymyśliłaś to ćwiczenie, które Haoś przeprowadził z Tsunade... wiesz, że podsunęłaś mi pomysł? (tylko jeszcze nie wiem, do którego ficka, ale pomysł mam xD' Mam nadzieję, że zgodzisz się, żeby w jednym z moich ficków wystąpił trochu podobny opis ćwiczenia? Chodzi mi tu o sposób, w jaki Hao to przeprowadził)
No i końcówka... wiesz co? Wiesz, co?! Jak tak możesz! Po prostu znęcasz się nad Hao i nad Kiarą i nad... no, nad wieloma postaciami... no, ale gdyby nie to, to fick nie miałby takiej atmosferki, więc znęcaj się dalej, a ja się będę dalej oburzać, że się znęcasz xD'
No i zgrabnie wymyśliłaś powód, dla którego Ren trafił do głupiejowa... to było coś w jego stylu - zwłaszcza w stanie, w którym się znajdował...
Next part pliss ^^'


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Pon 17:34, 09 Paź 2006    Temat postu:

Daryśka napisał:


wiesz, że podsunęłaś mi pomysł? (tylko jeszcze nie wiem, do którego ficka, ale pomysł mam xD' Mam nadzieję, że zgodzisz się, żeby w jednym z moich ficków wystąpił trochu podobny opis ćwiczenia? Chodzi mi tu o sposób, w jaki Hao to przeprowadził)


Jasne, że się zgarzam, chociażby dlatego, że jada mnie ciekawość, co ty tam wymyśliłaś Laughing uwielbiam te twoje Ficki...

Co do literówek, prosze...wybacz, ale jakoś tak nigdy nie mogę wszytkiego dopatrzeć (ślepota jedna)

I masz racje troszkę się nad nimi znecam...ech... dlatego z góry wybacz mi pierwszy akapit Crying or Very sad

*********************************************************
*********************************************************
*********************************************************
*********************************************************
*********************************************************

Part 15

Północ, południe



Białowłosy wampir cisnął małą, może pięcioletnią dziewczynkę, na wielki płaski kamień, podobny nieco do stołu. Dziecko wydało z siebie zduszony jęk. Tylko na to było ją stać w obliczy nie ludzkiego wręcz bólu, który przeszywał całe jej ciało. Spod zaciśniętych powiek wypływały obfite łzy, których przyczyną był nie tylko ból fizyczny. Dziewczynka bała się jak nigdy w życiu, a jej małe serce wypełniała tęsknota za domem i rodzicami.
-Zaczynamy – Szare oczy wampira rozbłysły, gdy wydawał to polecenie. Mała zaczęła krztusić się własnym płaczem. Jakaś kobieta pochyliła się nad nią i delikatnie starła łzy z twarzy dziecka. Przyłożyła jej palec do ust.
-Cichutko. – powiedziała szeptem.
Mała zamrugała powiekami. Kobieta, czy raczej wampirzyca uśmiechnęła się nieznacznie zakładając z ucho nieposłuszny kosmyk fioletowych włosów. Westchnęła cicho. Poczym wyprostowała się i zwróciła w stronę swoje zwierzchnika.
-Kapitanie – odezwała się patrząc mu w oczy – To jeszcze dziecko. Proszę, niech pan uważa. To może ją zabić.
-Jeśli nie jest w stanie wytrzymać, to znaczy, że nie jest nam potrzebna. – Głos kapitana przesiąknięty był sarkazmem. Salome spuściła głowę. Już wiedziała, że nic nie wskóra. Powoli podeszła do zdrętwiałej ze strachu dziewczynki. Chwyciła ją za nadgarstki i rozkrzyżowała ręce dziecka. Mała krzyknęła przeciągle, wkładając w ten krzyk całą silę, jaka jej jeszcze została. Chwilę potem na przegubach jej małych rączek zacisnął się sznur. Salome zakryła policzki włosami. Nie chciała, aby ktoś widział, że płacze. Coś rozrywało ją od środka. Im mocniej zaciskała sznur na rączkach i nóżkach dziewczynki, tym jej serce przeszywał gorszy ból. Mimo to nie zaprzestała tego koszmarnego procederu. Nie miała siły sprzeciwić się własnemu dowódcy, zwłaszcza, że w jej sytuacji mogłoby to być podwójnie niebezpieczne. Mógłby przecież nabrać podejrzeń, zacząć mieć wątpliwości, co do jej osoby. W brew pozorom, kapitan Tilo nie był tępą maszynką do zadawania ból i zabijania. Z pośród innych oficerów armii Larwala wyróżniał się nie tylko okrucieństwem, ale też nieprzeciętnym sprytem i inteligencją. Swoich podwładnych znał prawie, że na wylot i jak dotąd bezbłędnie zgadywał ich zamiary. Zdradę wyczuwał na kilometr. Salome przyjrzała się mu z pod zmrużonych powiek. Czy już ją podejrzewa? Czy domyśla się, że tamta pamiętna ucieczka pierwszego i zapewne ostatniego więźnia z, była możliwa dlatego, że ona i Luna sfałszowały kilka rozkazów? Na pewno. Przecież ledwo wybrała wówczas z ognia jego krzyżowych pytań. Filetowowłosa zaklęła w duchu. Miała niemalże pewność, że od tamtych wydarzeń kapitan nie spuszcza z niej oka. Nie posiadała co prawda żadnych dowodów, na potwierdzenie owej tezy, ale gdziekolwiek szła, czuła, że ktoś ją śledzi. Dlatego właśnie musiała uważać, by nie robić nic co mogłoby wzbudzić w jej zwierzchniku jakiekolwiek podejrzenia. Raz jeszcze sprawdziła więzy, upewniła się, że są zaciśnięte odpowiednio mocno, poczym stanęła obok Tilo.
-Teraz już naprawdę możemy zaczynać – rzekła ledwo panując nad własnym głosem. Tilo uśmiechnął się złośliwie. Usiadł na brzegu kamienia i wbił niewielką igiełkę w ramię dziewczynki. Krzyknęła, ale kiedy wampir wbił podobną igle w jej żyle, miej więcej w okolicach łokcia, po policzkach małej spłynęły jedynie ciche łzy. Przez przymocowaną do owej igły rurkę popłynął przeźroczysty, podobny do wody płyn. Salome zacisnęła dłoń w pieść. Mała, zawieszona buteleczka, zawieszona na nie wielkim metalowym stojaku, ta sama, do niedawne jeszcze wypełniona tym samym co rurka przeźroczystym płynem, opróżniała się niezwykle szybko. Twarz dziewczynki raz po raz wykrzywiał grymas bólu. Wampirzyca zamknęła oczy.
„Wybacz dziecko” – powiedziała w duchu – „Pomogłam twojemu ojcu, ale nie mogę pomóc tobie. Wytrzymaj”
Urywany wrzask zmusił ją do otwarcia oczu. Tilo właśnie wyciągał, czy raczej wyszarpywał igły z ciała Kiary Asakura.
-Kapitanie, ostrożnie, rozerwiesz jej żyły – zawołała, ale nie wywołało to u kapitana żadnej, nawet najmniejszej reakcji. W reszcie skończył i odwrócił się w stronę dziewczyny:
-I już po krzyku – zakomunikował. – Odprowadź ją do innych, tylko bez żadnych sztuczek. Wiem, że ją lubisz, więc uważaj... – podgrodził jej palcem opuszczając pomieszczenie. – Mam cię na oku – dodał nim zniknął w głębi korytarza. Wampirzyca oswobodziła dziewczynkę z więzów, a widząc jej wykrzywione usteczka i zaczerwienione od ustawicznego płaczu oczy, delikatnie posadziła ją na swoich kolanach.
-Nie martw się kochanie – szepnęła małej na uszko – To nie potrwa długo, przysięgam. Podniosła się z dzieckiem na rękach. Po kilku sekundach ciemna, położona na najniższym poziomie lochów komnata stała się zupełnie pusta.

***
Jasnowłosa dziewczyna biegła przez las. Długa, czarna suknia nie ułatwiała jej tego, ale też nie utrudniała. Konary drzew zasłaniały niebo, sprawiały, że okolica wydawała się jeszcze ciemniejsza niż istocie była. Wiera zacisnęła w dłoni swój medalion. Ten był gorący jak nigdy. Władczyni czuła bijąca od niego energie, która z każdą chwilą stawała się coraz potężniejsza. Przyspieszyła. Pod jej stopami trzeszczały suche gałęzie i zeschłe liście. Okolica stawała się coraz jaśniejsza, drzewa rosły tu w znacznie większych odległościach od siebie niż w sercu lasu. Wreszcie władczyni wyszła z tajgi na pustą, rozległą przestrzeń. W oddali majaczyły zamkowe wierze. Wiera puściła się pędem w ich kierunku. Kiedy już zlazła się blisko murów zamczyska, przystanęła na chwile i przyległa plecami do ceglanej ściany. Powoli posuwając się w wzdłuż niej dotarła do rogu budynku. Ostrożnie rozejrzała się do koła. Teren był czysty. Ani jednego wampira, nawet strażników nie było widać. Zaniepokoiło ją to. Zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Na wszelki wypadek oglądnęła się przez lewe ramie. Nic. Pusto. Przybrała pozycje startową od sprintu. Po kilku minutach biegu zamek został daleko w tyle. Kiedy zaś ponownie stał się on jedynie małym punkcikiem na horyzoncie, dziewczyna zatrzymała się. Pochyliła się do przodu, aby uspokoić oddech, poczym uniosła nad głowę dłoń z medalionem.
-Wenus moja władczyni i opiekunko, planeto macierzysta, Księżycu panie nocy, niech wasza siła wypełni mój medalion. Niech stanie się on kluczem zdolnym otworzyć astralne drzwi, i utworzyć przejście miedzy północnym, a południowym niebem. Niech na tę jedną noc, wszystkie gwiazdy zmieszają się ze sobą. Proszę, niech krzyż południa wzejdzie na północne niebo! – W raz z każdym wypowiadanym zdaniem wpadała w coraz głębszy trans. Jej amulet rozjaśnił się biały światłem. Świetliste refleksy rozeszły się w wszystkie strony. Wiera odtworzyła oczy. Zakręciła medalionem, poczym podrzuciła go w górę. Po upływie nie całej minuty, nad głową władczyni dusz jaśniały cztery „nowe” gwiazdy, układające się kształt krzyża. Uśmiechnęła się. Opuściła obie dłonie w dłuż ciała i westchnęła. Wyciągnęła przed siebie prawą rękę. To co chciała zrobić, było w jej obecnej sytuacji szaleństwem. Istniało duże prawdopodobieństwo, że moc amuletu rozerwie ją na strzępy, jednakże nie miała innego wyjścia.
-Nocny taniec, koń Północy! – Na ten rozkaz zaklęte w amulecie demony natychmiast zmaterializowały się obok niej.
-Koń Północy! – powtórzyła dziewczyna, postacie duchów połączyły się w jedno. Jak tylko widmowe zwierze uformowało się, władczyni nagle osunęła się na kolana. Poczuła przejmujący ból w całym ciele. Krzyknęła cicho. Nie przyjemny prąd przechodził przez cały jej układ nerwowy, paraliżował ją, uniemożliwiał jakikolwiek ruch. Starała się z tym walczyć. Z wysiłkiem poruszyła dłonią. Podniosła się do pozycji klęczącej. Zodiakalny koń zdawał się czekać na jej rozkazy. Wyprostowała prawą rękę ułożyła palce w odpowiedni sposób, poczym wyciągnęła ją przed siebie.
-Rumak południa! - Zwierze zmieniło barwę, z mleczno białej na piaskową. Na jego czole pojawił się srebrny róg, zaś przyczepiona do każdego z kopyt znikła. Dziewczyna zamrugała powiekami. Udało się. Mimo bólu i nie małego wysiłku kontrolowała swoje wszystkie demony.
-Atak jednorożca! – zawołała, wskazując palcem na jedną z gwiazd Krzyża południa. Widmowy rumak oderwał się od ziemi i poszybował, a raczej pogalopował w powietrzu w kierunku owej gwiazdy. Ból nagle ustąpił. Zawiał delikatny wiatr. Wiera poczuła jak w stępuje w nią nowa siła. Spojrzała na medalion. Świecił intensywnym białym światłem. Zadarła głowę. Obok Rumaka południa latał niewielki, podobny do foki kształt, tyle że w miejscu płetw miał on skrzydła. Westchnęła. Za najpóźniej godzinę wszystko się rozstrzygnie.

****
Siedziałem przy ognisku i chodź nie byłem sam, zdawało mi się, że wszyscy mnie opuścili. W sercu miałem tylko ziejącą pustkę. Ten ból, to co czułem przez ułamek sekundy w jednej chwili odsunął wszystko. Sprawiał, że przestało mnie interesować cokolwiek, poza Kiarą i Tsunde. Chłopak nie mówił wiele, ale w jego oczach dostrzegłem coś jakby smutek. Domyślałem się, co jest jego przyczyną i czułem się z tym fatalnie, wiedziałem bowiem, że dzieli on mój ból. Nie mogłem tego znieść. Za nic nie chciałem widzieć go takiego, przecież ten chłopiec miał już dość własnych kłopotów. Wyznaczył sobie trudny cel, a dodatkowo brał udział w naszej wojnie, chodź nie znał przeciwnika. I co ja miałem z nim zrobić? Skoro już tu był nie mogłem mu niczego zabronić. Kiedy nadejdzie czas bitwy, on także będzie musiał walczyć. Tyle, że on jest taki delikatny. Nigdy nie zetknął się ze śmiercią i brutalnością. No prawie nigdy, ale kiedy zginęli jego rodzice miał zaledwie kilka miesięcy. Od tego czasu mieszkał z bratem ojca. Junosuke Hirikome, był dobrym opiekunem, ale słabym szamanem. To też, postanowił, że jego bratanek, nigdy, ale to nigdy nie będzie rozwijał owego daru. Jednak stało się inaczej. Pewnego dnia, dziesięcioletni wówczas Tsunade, wracając ze szkoły do domu poznał Darunge – starożytnego mędrca i wojownika i zaprzyjaźnił się z nim. Nie długo potem Darunga został jego duchem stróżem, a Junosuke zrozumiał, że nie może ograniczać chłopca. Zlazł mu nawet nauczyciela. Do dziś pamiętam dzień w którym ujrzałem Tsunade po raz pierwszy. Od razu wyczułem bijącą od niego niezwykle silną aurę, a gdy podczas treningu sam uparcie powtarzał, te elementy, które mu z jakiegoś powodu nie wychodziły, zaimponował mi swoją ambicją i zawziętością. Polubiłem go, żeby nie powiedzieć, pokochałem. Chłopak przypominał mi siebie samego, był dokładnie taki jak ja tysiąc lat temu, zanim dorosłem i posiadłem moc gwiazdy jedności.
-Mistrzu.. –usłyszałem cichy szept i odwróciłem głowę. Tsunade stał tuż za moimi plecami. Uśmiechnąłem się do niego.
-Siadaj – powiedziałem wskazując mu miejsce tuż obok mnie. Zaczekałem aż wykona polecenie, poczym spojrzałem mu w oczy.
-Masz do mnie jakoś sprawę? – spytałem starając się nadać swoje głosowi możliwie obojętny ton.
-Mogę jakoś pomoc? – Odpowiedział pytaniem na pytanie. W jego głosie wyczułem przejęcie.
Zapadło milczenie. Uczeń spuścił głowę, a ja uparcie wpatrywałem się w jego sylwetkę. Zastanawiałem się co powiedzieć, nie chciałem go ranić.
-Boje się, że nikt nie może mi pomóc. – powiedziałem cicho. –Obyś nigdy nie musiał się o tym przekonać – dodałem kładąc mu rękę na ramieniu. Wyprostował się, spojrzał mi w oczy.
-Przykro mi.
-Wiem. – Położyłem na jego ramieniu drugą rękę. – Wiem. Idź spać późno się robi.

****
W powietrzu unosiły się dwa symbole, z których jeden zdawał się być lustrzanym odbiciem drugiego. Wiera uniosła dłoń.
-Północy węzeł lunarny – szepnęła cicho, a wówczas jeden z symboli przesunął się dokładnie na wysokość jej oczu. Przyłożyła do niego amulet. Po chwili Północy węzeł lunarny wsiąknął w metal.
-Południowy węzeł lunarny.
To samo stało się z drugim symbolem. Dziewczyna osunęła się na kolana. Rytuał wyciągnął z jej reszki sił, ale przynajmniej udało się jej zamknąć w swoim amulecie pełną moc zodiaku.

****
-Udało się – szepnął Sergiej odkładając szable. – Jest nadzieja.
Oderwałem wzrok od ognia.
-Skąd wiesz? – zapytałem
-Czuje. Gdyby zginęła, też bym poczuł.
Ivetta pochyliła się nad ogniskiem. Włożyła do ognia wskazujący palec prawej ręki. Uśmiechnęła się.
-Tak udało się. – potwierdziła. –Na reszcie możemy działać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Pon 18:28, 09 Paź 2006    Temat postu:

Co to było to, co podali Kiarze? Brr, nie lubię igieł, kroplówek, zastrzyków i wszystkich tego typu rzeczy =='
No i wow! Opis działań Wiery - cudny! No i w końcu mogą działać, czyli pora wyjść z ukrycia, tak? Czy może podejdą wroga podstępem, ciągle siedząc w tej grocie? Kurka, w twoich fickach zawsze jest kilka prawdopodobnych opcji, więc trudno się spodziewać czegoś konkretnego...
Więc next part pliss! ^^'
A co do moich ficków - a, dziękuję, dziękuję, ja zawsze wiedziałam, że genialne dziecko jestem (dżołk xD'). No a pomysł podrzuciłaś mi na PCP - póki co siedziałam z tym fickiem w miejscu, bo tylko ogólniki miałam wymyślone, a dzięki temu pomysłowi, co mi podrzuciłaś, napisałam już prawie całe dwa następne party ^^' Jeszcze je tylko sprawdzić pod względem poprawności i wrzucę ^^'


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Czw 11:15, 12 Paź 2006    Temat postu:

Ech Daryś, wyjść może i by mogli, gdy nie to, że zachciało mi się sprawe nie co skomplikować (Z: jeszcze bardziej?)


Part 16


Dama Kier. cześć I


Słońce radziło mnie w oczy, a dziecięcy śmiech dźwięczał w moich uszach. Wszystko pachniało różami. Ptaki spokojnie świegotały w konarach drzew. Ustrojona w białą sukienkę Kiara biegała po całym ogrodzie ze swoim misiem. Nagle upadała i w tej samej chwili obraz się zmienił. Dziewczynkę otoczyła gęsta mgła, a następnie spowiła ją aksamitna ciemność. Dziecko wydało z siebie urywany krzyk. Ziemia przed nią roztopiła się, więc dziewczynka klęczała teraz na skraju przepaści. Do koła niej latały jasne punkty podobne nieco do świetlików. Jeden z nich wylądował po drugiej stronie rozpadliny. Emanujące od niego światło rozbłysło, a on sam zaczął rosnąć, w przyśpieszonym tempie, tak jak rośliny w filmach przyrodniczych. W końcu przybrał ludzką postać. Przetarłem oczy. Stojący dokładnie w miejscu upadku pyłku chłopak miał jasne włosy i smutne ciemne oczy. Ubrany był w długą prostą szatę łosiowej barwy. Uniósł dłoń, ziemia zatrzęsła się ponownie. Postać Kiary runęła w dół. Chciałem jej pomóc, wiec rzuciłem się w jej kierunku, ale jedno spojrzenie Księcia Światła zatrzymało mnie na miejscu. Chłopczyk nie uśmiechał się. Wyraz jego twarzy był surowy, jak jeszcze nigdy. Upadłem na kolana, a on w jednej chwili zjawił się obok mnie. Przyłożył mi do swoją dłoń do podbródka, zmuszając tym samym, abym na niego spojrzał. W jego zazwyczaj łagodnych oczach malował się gniew lekko zasłonięty smutkiem. Przez kilka minut nikt się nie odzywał. Upiorna cisza wzmagała napięcie. Chciałem odwrócić wzrok, ale Książe tak uporczywie wpatrywał się w moje oczy, że czułem się sparaliżowany przez jego spojrzenie. W reszcie uniósł oczy ku niebu, czy raczej miejscu, w którym powinno ono być.
-Czas się kurczy – powiedział wieszczym tonem – Nie długo treść przepowiedni przepadnie na wieki. Umrze, wraz ze swoja strażniczką. Jej treść nie objawi się powtórnie...
Spuściłem wzrok. Nie wykonałem misji, zawiodłem, ale jeszcze istniała możliwość, by to naprawić.
-Czas się kurczy, ale ciągle jeszcze nic się nie wydarzyło. – ciągnął dalej Książe. – Ciągle można odwrócić bieg zdarzeń. Miałeś ją chronić, wiec wykonaj o co cię proszę. Stań się jej cieniem. Pomóż jej. Zawsze jej pomagaj i chroń nie ważne za jaką cenę. Jeśli zginie, ty będziesz odpowiedzialny za jej śmierć i za to co stanie się potem. To będzie twoja wina. Odwrócił się plecami do mnie i odszedł kilka kroków. Pochylił się nad przepaścią i wyciągnął rękę. Gdy wyprostował się ponownie trzymał za rękę brązowowłosą dziewczynkę o zielonych oczach. Kiara zaśmiała się cicho, a następnie uniosła w powietrze. Z jej ramion wyrosły małe skrzydełka, a na czole pojawiła się sześcioramienna gwiazda. Symbol zajaśniał niebieskim światłem. Kiara wzbiła się ponad jego aurę. I nagle jej postać rozpłynęła się jak poranna mgła. Z niedowierzaniem wpatrywałem się w miejsce w którym to się stało. W sercu poczułem gwałtowne ukłucie bólu. Łzy same cisnęły mi się do oczu:
-Kiara – szepnąłem zaciskając w pieści grudkę ziemi – Córeczko...
Chłopiec machnął ręką. Ciemność zgęstniała.
-Jak przepadnie treść przepowiedni, to i ona przestanie istnieć. – Powiedział nim zniknął. Skuliłem się i objąłem rękami. Czułem jak ciemność roztacza się także w moim sercu, wydzierając w nim wielgachną dziurę. otworzyłem usta, miałem ochotę krzyczeć, ale mogłem tylko łkać. To też wkrótce zacząłem dławić się własnym płaczem. Poczułem jak ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Ten dotyk był taki ciepły. Powoli otworzyłem oczy. Leżałem zwinięty w kłębek pod ścianą jaskini, zaś nad de mną pochylał się Yoh.
-Wszystko dobrze – zapytał z lekkim uśmiechem. Przytaknąłem ruchem głowy. Nie chciałem mówić mu o swoich koszmarach. Misja ochrony strażniczki przepowiedni została powierzona mnie i tylko mnie, nikt inny nie musiał z tego powodu cierpieć. Usiadłem na posłaniu. Palące się nieopodal ognisko rozjaśniło twarz mojego brata. Spojrzałem mu w oczy i znieruchomiałem. To , troszkę smutne spojżenie przypomniało mi o przysiędze, której nie wypełniłem. Moją głowę przeszył ostry ból. Wsparłem czoło na dłoni.
-Co ci jest? – szepnął Yoh.
-Nic – wydukałem- Zaraz przejdzie. - Istotnie nie całą minutę później ból ustąpił. –Naprawdę nic mi nie jest – powtórzyłem – Idź spać.
-Na pewno? – Nie ustępował.
-Na pewno. Już jest dobrze. I też jestem śpiący. – wygłosiłem siląc się na swobodny, wręcz żartobliwy ton. Nie przyszło mi to łatwo, ale pewnie zabrzmiało wiarygodnie, bo Yoh roześmiał się bez głośnie.
-Dobranoc – powiedział wracając do swojego śpiwora.
-Dobranoc – opowiedziałem przymykając oczy.

****
Woda w stawie była przenikliwie zimna, a chłodny wiary poruszał gałęziami drzew. Mi jednak to nie przeszkadzało. Stałem po kolana w wodzie i wykonując szereg skomplikowanych ruchów zmuszałem spokojną, lustrzaną tafle, do falowania. Tsunade, powtarzał moje ruchy. Chociaż trząsł się zimna nie narzekał, tylko spokojnie stał obok mnie przemoczony do suchej nitki. Opuściłem dłonie wzdłuż ciała. Otaczająca mnie tafla wody natychmiast się uspokoiła i teraz tylko niewielka, kontrolowana przez Tsunade cześć stawu pozostała wzbudzona. Musze przyznać, że chłopak radził sobie coraz lepiej. Z każdym treningiem jego umiejętności rosły. Woda, bez większych przeszkód podawała się jego woli. Chłopak odwrócił się w moją stronę. Uśmiechał się, chyba po raz pierwszy był z siebie naprawdę zadowolony. Dla takich chwil oddałbym naprawdę wiele. Wreszcie zacząłem doceniać jego obecność. Dzięki treningom mogłem chodź na chwile oderwać się swoich zmartwień. W chwilach takich jak ta, wszystkie obawy odchodziły na bok. Liczyło się tylko to co było teraz. Co prawda stany takie kończyły się tak samo nagle jak zaczynały, ale tylko dzięki nim jeszcze nie zwariowałem, chodź problemów mi nie ubywało. Ostatni, jakże wymowny koszmar uświadomił mi ile czasu zmarnowałem, sprawiając tym samym, iż czułem się jeszcze gorzej. Targały mną wyrzuty sumienia, w końcu nie kiwnąłem nawet palcem, żeby wykonać powierzone mi zadanie. Nie starałem się, chociaż powianiem. Fakt, że miałem ograniczone możliwości działania wcale mnie nie usprawiedliwiał, w końcu wyboru dokonałem świadomie. Sam zgodziłem się podjąć tą misje. Przymknąłem oczy. Jeśli w dalszym ciągu nic nie zrobię, będę opowiedziany za katastrofę. Z rezygnacją oparłem się o pień drzewa. Myśli wirowały w mojej głowie, nawet zadowolenie z postępów Tsunade ich nie odpędzało. Mój spokój dobiegał końca. Mimo to uśmiechnąłem się. Chłopak wyszedł z wody. Wytarł w nogi w leżące na brzegu prześcieradło, poczym przysiadł na pniu ściętego drzewa, aby założyć buty i w tym samym momencie osunął się na ziemię.


****

Na dachu jednej z zamkowych wierz siedział fioletowooki wampir. Wiatr delikatnie muskał jego twarz, poruszał długimi, fioletowymi włosami i piórami jego czarnych skrzydeł. Jednak jemu to nie przeszkadzało. Tu tutaj przynajmniej mógł być sam, z dala od tego co działo się w środku, z dala od swojego pana i mu podobnych. Salom westchnął. To wszystko wydawało mu się koszmarnym scen, w całym swoim dwustuletnim życiu, nie widział gorszych okropności, nie słyszał bardziej przenikliwych krzyków. Tutaj przynajmniej nie dochodziły jęki więźniów, oraz westchnienia tych wampirów, którzy jeszcze zachowali swoje uczucia. Otarł łzę, która mimochodem spłynęła po jego policzku, poczym skrył twarz w dłoniach i rozpłakał się. Dlaczego, dlaczego kazano to zrobić akurat jemu? Przecież jest tu tylu innych, takich którzy wiele by dali za możliwość zadania bólu ludzkiej istocie. Podciągnął kolana pod brodę i objął je dłońmi. Czuł się źle, tak jakby ktoś wyrywał mu serce. W zbierała w nim chęć buntu, ale jednocześnie wiedział, że nic nie zrobi, że za nic nie przeciwstawi się rozkazom. Westchnął raz jeszcze. Był taki słaby, nie potrafił szepnąć nawet słowa w obronie dziecka, nie umiał bronić swoich własnych uczuć, zupełnie jakby powstrzymywała go jakaś niewidziana siła. Zacisnął powieki. Łzy w dalszym ciągu płynęły po jego policzkach. Czuł się taki samotny i zagubiony. Sam siebie nie potrafił zrozumieć. Nienawidził Larwala, a jednak służył mu z całych sił, zupełnie jakby nie miał własnej woli, a przecież sam dokonał tego wyboru. Wmawiał sobie, że to z powodu siostry, ale równocześnie nie był pewien, czy istnieje jakikolwiek powód tłumaczący tak wielkie okrucieństwo wobec niewinnego dziecka? Przecież ta mała dziewczynka nic nie zrobiła ani jemu, ani żadnemu innemu wampirowi, nie ona też przyczyniła się do ucieczki Hao, wiec dlaczego? Dlaczego Tilo kazał mu to zrobić?
-Wiesz co? Niektórych bawi zadawanie bólu. – Usłyszał tuż nad swoim uchem – delektują się cierpieniem innych i im więcej go za dają za jednym razem, tym mają większą satysfakcje. Otworzył oczy. W powietrzu przed nim unosiła się dziewczyna o długich fioletowych włosach i brązowych oczach. Poruszył się niespokojnie.
-Salome – wyszeptał. Dziewczyna chwyciła go za rękę.
-Tilo wie, że to cię dobije – powiedziała cicho. – Wie, że nie lubisz sprawiać cierpienia, dlatego właśnie kazał ci to zrobić. On chce cię złamać, braciszku.
-Dlaczego, nic mu nie zrobiłem – zaprotestował Salom.
-Jesteś naiwny – Wampirzyca podała mu drugą dłoń. –Nie rozumiesz o co mu chodzi? O cierpienie, tylko o nie, on się nim żywi. – zamrugała powiekami. - Teraz rozumiesz co mam na myśli?
Zmienił pozycje na stojącą.
-Chyba tak.
-To chodź ze mną. Rozkazu nie zmienisz.

****
Troje wampirów stało w pustej, zimnej sali, po środku której znajdował się jedynie kamienny stół. Jeden z nich, szarooki blondyn, ubrany w zwykły czarny golf i skórzane spodnie, trzymał za ramiona mała, brązowowłosą dziewczynkę. Dziecko truchlało ze strachu, ale ów zdawał się tego nie zauważać. Przemocą pchnął mała w kierunku stołu. Wydała z siebie cichy okrzyk, który w uszach dwojga pozostałych zabrzmiał jak skowyt zranionego zwierzęcia. Salom osunął się bezwładnie w ramiona siostry. Tilo spostrzegł to kątem oka i uśmiechnął się.


***

-Szlag – zaklęła Wiera przekładając kary. – Znów to samo. – Okryła kolejną kartę o odłożyła ją na bok. Pochyliła się nad układem, poczym zburzyła go jednym ruchem ręki. Dalsze ich odkrywanie nie miało sensu, władczyni, aż za dobrze wiedziała, co z nich wyczyta, identyczna sekwencja powtarzała się od pięciu rozdań. Raz, czy dwa, mógł to być przypadek, ale nie pięć. Złożyła karty na jedną kupkę i wyrównała ją uderzając ich grzbietami o posadzkę jaskini. Ivetta oderwała wzrok od mapy nieba.
-Znowu?
Jasnowłosa skinęła głową.
-Dokładnie to samo. Kolejno: diabeł, śmierć, głupiec, wisielec cesarzowa i królowa miecza. – w skrócie jest źle. Ktoś jeszcze się tu kręci.
-Kto? – W purpurowych oczach Ivetty pojawił się dziwny blask.
-Tego nie wiem. – Wiera schowała talie do plecaka. – Mogę sprawdzić układ na zwykłych kartach, jeśli i one powiedzą, to samo, możemy zacząć się martwić.
-Obie wiemy, że powiedzą to samo. – Ivetta zbliżyła się ogniska. – Carla?!
-Tak? – Niebieskooka uniosła głowę z nad pamiętnika.
-Możesz nas zostawić? – Władczyni spojrzała na nią wyczekująco.
-Oczywiście – Dziewczyna zatrzasnęła notatnik i podniosła się z miejsca. Otrzepała spodnie, poczym znikła w korytarzu. Sergiej, to tych czas pogrążony w lekturze jakiejś książki nie pewnie spojrzał na siostrę. Wiera kiwnęła głową. Chwile potem i on opuścił jaskinie.


*****

Siedząc przy ognisku, przyglądałem się całej tej scenie, ale w niej nie uczestniczyłem. Bardziej zajmowały mnie moje własne myśli i „taniec” żółtych płomieni. Słowa, które usłyszałem we śnie wciąż brzmiały gdzieś w zakamarkach umysłu, co chwila wypływając na wierz moich rozmyślań. Im więcej o tym myślałem, tym czułem się gorzej. Czułem jak czas przecieka mi między palcami, jak kolejna szansa wymyka się z rąk. Zmieniłem pozycje. Przymrużyłem oczy. Wszystko było tak oczywiste i jednocześnie tak poplątane. Odwróciłem się od ogniska. Mój wzrok spoczął na śpiącym pod ścianą Tsunade. Położyłem mu rękę na czole. Było gorące. Chłopak stęknął przez sen, pewnie z powodu gorączki gnębił go jakiś koszmar. Tego było za wiele. Przykucnąłem przy jego posłaniu. Przez chwile wpatrywałem się w jego twarz. Nawet w świetle padającego na nią światła, którego źródłem było oczywiście ognisko, wydała się taka blada. Zanurzyłem chusteczkę w niewielkiej misie stojącej, obok jego głowy i położyłem okład na czole chłopca. Czułem się fatalnie. W pewnym sensie przyczyniłem się do jego choroby. Woda była taka zimna, a on stał w niej tak długo. Co mnie podkusiło, żeby pozwolić mu zostać w niej tyle czasu? Powinienem liczyć się z konsekwencjami. Nie miał jeszcze takiej mocy, aby oprzeć się naturze i chociaż woda słuchała już jego rozkazów, to jego organizm zachowywał się zupełnie zwyczajnie, to znaczy nie był jeszcze dość oporny, nie w pełni synchronizowany z żywiołami, które ciągle jeszcze miały nad nim przewagę. Ponownie usiadłem przy ogniu. Uporczywie wpatrywałem się płomień. Czemu to wszystko, aż tak się komplikuje, czemu to wszystko spotyka właśnie mnie? Czy to jakaś kara? Przecież swoje już odcierpiałem, wtedy, sześć i pół roku temu, podczas tego pamiętanego turnieju. Turnieju, który zmienił całe moje życie. Oparłem się o ścianę. Zadarłem głowę i spojrzałem w sufit jaskini. Zamknąłem oczy. Kolejna szansa została zaprzepaszczona. Okoliczności wyraźnie mi nie sprzyjały, a ciało odmawiało posłuszeństwa. Byłem zbyt zmęczony, żeby móc działać, ale nawet gdy było inaczej, to i tak nic by to nie zmieniło. Nawet w pełnej formie, nie miałem z wampirami najmniejszych szans. Nie na ich terytorium, tym bardziej, że nie znałem zamku.


***

-Idziesz spać? – Zapytał niespodziewanie Yoh, który podobnie jak ja w milczeniu przysłuchiwał się zakończonej niedawno rozmowie obu władczyń. Pokiwałem przecząco głową.
-Nie jestem śpiący – skłamałem.
-Jak chcesz – wzruszył ramionami. –Ja się położę. – ziewnął przeciągle. – Zanosi się na ciężki dzień.
-Noc też nie będzie lekka – wymamrotałem pod nosem, ale uśmiechnąłem się delikatnie i skinąłem głową. – Chyba masz racje. – powiedziałem na głos. Zaśmiał się bezgłośnie.
-Nie martw się o niego – Wskazał na śpiącego Tsunade – Nic mu nie będzie, po kilku dniach wydobrzeje.
Wiedziałem, że ma racje, ale nic nie opowiedziałem.


*****

Pod sklepieniem jaskini unosiły się dwie półprzeźroczyste postacie. Jedna z nich ciemnowłosy dych, o łagodnych błękitnych oczach, Skrzyżował nogi i złożył ręce, w taki sposób, jakby zamierzał rozpocząć medytacje.
-Co robisz? – Zapytał go po cichu duch samuraja, o białych włosach związanych z tyłu w kitkę i przenikliwych czarnych oczach spojrzał na niego z niedowierzaniem. –Medytacje zostaw żywym.
Niebieskooki tylko się uśmiechnął:
-Nad duchem zawsze trzeba pracować, nawet, gdy nie ma się ciała, ale ty przecież o tym wiesz. Po za tym martwię się o swojego szamana, a inaczej nie mogę mu pomóc. Jestem tylko duchem. Nie mam ciała, wiec nie mogę zrobić nic więcej...
-Mylisz się – Głos, który to powiedział, nie należał do białowłosego samuraja. – Mylisz się możesz zrobić więcej niż ci się wydaje. – Przed nimi zmaterializowała się postać mężczyzny o długich, czarnych włosach ubranego w długą jedwabną szatę fiołkowej barwy. Z jego ramion wystawała para białych skrzydeł, czoło zdobił niewielki złoty diadem, podobny kształtem do opaski. Na nagiej piersi widniał naszyjnik z zębów tygrysa. – Możesz znacznie więcej Darungo, musisz w to tylko uwierzyć. – Anioł uśmiechnął się przyjaźnie. – Masz to szczęście, że twój szaman nie taktuje cię jak narzędzie, jak dodatkową broń. I dlatego możesz wiele dla niego zrobić, nawet zastąpić człowieka w opiece nad nim. Nawet nie wiesz jakie to szczęście – Anioł w jednej chwili stał się niewidziany.
-Naprawdę mogę? – zapytał Darunga
-Myślę, że tak – Amidamaru uśmiechnął się.


****

-Nie możliwe – szepnęła Selene patrząc na szeroko otwarte drzwi jednej z cel. – Nie możliwe, powtórzyła wchodząc to zupełnie pustego pomieszczenia. – A niech to. Obeszła całą cele do koła, dokładnie obejrzała podłogę, ściany i niewielkie, zakratowane okienko. Wszystko było w absolutnym porządku. Po plecach wampirzycy przeszedł nie miły dreszcz. Odgarniała z twarzy kosmyk białych włosów. Uważnie przyjrzała się łańcuchom, były nienaruszone, zamki nie były wyłamane, tak samo z resztą jak zamek drzwiach. Wniosek: ten ktoś, kto to zrobił miał klucz, być może był to ktoś ze strażników, może nawet ktoś z jej podwładnych. Przymknęła oczy. Oparła się o ścianę i osunęła po niej. Jak Larwal się dowie, że zniknął kolejny więzień, to nie będzie miał litości, dla tych, którzy jego zdaniem przyczynili się do jego ucieczki. Tym razem, na pewno oberwie się dowódcy, przecież Larwal wyraźnie powiedział, że jeśli jeszcze raz zdarzy się coś podobnego, to posypią się głowy. Niech to wszystko, dlaczego to zdarzyło się akurat dzisiaj, pod czas jej dyżuru, dlaczego? Stanęła na drących nogach. Już miała opuścić cele, gdy nagle jej wzrok padł na malutki, czerwony kartonik. Podniosła go i obejrzała uważnie z każdej strony. Na odwrocie widniał portret młodej kobiety, ubranej w zieloną mocno wydekoltowaną suknie w stylu włoskiego renesansu. W dwóch przeciwległych rogach owego porteru umieszczone zostały dwa czerwone serca. Wampirzyca skierowała na kartę światło trzymanej przez nią latarki. Ta karta mogła ocalić jej życie, ale co to do cholery znaczy? Czemu akurat dama kier?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Wto 20:47, 17 Paź 2006    Temat postu:

No, no... ładnie, zgrabnie i w ogóle cacy.
Zawsze po przeczytaniu kolejnej części tego ficka wpadam w... nazwijmy to jakiś dziwny trans. Mój mózg włącza się na (prawie) pełne obroty i myślę, myślę, dopóki nie wymyślę. A po takim myśleniu zazwyczaj przychodzi Wen (nawet nie wiesz, ile baaardzo bardzo odległych skojarzeń miało wpływ na moje literki ^^').
Jak się komyślam karta ma coś wspólnego z władczyniami, prawda? Jakoś jednak nic więcej nie umiem wymyślić co do tego... no i czemu akurat dama kier? Przez to pytanie zaczęłam się zastanawiać, nawet przekopałam książkę o wróżeniu z kart, ale niczego się nie domyśliłam... więc next part pliss, bo mój mózg się buntuje, jeśli czegoś nie wie i nie może do tego dojść...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Śro 15:51, 18 Paź 2006    Temat postu:

heheh i tak noc z tego (to znaczy książka o wróżeniu z kart nic ci nie da...no nie w wym wątku *Wredny uśmiech...) ee czasem mam wrażenie, że tylko jedna osoba to czyta, ale nie narzekam....



Part 17



Dama Kier. cześć II



Tsunade gwałtownie przebudził się w środku nocy, a z jego ust wydobył się cichy krzyk. Natychmiast oderwałem wzrok od ogniska, w które jak zwykle wpatrywałam się niezwykle uporczywie i spojrzałem na chłopca. Unosił się na łokciu, a przez otwarte usta z trudem łapał powietrze. Chwyciłem go delikatnie za nadgarstki, poczym usiadłem obok niego w taki sposób, alby mógł się o mnie oprzeć. Drżał, a na jego czole perliły się krople potu. Był rozpalony, gorączka wciąż się nasilała. Ciemne oczy chłopca świeciły nie zdrowym blaskiem. Wyraźnie cierpiał, a dość nieprzyjazne warunki panujące w jaskini mogły dodatkowo pogarszać jego stan. Teoretycznie nie było powodu do obaw. Chłopak gorączkował dopiero drugi dzień, ale świadomość tego, że to ja doprowadziłem go do takiego stanu, wywoływała u mnie potworne wyrzuty sumienia, co z kolej sprawiało, że byłem zły na samego siebie. Jeśli dodać do tego fakt, że ciągle nie miałem zielonego pojęcia w jaki sposób zabrać się za wypełnianie swojej misji, to raczej oczywisty staje się fakt, że popadłem w swego rodzaju odrętwienie. Nic mnie nie cieszyło, w ciągu jednego, jedynego dnia zatraciłem nawet zdolność ukrywanie swojego prawdziwego stanu. Tajemnica ostatniego koszmaru, to że Kiara taką jaką ją znam przestanie istnieć jeśli zawiodę w wywoływała we mnie uczucie paraliżującego wręcz lęku, którego w żaden sposób nie dało się odgonić. Mimo to nie potrafiłem przestać o tym myśleć. Ciągle miałem przed oczami uśmiech córki, jej łagodne, roześmiane oczka, dźwięk jej głosu. Do tego dokładała się choroba Tsunade. Chłopiec znosił ją dziennie, nie skarżył się. Był jak zawsze cichy i posłuszny, prawie niewidzialny, zupełnie jakby nie przeszkadzała mu gorączka i towarzyszący jej ból głowy. Tylko teraz, kiedy w ciszy siedzieliśmy obok ogniska z jego rozchylonych warg wydobywał się cichy jęk. Współczułem mu, chciałem mu jakoś pomóc, nawet zamienić się z nim miejscami, ale nie było to możliwe. Jedyne co mogłem to zmienić okład na jego czole, ewentualnie podać jakiś ziołowy napar. To wszystko. Większą ilością lekarstw nie dysponowaliśmy, chociaż parę razy prosiłem Wierę, aby umożliwiła mi wyprawę do najbliższego miasta, w celu zakupu jakiś skutecznych farmaceutyków. Niestety, władczyni nie chciała nawet o tym słyszeć. Nie rozumiałam tego, ale nie chciałem wdawać się w bezsensowne dyskusje, w których byłem przegrany już na wstępie. Tsunade poruszył się niespokojnie. Otworzył dotychczas zamknięte oczy. Zobaczyłem w nich coś dziwnego. Obok chorobowego blasku, czaiła się w ich iskierka szczęścia, która w zaistniałych okolicznościach wydawała mi się czymś nie pojętym. Jednakże po chwili uświadomiłem sobie co mogłoby być tego przyczyną i uśmiechnąłem się. Chłopak na reszcie uzmysłowił sobie pewne sprawy. Bez słów dał mi do zrozumienia, że chce się położyć, wiec odsunąłem się od niego i wróciłem do ogniska. Oddech chłopca wyrównywał się, a gorączka powoli spadała. Zacisnąłem w dłoni jakiś kamień, który następnie cisnąłem miedzy płomienie. Oczywiście ogień go nie strawił, ale jakoś mało mnie to obchodziło. W głowie wciąż huczały mi słowa księcia „jeśli zawiedziesz, ona także przestanie istnieć”. Do tego za nic nie mogłem dopuścić. Od śmierci Marion, przy życiu trzymała mnie jedynie świadomość, że Kiara jest gdzieś tam i że kiedyś ją odzyskam. Dziecięca naiwność, nieuzasadniona, zdawałoby się nadzieja, ale ja czułem, że jeszcze ją kiedyś zobaczę i ta świadomość dodawała mi sił. I chociaż wiedziałam, że to nie będzie proste, to nie zamierzałem się poddawać. Co z tego, że byłem słaby, a moje zdanie prawie wcale się nie liczyło? Co z tego, że nie miałem teoretycznie żadnych szans, co z tego, że to co chciałem teraz zrobić było równoznaczne z szaleństwem. Przecież nie mogę siedzieć tu w nieskończoność i czekać, aż dziewczyny dopracują swój plan, to mogłoby trwać zbyt długo. Stanąłem na nogach i rozejrzałam się po jaskini. Wszyscy albo spali, albo robili wrażenie śpiących. Tylko duchy kłębiąca się pod sklepieniem jaskini zdawały się być zaniepokojone. Spuściłem wzrok i ruszyłem w stronę wyjścia. Postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę, czasem takie desperackie działania się sprawdzają. Powoli poruszałem się skalnym korytarzem. W miarę jak oddalałem się od naszej kryjówki, tym byłem bardziej zdecydowany. Podświadomie czułem, że nie będę sam.
Ostre, nocne powietrze uderzyło mnie w twarz. Poczułem lekkie orzeźwienie. Zmęczenie natychmiast znikło. Dopiero po dłuższej chwili dotarł do mnie zapach zgnilizny. Nie zwracałem na to większej uwagi. Wziąłem głęboki oddech. Unoszący się w tym miejscu fetor nie przeszkadzał mi. Zacząłem biec prosto przed siebie. Pod moimi stopami trzeszczały suche gałęzie. Moje kroki odbijały się echem po lesie. Ktoś inny pewnie by się przeraził, ale we mnie nie było już miejsca. Przyśpieszyłem. Przystanąłem dopiero po środku jakieś polany. Chcą za wszelka cenę uniknąć sytuacji sprzed kilku miesięcy, kiedy to zostałem złapany przez dwie wampirzyce. Wzdrygnąłem się na samą myśl o tym, potem się ze mną działo. W życiu nie czułem tak wielkiego bólu, przynajmniej jeśli idzie o stronę fizyczną. Stworzyłem kontrole ducha. Dawno tego nie robiłem, wiec bałem się, że być może straciła na sile, ale moje obawy się nieuzasadnione. Moja kontrola nad „czerwonym olbrzymem” wcale nie zmalała. Postanowiłem to wykorzystać, wskoczyłem na niego i kazałem przenieść się na skraj lasu.

****
Białowłosa dziewczyna stała po środku nie wielkiego gabinetu, którego ciemne, wręcz czarne ściany nadawały pomieszczeniu nadzwyczaj ponury wygląd, a zapłonione ciemną kotara okno praktycznie wtapiało się w ścianę. Prawie nie było tu mebli, jeśli nie liczyć starego dębowego burka, oraz małego fotela wyłożonego zieloną tapicerkę. Na stole stał pięcioramienny świecznik, w którym obecnie paliło się pięć świec, co tylko nieznacznie rozjaśniało panującą w pomieszczeniu ciemność. Dziewczynie to jednak nie przeszkadzało. Jej oczy były przyzwyczajone do takich warunków, a blasku świec widziały nawet więcej niż za dnia. Dlatego stała teraz wyprostowana i spod lekko zmrużonych powiek wpatrywała się w twarz siedzącej w fotelu postaci. Postać ta, to jest jasnowłosy wampir również nie spuszczał z niej oka. Mimo ciemności wyraźnie badał ją spojrzeniem. W reszcie, po przeciągającej się chwili milczenia przywołał ją gestem.
-Lepiej, żebyś miała coś dobrego na swoją obronę – Warknął, gdy Selene wykonała polecenie.
-Ależ mam kapitanie – W głosie dziewczyny nie wyczuwało się nawet nutki zdenerwowania. – Mam słowo.
-To mało – ocenił zwierzchnik.
-Mam twoje słowo – dokończyła spokojnie wampirzyca. Tilo wsunął się głębiej w fotel.
-Co takiego poruczniku? – zapytał z nutką cynizmu.
-Mam twoje słowo – Selene nie dała zbić się z tropu. Sięgnęła do stanika i wyciągnęła stamtąd złożona na pół kartę z wizerunkiem damy kier. Cisnęła ją na biurko.
-Wiesz co to znaczy kapitanie?
Tilo podniósł kartę na wysokość oczu.
-Nie. – uciął krótko
-Ja też nie. – Selene ciągle była spokojna. – Liczę jednak na to, że coś wymyślisz kapitanie.
Odłożył kartę podparł głowę lewą dłonią.
-Dlaczego miałbym to robić?
-Larwal byłby bardzo zadowolony, gdy poznał twoją przeszłość, Serubinie. – odparła mocno akcentując ostatnie słowo. – Jak myślisz, jakby zareagował? Pozwoliłby ci dalej pełnić swoją funkcje? Szczerze wątpię. – Nachyliła się nad blatem biurka. – Pozbył by się ciebie, dobrze o tym wiesz.
-Nie uwierzyłby ci – zauważył jadowicie wampir – Z resztą zginęłabyś wcześniej.
-Może mi by nie uwierzył, ale chyba nie myślisz, że się nie zabezpieczyłam? – spytała ściszając głos. Tilo uderzył plecami w oparcie fotela.
-Blefujesz – powiedział niepewnie, ale nikły uśmiech na wargach dziewczyny rozwiał jego wątpliwości. – A jednak. – Powoli wstał. – Jesteś naprawdę podła.
-Po prostu chce przeżyć. – powiedziała niewinnie. Już miała odejść, gdy powstrzymał ją głos kapitana:
-Nie wiedziałem, że jesteś zdolna wykorzystać w taki sposób, to co było kiedyś miedzy nami.
Odwróciła się w jego stronę.
-Między nami nic nie było, po za kilkoma chwilami słabości.
-Tak to teraz nazywasz? – zapytał Tilo lekko rozżalonym tonem – A mówią, że to ja jestem okrutny.
-W takim radzie udowodnij mi, że gdyby odwrócić tę sytuacje nie postąpił byś tak samo. Po za tym, skoro to było coś więcej, to czemu musze zmuszać cię szantażem, abyś mi pomógł?
Białowłosy milczał. Selene opuściła gabinet.

****
Stałem na skraju lasu i patrzyłem przed siebie. W ciemności widziałem kontury zamku. Przez chwile zastanawiałem się co dalej. Jestem już tak blisko, a za razem tak daleko. Wszystkie niedoskonałości mojego planu rzucały mi się w oczy. Zaraz, przecież ja właściwie nie miałam, żadnego planu, nie miałem pojęcia jak dostać się do zamku. Zupełnie nie wiedziałem jak niby miało by to wyglądać, przecież to zamczysko blokowało całą moja moc. Usiadłam na pniu ściętego drzewa i zacząłem myśleć. Czemu zachowałem się aż tak głupio, no ale skoro już u jestem, to nie mogę się wycofać, bo straciłbym szacunek dla samego siebie. Niech mnie nawet złapią, trudno jakoś wytrzymam. Zniosę to całe upokorzenie, ten cały ból. To nic, w porównaniu z tym co stanie się ze mną jeśli chociaż nie spróbuje, zrobić tego co kazał Książe. Usłyszałem odgłos kroków, ale nie przykuł on mojej uwagi, więc ciągle siedziałem na pniu ze spuszczoną głową. Chociaż noc była zimna pociłem się. Odczuwałem dziwny niepokój, być może nawet strach. Kroki stawały się coraz bliższe. W reszcie uniosłem głowę, ów czas zobaczyłem przed sobą smukłą kobiecą postać. W bladym świetle gwiazd nie mogłem dostrzec ani jej zapewne dość skąpego stroju, ani koloru oczy, czy też długich włosów, które nieznacznie poruszały się w podmuchach lekkiego, ale za to przejmującego wiatru. Ignorowałem jej obecność, czułem, że dziewczyna przynajmniej na radzie nic mi nie zrobi. Gdyby było inaczej, to na pewno nie stała by tak spokojnie obok mnie. Nic nie mówiła, tylko uporczywie wpatrywała się w zarys mojej postaci. Po mimo ciemności wyraźnie czułem na sobie jej wzrok. Był on na tyle przenikliwy, iż wydawało mi się, że owa dziewczyna próbuje czytać mi w myślach. Nie przejąłem się tym specjalnie, gdyż owemu spotkaniu nie towarzyszył ten okropny ból głowy, który odczuwałem zawsze, jak ktoś próbował dostać się do mojego umysłu. Po jakimś czasie nieznajoma nachyliła się ku mnie i szepnęła:
-Spóźniłeś się.
-Jak to? – wydusiłem nie patrząc na nią.
-Zwyczajnie. – wzruszyła ramionami. – Nie ma tam już tego, po co chcesz iść.
-Niby skat ty to wiesz? – zapytałem oszołomiony jej bezczelnością. Widziała mnie po raz pierwszy w życiu, a już „rozmawiała” ze mną tak jakby znała doskonale mnie i moje zamiary. Okropnie mnie to irytowało, ale starłem się zachować spokój.
-Niby kim ty jesteś? – zapytałem.
-Ech – westchnęła dziewczyna - czy wy zaraz wszystko musicie wiedzieć?- Usiadła obok mnie. – Radżę ci zawrócić, bo w zamku już naprawdę nie masz czego szukać.
-Skąd wiesz, po co tam idę? – pytałem głosem, w którym można było wyczuć groźbę.
-A czy to ważne skąd wiem? – nieznajoma wyraźnie grała na moich emocjach, trzeba przyznać, że bardzo umiejętnie, bo ledwo nad sobą panowałem. Ona sama zaś wydawała się taka spokojna, zupełnie jak Sergiej, pół roku temu. Barwa jej głosu też mi coś przypominała, ale za nic nie mogłem przypomnieć sobie co.
-Wracaj skąd przyszedłeś, nie jesteś tu potrzebny. – Ostanie zdanie zostało przez nią wypowiedziane w taki sposób, iż zrozumiałem, że chodzi jej nie tylko o fakt mojego dzisiejszego przebywania w pobliżu zamku, ale również o samą moją obecność w owym lesie.
-Wracaj do domu – powiedziała z naciskiem, a ja wiedziałem, że nie ma na myśli jaskini.
-Dlaczego miałbym cię słuchać?
-Ależ wcale nie musisz. – zaśmiała się. – To tylko dobre rady. Od ciebie zależy, czy więźniesz je sobie do serca. – Podniosła się, odeszła kilka kroków. – Radziłabym ci to przemyśleć, Asakura. – Dodała oglądając się przez lewe ramię.

****
Po jej odejściu długo jeszcze tkwiłem nieruchomo. Nie potrafiłem wydusić z siebie nawet słowa, myśli znów kłębiły się w mojej głowie. Po raz kolejny dostałem same pytania, bez żadnych odpowiedzi. Kim jest ta dziewczyna? Skąd tyle o mnie wie? Kolejna straszna tajemnica, która dodatkowo zaciemniała pozostałe sprawy, sprawiała, że nic już nie było jasne, nawet jeśli wcześniej takie się wydawało. Mimo wonnie nasuwało mi się skojarzenie z układanką, w której w miarę łączenia ze sobą kolejnych elementów, wychodzą na jaw coraz to nowe braki. Przynajmniej tak wyglądało to wszystko z mojego punktu widzenia. Świadomość tego, że wszyscy, spotykani prze ze mnie ludzie wiedzieli o mnie i o mojej misji znaczenie więcej niż ja sam wzmagała uczucie niepokoju. Nie kiedy miałem wrażenie, że zostałem wciągnięty w sam środek jakiś dziwacznej rozgrywki, której zasad niestety nikt mi nie wyjaśnił. Ciemność zmieniała się w szarość, nad horyzontem widać już było słabe słońce. Fakt ten powoli przebijał się do mojej świadomości. A więc spędziłem tu cała noc? Drgnąłem lekko, przetarłem oczy. Jak to możliwe? Zaraz rozmawiałem z jakoś dziewczyna, a potem? Potem po prostu zostałem tutaj, ale jak to możliwe, że spędziłem tu cała noc? Czyżbym zasnął? Nie znałem odpowiedzi na to pytanie. A może ta dziewczyna też mi się śniła? Może była tylko wytworem mojej wyobraźni? Przecież nie podała nawet swojego imienia, nie powiedziała skąd wie o mnie aż tyle. I jakim prawem dawała mi dobre rady? Przecież wcale o nie nie prosiłem. Spojrzałem w stronę zamku. Jego zarys był bardzo wyraźny, jednakże z powodu odległości i słabego jeszcze światła, nie widziałem szczegółów jego architektury. Jednak to nigdy mnie nie interesowało. Westchnąłem ciężko, oderwałem oczy od obiektu i postanowiłem wrócić do jaskini. Tym razem, nie przywoływałem jednak swojego stróża, uznałem bowiem, że spacer dobrze mi zrobi. Może nawet po drodze uda mi się wymyślić jakieś sensowne wyjście z tej całej zagmatwanej sytuacji. Jedynym pozytywnym aspektem całej tej sprawy, był fakt, że spędziłem całą noc w pobliżu zamku, z dala od jaskini, a żaden wampir mnie nie zaatakował, wobec czego nasuwał się prosty wniosek, że nie w każdą noc opuszczają oni mury zamku. Teraz należało tylko poznać prawidłowości sterujące ich zachowaniem i być może można by ów czas coś działać. No tak, może tylko po co, skoro najprawdopodobniej w zamku nie było już Tamao.
„Nie ma tam już tego, po co chcesz iść.” – przypomniały mi się słowa nieznajomej, które nawet teraz zabrzmiały w mojej głowie niezwykle realistycznie. Przystanąłem na chwile, oparłem się o jakoś sosnę. „Ile jest w tym prawdy?” zastanawiałem się „Czy to nie był przypadkiem jakiś okrutny żart? Jak to możliwe, żeby jakaś zupełnie obca dziewczyna aż tak dobrze znała moje zamiary?” Obok tych pytań szybko rodziły się następne: „Ile jeszcze wie?” Jaka jest jej rola w tej rozgrywce?” Przypomniała mi się nie dawna wróżba Wiery: „jest jeszcze ktoś trzeci.” Czy to ona? Nie znałem odpowiedzi na te pytania. Żeby jednak nie przeciągać zbytnio czasu mojej nieobecności w jaskini, otrząsnąłem się nieco i ruszyłem w kierunku naszej kryjówki, a przynajmniej tak mi się zdawało.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Śro 18:03, 18 Paź 2006    Temat postu:

No, część wyjątkowo mi się podobała. Znów zagmatwałaś mi obraz tego ficka w główce - a wydawało się, że już tak dużo się wyjaśniło... no i to właśnie lubię w Twoich opkach - ciągle pojawiają się jakieś nowe zagadki, ciągle coś się gmatwa - takie historie chyba lubię najbardziej.
Ten motyw z nieznajomą, która o Hao tak dużo wie bardzo mi się podobał.
No i jak zwykle opisy ładne.
Next part pliss ^^'


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Czw 14:58, 19 Paź 2006    Temat postu:

Part 18



Dama Kier. Cześć III


Drzewa jakby zbliżały się do siebie, prowizoryczna ścieżka po między nimi, stawała się coraz węższa. Gładzie dosłownie biły mnie po twarzy, rozchodzące się po lesie odgłosy moich własnych kroków wzbudzały we mnie irytacje. Po za tym w koło panowała zupełna cisza, czasem tylko przerywana, przez szum skrzydeł jakiegoś ptaka. Oparłem się o pień rosnącego nieopodal mnie drzewa. Rozejrzałem się wokół, po czym ruszyłem przed siebie, chociaż w jednej chwili zdałem sobie sprawę, że nie wiem gdzie jestem. Przyśpieszyłem, chciałem jak najszybciej wydostać się z tej głuszy. Niestety, im dalej szedłem, tym bardziej zagłębiałem się w gąszcze. Na domiar złego grunt w tym miejscu był dość grząski, miałem wrażenie jakbym stąpał po płytkim bagnie. Co chwila moje nogi zagłębiały się w podłożu, to też poruszałam się coraz wolniej. Pomału opadałem z sił. Może dział tak na mnie wszech obecny zapach zgnilizny? Może nie przespana noc, głód, świadomość własnej niemocy? Odgarnąłem dłonią jakieś gałązki, rosnące dokładnie na wysokości moich oczu, zrobiłem kolejny krok na przód, chociaż powoli zaczęła docierać do mnie bezcelowość moich wysiłków. Lekko kręciło mi się w głowie. Byłem zupełnie zdezorientowany, tu wszystko wyglądało tak samo. Przy kolejnym kroku zachwiałem się i gdym w porę nie złapał rosnącej tuż na de mną gałęzi, pewnie bym się przewrócił. Po chwili ruszyłem dalej. Czułem Tak się jak w swoich koszmarach, z tą różnicą, że tym razem nie był to żaden sen. Na moment przymknąłem oczy. W jednej chwili ogarnęło mnie uczucie beznadziej. Sam fakt, że zawiodłem był dość upokarzający, a jeśli dodać do tego fakt, iż zgubiłem się z lesie, to zaczynało wydawać mi się, że tak naprawdę nie mam do niczego prawa, oraz, że te wszystkie nieszczęścia spotkały mnie zasłużenie. Tylko co komu zawiniła Marion, albo Kiara? Dlaczego je to spotkało? Zastanawiałem się mijając coraz to nowe drzewa. Przypomniał mi się tamten wieczór, kiedy zlazłem martwe ciało dziewczyny, całe w krwi. Wszystkie rany zostały jej zadane, gdy jeszcze żyła, wskazywał na to kolor skrzepłej krwi. Nawet nie chciałem sobie wyobrazić jak musiała cierpieć, tym bardziej, że próbowała przecież walczyć... A Kiara? Nie wiedziałem co się z nią stało, ale od jakiegoś czasu byłem więcej niż pewien, że ktoś zadaje jej straszny ból. Ta świadomość mnie dobijała. Sam już nie byłem pewien, czy lepiej było mi znać przynajmniej cząstkę tej prawdy, czy żyć w nieświadomości? Kolejny krok przyniósł tylko nowe wątpliwości, nowe pytania. Jak można katować dziecko? Co ona im zawiniła, a może tu wcale nie chodzi o nią lecz o mnie? Po raz kolejny uderzyłem głową w jakąś niską gałąź. Mało co nie upadłem, chociaż, może to byłoby najlepsze co mógłbym zrobić: położyć się gdzieś w gąszczu i czekać, aż zjedzą mnie jakieś dzikie bestie, przynajmniej miałbym spokój, nie musiałbym więcej martwic się o to, że przynoszę wszystkim same nieszczęścia. To przecież z mojej winy zginęła Sherma, a potem jej dusza popadła w niewole, to prze ze mnie zginęła Marion, ja jestem winem cierpieniu Kiary i choroby Tsunade. Zacinałem dłoń w pieść, w jednej chwili chwyciła mnie potworna złość na samego siebie. Wbiłem paznokcie w skórę. Bolało, ale nie dość. Pochyliłem się, podniosłem z ziemi jakiś patyk i złamałem go w palcach. Poczułem jak wrzyna się on w moją dłoń, zobaczyłem jak z pomiędzy moich palców wypływa krew. Zacisnąłem dłoń. Pragnąłem, się ukarać, ale ciągle zdawało mi się, że to mało. Zobaczyłem niewielką przerwę miedzy drzewami. Przyśpieszyłem kroku, na ile poznawało mi na to osłabienie i grząski grunt. W końcu znałem się na małej, nieznanej mi polance, otoczonej ze wszystkich stron gęstym lasem. Nerwowo rozejrzałem się wokół. Nigdzie nie było widać ścieżki, a ponowne przedzieranie się przez gąszcze i błoto wcale mi się nie uśmiechało. Byłem głodny, kręciło mi się w głowie, a nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Oparłem się plecami o pień jakiegoś drzewa, następnie powoli usunąłem się na ziemie. Pociemniało mi w oczach, a potem nagle całe życie przeleciało mi przed oczami. Sekundę później nie czułem już absolutnie nic.



*****


Larwal stał na dziecińcu swojego zamku i uporczywie wpatrywał się w strugi wody wlewające się do misy fontanny. Rozpryskujące się strugi wody moczyły nieznacznie jego szaty, ale władca nie zawrzał na to. W prawej ręce trzymał kartę, na której widniał wizerunek damy kier. Jednak, ani razu na nią nie spojrzał, podobnie jak na stojącego kilka kroków za nim jasnowłosego wampira w czarny stroju. Ten ostatni wydawał się zaniepokojony. Jego szare oczy wpatrywały się w bruk dziedzińca, a serce tłukło się w piersi. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów wampir ów odczuwał prawdziwy, niczym nie tłumiony strach. Nie wiedział, jak na przestawiony dowód zareaguje jego pan, milczenie Larwala, przyprawiało go o ból głowy, ale nie śmiał odezwać się nie pytany, to też po prostu stał ze zwieszoną głową. W reszcie Larwar uniósł dłoń w której trzymał kartę i zaczął się jej przyglądać z niemniejszym zaciekawieniem niż jeszcze przed chwilą kroplą wody. Uśmiechnął się delikatnie, poczym rozdarł kartę na pół i obie połówki wrzucił do fontanny. Przeźroczysta ciecz, która wypełniała jej kamienną misę natychmiast zmieniła kolor na krwistoczerwony. Władca widząc to pochylił się nad cembrowiną. Zanurzył palec w wodzie i podniósł go do ust. Poczuł na języku metaliczny posmak. Posmak krwi. Wyprostował się i spojrzał na ciągle stojącego za nim kapitana:
-Mówisz, że to było w celi? – zapytał lodowato.
-Tak panie – wydukał Tilo z ściśniętym gardłem.
-A wiesz co to takiego? - Larwal mierzył go wzrokiem.
Wampir spuścił wzrok, ale nie opowiedział. Tym czasem jego pan obszedł do koła.
-Oczywiście, że nie wiesz, bo skąd? – zadrwił. – Nie możesz wiedzieć. – Zbliżył swoją twarz, to twarzy wampira. Złapał go za podbródek i zmusił, by na niego spojrzał.
-Nie podoba mi się wyraz twoich oczu kapitanie – powiedział cicho – Czego się boisz?
Tilo odtworzył usta, już miał coś powiedzieć, gdy Larwal uciszył go gestem ręki.
-Dama Kier – zaczął – Znam tylko jedna osobę, która każe tak do siebie mówić. – Zmrużył oczy – Chodź jej obecność tutaj jest ostania rzeczą, jakiej mógłbym się spodziewać. Nie przewidziałem, że może się tu dostać i to był mój błąd...
Tilo spuścił głowę jeszcze niżej, strach narastał z nim z każdą chwilą, zwłaszcza, że przed chwilą usłyszał coś, czego nie powinien usłyszeć. Jednakże Larwal nie zwracał na niego większej uwagi. Zamiast tego ciągnął dalej:
-Niezła z niej czarodziejka, że udało się jej niepostrzeżenie dostać aż tutaj. Zawsze była dobra, ale teraz po prostu mnie zaskoczyła. – Uśmiechnął się nie znacznie – I dobrze się stało. – dodał ciszej – teraz już nic nie musimy robić...
-Jak to? – zapytał nieśmiało Tilo.
-A tak.. – Larwar ponownie odwrócił się do fontanny. – Nic poza czekaniem, aż siostrzyczki wzajemnie się wykończą. – Spojrzał na podwładnego przez ramię:
-Możesz odejść. – Polecił sucho. Tilo skłonił się, poczym zniknął w jednym z zamkowych korytarzy. Powoli odtworzył drzwi swojego gabinetu i usiadł za biurkiem. Skrył głowę w dłoniach. Nie mógł pojąć tego, co ostatnio się z nim działo. Nie umiał pogodzić się z własnymi odczuciami, nie akceptował własnego strachu. Przecież się tego pozbył, tak samo jak pozostałych słabości. Teraz okazało się, że nie koniecznie. Nienawidził siebie za to, nie mógł pojąć własnego zachowania. Nie rozumiał, dlaczego nawet teraz trzęsły mu się ręce. Uderzył się dłonią w czoło, ale nic to nie dało. Emocje ciągle nie opadły. A więc naprawdę ciągle był taki słaby? Jak to możliwe, alby niczego się nie nauczył, nie wyciągnął żadnych wniosków ze swojego wcześniejszego życia. Przecież tylko przez to, że był słaby stracił Adytę, tylko dlatego, że zbyt się bał, aby móc ją ochronić. Dlatego jej wtedy nie pomógł, dlatego tak bezczynnie patrzył na jej śmierć. I chociaż zerwał z tamtym życiem, to ten obrazek, prześladował go niemal cały czas. Zamknął oczy. Balansujący pod jego powiekami obraz malutkiej wampirki, z dziurą zamiast serca, sprawił jednak, że natychmiast je odtworzył. Tłumione uczucia wybuchły w nim nagle, ze wzmożoną siłą. Szybko zamrugał powiekami. To stało się tak dawno temu, po za tym swoje już opłakał, nie było sensu, aby teraz dał upust swojej kolejnej słabości, to nie wróci jej życia. Założył ręce za głowę, po czym westchnął. Gdyby tylko wtedy aż tak bardzo się nie bał...

Z zadumy wyrwało go pukanie do drzwi. Rzucił krótkie „Wejść” i wówczas te natychmiast się odtworzyły, do komnaty weszła zaś białowłosa dziewczyna w krótkiej, czarnej sukience, bez ramiączek i pleców. Jej dłonie ozdabiały czarne, sięgające do łokcia rękawiczki, zaś na nogach miała założone czarne, sięgające za kostkę buty.
-O to ty... – Tilo nie wykazywał żadnego entuzjazmu na jej widok. – Jeśli idzie o to samo co wczoraj, to nie bój się jesteś bezpieczna, chyba, że to ja cię zabije, gołymi rękami. – powiedział z naciskiem na ostanie zdanie. Selene uśmiechnęła się nieznacznie:
-Niby za co? – spytała niewinnie.
-Już ja wiem za co – Kapitan poniósł się z krzesła – I ty też wiesz, nie udawaj idiotki, bo tego nie lubię.
-Ależ proszę bardzo, skoro tak zależy ci na tym, żeby Larwal dowiedział się o Adycie, to zrób to. – w głosie dziewczyny nie było nic prócz drwiny.
-Nie wypowiadaj jej imienia! – ryknął wyprowadzony z równowagi wampir.
-Ależ nie możesz mi tego zabronić - Zaśmiała się.
-Przestań! – w szarych oczach pojawiły się iskierki gniewu.
-Ale czemu? – Selenie nie zmieniła tonu.
Tilo bezwładnie opadł na krzesło.
-Proszę cię – powiedział – Idź już!
Wampirzyca uśmiechnęła się szerzej
-Tak jest – rzuciła krótko i wyszła.



*****


Długowłosa blondynka z rezygnacją spojrzała na rozciągającą się przed nią ścieżkę. Błoto, które pokrywało ową drużkę, było niemalże całkowicie gładkie, jeśli nie liczyć większych, lub mniejszych wgłębień pozostawionych przez lisy, wilki i wszelkie inne stworzenia mieszkające w lesie. Ani jednego śladu ludzkiej stopy, jakby takowa nigdy jej nie dotknęła. Wiera przykucnęła u wylotu ścieżki i zaczęła dłońmi badać jej powierzchnię, chociaż, wiedziała, że nie ma to większego sensu. Wyprostowała się, założyła włosy za ucho i już miała się podnieść, gdy poczuła na swoich ramionach czyjeś ręce. Odwróciła głowę i uniosła ją do góry. Za nią stał jasnowłosy chłopak i złotych oczach, ubrany w długi, bordowy płacz.
-Sergiej – odezwał się cicho – Też go nie zlazłeś, prawda?
Pokiwał głową.
-Przepadł, nigdzie nie ma żadnych śladów, nawet nie wiadomo gdzie poszedł, w którą stronę...
-Hum – dziewczyna zmieniła pozycje na stojącą. – Wydaje mi, że wiem gdzie mógł się udać.
-Myślisz? – Chłopak ścinał mocnej rękę siostry
-Jestem Pewna, ale myślę, też z jakiś względów nie dotarł. Coś go zatrzymało...
-Najpewniej coś poważnego – odezwał się szatyn, który niespodziewanie pojawił się tuz obok rodzeństwa. – Drobiazgi nigdy go nie zrażały. I wątpię, aby tym razem było inaczej. – Chociaż moim zdaniem nie trzeba się aż tak o niego martwić, pewnie wróci na obiad i będzie się z nas śmiał – zażartował brązowo włosy, ale nikt się nie śmiał, nawet on sam.
-No – dodał Yoh po chwili kłopotliwego milczenia. – Na pewno nic mu nie jest, wiec możemy być spokojni o przepowiednię. A tak właściwie, to o co w tym wszystkim chodzi?
Wiera spiorunowała go wzrokiem.
-Lepiej nie pytaj. – ucięła krótko, - lepiej nie pytaj.
-Ech – zatchnął się szatyn – musicie robić z tego taką tajemnice. I wy chcecie, żebym wam pomógł...
-Chyba się teraz nie wycofasz? – wtrącił Sergiej.
-Spokojnie, nawet gdym chciał to nie mogę, bo nie wiem jak wróć. Wygląda na to, że jestem na was skazany, ale to nie Fair. No to może ktoś wyjaśni mi w końcu co to za wojna?
-Później – Wiera patrzyła mu w oczy – nie w tej chwili.
-Ależ oczywiście, ja mogę poczekać. Byle nie wieczność...
-Nie będzie takiej potrzeby – Władczyni uśmiechnęła się półgębem.



****


Sergiej puścił dłoń siostry, ponieważ zdało mu się, że na drodze coś leży, jakiś papier, albo tektura, co o tym miejscu było dość dziwne. Zrobił krok w stronę owego znaleziska, a gdy pochylił się nad niż zauważył, że to nic innego jak zwykła karta z wizerunkiem młodej kobiety w renesansowej sukni, otoczonej ranka w której w duch przeciwległych rogach widniały dwa czerwone serca. Dama Kier.
-Sergiej, chodź już! – Wiera wyraźnie się niecierpliwiła.
Chłopak szybko schował kartę do kieszeni.
-Już idę – odkrzyknął, podnosząc się.
Przebiegł krótkie dystans dzielący go od siostry i stojącego obok niej brązowowłosego szamana.
-Mówiłaś, że mamy jeszcze jednego wroga? – spytał, sięgając ręką do kieszeni płaszcza.
-Nie mówiłam, że to wróg – sprostowała dziewczyna.
-Ale mówiłaś, że ten ktoś na pewno nie jest naszym przyjacielem. – Wsunął dłoń jeszcze głębiej w kieszeń.
-No tak – przyznała bez namysłu.
-Teraz mamy na to konkretny dowód – powiedział wyciągając kartę i podając ją siostrze.
Wiera obróciła ją w palcach.
-Cudownie – powiedziała nie bez ironii. – Tylko jej tu brakowało. Zrobiła z dłoni daszek i spojrzała w górę, miedzy konary drzew. – Może wy już wracajcie? – zwróciła się do Sergieja i Yoh.
-Ale...- zaczął blondyn
-Żadnego ale – Ucięła nie znoszącym sprzeciwu głosem – Macie natychmiast wracać, ja zaraz do was dołączę.

Sergiej skinął głową, złapał Yoh za rękę i pociągnął go w stronę jaskini. Wiera przez jakiś czas patrzyła na ich oddalające się sylwetki, a kiedy już całkiem znikli jej z oczu, ponownie spojrzała w górę. Przesz chwile intensywnie mrużyła oczy, jakby bez pomocy lornetki, chciała wypatrzyć w konarach jakoś rzadkiego ptaka.


-Wiesz, że jesteś tchórzem, Olgo? – Rzuciła w przestrzeń – Dlaczego się nie pokażesz? Chcesz mnie nastraszyć, tymi swoimi kartami? Nic z tego. Bo widzisz, wiele, bym dała, za to, żeby móc spojrzeć ci w oczy, kochana!
-Jesteś pewna, że nie będziesz tego żałować – opowiedział, jakiś melodyjny głos tuż za jej plecami. Gwałtownie obróciła się w tamtą stronę. Stałą tam wysoka, jasnowłosa dziewczyna w brązowej, asymetryczje tunice, z jednej strony sięgającej kolan tunice bez rękawów, ciemnych rybaczkach i wysokich, sznurowanych butach, czarnej barwy. Długie, dość mocno wycieniowanie włosy przytrzymywała elastenowa opaska w tym samym kolorze co tunika. Prawy nadgarstek dziewczyny ozdobiony był duża srebrną bransoletą, na której wygrawerowane były najróżniejsze znaki. Po za tym jasnowłosa nie miała na sobie żadnej biżuterii. Jej jasnofioletowe oczy wpatrywały się w Wierę.
-Witaj siostrzyczko - Olga wyciągnęła do niej rękę.
-Czego chcesz – Wiera nie zamierzała odpowiedzieć na ten gest.
-A jak myślisz? – Olga gwałtownie cofnęła dłoń.
-Nie domyślasz się? – Olga ciągle świdrowała ją wzrokiem, poczym przeniosła go na dekolt siostry, a ściślej na spokojnie wiszący tam okrągły medalion. Wiera odruchowo zacisnęła go w dłoni.
-Czy ty się nigdy nie zmienisz? – zapytała nie spuszczając oka z Olgi.
-Ależ kochanie, ja się już zmieniłam. Myślę, jednak, że byłoby dobrze, gdybyś oddała mi moją własność.
-Twoją własność – zakpiła władczyni.
-No tak, moją własność. Nie wiem, czy pamiętasz, ale ten wisiorek dała mi matka szóste urodziny.
-Ten jest mój – Też dostałam go na szóste urodziny. – Nie moja wina, że swój zgubiłaś...
-Wiesz, co to za różnica. – Olga machnęła ręką. – Ważne jest tylko to, że teraz mi oddasz.
-Co ci się ostatnio śniło?
-Och naprawdę cię to interesuje? Raczej wątpię, wiec nie przedłużany dłużej tej rozmowy. Nie wiem jak ciebie, ale mnie już naprawdę mdli. Nie lubię rodzinnych spotkań. Haran! – Na dźwięk tego ostatniego słowa z krzaków otaczających ścieżkę wyłonił się wielki kształt, przywodzący na myśl skrzyżowanie koguta ze smokiem. Zamiast paszcz miał dziób, zamiast łusek pióra, na jego łbie widniał czerwony grzebień. Jednak łapy potwora wcale nie przypominały kurzych, były stanowczo za grube, zakończone czterema „kocimi” pazurami. Olbrzymie, czerwone ślepia patrzyły na Wierę nieprzyjaźnie. Dziewczyna zacisnęła powieki.
-A niech cię – Wrzasnęła nie wypuczając medalionu z ręki – A nie cię piekło pochłonie razem z tą twoją bestią.
-Cóż – Olga spokojnie zaszła ją od tyłu. Jedną ręką chwyciła ją w pasie, drugą unieruchomiła prawą dłoń władczyni, tą samą, w której mieścił się amulet. – Pewnie kiedyś się tam spotkany. – A radzie do zobaczenia – To mówić wyszarpała cenny przedmiot z dłoni siostry. Wiera poczuła ból śródręcza i gwałtownie wykonała obrót, otwierając równocześnie oczy, ale niestety, było już za późno, gdyż Olga i jej bestia zginęli bez śladu.
-Szlag – jęknęła Wiera – No to po ptokach...



****



W obszernej, nieco ponurej, drewnianej izbie, gdzie jedynym źródłem światła, była małą olejna lampka, ustawiona na stole, obok łóżka na którym leżał okryty kocem długowłosy szatyn, stała smukła, wysoka dziewczyna o długich, niebieskich włosach z metalicznym połyskiem. Miała ona na sobie wiązany z przodu na tasiemki granatowy gorset, oraz, sięgającą nie co przed kolana, jedwabna spódniczka tej samej barwy. Na jej odsłoniętej szyi widniała granatowa aksamitka, zaś uszy ozdabiała para małych, białych kolczyków w kształcie w odwróconego deltoidu. Jej długie, ładnie pocieniowane włosy opadały na plecy, układając się przy tym jakby w odwrócony trójkąt. Dopełnieniem jej stroju, stanowiły granatowe czerwone, kozaki na niewielkim obcasie sznurowane tak samo jak gorset. Dziewczyna przysiadłą na krześle ustawionym obok łóżka i wziąwszy lampkę w dłonie spojrzała na spokojną twarz śpiącego. W jej zielonych oczach odbił się cień ulgi, śpiący oddychał bowiem równo i dość głęboko. Ciągle trzymając lampę w ręku podeszła do stającej w drugim kecie pomieszczenia szarej kanapy. Postawiła lampkę na wiszącej nad nią półce. Następnie przysiadła na siedzeniu kanapy i pochyliła się, aby rozwiązać buty.

Skrzypnęły drzwi i do izby wszedł wysoki, niebieskooki brunet w skórzanej kurtce i granatowych dżinsach. Drewniana podłoga skrzypiała pod ciężarem jego kroków, ale niebieskowłosa nie zwracała na to uwagi. Dopiero, gdy ten stanął tuż nad nią, uniosła głowę.
-Witaj Jukka – Uśmiechnęła się pozdrawiając go.
-Dobry wieczór Floor – Chłopak odwzajemnił uśmiech – Obudził się?
-Jakieś dwie godziny temu odzyskał świadomość, ale był bardzo wyczerpany, dałam mu trochę zupy i zioła. Teraz śpi, powinien się obudzić jurto rano. Nie martw się – dodała po chwili – Będziesz mógł z nim porozmawiać nie stracił pamięci.
-To dobrze – brunet usiadł na obok dziewczyny. –Tylko, czy jesteś pewna, że to on?
Kiwnęła potakująco głową.
-Jak najbardziej, pasuje do opisu, to z całą pewnością jest Hao Asakura. – powiedziała z uśmiechem na ustach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Nie 23:00, 29 Paź 2006    Temat postu:

No nie, tak dawno pojawił się news, a ja nie miałam kiedy wejść na forum...
Nic to, w końcu przeczytałam ^^'
I muszę przyznać, że część świetna. Nie spodziewałam się, że Wiera ma siostrę... jak zwykle umiesz zaskakiwać. No i końcówka - kim jest ta dwójka? Mam nadzieję, że dasz szybko next part, bo chcę wiedzieć, co dalej. Ten opek jest wyjątkowo wciągający!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Pią 15:05, 03 Lis 2006    Temat postu:

Part 19

Mistrz magii



Leżałem spokojnie na łóżku i bezmyślnie wpatrywałem się w drewniany sufit. Wpadające przez okno słabe promyki słońca radziły lekko radziły mnie w oczy, grzały moje policzki, poczym załamywały się na drewnianej podłodze, tworząc tym samym na niej długi, jasne smugi. Podciągnąłem się do pozycji siedzącej, poczym rozejrzałem się uważnie się po owym pomieszczeniu. Była to duża, drewniana, dość skromnie urządzona izba. Oprócz łóżka, na którym właśnie siedziałem znajdował się tam jeszcze niewielki stolik, proste krzesło z wysokim oparciem, szara kanapa, ustawiona pomiędzy ścianą, a piecem, na którym stało kilka glinianych i metalowych garnków. Nad kanapą wisiała mała, drewniana półka, na której stała wygasła już lampka oliwna. Całe to pomieszczenie wypełniał przyjemny zapach ziół i surowego drewna. Odrzuciłem biały koc, którym byłem okryty i spuściłem stopy na podłogę. Spojrzałem na oparcie krzesła, na którym leżały moje rzeczy i ubrałem się, następnie zaś z powrotem usiadłem na łóżku. Czułem się dziwnie osłabiony, miałem lekkie zawroty głowy, a do tego traciłem sile w palcach, nie wiedzieć czemu, nie byłem w stanie zacisnąć pieści. Ponownie położyłem się na łóżku i spojrzałem w sufit. Po raz pierwszy od dłuższego czasu mój umysł był niemalże zupełnie wolny od wszelkich, złych i dobrych myśli. Być może działo się tak, za sprawą jakieś dziwnej, ledwie wyczuwalnej, prawie magicznej aury tego miejsce, a może za sprawą ziołowego wywaru, który wybiłem wczoraj wieczorem. Złapałem się za głowę. Nie wiele pamiętałem z wczorajszego dnia, wiedziałem tylko, że najpierw zgubiłem się w lesie, a potem nagle zlazłem się tutaj, pod opieką jakieś niebieskowłosej dziewczyny w stroju gotki. Ona mnie nakarmiła i napoiła wywarem z silnie pachnących ziół, po których zasnąłem nad zwyczaj, i dzięki którym spokojnie przespałem całą noc. Nie wiedziałem, co to było, nie pamiętałem ich smaku, wiedziałem jednak jedno, te zioła bardzo mi pomogły i chodź teraz nie czułem się najlepiej, cieszyłem się tymi krótkimi chwilami odpoczynku. Nic, co znajdowało się w owej izbie nie budziło we mnie niepokoju, wręcz przeciwnie. Przymknąłem oczy. W głowie szumiało mi coraz bardziej, ale nie przeszkadzało mi to, podobnie z resztą jak fakt, że nie mam pojęcia gdzie jestem, ani w jakim charakterze. Było mi zupełnie wszystko jedno. Nawet jeśli byłem tu więźniem. Ostatnio i tak nie cieszyłem się wolnością. Wszystko mnie przytłaczało, byłem jakby zamknięty w klatce z własnych uczuć i niedobry
ch emocji, jakby to one mną sterowały, a nie ja nimi. Fatalne odczucie, połączone z ustawicznym lękiem, nieustającą troską i obawą. Teraz przynajmniej od tego byłem wolny, co z tego, że ciało odmawiało mi posłuszeństwa? To jakby się nie liczyło, podobnie jak to, że znów byłem zdany na łaskę jakiś obcych, o których zupełnie nic nie wiedziałem. Kompletnie nie zwracałem uwagi na swoje upokorzenia, jakby zupełnie przeszkadzało mi to jak nisko upadłem. Te okropne wydarzenia ostatniego półrocza, złamały zupełnie moją dumę, sprawiły iż już nawet nie odczuwałem wstydu. Jedyną rzeczą, o której wciąż nie mogłem myśleć spokojnie była moja misja. Przecież od tego tak wiele zależało, a ja... Ja po prostu jej nie wypełniłem i nie znajdywałem dla siebie żadnego usprawiedliwienia. To takie żałosne, a zarazem tak mało prawdopodobne, aby wybraniec zawiódł tych, który pokładli w nim nadzieje, okazując tym samym nieposłuszeństwo wobec sił, które go wybrały, a z którymi on nie mógł dyskutować. Może to, co teraz się ze mną działo było częścią jakieś kary, pokuty za grzech zaniedbania? Tego nie wiedziałem i prawdę mówiąc nie chciałem poznawać tej prawdy. Ta sytuacja w pewnym sensie odpowiadała mi. Przecież tu było tak dobrze i czułem się tu tak niespodziewanie lekko, zupełnie jakby tamte problemy wcale nie istniały. A może ja po prostu zaczynałem tracić zmysły? Może były to pierwsze oznaki szaleństwa? Czyżbym już nie długo miał dołączyć do Rena? Nie ważne, liczy się tylko, to że jestem spokojny, że nareszcie chodź troszkę się wyciszyłem. Z oddali dochodziły słowa jakieś pieśni, śpiewanej przez niskie męskie głosy. Nie rozumiałem słów, ale już po samej melodii ciężkiej, monotonnej, wypełniającej powietrze jakimś dziwnym rodzajem mistycyzmu, zgadłem iż jest to modlitwa. A zatem gdzieś w pobliżu mieściła się świątynia, lub kaplica nie, z tym, że nie wiadomo jakiej religii i jakiego bóstwa. Przez długą chwile leżałem nie ruchomo i tylko wsłuchiwałem się w rytm i słowa pieśni. Coś mi to przypominało, ale za nic nie mogłem sobie przypomnieć co:

„Gloria mater espulika negaris...”

Słowa pieśni prześlizgiwały się przez mój mózg, nie zatrzymując się w im ani na sekundę. Dotknąłem dłonią czoła. Chociaż leżałem bez ruchu, czułem narastający ból, dobiegające z zewnętrz słowa i melodia pieśni działały na mnie jak kołysanka. Po jakimś bliżej nieokreślonym czasie poczułem piasek pod powiekami. Słowa pieśni zlały się w całość, usnąłem.

****
Obudził mnie cichy, dziewczęcy głos i delikatny dotyk czyjeś chłodnej dłoni. Powoli, niechętnie otworzyłem oczy. Ten sen, był taki przyjemny, bez koszmarów, bez lekarstw, bez ziół, to był po prostu zdrowy sen, którego brakowało mi od tak dawna i którego dobrodziejstwa właśnie odkrywałem na nowo. Podparłem się łokciem i spojrzałem w twarz niebieskowłosej dziewczyny o łagodnych zielonych oczach, tej samej, którą widziałem wczoraj wieczorem, tyle, że tym razem zamiast granatowego, mocno podkreślającego biust gorsetu, oraz sięgającej do kolan spódnicy, miała na sobie prostą, białą suknię, odsłaniająca raniona i obojczyk, ale zasłaniającą, centralną część dekoltu. Uformowana w trójkąt górna cześć sukni łączyła się z malutką, przylegającą do szyi tasiemką, oraz okrągłym medalionem, na którym wygrawerowane były sylwetki dwóch ptaków, najprawdopodobniej kruków siedzących na gałęzi jakiegoś drzewa. Dziewczyna uśmiechnęła się łagodnie.
-Jak się czujesz? – zapytała, kiedy już siedziałem w miarę wyprostowanej pozycji.
-Boli mnie głowa – wydukałem, bo faktycznie odczuwałem przytłumiony ból.
-I będzie boleć, do póki i nie przyzwyczaisz się to tego miejsca. Nie martw się to całkiem normalne, każdy to odczuwa. Szczególnie jeśli jest szamanem. Duchy opiekuńcze świątyni nie lubią szamanów, przynajmniej nie wszystkich.
-Gdzie ja jestem? – zapytałem, chociaż teraz było to troszkę nie na miejscu.
-Jesteś na terenie świątyni bogini Fiony, Matki Światła. – powiedziała cicho dziewczyna. Wbiłem wzrok w postacie kruków na jej medalionie.
-Matki Światła? – dziwiłem się.
Kiwnęła głową.
-Dobrze, że się tu zlazłeś, inaczej byłoby po tobie – zaśmiała się – Widzisz, wtedy, gdy zasłabłeś w lesie, to stało się tak dlatego, że aura świątyni źle na ciebie wpłynęła, zlazłeś się za blisko źródła jej mocy. Większość z tych, którzy dotarli tak daleko ginie. Święty Bór, miejsce, w którym zostałeś znaleziony jest otwarty tylko dla kapłanów ze świątyni i to nie wszystkich. Zakrzątana się po izbie, zajrzała do stojących na piecu garnków i zapaliła ogień pod najmniejszym z nich, metalowym zielonkawej barwy.
-Jadłeś coś? –zapytała mierząc mnie wzrokiem.
Nie opowiedziałem. Dziewczyna kiwnęła głową.
-Rozumiem. Acha Jestem Floor Jason, świątynna zielarka. – wyciągnęła dłoń. Nie wiedziałem co powiedzieć, wiec burknąłem coś na kształt „bardzo mi miło”, poczym postanowiłem także się przedstawić, ale zielarka uprzedziła mnie:
-Wiem kim jesteś - powiedziała łagodnie.

****
Chciałem wstać, lecz znów poczułem okropny zawrót głowy, w rezultacie którego opadłem bezwładnie na posłanie. Niebieskowłosa widząc to przykucnęła przy łóżku.
-Wczoraj nie wiele jadłeś – powiedziała patrząc mi w oczy – Dzisiaj nic, a do tego nie jesteś przyzwyczajony do aury świątyni. Lepiej się nie ruszaj. – Dodała kładąc mi dłoń na czole. – Nie masz gorączki, ale jesteś osłabiony. Chcesz się przespać?
Nie chciałem, chociaż mój organizm wyraźnie się tego domagał. Mimo to pokiwałem przecząco głową.
-Dobrze wiec usiać i spróbuj coś zjeść – poddała mi miskę z zupą. Wiozłem od niej naczynie i zacząłem mieszać w nim łyżką. Przełknąłem kilka kęsów, kiedy nagle drzwi izby otworzyły się i stanął w nich wysoki, niebieskooki mężczyzna o krótkich ciemnych włosach, ubrany w długą, jednolitą biała szatę z fioletowymi i czarnymi wstawkami na rękawach, gdzieś w okolicach łokcia. Na jego czole połyskiwała cieniutka srebrna opaska, zaś serdeczny palec jego prawej dłoni ozdabiał duży, także srebrny sygnet z dużym czarnym kamieniem. Po za tym na piersi mężczyzny widniały haftowane sylwetki dwóch czarnych kruków, takich samych jak na medalionie dziewczyny. Widząc go Floor uprzejmie ujęła go za rękę i pociągnęła za sobą w stronę kanapy.
-Jeszcze nie teraz Jukka – powiedziała szeptem – On nie jest gotowy...
-Wczoraj mówiłaś, że...
-Wczoraj myślałam, że jest silniejszy. Nie Jukka, to musi zaczekać.
-Ja nie mam tyle czasu. – Odparł powoli, lecz stanowczo brunet. – Nie ja ustalam reguły.
-Zaczekaj przynajmniej do jutra – Nalegała dziewczyna.
-Przykro mi, nie mogę. – Jukka podniósł się z kanapy – Ale obiecuje, że nie będę go długo męczył. – Spojrzał wymownie na zielarkę – Możesz być tak miła i nas zostawić?
Kiwnęła głową i już po chwili zamknęły się za nią drzwi. Wówczas mężczyzna zbliżył się do łóżka na którym siedziałem.
-Witaj – rzucił krótko – jestem Jukka Neverlander Młodszy Mistrz Magii z świątyni bogini Fiony Matki Światła. Dokonawszy tej dość oficjalnej prezentacji przysiadł na kraju łóżka.
-Nie będę owijał w bawełnę, wysilał się na jakieś tam wstępy, powiem krótko, Książe nie lubi tych co go zawiedli. Zwykle kogoś takiego, czeka coś gorszego od śmierci, ale tym razem – spojrzał mi w oczy – tym razem nie zostaniesz ukarany.
Zamarłem nagle w lekko pochylonej pozycji, ze wzrokiem utkwionym w misce z zupą. To co powiedział mag nie od razu do mnie dotarło. Może był to efekt oddziaływania świątynnej aury, o której mówiła zielarka, może natłok treści zawarły w tych paru zdaniach. W każdym radzie jak tylko zrozumiałem co mój rozmówca miał na myśli poczułem nieprzyjemne uczucie, gdzieś w okolicy serca. Więc naprawdę zawiodłem, to nie były już tylko moje przeczucia, to były fakty. Tylko dlaczego tak się stało i skąd ten człowiek o tym wiedział? Dlaczego mówił o tym z takim spokojem, wręcz obojętnością, jak to możliwe, żeby on widział o mnie aż tyle, a o księciu? Jakim cudem może znać jego zamiary, skoro nie jest wybrańcem? Podniosłem na niego oczy. Na jego twarzy gościł delikatny uśmiech.
-Tylko, że ktoś musi naprawić twoje błędy - Dodał poważniejąc. – Do póki jeszcze nie stała się wielka krzywda i do półki przepowiednia nie przepadła. Jak to się stanie nic już nie będzie takie jak przedtem. – wziął od de mnie naczynie i postawił je na stole i splótł ręce na kolanach.
-Nie wiem czemu tym razem jest inaczej, nie jest to moja sprawa. O wiele ważniejsze są twoje sny, co w nich było, możesz mi je opowiedzieć, wszystkie po kolei. Oczywiście – dodał prędko wodząc lekkie przerażenie na mojej twarzy. – Tylko te z Księciem Światła. Opadałem na poduszki. Nie miałem zamiaru o tym rozmawiać, te sny zawsze budziły we mnie grozę, wywoływały nieznośny niepokój, nie ma mowy, abym raz jeszcze przez to przechodził, tym bardziej, że przecież zawiodłem. Ta świadomość w jednej chwili zburzyła mój spokój i wycisnęła z moich oczy samotną łzę. Co w wobec tego z Kiarą, czy ją także strącę na zawsze jak Marion? Czy już do końca życia będę musiał mieć tę świadomość, że nie potrafiłem ochronić swoich najbliższych, że oni zginęli tylko i wyłącznie z powodu mojej głupoty? W jednej chwili poczułem się taki mały, zupełnie nie godny miana, które nosiłem, miana pana gwiazdy jedności, Cóż, może Tsunade będzie miał więcej szczęścia i nigdy nie będzie musiał stawać wobec działań, które są wbrew jego sile. Jukka patrzył na mnie wyczekująco.
-Wiem, że ci ciężko, ale niestety, to jest konieczne. – Doprawił fałdy szaty, chwycił mnie za rękę. – Spokojnie powiedział widząc, że znów zbiera mi się na płacz. – Pomogę ci. Nie tylko dlatego, że takie mam rozkazy, jednak ty też musisz mi pomóc, a im szybciej wyznasz mi to wszystko, tym będzie łatwiej nam obu.

****
Jasnowłosa dziewczyna o jasnofioletowych oczach siedziała na gałęzi rozłożystego drzewa, opierając się plecami o jego pień. W ręku trzymała mały, srebrny medalion i przyglądała mu się z zaciekaniem. Zimny wiatr poruszał fałdami jej tuniki, owiewał ja nagie ramiona, ale jej to nie przeszkadzało. Na jej twarzy gościł szyderczy uśmiech. Miała to, co chciała mieć, ale to nie był dla niej powód do dumy. Ona zawsze miała to, czego chciała. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby ona, Olga Iliłowicz spotkała się z odmową, lub taką przeszkodą, której nie potrafiłaby pokonać. W jej słowniku słowo „niemożliwe” po prostu nie istniało, podobnie z resztą jak takich sformułowań jak „wyrzuty sumienia”, „wątpliwości”, czy „strach”. Jednakże, tym razem był to dopiero początek i ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Zdobycie medalionu, stanowiło jedynie wierzchołek góry lodowej. Westchnęła ciężko. Miała już dwa elementy układanki, ale złożenie ich w całość, było znaczenie trudniejsze niż ułożenie puzzli z tysiąca kawałków. Założyła medalion na szyje i spojrzała w dół. Następnie zgrabnie zeskoczyła z drzewa.

-Spóźniłeś się Martijn – powiedziała do czerwonowłosego chłopaka w czarnej koszuli i ciemnych spodniach. Ten spojrzał na nią swoimi oliwkowymi tęczówkami.
-Przepraszam – powiedział cicho
-Nie ważne. – Olga nie okazywała żadnych emocji. – Mów czego się dowiedziałeś! – ponagliła.
Chłopak speszył się lekko.
-Dobrze myślałaś, bo obu stronach działają podwójni agenci.
Jasnowłosa uśmiechnęła się delikatnie.
-Wróć tam i dowiedz się więcej. – Rozkazała.
-Tak jest – odparł chłopak – Agari – Dodał głośniej. Obok niego pojawiał się fioletowo włosy anioł o ciemno niebieskich oczach ubrany w długą tunikę z białego jedwabiu, uszytą w taki sposób, aby odsłaniała jego ramiona i cześć klatki piersiowej, oraz długie spodnie w kolorze oczu. Skrzydła anioła były niebiesko białe, a mina smutna.
-Słucham – odezwał się wdzięcznym, matowym głosem.
-Zabierz mnie do zamku – Polecił czerwonowłosy.
Anioł rozłożył skrzydła.
Po chwili na leśnej drużce pozostała tylko jasnowłosa dziewczyna w brązowej tunice i z ironicznym uśmiechem na ustach.
-To dopiero początek moi mili – szepnęła jakby do siebie. – Żadne z was nie wie, co jeszcze go czeka. – Dodała dotykając dłonią kory najbliżej rosnącej sosny – jedno wam mogę obiecać, nigdy tego nie zapomnicie. – Jak tylko skończyła mówić to zdanie na jej wargach ponownie pojawił się ironiczny uśmiech.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Nie 19:42, 03 Gru 2006    Temat postu:

Jeeeejkuś, jak dawno nie zaglądałam na forum, a tu takie literki >.<'
Nic, przechodzę do rzeczy - SUPER!
nie dość, że tą całą sprawę z Księciem tak ładnie wymyśliłaś i opisałaś, to jeszcze podwójni agenci *.*
Wiesz, że ja wprost uwielbiam takie wątki? To jest chodzi mi o tych podwójnych agentów - po prostu koffam takie podchody, że nie wiadomo, komu ufać, a komu nie ^^'


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o anime Shaman King Strona Główna -> Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 4 z 6

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin