Alternatywna historia Hao 2....
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o anime Shaman King Strona Główna -> Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Wto 12:54, 05 Gru 2006    Temat postu:

Part 20

Potęga i bezsilność...

(straszna masakra się z tego robi... a będzie jeszcze gorzej....)



Siedziałem skulony na łóżku i uważnie wpatrywałem się w oczy maga. To co w nich wyczytałem przerażało mnie. Ten dziwny, zupełnie niepojęty dla mnie spokój, swoboda z jaką mówił o rzeczach, które budziły we mnie pewien rodzaj lęku, które uświadamiały mi moją niemoc i przy których czułem się jak zagubione dziecko, budziły we mnie mieszane uczucia. Nie wiedziałem, czy umiałbym mu zaufać, czy byłbym w stanie powierzyć mu moją najgłębszą tajemnice. Przecież te sny były adresowane do mnie i tylko do mnie. Nikt inny nie miał do nich prawa, to też słowa maga wydały mi się zuchwałe. Skrzywiłem się lekko, ale on dalej patrzył na mnie wyczekująco. Nie byłem w stanie określić tego, co wtedy się ze mną działo. Uczucia płatały się we mnie. Strach i samorozczarowanie z każdą chwilą przybierały na sile, a do tego czułem lekkie rozdrażnienie z powodu ponownie zadanego pytania. Kim on niby jest, że pyta mnie o takie rzeczy? Kto mu dał do tego prawo? Przyjrzałem się dokładnie jego twarzy. Była niezwykle spokojna i dostojna, chociaż tak jeszcze młoda. Wyraźnie zarysowane kości policzkowe, głęboko osadzone, ciemno oprawione niebieskie oczy, jasna cera, oraz dostrzegalna na pierwszy rzut oka precyzja i dokładność w każdym jego ruchu budziły we mnie pewien rodzaj szacunku, chociaż on specjalnie o to nie zabiegał. Zacisnął uścisk swoich dłoni na moich nadgarstkach i pochylił się ku mnie w taki sposób, abym nie mógł uciec przed nim wzorkiem. Zacisnąłem powieki. Jego spojrzenie mnie męczyło, przeszywało na wylot, jakby dotykało mojej duszy. Mag wypuścił mnie z uścisku, dotknął mojego czoła, zmuszając mnie tym samym do otwarcia oczu. Pewnie użył magii, gdyż czułem się tak jakby jakaś niewidzialna ręka podtrzymywała mi powieki. Nie mogłem nimi ruszać, nie mogłem nawet zmienić położenia gałek ocznych. Musiałem patrzyć prosto w te spokojne, a zarazem tak przeszywające oczy maga. Wewnętrznie miotałem się na wszystkie strony. To było tak jakby ktoś skrępował mnie niewidzialnymi łańcuchami. Po chwili paraliż ogarnął całe moje ciało, lecz wyraz twarzy mojego rozmówcy pozostał ten sam.
-Czy zdajesz sobie sprawę z tego jakie to ważne? – zapytał opanowanym, ale jednocześnie surowym głosem. Wiedziałem, że nie zniesie odmowy, wiec przytaknąłem cichym mruknięciem. – No cóż – wzruszył ramionami. – Ja się i tak dowiem, ale wolałbym, żebyś sam mi to powiedział – dokończył spokojnie, bez nacisku, bez groźby. Chciałem się poruszyć, jednak moje ciało ciągle krępowało jakieś zaklęcie. Niewidzialne łańcuchy zaciskały się coraz mocnej, aż w końcu w jednym momencie puściły mnie. Opadłem wyczerpany na poduszkę. Zastosowana wobec mnie magiczna przemoc osłabiła mój opór, ale go nie złamała. Spuściłem wzrok. Nie mogłem patrzyć dużej w jego twarz, nie mogłem znieść jego spokoju. Niestety, on zadbał o to, żeby nasze spojrzenia ponownie się ze sobą zdarzyły. Ponownie zacisnął swoje palce na moich nadgarstkach. Najpierw lekko, potem coraz mocniej. Syknąłem z bólu. Nie wierzyłem w to co się działo, nie mogłem pogodzić się, z tym że ten mężczyzna tak łatwo manipulował moim ciałem, że tak umiejętnie wyciągał na wierz moje najgorsze odczucia. Mimo to, czułem, a raczej wiedziałem iż nie jest on moim wrogiem i że nie skrzywdzi mnie bardziej niż to konieczne. A jednak. Jednak nie potrafiłem mu w pełni zaufać, nie mogłem, albo raczej nie chciałem opowiadać mu moich snów, tym bardziej, że przecież on nie miał do ich żadnego prawa, po co mu one? Czy nie da się tego załatwić inaczej, czy naprawdę nie ma innej drogi? Poczułem przeszywający ból w skroniach, następnie coś, jakby świder wkręciło się w mój mózg. Spojrzałem z niedowierzaniem na maga. Wiec to miał na myśli mówić, że i tak się dowie. Uderzyłem głową w posłanie. Myśli Jukki coraz głębiej penetrowały mój umysł, czułem jak powoli „okrada” mnie ze wszystkich sekretów i uczuć, które tylko ja miałem prawo znać. Nie potrafiłem się przed tym bronić. Nie mogłem zamknąć umysłu przed tą inwazją, byłem za słaby. Przyłożyłem wiec tylko obie ręce do skroni i zwinąłem się w pół. Miałem ochotę wyć, lecz tłumiłem to w sobie. Zacisnąłem zęby na poduszce. Mocno, bardzo mocno, aż oczy poleciało mi kilka łez. Wreszcie, kiedy ból stał się tak silny, że już nie mogłem go znieść, wydałem z siebie zduszony okrzyk:
-Przestań, błagam... – wyjąkałem. Dotknął moich pleców i natychmiast ból ustąpił. Usiadłem na łóżku opierając się o ścianę. Przez chwile łapałem oddech, unikając jednocześnie wzroku maga, chodź wiedziałem, że za raz i tak będę musiał na niego spojrzeć. Nie myliłem się. Istotnie, jak tylko doszedłem do siebie usłyszałem spokojny, lecz zdecydowany głos kapłana:
- Powiesz mi teraz?
Kiwnąłem głową.
-Tak, powiem – dodałem cicho. – Powiem wszystko, tylko nie rób tego więcej...
-To zależy tylko od ciebie – odparł patrząc na mnie wymownie. – tylko od ciebie. Wstał i zrobił kilka kroków, jakby oddalał się od łóżka. Zawrócił. Odsunął stojące obok mojego posłania krzesło i przysiadł na nim okrakiem, twarzą w stronę oparcia, na którym ułożył splecione dłonie. – Wiec teraz opowiesz mi wszystko – zapytał, czy raczej stwierdził kapłan. Skinąłem głową, nabrałem powietrza i powoli zacząłem opowiadać.


***

Przy dogasającym ognisku siedział czerwonowłosy chłopak otulony czarnym szarym kocem. Jego ciemne oczy od niechcenia obserwowały grę słabych już płomieni. Lekko dygotał, a jego twarzy malowało się zmęczenie. Jednakże Tsunade wcale nie zamierzał kłaść się spać, gdyż jego własne myśli mu na to nie pozwolił. Było ich po prostu zbyt wiele, a do tego wnętrzem chłopaka targały niezwykle silne uczucia i emocje. Po raz pierwszy wątpił w swojego mistrza, czuł się przez niego opuszczony i jakby oszukany, chociaż sam przed sobą zaprzeczał jako by tak było. Odczuwał wstyd, wstręt do samego siebie, że w ogóle mógł tak pomyśleć, ale to nie było zależne od jego woli. Mogłoby się nawet wydawać, że jest dokładnie odwrotnie i że to uczucia biorą nad nim górę. Stopniowo narastał w nim żal. Żal, skierowany zarówno do tego, którego nazywał swoim mistrzem, jak i do siebie samego. Sytuacja go przytłaczała, jego własne uczucia go tłamsiły, wywoływały uczucie dziwnego niepokoju. Zacisnął powieki, a gdy znów je otworzył, po jego policzkach spłynęło kilka łez. Otarł je rękawem, nie wolno mu było płakać, nie mógł przecież pozwolić na to, żeby ktoś nazwał go mięczakiem, tym bardziej, że prawie wszyscy tutaj traktowali go z lekką pobłażliwością. Nie umiał tego określić, ale i tak doskonale wiedział, że władczynie co najwyżej tolerują jego obecność tutaj. Ivetta i Wiera zwykle go ignorowały, lub też zwracały się do niego w sposób skrajnie lekceważący. Nigdy, żadna z nich nie zwróciła się do niego po imieniu, podobnie zresztą jak Sergiej i Carla. Jednakże on nie przejmował się tym, przynajmniej do póki był przy nim Hao. Najmniejsze dobre słowo, najbardziej niewyszukana pochwała, czy też nagana wypowiedziana jego ustami znaczyła dla chłopca więcej niż pogarda innych. Nie oni go uczyli, nie oni byli dla niego wzorem.
Dorzucił kilka słych uch gałęzi do ogniska. Natychmiast zajęły się ogniem. Płomień wystrzelił w górę. Chłopak ponownie przysiadł przy ognisku. Przyciągnął nogi pod brodę i objął je dłońmi. Ostatnie dwa dni postawiły cały jego świat na głowie. W jednej chwili zwątpił w swój najwyższy autorytet. I chociaż wstydził się tego, to tak właśnie było. Podniósł z ziemi jakiś mały badylek i złamał go w palcach. Jak on nienawidził siebie samego za takie myśli, jak to w ogóle mogło mu przyjść do głowy? Cisnął obie połówki patyczka w płomień ogniska i sięgnął po następną, wąską gałązkę leżącą tuż obok niego. Kiedy tylko jej dotknął poczuł coś jakby ukucie w koniuszek palca. Odruchowo wypuścił gałązkę z ręki, po czym spojrzał na swój palec. Płynęła po nim cienka strużka krwi. Widząc to uśmiechnął się pod nosem i ponownie zwiądł ją do ręki.
-Nie rób tego – usłyszał cichy, ciepły głos tuż za swoimi plecami. Odwrócił się w tamtą stronę.
-Skąd pan wie, co ja chce zrobić – zapytał patrząc w twarz czarnookiego szatyna w popielatym dresie. Ten tylko uśmiechnął się i przysiadł koło niego.
-Nie trudno zgadnąć. – Powiedział łagodnie, wyciągając jednocześnie rękę w kierunku chłopca.
-Możesz mi to oddać? – zapytał patrząc w oczy czerwonowłosego. Tsunade zawahał się.
-Ja tylko... zaczął niepewnie – Ja nie chciałem, żeby to tak było. Nie chciałem, żeby tak wyszło. To nie moja wina!
-O czym ty mówisz? – Yoh delikatnie, lecz stanowczo wyjął gałązkę z rak chłopaka. – Może ty po prostu myślisz, że Hao cię tu zostawił co? – dokończył spokojnie szaman. – Skoro tak, to wiesz mi, że tak nie jest. – Podłożył mu przyjaźnie dłoń na ramieniu. Tsunade uniósł głowę. Przez chwile wpatrywał się w łagodne oczy króla szamanów, w których nawet teraz drzemały wesołe iskierki.
-Wiesz co on by teraz zrobił? – Odezwał się po brązowowłosy po chwili milczenia.
Chłopak zaprzeczył ruchem głowy.
-Powiedziałby, że jest późno i że chyba powinieneś się położyć. – Ton głosu brązowowłosego nie zdradzał niepokoju, wręcz przeciwnie dodawał otuchy. Tsunade uśmiechnął się nie śmiało.
-Ja musze coś powiedzieć – rzucił poważniejąc – ja...
-Zwątpiłeś w niego? – zapytał bez wyrzutu Yoh. Ten brak pretensji w jednej chwili onieśmielił chłopca. Zwiesił więc tylko głowę i nic nie powiedział. Yoh, mocnej zacisnął uścisk na jego ramionach.
-Popatrz na mnie – Nakazał – No dalej, spójrz mi w oczy.
Posłusznie uniósł głowę, jednak, gdy tylko jego źrenice napotkały parę przyjaznych, czarnych tęczówek, powieki chłopca natychmiast zacisnęły się.
-Przepraszam – Wydukał
-Za co?
-Ja nie powinienem tak myśleć. – dokończył łamanym głosem.
-Uspokój się – Odezwał się nieco surowiej Yoh. – Przestań płakać i połóż się spać. – Jurto porozmawiamy.
-Tak, proszę pana – wydukał Tsunade, gdy Yoh już wypuścił go z uścisku. - Oczywiście. –dodał z wyraźną ulgą. Ta krótka rozmowa sprawiła, że poczuł się odrobinę lepiej, jednak wciąż nie mógł wybaczyć sobie tego, że kiedykolwiek mógł wątpić w swojego nauczyciela. Nic już nie mówić udał się w stronę swojego posłania, położył się na wznak i przymknął oczy. Długo jeszcze nie mógł zasnąć, gdyż niepokorne myśli wciąż kłębiły się w jego głowie.


****

Korytarz w zachodnim skrzydle zamku zdawał się ciągnąć kilometrami. Jego czarna głębia przyprawiała zaś o dreszcze każdego, kto przez przypadek zlazł. Słabe światło ręcznej latarki rozjaśniało rzucało jedynie nikłą poświatę na kamienną posadzkę, oraz obite czarnym materiałem ściany. Tutaj nie było okien. Ani drzwi, tylko gładkie, czarne ściany, czarna podłoga i czarny sufit. Nic dziwnego więc, że każdy wampir zachowywał się tu nadzwyczaj cicho i stąpał wyjątkowo wolno, zupełnie jakby bał się obudzić jakoś dawno zapomnianą siłę, drzemiącą w jego głębi. Salome zrobiła kolejny krok na przód. W raz z każdym krokiem odczuwała coraz głębszy niepokój, serce coraz bardziej tłukło się w jej piersi. Niestety, teraz już nie mogła się wycofać. Uniosła latarkę. Dostrzegła w końcu korytarza drewniane drzwi z mosiężną klamką. Przyśpieszyła kroku, starając się jednak nie robić przy tym zbytniego hałasu. Wreszcie zatrzymała się przed owymi drzwiami i ostrożnie nacisnęła klamkę. Uchyliła delikatnie drzwi i wsunęła się do niewielkiego pomieszczenia, równie ciemnego jak korytarz. Krąg żółtawego, elektrycznego światła padł na stratę, starych, oprawionych w skórę ksiąg leżących na podłodze. Dziewczyna przyklękła obok, i szybkim ruchem odtworzyła pierwszą z nich. Zmrużyła oczy, aby lepiej odczytać litery ze strony tytułowej. Przerzuciła parę stron, poczym ostrożnie zamknęła ją i odłożyła na bok. Następnie to samo zrobiła z drugą księgą. Ruchy dziewczyny stawały się coraz bardziej nerwowe, kupka odrzuconych ksiąg powiększała się coraz bardziej. W reszcie do przejrzenia została tylko jedna, najmniejsza ze wszystkich, oprawiona w czarną skórę. Dziewczyna strzepała kurz z okładki, poczym otworzyła księgę na stronie tytułowej. Niezwykle misternie wykaligrafowane litery układały się w następujące słowa:

„Magia, a szamaństwo, czyli spis najsilniejszych zaklęć, formuł znaków i przepowiedni zwieszających, bądź ograniczających moc władców duchów, oraz wpływ tych ostatnich na światową równowagę”

Przekręciła stronę i skierowawszy na drobne litery światło latarki, zaczęła czytać.


****

Pochłonięta lekturą wampirzyca, nie usłyszała odgłosu otwieranych drzwi. Nie zauważyła również padającego na podłogę, tuż obok jej postaci. Dopiero, gdy ktoś położył jej rękę na ramieniu drgnęła nerwowo i gwałtownie odwróciła głowę.
-Tak myślałam, że tu będziesz, poruczniku Salome – odezwała się stojąca za nią wysoka kobieta, prostych, długich do połowy pleców popielatych włosach i ciemnofioletowych oczach, ubraną w rodzaj krótkiego, przylegającego do ciała topu w kolorze stali, oraz prostą, sięgającą do kolan spódnicę tej samej barwy. Na obu jej przedramionach widniał rodzaj długich do łokcia rękawiczek bez palców, z tego samego co top materiału, zaś ramiona kobiety okrywały krótkie rękawki w tym samym odcieniu co top odcieniu. Jedynym wyróżniającym się akcentem kolorystycznym, była biel krótkiej, sukiennej peleryny, przyszytej do wspomnianych rękawków. Dopełnienie stroju zgrabne, półkozaki, na malutkim obcasie, wiązane do połowy swojej wysokości. W blasku dwóch latarek Salome widziała dokładnie jej postać. W reszcie odetchnęła z ulgą i opuściła latarkę.
-Szukałaś mnie kapitanie? – zapytała służbowym tonem.
-Tak – potwierdziła popielatowłosa. – Chciałabym z tobą porozmawiać. A te książki... – wskazała na leżąca na podłodze stertę – są bezużyteczne. Nic tam nie ma. Przeglądałam je wczoraj. W tej, którą właśnie czytasz zawarte są recepty, które może były skuteczne pięćset lat temu, ale do dzisiejszych czasów i dzisiejszych mocy. Właściwie to, to się tylko na makulaturę nadaje. – Wzruszyła ramionami. – Wiec lepiej nie marnuj na nie czasu.
-Wydawało mi się, że może znajdę w nich jakiś zaklęcie, które mogłoby pomóc zabić Larwala.
-Ciszej! – Syknęła popielatowłosa – To jawna zdrada, a ściany uszy mają. Jeśli nie będziesz ostrożna, to ty zginiesz. A takiego zaklęcia nie ma. Przynajmniej nie w tych księgach. Ale nie o tym chciałam z tobą rozmawiać. – Dodała już znacznie łagodniej.
-Wiec o co chodzi? – Salome zamknęła książkę i odłożyła ją na podłogę.
-Słyszałam, że kapitan Tilo rozpoczął selekcje w śród dzieci, to prawda?
-Niestety tak – Salome potrząsnęła głową. – Testy zaczęły się wczoraj, od pobrania próbek krwi. Byłam przy tym – dodała po chwili.
-Cóż, wiedziałam, że wcześniej, czy później do tego dojdzie, ale szczere mówiąc, myślałam, że później. Jakie przyjęliście kryteria?
-Ilość erytrocytów w minimetrze sześciennym, oraz ich stosunek do liczby leukocytów. – wyrecytowała bez entuzjazmu.
-Dziwne...- zamyśliła się fioletowooka – naprawdę dziwne, to przecież jasne, że zdecydowana większość ma już anemie. Brak światła i odpowiedniej diety robi swoje. To są ludzkie dzieci. Wytrzymałość ich organizmów jest ograniczona. Cóż – zrobiła krok w kierunku drzwi – Ja chyba nigdy nie zrozumiem twojego dowódcy. Dziwię się jednak, że nie bierzecie pod uwagę krzepliwości. Zawsze wydawało mi się, że to kryterium powinno być najważniejsze.
-Krzepliwość? – Salome stanęła obok popielatowłosej.
-Tak, właśnie krzepliwość. Pracujecie nad nową rasą wampirów, tak?
-Przecież wiesz.
-To w pierwszej kolejności powinniście cię odrzucić dzieciaki z hemofilią. Zaburzenia krzepliwości, nie pozwalają na prawidłowy rozwój wrzepionych genów. Prowadzi to do niepełnej przemiany, oraz wyzwolenia w kandydatach cech zwierzęcych. – Powiedziała na pozór spokojnie jasnowłosa wampirzyca.
Salome zmierzyła ją wzrokiem.
-Skąd o tym wiesz, kapitanie Luna?
-Kiedyś sama prowadziłam podobne badania. Niestety nie powiodły się. Wszystkie stworzone prze ze mnie istoty umierały w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Zabawa w mieszanie ras jest niebezpieczna. – To mówiąc odtworzyła drzwi i obie wampirzyce bez słowa wyszły na korytarz.


****

-Mistrzu Jukka! – Krzyknął wpadając do izby mały, na oko dziesięcioletni chłopczyk o ciemnobrązowych włosach i takich samych oczach, ubrany ciemnozieloną koszulkę i takie same, szerokie spodnie. – Szybko mistrzu – wyduszał ledwo łapiąc oddech. Mag natychmiast zerwał się z kanapy na której siedział obok Floor. Podszedł do chłopca i nachylając się nad niż spytał:
-Co się stało Jarre?
-Oni tu są mistrzu – wygłosił chłopak. – Mistrzowie Abon Romir i Edward broną kaplicy Fobosa, zaś mistrz Saron z mistrzem Garedem starają się zablokować przejście do głównego ołtarza.
-Gdzie jest arcymistrz Garth i co z kaplicą Dimosa? – W głosie podniesionym głosie kapłana wyczuwało się zdenerwowanie.
-Arcymistrz starał się swoimi zaklęciami zabezpieczyć posąg, ale zanim skończył trafiła go czarna strzała. Kaplica Dimosa jest bez ochrony. – Chłopczyk mówił szybko, unikając maga.
-Zostań tutaj – nakazał ten ostatni przyglądając się krwawej plamie na ramieniu chłopca. – Floor, zajmij się nim, dasz radę?
-Nie obmarzaj mnie – rzuciła zielarka podchodząc do chłopca – Zdejmij koszule – poleciła kiedy już mag opuścił izbę – I tam siadaj – wskazała ręką kanapę. Jarre bez słowa wykonał polecenie.
-Co się właściwie stało – dopytywał się dziewczyna.
-Dostałem kamieniem – oparł obojętnie chłopak – Nic mi nie jest...
-Kamienie jasne – mruknęła zielarka oglądając ranę – Nie lubię kłamców, wiesz mały?
To mówiąc zabrała się do przemywania brzydkiej, głębokiej szramy widniejącej na ramieniu świątynnego wychowanka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Wto 17:18, 05 Gru 2006    Temat postu:

O raju... no, jak zwykle ładnie, składnie i w ogóle, no...
Wątek z wampirami i mieszaniem ras z tej części zainteresował mnie najbardziej. Dalej moją uwagę zwróciły odczucia Tsunade i to, jak może wyglądać dalsza część jego rozmowy z Yoh. Co do otoczenia Hao - za dużo nowych imion na raz, lekko się pogubiłam... ale na pewno się znajdę, jak będzie następna część z jakimiś bardziej szczegółowymi opisami ^^'
No i póki co jeszcze nie jest tak masakrycznie - jak napisałaś, że masakra się z tego robi, to ja normalnie pomyślałam "omg, wolę nie myśleć, co sie tu będzie działo...". Mam przeczucie, że masakra to będzie dopiero później, teraz to raczej brzmiało jak zapowiedź masakry. No, to tyle mojego komenta.
Nexcik? ^^'


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Wto 19:44, 05 Gru 2006    Temat postu:

Masakra w sensie nagromadzenia wątków, jakiś dziwnych sił...wampirów, szamanów, magii, wróżb, nauki...czyli wiele przeciwieństw połaczonych w jednym ficku...
Co do otoczenie Hao....tak naprawdę ważne są dwie, może trzy osoby....
ech...gotowce mi się kończą...zostało jeszcze 5 cześci (gotowych , bo ogólnie to nie wiem)


Ps, co do masakry...w tej cześci wystąpi jak najbardziej dosłownie... z góry uprzedzam, że bitwy to nie moja działka...


Part 21

Magia światła kontra miecz wampira.

Jukka przyśpieszył kroku. Odległość dzieląca go od miejsca w którym toczyła się walka była jeszcze dość spora, lecz bystre oczy młodego maga widziały doskonale, co się tam działo. Główny, świątynny plac, wzniesiony na planie koła, po środku którego znajdowały się trzy kamienne budynki zapełniany był czarnymi postaciami, których sylwetki bardzo przypominały ludzi. Największa liczba wrogów kłębiła się teraz na granitowych schodach prowadzących do środkowej, wyraźnie górującej nad resztą budowli, o spadzistym dachu, ozdobionym balustradą z białego kamienia w miejscu, gdzie spad dachu łączył się ze ścianą budynku. Zwieńczenie owej budowli stanowiła ogromna, sześcioramienna gwiazda z błyszczącego w słońcu ametystu. Mag wyciągnął przed siebie dłoń z pierścieniem. Był jeszcze zbyt daleko, aby móc trafić w kogokolwiek z napastników, ale widział też, że jeśli teraz się nie przygotuje, to później, nie będzie miał na to czasu, tym bardziej, że cały plac odstawiony były przez kilkunastu osobową grupę jasnowłosych ubranych na czarno łuczników. Wypuszczane przez nich strzały świszczały nad polem bitwy, co chwila wbijając się w ziemię, lub mury którejś z kaplic. Przy jednej z tych ostatnich uwijała się para młodych mężczyzn w długich, białych szatach, z wyfawtowanym na piersi motywem dwóch kruków. Oni nie mieli w dłoniach żadnej broni w przeciwieństwie do napastników uzbrojonych w krótkie i długie miecze. Te jednak ani razu nie dotknęły chodź by szaty któregokolwiek z magów. Jeden z nich wyciągnął przed siebie prawą dłoń.

Niewidzialna siła odrzuciła do tyłu kilkoro napastników. Kamienne schody pokryły się krwią, wrzawa dochodząca z pola bitwy wzmagała się. Jasnowłosy mag, ten sam, który przed chwilą wypowiedział zaklęcie odskoczył do tyłu i osłonił twarz dłonią broniąc ją tym samym przed wściekłymi ciosami napastników. Po jego nadgarstku płynęła struga krwi. Tym czasem jego tworzysz z pomocą magii zwalił ze schodów kolejnych przeciwników. Z krzykiem toczyli się po schodach, aby w końcu upaść, na bruk placu, lecz na ich miejsce natychmiast pojawili się nowi. Podobne obrazki rozgrywały się także przed jedną z bocznych kaplic. Wampiry kłębiły się wokół schodów, wbiegały na kamienne stopnie, z których spychała ich siła magii, deptali po ciałach swoich towarzyszy, niekiedy jeszcze żywych, dobijali ich własnymi butami bądź mieczami. Kłębowisko czarnych postaci zdawało się wypełniać sobą, każdy centymetr placu. Obrońcy świątyni były praktycznie nie widoczni, ale przecież byli tam, o czym świadczyła chociażby sama zaciekłość atakujących. Wściekłość z jaką nacierali na schody, głównej kaplicy, mimo iż każdy taki atak kończył się tragicznie przynajmniej dla kilku z nich była wręcz imponującą. Nie kiedy dosięgały ich również czarne strzały wypuszczane przez współtowarzyszy.

Jukka ponownie przyśpieszył, torując sobie drogę własną magią wbiegł na plac. Kilku przeciwników padło rażonych siłą jego niewidzialnego pocisku, pod czas gdy pozostali zorientowali się, że przybył ktoś jeszcze. Natychmiast rzucili się na niego, ci , którzy byli nijako „ostatni w kolejce do schodów”, oraz ci, którzy do tej pory zajmowali się jedynie ochroną tyłów. Mag splótł wyciągnięte dłonie. Zanim jednak zdarzył skupić się na zaklęciu, poczuł jak coś wbija mi się w ramię. Syknął z bólu, ale nawet na chwile nie przerwał zaklęcia. Kiedy, zaś uformowana w jego ręku kula energii, natychmiast cisnął nią w przeciwników. Natychmiast zostali odrzuceni do tyłu, chociaż kilku z nich schyliło się w porę i uniknęło porażenia. Mag nie czekał jednak, aż ponownie go za atakują, wręcz przeciwnie, opuściwszy ręce przedarł się przez powstałą wyrwę w poliże głównej kaplicy. Ponieważ dalsze przejście blokowała pokaźna ilość zarówno żywych, jak i martwych wampirów, mag zmuszony był po raz kolejny użyć magii, nie tylko w celu obrony własnej osoby. To oznaczało jednak utratę tarczy. Jukka zacisnął pieść. Teraz widział wyraźnie, że czarni szturmują nie tylko schody głównej kaplicy, ale też tłoczą się na przejściu do dwóch pozostałych. Szczególnie zawzięcie atakują zaś budynek znajdujący się po jego prawej dłoni. Z jego zranionego ramienia ciągle płynęła krew. Co więcej płynęła coraz obficiej. Nie zwracał na to uwagi. Zacisnął prawą pieść, z jego pierścienia wystrzeliła niebieskawa smuga energii. Kilku trafianych nią przeciwników zachwiało się i upadało na twarz zahaczając o stojących przednimi współtowarzyszy. Ci ostatni, chcą uwolnić się z morderczego uścisku cieli mieczami bo ich dłoniach.

Czarna starzał świsnęła tuż obok głowy Jukki, mag tylko cudem uniknął śmiercionośnego grotu. Rana na ramieniu coraz bardziej dawała mu się we znaki. Słabł z każdą chwilą, a jednak nie przestawał atakować, szukając jednocześnie wzorkiem pozostałych magów. Jednak 0dnalezienie ich pośród tej rzeki ubranych na czarno istot graniczyło z cudem. Kapłan widział jedynie obrońców głównej kaplicy. Pozostałych zasłaniali mu napastnicy.

Ktoś ponownie stoczył się po schodach, rozbijając przy tym głowę o kamienne stopnie. Czarne postacie brodziły już teraz po kolana w krwi i wnętrznościach poległych. Znów krzyk, ginący pośród gwaru bitwy i kolejny wampir zakończyły życie pod stopami własnych towarzyszy.

Dochodzący z jednej z bocznych kaplic blask białego światła oślepił na chwilę tych, którzy stali najbliżej. Ten, który rzucił zaklęcie wykorzystał to, aby kopniakami zwalić ze schodów kilku z nich. Jukka zobaczył tylko turlające się w dół sylwetki. Nie wiedział, tego kto ich zepchnął, ale ten ktoś najwyraźniej widział jego, bo kolejne, rzucone przez niego zaklęcie
Ścięło z nóg pokaźną liczbę przeciwników, otwierając młodemu kapłanowi przejście do kaplicy. On jednak tylko spojrzał na wyrzeźbioną nad wejściem postać siedzącego kruka i biegnąc na tyle szybko, ile pozwały my na zmęczone nogi, minął zarówno prawą, jak i środkową kaplice, kierując się w stronę najmniejszej z nich, nie ochraniaj przez nikogo drewnianej budowli, której schody, także szczelnie pokrywała, czarna, zawało by się bezkształtna masa. Zaklął głośno, zupełnie nie bacząc na swój stan, tym bardziej, że przecież w tym gwarze nikt nie mógł go usłyszeć. Wypuścił niewidoczny pocisk, starł się unikać strzał, oraz mieczy tych napastników, którzy niespodziewanie znaleźli się blisko niego. Siła zaklęcia wyrzuciła w górę kilku czarnych. Nim opadali na ziemię mag zdołał przebić się na schody. W panującym tam ścisku, nie mogło być mowy o żadnej magii. To też nie mający przy sobie absolutnie żadnej broni kapłan zmuszony był walczyć za pomocą własnych mięśni, co nie było łatwe.

Obezwładniwszy, po dość długiej szamotaninie kilku przeciwników, zyskał odrobinę wolnego miejsca. Natychmiast wykorzystał to na rzucenie zaklęcia, które zrzuciło ze schodów pokaźne grupę wampirów. Uśmiechając się, depcząc po ciałach tych, którzy z jakiegoś powodu nie roztrzaskali się jeszcze o ziemię młody mag wdrapał się na szczyt schodów i zasłonił sobą wejście. Teraz już mógł bez większych przeszkód zająć się obroną kaplicy. To znaczy mógłby, gdyby nie fakt iż przez cały czas bitwy, była ona pozostawia bez ochrony.

Jukka spodziewał, się, że spora grupa atakujących znajduje się w jej wnętrzu i nie mylił się. pokaźna grupa wampirów kłębiła się już w okolicach ołtarza, starając się sforsować
niewielką, spizową figurkę siedzącego kruka. Na szczęście znajdowała się ona po za ich zasięgiem. Kilka niemych zaklęć poleciało w stronę wnętrza kaplicy, niestety, ci który pozostali na schodach wykorzystali ta pozorną chwilę nieuwagi maga, raniąc go dotkliwie w drugie ramie. Krew z rozciętej żyły zabrudziła nie tylko rękaw szaty maga, który strącił przez to władze w lewej ręce. Teraz pozostała mu już tylko prawa, także raniona, ale nie długo i ona przestała mu być potrzeba. Błyskawicznie pociemniało mu w oczach, utrata znacznej ilości krwi, wreszcie dała mu się we znaki. Zachwiał się i upadł na kolana. Nie mógł już walczyć, nie był stanie nawet się bronić. W myśli powtarzał tylko słowa jakieś modlitwy, która widocznie została wysłuchana, bo nieprzytomnego już maga niespodziewanie otoczyło silne pole siłowe, dzięki czemu uniknął on zarówno śmiertelnego ciosu prosto w serce, jak i zwykłego stratowania ciężkimi butami wroga.


*****

Trupy czarnych postaci ułożono w stos, ktoś pozbierał pozostawioną przez nich oręż w jedno miejsce. Teraz już tylko owe stosy poległych, porzuconej przez nich broni, oraz czerwone zabarwienie bruku i stopni schodów, przypominało o toczącej się tu bitwie. Wiatr unosił do góry strzępy ubrań, gdzie nie niegdzie walały się jeszcze kawałki uzbrojenia, które jednak zostały szybko uprzątnięte. Młody, jasnowłosy kapłan swobodnie oparł się o ścianę jednej z kaplic, uważnie obserwując przy tym grupę nastoletnich chłopców, zajmujących się sprzątaniem palcu.


*****

Dwóch chłopców wniosło na sam środek placu nosze, na których spoczywało ciało siwego, postawnego mężczyzny, ubranego w długą, biała szatę przetykaną srebrem. Z piersi starca sterczał czarny bełt. Chłopcy delikatnie położyli nosze na ziemi, poczym spojrzeli na Jasnowłosego, który gestem nakazał im odjeść. Skoro tylko spełnili polecenie, mag natychmiast zbliżył się do trupa i uklekniwszy przy nim wyszarpał strzałę z serca arcymaga.


*****

-Jak się czujesz? – Floor powoli opatrywała rany Jukki, pod czas gdy ja siedząc na łóżku spoglądałem w przeciwległy kąt pokoju. Wciąż biłem się własnymi myślami, nie byłem pewien, czy dobrze zrobiłem opowiadając kapłanowi o swoich snach, tym bardziej, że ciągle nie ufałem mu w pełni. Wspomnienie chwili w której tak brutalnie wtargnął do mojego umysłu napawało mnie jakimś dziwnym lękiem, chociaż w postawie i zachowaniu kapłana nie było niczego niepokojącego. Może tylko po za upartym milczeniem. Jukka wciąż nie wyjaśnił mi dokładnie, po co mu moje sny, dlaczego jest to aż tak ważne, że aby zdobyć o ich informacje był w stanie posunąć się, aż do tak brutalnych metod. Ciągle byłem pod bardzo silnym wpływem świątynnej aury, wiec ciało nadal odmawiało mi posłuszeństwa. Mogłem tylko mieć nadzieje, że wkrótce mi to przejdzie. Teraz przynajmniej miałem sporo czasu na rozmyślania, chociaż właśnie przez to odczuwałem coraz większą bezsilność. Wyobraźnia podsuwała mi coraz go gorsze obrazy cierpiącej Kiary, które widywałem już teraz nie tylko w snach. Zamknąłem oczy i oparłem się o poduszki. Nigdy jeszcze nie czułem się bardziej upokorzony. Nawet, wtedy, gdy przebywałem w lochach Larwala nie upadłem aż tak nisko. Ja nie miałem już dumy, nie miałem już nawet godności, by najmniej nie dlatego, że ktoś mi jej odmawiał, lecz dlatego, że sam straciłem do siebie szacunek. Teraz czułem się jak zwykła szmata do podłogi, a wszystko przez to, że nie potrafiłem obronić nawet własnych sekretów. Fakt, że ten, który chciał je poznać był silniejszy wcale mnie nie usprawiedliwiał. Ta mieszanina żalu, rozpaczy i pogardy dla samego siebie pchła mnie na skraj szaleństwa, ale mimo wszystko postanowiłem się temu nie poddawać. Jeśli nie dla siebie, to dla Kiary, bo jestem jej to winien.

-Całkiem dobrze – Mag uśmiechnął się do zielarki – Miałem szczęście.
-No – mruknęła dziewczyna. – Nawet sporo, ale rękę już nie będziesz mógł ruszać. Ja nie potrafię tego wyleczyć. Zerwało się połączenie nerwów, a rany są zbyt głębokie. Myślę, że jedynym rozsądnym wyjściem jest amputacja.
-Nie zgadzam się – Jukka wymownie popatrzył w zielone Floor.
Wzruszyła ramionami:
-To tylko sugestia, ale dobrze by było, gdyś to przemyślała, ona i tak jest już nie sprawna.
-Wybacz, ale ja już podjąłem decyzje, nie zgadzam się. Gdym pozwolił ją sobie obciąć, albo co gorsza zastąpił ją jakoś protezą, straciłbym status maga i ty dobrze o tym wiesz. Wiesz też, że nie mogę sobie na to pozwolić, księże był jednoznaczny. Musze być posłuszny.
Nic nie powiedziała, tylko dalej obwiązywała bandażem jego ramię.


*****

Wiatr dął niemiłosiernie. Chociaż miałem na sobie swoją pelerynę, która zwykle starczyła mi do ochrony przed zimnem, odczuwałem chłód. Ciągle bolała mnie głowa, myśli wirowały w niej coraz szybciej, poczucie winy stawało się coraz bardziej dotkliwe. Dosłownie pękało mi serce, na samo wspomnienie rodziny. Nic nie ułożyło się tak jak powinno, a przecież mogło by do tego nie dojść, gdym od razu przystał na propozycje Sergieja. Przecież podczas tamtej rozmowy, chłopak ostrzegał mnie bardzo wyraźnie:

-Chyba nie myslisz, że fleu przyszedł do twojej córki z torzyską wizytą. Dobrze wiesz, co to znaczy - powiedział lodowato.

Miał racje, doskonale wiedziałem, co to oznacza, a jednak pozwoliłem sobie na zwłokę, licząc na to, że być może los sam się odmieni. Teraz już doskonale wiedziałem, tak się nie stanie. Gdym tylko mógł cofnąć czas... Niestety, nawet ja nie miałem takiej mocy, wiec pozostało mi tylko gdybanie. Gdybym mógł przeżyć to jeszcze raz, na pewno postąpił bym inaczej, nie naradziłbym bym Marii po raz kolejny. Nigdy więcej, nigdy więcej nie pozwoliłbym, aby zginął ktoś na kim mi zależy i dlatego właśnie, Kiara musi do mnie wrócić. Moja mała córeczka, promyczek radości. Tak dużo wniosła w moje życie, że jej utrata byłaby dla mnie niedozniesienia. Jej śmierci bym nie przeżył, tego jednego mogłem być pewien, gdy coś jej się stało, gdy okazało się, że już jej nie ma na tym świecie nie miałbym po co żyć. Z cienia wspomnień wysunęła się poważna twarz Tsunade. Przypomniałem sobie jego determinacje, upartość w darzeniu do celu, głęboki szacunek, z jakim zawsze się do mnie zwracał. Co by powiedział, gdy zobaczył mnie w tym stanie? Jak by zareagował. Prawda w jaskini widywał mnie już w podobnym stanie, ale wtedy jeszcze nie byłem aż tak bardzo rozbity. Moja dusza, jak mozaika rozbijała się na małe kawałki. Nadal rozpamiętywałem ten koszmar, w którym dowiedziałem, że od powodzenia mojej misji zależy życie, więcej; istnienie Kiary. Czy to jest ciągle aktualne, czy może jest jeszcze dla niej jakaś nadzieja? To przecież niewinne dziecko, zaledwie kilku letnia dziewczynka, która nie może płacić za moje błędy, to zbyt okrutne. Zbyt niesprawiedliwe.

Moje rozważania przerwał Jukka. Ubrany w szatę kapłana mag stał prze de mną i uśmiechał się delikatnie. Jego lewa ręka spoczywała na temblaku z niebieskiej husyty. Nie wiedziałem, czy znał moje myśli, widocznie tak, bo po chwili spoważniał i powiedział:
-Obiecuje ci, że odzyskasz córkę.
Spojrzałem mu w oczy. O nic nie pytałem. Tylko skinąłem głową. Mag powoli oddalił się, a ja podniosłem się z ziemi, na której siedziałem oparty o zewnętrza ścianę domu zielarki i nie pewnie ruszyłem za nim. Nie rozumiałem do końca tego co się dzieje. Widziałem tylko, że stało się coś niedobrego, bo w nocy zbudziło mnie płacz Floor. Chociaż nie znałem jej jeszcze zbyt dobrze, już wiedziałem, że to chciałbym mieć kogoś takiego za przyjaciela. Z jej zielonych oczu biło takie dziwne ciepło, a ona sama wydawała się taka spokojna, zawsze tak opanowana. Prawda, znałem ją krótko, ale pewne rzeczy, po prostu się czuje. Ta niebieskowłosa dziewczyna nie wątpliwie miała coś w sobie, taki nie odparty urok, że nie dało się jej nie lubić.
-Idziesz? – Zieleniarka stała na progu swojego domu. Miała na sobie prostą, białą sunie, odsłaniająca ramiona, ale zakrywającą dekolt. Na je szyi błyszczał okrągły medalion z dwoma krukami. Spojrzałem jej w oczy.
-Gdzie?
-Przepraszam – dziewczyna podeszła do mnie. – Pytałam, czy idziesz z nami na pogrzeb. Wiem, nie powiedziałam ci wcześniej, jakoś nie mogłam, ale arcymistrz Garth, był moim dziadkiem. Fakt jego śmierci, ciągle do mnie nie dociera.
Spojrzałem na nią pytająco.
-Oczywiście – ciągnęła dalej. – Wiem nie znałeś go, ale jesteś mu coś winien. To cię zlazł i kazał mi się tobą zająć. Można powiedzieć, że jesteś tu z jego łaski. To była jego świątynia. Bez jego zezwolenia, nie mógłbyś tu zostać.
Kiwnąłem twierdząco głową. Nie chciałem mieć nie spłaconych długów, a skoro nie mogę odpłacić mu inaczej. Floor delikatnie ujęła mnie za rękę.
-Ceremonia zacznie się o zachodzie słońca. – poinformowała mnie cicho. – Trzeba się przygotować. – powiedziała i skierowała się w stronę chatki. Bez słowa podążyłem za nią.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kaede
Szaman



Dołączył: 18 Gru 2005
Posty: 217
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sosnowiec (i tak nie wiecie gdzie to jest)

PostWysłany: Sob 20:07, 09 Gru 2006    Temat postu:

Och... Iveeeee! Myślę,że pasowałoby ci coś w końcu skrobnąć, ja tu nic nie komentuje!(a lubie czytac twoje opka Smile) A więc piszesz fajnie wg mnie. Miło sie czyta te opowiadnia, ale masz jakby troche denny gust do qmpli...Np. Shanon z [link widoczny dla zalogowanych] nie trawie jej odkad mi cholera jasna nie pisze opowiadania na naszego bloga...wrrrr.... Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Sob 23:10, 09 Gru 2006    Temat postu:

hum....wybacz ale jeli chodzi o kupli to moja sprawa z kim się zadaje. Shanon to Shanon...nie będe się na jej temat wypowiadać, bo jej tu nie ma...

Part 22 - Ceramonia

takie to melenchoijjne....ale pisane 1 listopada, wiec....wszytsko jasne...


Plac powoli wypełniał się ludźmi. Kamienny, pokryty zaschłą krwią bruk, jak również zakrwawione stopnie schodów, prowadzących od trzech kamienno-drewnianych budowli, z których każda wniesiona była na palnie prostokąta, aż nader wyraźnie mówiły o tym co się tu stało. Przymknąłem oczy. Stałem w z boku, tuż przy chodach prowadzącej do głównej kaplicy i od jakiegoś czasu beznamiętnie przyglądałem się przygotowaniom do uroczystości żałobnej. Widziałem zatem grupę chłopców, zarówno kilku, jak i kilkunastoletnich w lanych, nieco przydługich zdawałoby się koszulach w kolorze zgniłej zieleni, którzy bez słowa zajmowali miejsca po lewej stronie wejścia do głównej budowli, na dachu której widniała sześcioramienna ametystowa gwiazda. Widziałem magów, spokojnie obierających się o ściany pozostałych kaplic i z pod zmrużonych powiek obserwujących to co się działo na placu. Jeden z nich, jasnooki blondyn trzymał w ręku dwa kawałki czarnej strzały. Właśnie na nim zatrzymałem nieco dłużej swoje spojrzenie. Coś w jego postawie zaintrygowało mnie, żeby nie powiedzieć, zaniepokoiło. Nie wiedziałem do końca o co ni chodzi. Być może były to tylko jakieś urojenia, ale i tak nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że coś tu jest nie tak. Odpychając od siebie te niczym nie uzasadnione obawy, skierowałem swój wzrok w przeciwną stronę, zatrzymując go tym razem na dwudziesto, może trzydziesto osobowej grupce młodych dziewcząt w prostych, błękitnych, bądź białych sukniach, ustawionych po prawej stronie wejścia, dokładnie naprzeciw chłopców. Z ich oczu i twarzy nie dało się wyczytać nic, poza spokojem i opanowaniem. Żadna z nich nie płakała, podobnie z resztą jak stojący naprzeciw nich chłopcy.



Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a wiatr stawał się coraz mocniejszy. Robiło się coraz chłodniej, czułem jak zimne podmuchy przeszywają mnie na wylot. Z zimna drętwiały mi palce. Starałem się je rozgrzać pocierając dłonią o dłoń. Nie wiele to pomagało. Krew zastygała mi w żyłach, a przez plecy przechodziły niemiłe dreszcze. Skuliłem się, wkładając przy tym głowę miedzy ramiona, skrzyżowałem ręce na piersi, ciągle starając się je rozgrzać, ale moje wysiłki nie przynosiły żadnych rezultatów. Wręcz przeciwnie, miałem wrażenie iż moje dłonie stają się coraz zimniejsze. Nie zimno jednak było w tym wszystkim najgorsze. O wiele bardziej dotkliwy, był fakt, że wszyscy, którzy tylko mieli mnie w zasięgu swojego wzroku, od czasu do czasu posyłali mi nie przychylne spojrzenia. Starałem się je ignorować, miałem już dość zmartwień. Nadal rozpamiętywałem przeszłość, obraz martwej Marion, leżącej w kałuży krwi prześladował mnie niemal nieustannie. Chciałem zapomnieć, ale jakaś cześć mnie mi na to nie pozwalała. Na próżno wmawiałem sobie, że to nie zmieni, że trzeba żyć dalej, nie rozpamiętując ciągle tego co się wydarzyło. Wiedziałem, aż za dobrze, że nie mogę pozwolić, aby przeszłość mną sterowała odbierając mi przy tym resztki sił, które powinien zachować, jeśli nie dla siebie, to dla Kiary. Niestety, powoli umierała we mnie nawet nadzieja. W prawdzie obietnica Jukki dodawała mi nie co otuchy, ale przecież to były tylko słowa. Słowa, które nie mogły dać mi absolutnie żadnej pewności. Nie dlatego, że mag próbował mnie zwodzić, ale dlatego, że przecież on sam nie miał absolutnej pewności, co do tego. Słuchając jego wieczornej rozmowy z Floor wiele się dowiedziałem. I chociaż on ciągłe nie kwapił się do tego, aby cokolwiek wyjaśnić mi bliżej, to ja powolutku zaczynałem rozumieć, na czym polega jago zadanie. Stopniowo uzmysławiałem sobie jaką rola przypadła mu w tym przedstawieniu, z związku z czym ogarniało mnie coraz większe przerażenie. Z jakiegoś powodu dopiero teraz dotarła do mnie prawdziwa wartość mojej niedoszłej misji. Aż przeszły mnie ciarki. Przypomniałem sobie spotkanie z boginią. Jej słowa, których znaczenie dotarło do mnie dopiero w tej chwili. Teraz już wiedziałem, czym jest koniec bez początku. Powoli docierało do mnie, że Przepowiednia Samotnej róży dotyczy nie tylko tego świata.



Blondyn opuścił ręce wzdłuż ciała, poczym wolnym krokiem ruszył w kierunku schodów głównej kaplicy. Ostrożnie, bez pośpiechu wdrapywał się na sam ich szczyt. Kiedy już zlazł się na nie wielkim, drewnianym podeście, tuż przed otwartymi szeroko drzwiami kaplicy, natychmiast ucichły ostatnie, pojedyncze szmery. Mag odwrócił się w stronę zgromadzenia. Z powodu dość sporej odległości nie widziałem jego twarzy, ale jego całkowicie swobodna, zupełnie pozbawiona żałoby postawa wzbudziła we mnie nową falę podejrzeń. Coś było nie tak. Teraz już byłem tego prawie pewien. Potwierdzenie mojej teorii stanowiło zachowanie pozostałych kapłanów, pełne jakiegoś niezwykłego skupienia. Szczególnie wyraźnie było ono widoczne w postawie Jukki. Czarnowłosy stał nie co z tyłu, po prawej ręce blondyna i nie co zaniepokojonym wzrokiem spoglądał przed siebie. Jego ruchy, powolne, nieco teatralne, wypełniał spory ładunek emocjonalny. Młodszy mistrz magii sprawiał wrażenie zmartwionego, a nawet przytłoczonego całą tą sytuacją, podobnie z resztą jak platynowowłosy mag stojący po lewej stronie jasnookiego.



Gdy już czerwona, pulsująca kula słońca skryła się za otaczającym świątynię lasem, środkowy kapłan uniósł w górę obie dłonie. Pozostali poszli za jego przykładem. Ciche, z początku ledwo słyszalne słowa zaintonowanej przez nich pieśni, zostały po bliżej nieokreślonym czasie podjęte przez świątynnych wychowanków i wychowanki. Nic z nich nie. Podobne jak, wtedy, gdy po raz pierwszy usłyszałem odgłosy porannego nabożeństwa, zastanawiałem się co to za język:



Moria ibera pro ana

Georia ta isbera,

Amila garanda una...



Jego melodyka, sposób wypowiadania niektórych słów bardzo upodabniał go do łaciny, ale to nie była łacina. Blondyn skinął dłonią. Śpiew natychmiast ucichł, a dziewczęta i chłopcy przyklękli ze spuszczonymi głowami. Ja także ukląkłem, jednakże nie spuściłem głowy. Udział w owym nabożeństwie żałobnym stanowił dla mnie pewnego rodzaju nowe doświadczenie. Uroczystość owa bardzo bowiem różniła się do tych w których uczestniczyłem prze ponad tysiąc lat swojego życia. Do oczu napłynęły mi łzy. Nie dlatego, że udzielała mi się panująca tu żałobna atmosfera, ani też nie dlatego, że żałowałem zamordowanego arcymaga. O nie. Ja w ogóle go nie żałowałem. W końcu on był mi zupełnie obcy. Nawet jeśli zawdzięczałem mu życie, to i tak nie odczuwałem w stosunku do niego chociażby odrobiny wdzięczności. Nie było w tym nic dziwnego, przecież nie znałem go. Nigdy nawet nie widziałem go na oczy, po za tym miałem dość innych zmartwień. Jednak ta ceremonia i towarzyszący jej rozmach przypomniały mi, że Marii nie miała chociażby skromnego pogrzebu, że nad jej zmasakrowanym ciałem nikt pochylił się nikt obrusz mnie... Zamknąłem oczy. Ten fakt wywołał we mnie nową falę wyrzutów sumienia. Szybko zamrugałem powiekami.



Szerokim szpanerem, utworzonym po miedzy obiema grupami świątynnych dzieci, kroczyła niebieskowłosa dziewczyna o zielonych oczach, ubrana w długą, prostą białą, zakrywającą dekolt suknię bez ramiączek. Na szyi zielarki błyszczał medalion dwóch kruków. Spojrzałem na jej twarz i nie mogłem oderwać od niej oczu. Jej długie, błękitne włosy swobodnie opadały na ramiona, okalając przy tym jej fizjonomię. W zielonych tęczówkach dziewczyny widoczny był smutek, chodź patrząc na jej poważną, ale raczej dość neutralną minę trudno byłoby zgadnąć, że cokolwiek łączyło ja ze zmarłym. Zbliżyła się do miejsca w którym stałem. Przypadkowo zobaczyłem gęsią skórkę na jej odsłoniętych ramionach. Dziewczyna, podobnie jak ja trzęsła się z zimna, lecz nie narzekała. Minęła mnie, a wówczas mój wzrok spoczął na jej plecach. Jej ruchy wzbudzały we mnie coraz większą fascynację, zaś cała jej osoba ciekawiła mnie coraz bardziej. Znałem to uczucie. Po raz pierwszy od śmierci Marion jakaś kobieta działała na mnie w ten sposób. Panna Jason wzbudzała u mnie szczery podziw, pociąg, a może nawet miłość. Tego ostatniego wypierałam się jednak z całych sił. Za nic nie mogłem przecież pozwolić sobie na coś podobnego, nie teraz i nie w tych okolicznościach. Z resztą, gdyby nawet, to przecież nic by to nie zmieniło, chociażby dlatego, że wtedy, gdy pochylałem się nad ciałem Marii, obiecałem sobie, że już nigdy więcej z nikim się nie zwiąże, gdyż nie ma to żadnego sensu. Owa sytuacja, oraz powracające nieustannie wspomnienia z sprzed sześciu lat, tylko utwierdzały mnie w tym przekonaniu. Przypomniałem sobie, wszystkie konsekwencje mojego ówczesnego stanu. Tak mało brakowało, a Marii zginęła by już wtedy. Wzdrygnąłem się na samą myśl o tym, za nic nie mogłem pozwolić, aby historia się powtórzyła. Z tego powodu zmuszony byłem zapomnieć o Floor i uczuciu do niej. Tym czasem dziewczyna powoli wdrapywała się po schodach. Jak tylko zlazła się na drewnianym podeście, tuż obok trójki kapłanów, zielarka odwróciła się twarzą, w stronę placu. Jasnooki wyciągnął do niej rękę, ona bez słowa podała mu obie dłonie. Chwilę potem zielonooka podeszła podeszłą do skraju podestu i rozkrzyżowawszy ręce pokazała wszystkim obecnym obie połówki czarnej strzały. Dziewczęta i chłopcy w milczeniu podnieśli się z ziemi. Trójka kapłanów zaintonowała nową pieść. Jej słowa nie były dla mnie zrozumiałe, ale domyślałem się o czym one mówią. Kiedy zaś ucichł, wszyscy uczestnicy pogrzebu ponownie przyklękli.



Na plac wkroczyła teraz para kilkunastoletnich chłopców, w szarych szatach. Nieśli oni proste, drewniane nosze, okryte białym suknem. Ze czcią złożyli je u podnóża schodów, poczym oddalili się w stronę zajmowanej przez chłopców części placu. Niebieskowłosa zbliżyła się do krawędzi podestu. Nie patrząc pod nogi zaczęła spacer w dół. Nie zeszła jednak na ziemię, lecz zatrzymała się dokładnie w połowie wysokości schodów. Ponownie rozkrzyżowała ramiona. Gest ten był znakiem dla dwóch kapłanów ustawionych po obu stronach blondyna. Natychmiast rozpoczęli oni swoja powolną wędrówkę w dół. Zatrzymali się równocześnie, dwa stopnie za plecami dziewczyny i pochylili głowy. Wówczas zielarka ruszyła dalej. Obeszła do koła nosze z ciałem zmarłego i zwrócona plecami do zebranych ułożyła na białej materii obie polówki czarnej strzały. Skoro to tylko zrobiła upadła na kolana i złożyła głowę w miejscu, w którym przypuszczalnie znajdowała się pieść arcykapłana.



Podczas całej tej ceremonii najbardziej dziwiła mnie właśnie ta cisza, przerywana jedynie od czasu do czasu słowami pieśni, których melodia dodawała patosu owej chwili. Floor powstała z kolan, po czym zrobiła kilka kroków w tył. Jukka i towarzyszący mu platynowowłosy kapłan zbliżyli się teraz do ciała i tak samo jak wcześniej dziewczyna, tak teraz oni upadli przed nim na kolana.



Z ciemnego wnętrza środkowej kaplicy wyszła na podest inna trójka magów w białych szatach, z wyhaftowanym na piersi motywem dwóch kruków. Oni także przyklękli przy nakrytym białym suknem noszach. Na podwyższeniu pozostał jedynie jasnooki blondyn. Piętka kapłanów stanęła obok niebieskowłosej. Dopiero wówczas blondyn zszedł po schodach. Okrążył dwa razy ciało zmarłego arcymaga, następnie zatrzymał się dokładnie w tym samym miejscu, co wcześniej Floor i tak samo jak reszta klęknął na oba kolana. Pochylił lekko głowę. Jednak on podniósł się szybciej niż inni, a kiedy odchodził od noszy, nie robił tego tyłem jak pozostali. Mogłem zatem, przez krótką chwile widzieć jego twarz. To co ujrzałem zaskoczyło mnie. Na jego wąskich wargach malował się nikły, ledwo dostrzegalny uśmiech.



Magowie ponownie zaintonowali jakoś pieśń, natychmiast podjętą przed zgromadzonych. Przy drugiej zwrotce, z zajmowanej przez dziewczęta części placu wysunęła się zielonowłosa kapłanka o dużych, żółtych oczach, ubrana w biała suknie, taką sama jaką miała na sobie Floor. W milczeniu zbliżyła się do grupy złożonej z sześciu magów i jednej zielarki, minęła ich. Zdecydowanym ruchem odgarnęła do tyły swoje lekko sięgające po za ramiona włosy, po czym wdrapała się na pierwszy stopień schodów i złożywszy ręce zaczęła mamrotać pod nosem jakoś formułkę. Powoli uniosła ku górze złączone przedramiona, układając przy tym dłonie w kształt czary kielicha, następnie zaś szybkim, żeby nie powiedzieć gwałtownym ruchem zmieniła ułożenie rąk. Z opuszków jej palców poleciały dwie, małe iskierki, które upadły na zwłoki i podpaliły je. Nie był to zwykły ogień. Jego czerwono żółte płomienie wystrzeliły wysoko, sięgnęły prawie, że podestu, ale nawet go nie osmolimy. Zaintrygowany przyglądałem się temu niezwykłemu zjawisku, zwłaszcza, że po nad tym ogniskiem nie unosił się żaden dym. Ogień zawsze mnie fascynował. Tym razem nie było inaczej. Płomienie jakby przyciągały mój wzrok, oczyszczały przynajmniej na krótką chwilę umysł ze wszelkich myśli. Dawno już zapomniałem jakie to wspaniałe uczucie, taka nieznośna lekkość. I teraz czułem się naprawdę dobrze.



*****

W izbie paliła się tylko jedna, mała oliwna lampka ustawiona na stole tuż obok lóżka, na którym siedziałem okryty do połowy kocem. Floor, płakała w objęciach zielonowłosej, a Stojący po środku pomieszczenia Jukka ze złością zaciskał pieści. Nie wiedziałem z jakiego powodu się złości i prawdę mówiąc wcale nie byłem ciekawy. Nie potrzebne mi były czyjeś zmartwienie, wystarczyły mi moje, które, tuż po zakończonej ceremonii wybuchły we mnie ze zmorzoną siłą. Odwróciłem spojrzenie w stronę okna. Przez chwilę bezmyślnie spoglądałem na las zakryty czarną zasłona nocy, po czym po prostu usunęłam się na poduszkę i zamknąłem oczy.



-Idiota – Jukce, coraz trudniej było utrzymać nerwy na wodzy – Skończony dureń – To mówiąc przysiadł na kanapie, tuz obok dziewiczym. – Spokojnie – dodał już znacznie łagodniejszym tonem – To się tak nie skończy. Ja nigdy na to nie pozwolę. – zapalił się.

-Ale – Floor wytarła oczy – Przecież on nie zmieni zdania – Pociągnęła nosem – Muszę się stąd wynieść....

-Nie! – Uniósł się Jukka – ty nic nie musisz, to raczej jemu trzeba wybić z głowy te zwariowane pomysły. Jeszcze nigdy w historii tej świątyni nie zdarzyło się nic podobnego i nie zdarzy się, do póki żyć będę. Nie pozwolę, alby Edward jednym ruchem zniszczył to wszystko co z budował Garth, nie pozwolę na to, chodź bym miał go zabić! – w ostatnie słowa młody kapłan włożył cały swój gniew i żal. – Nie pozwolę! – potworzył jeszcze opuszczając izbę – Prędzej go zabije.

-Jukka! – Floor wyrwała się z objęć zielonowłosej – Poczekaj! – ale kapłan już jej nie słyszał. Zielarka z płaczem osunęła się na podłogę. Zielonowłosa przykucnęła przy niej.
-Uspokuj się – powiedziała miękko – Wszystko będzie dobrze. – To mówiąc otarła łzy spływające po policzkach zielonookiej, następnie obie przyjaciółki ponownie przysiadły na kanapie, a skoro to tylko zrobiły ciągle mocno rozdygotana Floor ułożyła głowę na kolanach przyjaciółki. Po jej policzkach ciągle płynęły łzy, których nie mogła zatamować mimo najszczerszych chęci.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ive-Hao dnia Czw 14:25, 21 Gru 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kaede
Szaman



Dołączył: 18 Gru 2005
Posty: 217
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sosnowiec (i tak nie wiecie gdzie to jest)

PostWysłany: Nie 19:16, 10 Gru 2006    Temat postu:

I dobrze, ze jej nie ma, boby znowu mi beczała że jestem wredna, a on jest sierota.... E, pomińmy ten temat! ^^ Dziś mam świetny humor, dlatego napisze: Ciesze sie, ze jestes, bwahahaha.........

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Śro 18:34, 20 Gru 2006    Temat postu:

Po pierwsze: jejkuś, jak dawno mnie tu nie było, całe dwie części zdążyły się pojawić!
Po drugie: Świetny opis walki.
Po trzecie: Opis ceremonii pogrzebowej bardzo mi się podobał.
Po czwarte: Z jakiej paki ten... Edward?... no, ten co się dorwał do władzy ^^'... chce wyrzucić Floor?! Czemu?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Śro 20:43, 20 Gru 2006    Temat postu:

Part 23 - Omaniony.

W czarnej sali, oświetlonej jedynie słabym światłem kryształowych przymocowanych klinkierów, do ścian z czarnego marmuru, przebywały dwie kobiece postacie. Jedna z nich, długowłosa brunetka, o alabastrowej cerze i jakby anielskich skrzydłach z czarnych piór, ubrana w długą obcisłą suknie z bordowego aksamitu, siedząca na niewielkim, obitym białą tapicerką krześle wbiła wzrok w ogromny, kryształowy żyrandol który jednak tym razem pozostał zupełnie ciemny. Druga z kobiet, wysoka, popielatowłosa wampirzyca, w krótkiej, białej pelerynie, ciemnoniebieskim topie, w oraz sięgającej do kolan spódnicy tej samej barwy, stała wyprostowana w odległości kilku metrów od krzesła Carmili. Jej fioletowe, lekko zmrużone oczy nie zdradzały absolutnie żadnych uczyć, ale była to jedynie maska, pod którą Luna starała się ukryć zarówno swoje zdenerwowanie, jak i głęboką pogardę, do osoby, którą musiała tytułować swoją panią.
-Co powiedziałaś? – odezwała się w końcu czarnowłosa przenosząc jednocześnie swoje spojrzenie na kapitana.
-Nie udało się – odparła spokojnie tamta. – Nie zdobyliśmy ani jednego posągu. – Wyjaśniła na pozór całkiem obojętnie.
Carmila zmieniła pozycje. Założyła nogę na nogę, oparła dłoń na poręczy krzesła i przykładając ją do podbródka, spytała
żadnego znaczenia. Popielatowłosa wiedziała, że nie może pozwolić, aby one wzięły nad nią górę, bo wówczas mogłaby zbyt wiele stracić. Dlatego właśnie słuchała teraz bez słowa tego, przesyconego ironią pouczenia.
-Przepraszam pani – powiedziała służbowym tonem, gdy brunetka skończyła w końcu swoją przemowę, - źle oceniłam możliwości przeciwnika, obiecuje, że już nigdy się to nie powtórzy.
-Ależ oczywiście, że się nie powtórzy – Carmila podniosła się ze swojego krzesła, na skutek czego jej oczy zlazły się dokładnie, na poziomie oczu oficera – bo inaczej będę zmuszona zarządzać twojej dymisji. Nie mogę dłużej pozwalać sobie na niekompetencje swoich ludzi, jednak tym razem dam ci jeszcze szanse. Ostatnią, jeśli i tym razem zawiedziesz, to niestety, ale będą musiała cię usunąć.
Luna skinęła tylko lekko głową. Nie była głupia, aż wiedziała aż za dobrze, co to znaczy, ale nie odczuła strachu, wręcz przeciwnie, jedynym uczuciem jakie ta czarnowłosa wampirzyca potrafiła w niej zbudzić, była coraz bardziej narastająca pogarda, którą jednak chowała głęboko w swojej duszy. Carmila krzyżowała ręce na piersi, poczym obeszła ją dokoła.
-Wiesz jak to jest ciągnęła dalej. Nawet najlepsze narzędzia, kiedyś się psują, a jak już to się stanie, to po prostu trzeba je wymienić. Ty moja droga psujesz się już od bardzo dawna, ale ciągle liczę na to, że nie minął jeszcze twój okres gwarancyjny. Byłoby szkoda, gdyś musiała już teraz wylądować na złomowisku. Ktoś z takim doświadczeniem jak ty jest bardzo przydatny w zaistniałych okolicznościach. Wiec może wytłumaczysz mi co się z tobą dzieje? - spytała z udawaną troską. Luna wstrzymała oddech, ale nic nie opowiedziała. Doskonale zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że zadająca owe pytanie osoba, nie oczekiwała odpowiedzi. Tym czasem Carmila odgarnęła włosy z ramion i powoli zbliżyła się do ciągle stojącej na baczność dziewczyny.
-Dobierz nowych ludzi, masz dwa tygodnie na odbudowanie i wyszkolenie swojego oddziału.
Popielatowłosa już otworzyła usta, aby coś odpowiedzieć, ale skrzydlata brunetka uciszyła ją gestem dłoni.
-Bez wymówek. Zgłoś się jak będziesz gotowa. – powiedziała siadając z powrotem na wyłożonym biała tapicerką krześle. – Możesz odejść – Dodała nie patrząc na Lunę. Popielatowłosa natychmiast spełniła polecenie. W drzwiach minęła się z jakiś białowłosym wampirem w czarnym golfie i obcisłych skórzanych spodniach. Posłała krótkie, nieprzychylne spojrzenie, na które jednak on nie zwrócił żadnej uwagi.
-Dobrze, że już jesteś kapitanie – Carmila uśmiechnęła się nieładnie – Jak idzie selekcja?
-Bardzo dobrze – Wampir odwzajemnił uśmiech – W tym tygodniu powinna się zakończyć. – Przebadaliśmy już większość bachorów.
-Tak – powiedziała przeciągle Carmila, w władając to w to krótkie słowa całe słowo całe swoje zadowolenie. – A mała Asakura? – Spytała spoglądając w powietrze, ponad głową oficera.
-Nadaje się – rzucił krótko – tak jak podejrzewaliśmy. – Dirakul zniosła bardzo dobrze, ale zmiany w jej organizmie postępują zbyt wolno. Moglibyśmy zwiększyć ilość płynu, ale wtedy może go nie wystarczać...
-No cóż – Pani Sagoria udała, że ogląda własne paznokcie – Czasem trzeba coś poświecić. – powiedziała jakby do siebie. Tilo uśmiechnął się, chociaż na dźwięk jej głosu przeszły go dreszcze.
-Co masz na myśli pani? – zapytał ze wzrokiem utkwionym w podłodze.
-Nic nadzwyczajnego. – Przechyliła głowę. – Tylko to, że jak zabraknie dirakulu, to trzeba go będzie dorobić, to wszystko.
-Przecież głównym składnikiem jest... - zaczął jakby nieco zatrwożony wampir.
-Dokładnie – po wargach Carmili przeleciał niewyraźny cień uśmiechu. – Krew wampirzego noworodka.
Tilo poczuł jak przez całe jego ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Takiej perfidii nawet on nie był w stanie pojąć, tym bardziej, że wraz z ostatnimi słowami Carmili, na nowo ożyło w nim wspomnienie Adyty. Przypomniał sobie dokładnie co przeżył, gdy zobaczył ja martwą, jakie wrażenie wywarł na nim widok ogromnej dziury, w miejscu, którym jeszcze tak nie dawno biło serce małej wampirki. Z trudem powstrzymał łzy. Owo wspomnienie, ciągle miało na niego ogromny wpływ. Z trudem uniósł głowę. Chciał ukryć swój strach, za zasłoną obojętności, ale nie udało mu się to. Brunetka spostrzegła obawę w jego oczach.
-Co ci jest kapitanie? - Je głos wypełniony był drwiną, która niczym trucizna wlała się do serca wampira i sprawiła, że ono zabolało go naprawdę mocno. – To dla ciebie zbyt straszne? Nie wierze. – Podniosła się z krzesła i podeszła do białowłosego. Wbiła paznokcie w skórę na jego policzkach i krytycznie spojrzała prosto w jego szare oczy.
-Ty drżysz – powiedziała spokojnie – Boisz się, to oznaka słabości. – Dodała jadowitym tonem. – Uważaj, bo nie lubię tchórzy. – Powiedziała i pocałowała go w usta. Odskoczył od niej jak oparzony. Na co ona tylko zaśmiała się perliście, zakrywając przy tym usta dłonią. Tilo spojrzał na nią z przerażeniem. Od tej chwili jego życie dosłownie zawisło na włosku. Carmila widząc to machnęła lekceważąco dłonią.
-Zejdź mi z oczu – rzuciła krótko.
Białowłosy skłonił się i wolnym krokiem opuścił komnatę.

*****
Kiedy zlazł się w swoim gabinecie bez silnie opadł na krzesło. Sytuacja go przerastała, a wspomnienia z przed pięćdziesięciu lat nie dawały spokoju, a do tego dochodziła jeszcze presja wywierana na niego przez Carmilę. Skrył głowę w dłoniach. Po raz kolejny jakaś kobieta kierowała jego życiem, chociaż obiecał sobie, że to się nigdy więcej nie powtórzy. Wziął do ręki stojącą na biurku niewielką szklankę i zgniot ją w ręku. Był zły, więcej wściekły, nie mógł pogodzić się z tym, że ktoś po raz kolejny nim pomiata, że znowu ktoś go wykorzystuje. Co gorsza znowu jest to kobieta. Zupełnie jak pięćdziesiąt lat temu. I chociaż wiedział, że to go może zgubić nie potrafił się z tego uwolnić. Nie miał nawet takiej możliwości. Carmila była od niego ważniejsza. Zawsze unikał takich związków, ale tym razem nie miał wyjścia. Nie mógł się przecież sprzeciwić, nie mógł nic zrobić, jedyne co mu pozostało, to być posłusznym. Być na każde jej zawołanie i spełniać każda, nawet najbardziej wybredną zachciankę. Westchnął cicho. Był po miedzy młotem a kowadłem. Z jednej strony nie miał ochoty wziąć się z Carmilą, z drugiej wiedział, że jeśli jej domówi będzie zgubiony. Jeśli zaś się zgodzi, to też będzie zgubiony, ale wówczas zyskał by przynajmniej trochę czasu.
-Szlag! – zaklął ile tylko miał sił w płucach. – Niech to wszystko piorun trzaśnie! – wrzasnął jednocześnie waląc pięścią w stuł. – Dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane.
-Co jest skomplikowane? – Odezwał się niespodziewanie jakiś dobrze mu znany, kobiecy głos. Uniósł głowę i spostrzegł białowłosą dziewczyną w krótkiej, czarnej, wiązanej na szyi sukience obszytej na dole delikatną, białą koronką.
-Selene. – rzucił bez entuzjazmu – Czego chcesz tym razem?
Uśmiechnęła się przelotnie.
-Chce ci podziękować kapitanie – odparła podchodząc do biurka.
-Za co? – wampir okazał szczere dziwienie.
-Już ty dobrze wiesz co czy mówię Serubinie.

******
Jukka siedział na stopniach głównej kaplicy i spoglądał przed siebie szklanym wzrokiem. Zakończona dosłownie przed chwilą rozmowa z Edwardem wywoła w nim tylko nową fale złości. Gdyby tylko mógł, to zabił by go gołymi rękami, ale aż za dobrze wiedział, że nic mu to nie da. Więcej, że mógłby przez to nie tylko strącić swój status, a nawet życie. Tłumiony pod czas całej tej nie zbyt przyjemnej rozmowy żal teraz uchodził z niego ze wzmożoną siła. Z oczu maga płynęły łzy. Nie potrafił pojąć niektórych decyzji Edwarda, a już na pewno nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, jakie korzyści mógłby dać świątyni układ z starszą Iliłowicz i jej czarownikami. Dla niego była to prostu hańba, coś czego ta świątynia nie zaznała od wielu pokoleń, coś co było sprzeczne z wszystkimi zasadami Garth`a, człowieka, który zawsze był dla niego najwyższym autorytetem w każdej sprawie. Słowa poległego arcymistrza były dlań niemalże wyrocznią. I dlatego właśnie nie potrafił znieść teraz tego, co działo się w świątyni już kilka godzin po jego śmierci.
-Nie zgodził się, prawda? – Zapytała zielonowłosa dziewczyna o żółtych oczach, ubrana w prostą, biała suknie, której ramiona okrywał kremowy szal.
-Nie zgodził – potwierdził kapłan nawet na nią nie patrząc. – To koniec Julio. – To już naprawdę koniec.
-Nie byłabym tego taka pewna – Dziewczyna minęła Jukke. – On jest teraz u siebie, prawda? – zapytała gdy już wchodziła do kaplicy.
Mruknął coś, co miało znaczyć tak, ale ona już tego nie słyszała.

****
Oparłem się o ścianę. Czułem się już znacznie lepiej, ale ciągle jeszcze zdarzało mi się, iż ciało nagle odmawiało mi posłuszeństwa, a słaby ból głowy towarzyszył mi niemal nieustannie. Przywykłem do tego, lecz od czasu do czasu ów ból się nasilał, odbierając mi zupełnie kontrole na sobą samym. Co gorsza bałem się własnych uczuć, nie mogłem przecież dopuścić do tego, aby one wzięły na de mną górę. Nie mogłem pozwolić, aby zaczęły kierować moim postępowaniem, aby dyktowały każdy mój krok. Już kiedyś tak było i mało co nie skończyło się to katastrofą, a mimo to nie byłem w stanie stłumić w sobie tej dziwnej fascynacji niebieskowłosą zielarką. Wręcz przeciwnie, ona narastała z każda chwilą, z każdą minutą a nawet sekundą. Powoli, bardzo powoli uświadamiałem sobie, że to coś więcej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ive-Hao dnia Czw 14:25, 21 Gru 2006, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Czw 0:09, 21 Gru 2006    Temat postu:

"W czarnej sali, oświetlonej jedynie słabym światłem kryształowych przymocowanych klinkierów, do ścian z czarnego marmuru, przebywały dwie kobiece postacie. Jedna z nich, długowłosa brunetka, o alabastrowej cerze i jakby anielskich skrzydłach z czarnych piór, ubrana w długą obcisłą suknie z bordowego aksamitu, siedząca na niewielkim, obitym białą tapicerką krześle wbiła wzrok w ogromny, kryształowy żyrandol który jednak tym razem pozostał zupełnie ciemny. Druga z kobiet, wysoka, popielatowłosa wampirzyca, w krótkiej, białej pelerynie, ciemnoniebieskim topie, w oraz sięgającej do kolan spódnicy tej samej barwy, stała wyprostowana w odległości kilku metrów od krzesła Carmili. Jej fioletowe, lekko zmrużone oczy nie zdradzały absolutnie żadnych uczyć, ale była to jedynie maska, pod którą Luna starała się ukryć zarówno swoje zdenerwowanie, jak i głęboką pogardę, do osoby, którą musiała tytułować swoją panią.
-Co powiedziałaś? – odezwała się w końcu czarnowłosa przenosząc jednocześnie swoje spojrzenie na kapitana.
-Nie udało się – odparła spokojnie tamta. – Nie zdobyliśmy ani jednego posągu. – Wyjaśniła na pozór całkiem obojętnie.
Carmila zmieniła pozycje. Założyła nogę na nogę, oparła dłoń na poręczy krzesła i przykładając ją do podbródka, spytała " - ten fragment wkleiłaś dwukrotnie xp

Jeden błąd, który we wszystkich partach bardzo rzuca mi się w oczy (i który, co stwierdziłam z przerażeniem, zaczęłam od Ciebie przejmować) jest taki, że praktycznie zawsze zamiast "znalazł", "znalazła" itp. piszesz "zlazł", "zlazła".

No, ale nie czepiając się już takich drobiazgów...
Jejkuś, ten fragment o Dirakulu był świetny. Taki... no, po prostu brak mi słów. Z jednej strony straszny i makabryczny (ten sposób... brr...), a z drugiej zaciekawił mnie i wciągnął.

Next part plis ^^'


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Wto 0:28, 26 Gru 2006    Temat postu:

Ech...no tak zapomniałam że tą cześć miałam zapisaną w dwóch wesjach, z ktrórych jedna była wadliwa...

Part 24 - Ukryty wymiar....

Przebudziłem się gwałtownie i usiadłem na łóżku. Podciągnąłem do klatki piersiowej i objąłem je dłońmi. Drżałem na całym ciele, a czoło pokrywały mi krople potu. Zdławiony krzyk utknął gdzieś w moim gardle, a serce waliło mi ja młotem. Ten sen, właściwie koszmar, z którego dopiero, co się wybudziłem wciąż majaczył gdzieś pod moimi powiekami. A może nie był to zwykły koszmar? Może to kolejne proroctwo? Zacisnąłem powieki, aby przypomnieć sobie więcej, ale moja pamięć okazała się nie być doskonała. I chociaż wciąż miałem przed oczami zarys dwóch postaci, zajmujących się rozrywaniem na strzępy małej, czarnowłosej dziewczynki o niebieskich oczach, ubranej w granatowo biała sukienkę z krótkim rękawem i marynarskim kołnierzykiem, to za nic nie mogłem przypomnieć sobie ani dokładnych rysów twarz dziecka, ani też wyglądu jego oprawców. Z westchnienie rozejrzałem się po izbie. Było jeszcze ciemno, tylko na stojącym po środku pomieszczenia stoliku paliła się mała oliwna lampka. W jej słabym świetle zobaczyłem profil siedzącej przy stole Floor. Dziewczyna wparła policzek na Lewej dłoni, a wzrok utkwiła w jakimś odległym punkcie. Zdawała się nieobecna. Długie włosy opadały jej na ramiona, kilka nieposłusznych kosmyków wchodziło do jej oczu, ale jej najwidoczniej to nie przeszkadzało. Pochyliła się niżej nad drewnianym blatem, przesunęła ręką po włosach i westchnęła cicho, poczym przyłożyła twarz do własnego ramienia. Pewnie płakała, bo wnętrze izby wypełnił cichy, podobny do szlochu dźwięk. Przez chwile przyglądałem się jej w milczeniu. Padające na jej postać słabe światło niewielkiego płomyka dodawało jej uroku i delikatności. Była jak cień, albo duch. Tak samo delikatna i niemal tak samo cicha. Jej włosy zmieniły barwę, miały teraz odcień ciemnego granatu. Biała sukienka odcinała się nocno od panującego tu półmroku. Powoli odciągnąłem przykrycie, poczym snułem stopy na podłogę. Deski skrzypnęły cicho, ale dziewczyna nawet się nie poruszyła. Poczułem się dziwnie. Wspomnienie snu, to, co w nim zobaczyłem nagle przestało się liczyć. Serce zabiło mi mocniej, a brzuchu rozlewała się jakaś ciepłą ciecz. Przymknąłem oczy. W głowie miałam istny mętlik, ale taki, do jakiego przywykłem, tym razem nie chodziło o tajemnice, nie chodziło o sens snu, ani o żadną inną rzecz, która ostatnimi czasy bez przerwy zaprzątała mój umysł, o nie na krótką chwile zapomniałem nawet o Kiarze, chodź nie jest to dobre słowo, bo ja nawet na moment nie potrafiłem o niej zapomnieć. W końcu tylko myśli o niej sprawiły, że jeszcze nie oszalałem, jedynie dzięki niej wciąż żyłem. Myśl o niej, o tym, że kiedyś znowu ją ujrzę trzymała mnie jeszcze przy zdrowych zmysłach. I chociaż minęło już ponad pół roku, to ciągle miałem przed oczami jej twarz. Tego uśmiechu chyba nigdy nie byłbym w stanie zapomnieć. Ani tego radosnego błysku w zielonych oczach. Teraz jednak moje myśli błądziły z dala od niej, co więcej czułem jak pomału ulatują z mojej głowy wszelkie pozostałe myśli, aż w końcu pozostała w niej tylko pustka. Przyjemna pustka, wywołująca wrażenie niezwykłej lekkości. Przez ten jeden jedyny moment poczułem się prawie radosny. Otworzyłem oczy i raz jeszcze spojrzałem na dziewczynę. Siedziała cięgle w tej samej pozycji, z częścią twarzy wtulaną we własne ramię. Jak posąg, jakby zupełnie nic ją nie obchodziło? Uczułem mrowienie w palcach. Jakaś siła pchnęła mnie do przodu. Nie opierałam się. Mój umysł był wyłączony, więc nie miałem możliwości z tym walczyć. Dziwne uczucie. Jakby coś, albo ktoś mną sterował, jakbym nie miał już własnej woli. A jednak nie było to złe. Nie była to ta denerwująca bezsilność, ani też, którą chciałbym odsunąć od siebie, o nie. To był zupełnie inny rodzaj zniewolenia, od którego nie tylko nie mogłem, ale nawet nie chciałem się uwolnić. Deski skrzypiały w miarę jak stawiałem kolejne kroki. Floor ciągle nie reagowała, jej pozycja pozostała niezmieniona. Mimo to nadal wpatrywałem się w jej sylwetkę, pociemniałe z powodu słabego światła włosy. Jakoś nie potrafiłem oderwać od niej wzroku, zaś myśli o niej powoli stawały się stałym elementem moich rozmyślań, próbowałem z nimi walczyć, ale one uporczywie wracały, jak nieleczona obsesja. Nie chciałem ich. W tych okolicznościach, uczucie do tej niebioskowłosej kapłanki, było ostatnią rzeczą, jaką bym sobie życzył. I bez niej miałem dość zmartwień i dość kłopotów. Jeśli chodzi o te ostatnie, to nie mało przysporzyłem ich również innym. To wszystko, co się teraz działo, miało są przyczynę w mojej opieszałości. Gdym tylko wcześniej posłuchał księcia, to teraz już być może było by po wszystkim. Ba! Gdym tylko wcześniej przystał na propozycje Sergieja. Gdym... Nie ważne. Przeszłość już nie się nie liczyła. Ona nie była ważna, już nic ni cofnie nagle czasu i jej nie zmieni. Wciągnąłem ze świstem powietrze. Wówczas Floor nie spodziewanie uniosła głowę. Ponieważ stałem tuż przed nią, udało mi się dostrzec wyraz jej oczu. Odbijał się w nich smutek, przemieszany z lękiem. Pochyliłem się nad blatem stołu. Przelotnie spojrzała mi w oczy, poczym prędko spuściła głowę. Westchnąłem w duchu. Jej spojrzenie coś, albo raczej kogoś mi przypominało. Te jej zielone tęczówki, wypełnione obawą, ten uciekający wzrok.

„Nie to nie możliwe” – powtarzałem sobie w duchu...A jednak było możliwe. Wszystkie znaki, na niebie i ziemi mówiły, że czeka mnie powtórka z rozrywki i tego bałem się najbardziej. Nie chciałam po raz kolejny przeżywać tego, co pod czas ostatniego turnieju, nie chciałem, żeby coś przysłaniało mi cel, odbiera jasność mojemu i tak już sponiewieranemu umysłowi. Z trudem powstrzymałem się, przed objęciem jej i wolnym krokiem wróciłem do łóżka. Odprowadzała mnie wzrokiem. Czułem to. A przez tę, krótką chwilę, w której wyczuwałem nawet jej oddech zrozumiałem, że ona także się przed czymś broni, że ona również coś w sobie dławi. Oparłem głowę o poręcz łóżka. Nie byłem śpiący. Nie czułem nawet zmęczenia. Obserwowałem ją. Widziałem doskonale zarys jej sylwetki, każdy ruch. Było w nich coś, co mimo wonnie przyciągało mój wzrok. W tej dziewczynie tkwił jakiś magnes, którego zagadki jeszcze nie do końca rozgryzłem, ale byłem już tuż tuż.

Wstała, pochyliła się nad stołem, poczym zgasiła lampę, na skutek, czego pomieszczenie wypełniła aksamitna ciemność. Położyłem dłonie na parapecie i zadarłszy głowę spojrzałem na rozgwieżdżone niebo. Ich lekko przytłumione światło pomogło mi zebrać myśli, które przed chwilą ponownie zaatakowały mój umysł ze dwoją siłą. Nie walczyłem z nimi. Nie mogłem dłużej uciekać przed samym sobą. Musiałem przecież podjąć w końcu jakoś decyzje. Nie mogłem wiecznie uciekać przed sobą samym.


*******

Wciągnąłem głośno powietrze. Prze de mną rozciągała się szeroka ścieżka, po obu stronach, której rosły wysokie, łyse do połowy drzewa, najprawdopodobniej sosny. Oparłem się o jedno z nich. Chociaż w tym miejscu nie byłem poddany działaniu świątynnej aury, to jednak nie czułem się najlepiej. Brakowało mi tchu, serce niemiłosiernie tłukło się w piersi. Do tego okropnie bolały mnie nogi. Przysiadłem na trawie. Usiłując przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz miałem zadyszkę. Musiałem daleko ściągnąć pamięciom. Nic podobnego nie przytrafiło mi się, bowiem od czasu opanowania gwiazdy jedności. Ponownie zmieniłem pozycje na stojącą. Mój stan nie powinien mnie zaskoczyć, a jednak zaskoczył mnie. Mimo wszystko nie myślałam, że moja kondycja jest w aż tak opłakanym stanie. W końcu przebiegłem ledwie sto metrów. Westchnąłem. Widać te kilka miesięcy niemalże zupełnej bezczynności zrobiły swoje i teraz nie miałam sił na resztę ćwiczeń. Byłem mokry od potu, a bawełniana, pożyczona od Jukki koszulka przykleiła się do mojego ciała. Spojrzałem pod nogi. Drużkę pokrywało zaschłe błoto. Przyparłem pozycje. Za nic nie godziłem się, z tym, że pokonał mnie byle, jaki wysiłek fizyczny. Prawda, że ostatnimi czasy nie było ze mną najlepiej, ale zawsze wydawało mi się, że w każdej chwili mógłbym wrócić do formy, że wystarczy, abym zlazł się po za świątynią, a wówczas wszystkie niepokojące objawy osłabienia ustąpią. Cóż byłem naiwny, ale z drugiej strony, czego mogłem się spodziewać? Przez cały spędzony tu czas na przemian leżałem lub siedziałem. I chociaż jedzenie było to dużo lepsze niż w jaskini, to jednak nie dodawało mi ono zbyt wielu sił. Chociaż nie, to raczej mój tryb życia mi je odbierał. A niech to! Zaniedbałem się. I teraz zbierałem tego owoce. Poczułem gwałtowną fale złości. Od tysiąca pięciuset lat nie przytrafiło mi się nic podobnego...
-Skończyłeś? – Zapytał niespodziewanie jakiś głos. Odwróciłem się i zobaczyłem Jukkę w skórzanej kurtce i jasnych dżinsach. Kapłan uśmiechał się gorzko. Podszedłem do niego:
-Chyba tak. Nie dam rady więcej.
Zaśmiał się cicho.
-Jeszcze wczoraj z trudem podnosiłeś się z łóżka, ale powoli wrócisz do formy. Nie martw się. – Spojrzał mi w oczy. – Możemy porozmawiać? – Spytał niespodziewanie ściszając głos.
-Oczywiście – zgodziłem się również szeptem, jakby mnie to zaradziło. Kapłan naprał powietrza. Wyraz jego twarzy raptownie się zmienił. Na jego wargach nie było już uśmiechu, nawet gorzkiego. Oparł się o pień drzewa i zsunął po nim na ziemię. Usiadłem naprzeciw niego. Przez chwile trwało kłopotliwe milczenie. Żaden z nas nie kwapił się do tego, aby odezwać się jako pierwszy, tym bardziej, że domyślałem się, co może chodzić. Spuściłem wzrok. Obok mojej nogi leżało kilka szyszek. Wziąłem do ręki jedną z nich i skryłem w pieści.
-Chodzi o Floor – powiedział powoli kapłan.
Uniosłem głowę i spojrzałem na niego przeciągle. Jego słowa nie były dla mnie zaskoczeniem. Spodziewałem się tego. Zamrugałem nerwowo powiekami, jednocześnie mocniej zaciskając pieść. Nic jednak nie powiedziałem, postanowiłem zaczekać, na kolejne słowa maga.
-Nie będę owijał w bawełnę – ciągnął dalej – Od ciebie wymagam tego samego, gry w otwarte karty? Rozumiesz?
Kiwnąłem głową.
-To dobrze – ton głosu maga nie zmieniał się. – Widziałem jak na nią patrzysz.
Ciągle nie reagowałem.
-Proszę przestań o niej myśleć. Ona nie jest dla ciebie.
W milczeniu skinąłem głową.
-Chyba nie myślisz, że ona... – Zacząłem, ale Jukka mi przerwał.
-Nie zaprzeczaj. Nie musisz. To widać, nie trzeba słów. Proszę cię jednak, żebyś o niej zapomniał. Ona jest zaręczona – dodał cicho. A raczej jesteśmy zaręczeni. – Wyjaśnił na widok mojej miny.
Zamurowało mnie. Kompletnie nie wiedziałem, co mam zrobić, jak zareagować. Nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy i teraz nie miałem pojąca, co odpowiedzieć. Coś ukuło mnie w serce, które nagle zaczęło bić dwa razy wolniej. Coś niemiłego, jakaś gęsta i lepka ciecz rozlała się wokół niego. Rozluźniłem pieść i udałem, że przyglądam się jej z zainteresowaniem.
-Rozumiem – odezwałem się w końcu. – Nie ma obawy. – Zamknąłem oczy. – Sam wiem, że nie powianiem.
Zaśmiał się cicho.
-Masz racje. Nie powinieneś.
Dźwignął się z trawy.
-Teraz już wszystko jasne. Możemy wracać. – Podał mi rękę i pomógł wstać. Powoli ruszyliśmy w stronę świątyni. Nikt już się nie odzywał. To też przez całą drogę trwało po miedzy nami kłopotliwe milczenie. Ciągle nie mogłem otrząsnąć się z szoku, jaki wywołały mnie słowa kapłana jesteśmy zaręczeni” to znaczy, że w każdej innej sytuacji, również musiałbym o niej zapomnieć, cokolwiek by się nie wydarzyło, nie wolno mi było o niej myśleć. W obecnej sytuacji powinienem poczuć ulgę, ale nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie. Puściłem dłoń kapłana. Ten zatrzymał się.
-Co jest? – Zapytał – Nie wracasz?
-Jednak nie – odparłem – Zostanę jeszcze i poćwiczę. Czuje się już dobrze.
-Jak chcesz. – Jukka wzruszył ramionami. – Rozumiem, że musisz to przemyśleć. – Wygłosił i odwrócił się od mnie plecami.

*******

Przez chwilę patrzyłam jak odchodzi. Jego słowa wciąż brzmiały mi w uszach. Zacisnąłem pieść. Kłucie w sercu powtórzyło się, tym razem od razu rozpoznałem w nim zadość, powoli przechodzącą w złość. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak bardzo Jukka upokorzył mnie ową rozmową. Chociaż starał się być w miarę delikatny, to jednak ta rozmowa była dla mnie swego rodzaju policzkiem. Czymś, co godziło w moją z trudem odzyskaną godność. Przyśpieszyłem, a potem zacząłem biec, mimo bolących nóg. Ból fizyczny nie był ważny. Można by powiedzieć, iż pewnym sensie pragnąłem go, gdyż łudziłem się, że to zagłuszy moja uczucia. Myliłem się. Ból i wysiłek fizyczny wcale mi nie pomagały, w sercu wciąż miałem zadrę i chociaż robiłem, co mogłem, aby jej się pozbyć, to nie przynosiło to żadnych efektów. Właściwie rzecz biorąc z każdą chwilę ten stan się pogłębiał. Przystanąłem na chwilę. Oddychałem szubko i nie równo przez usta, a mimo to nie chciałem ani odpoczywać ani też wracać do świątyni. Ponownie zacząłem biec. Ścieżka przede mną zwężała się. Drzewa stawały się coraz bardziej gęste, a wokół robiło się coraz ciemniej. Nie zwracałem na to uwagi. Przyspieszyłem, a raczej starałem się przyśpieszyć. Niestety. Moje ciało mnie miało najmniejszego zamiaru mnie posłuchać. Wręcz przeciwnie. Niespodziewanie zwolniłem. Poczułem jak pot zalewa mi oczy. To za dużo, Stanowczo za dużo jak na pierwszy trening po takiej przerwie. Wiedziałem o tym, a jednak nie przerwałem biegu. Zacisnąłem zęby. Coś ciągle pchło mnie na przód. W końcu jednak zahaczyłem nogą o jakiś wystający korzeń i runąłem jak długi, prosto na twarz. Poczułem ból w okolicy nosa, a usta napełniły się posmakiem krwi. Dźwignąłem się z powrotem na nogi i chociaż kręciło mi się w głowie to miałem wielka ochotę biec dalej. Niestety, nie byłem wstanie wykonać chociażby jednego zwykłego kroku. Nogi miałem jak z waty. Sam, fakt, że jednak stałem graniczył z cudem. Jednakże cud ten nie trwał długo. Już po paru sekundach zachwiałem się i upadłem kolana. Gwałtownie pociemniało mi w oczach. Podparłem się dłonią, ale nie wiele to pomogło, ale przynajmniej złapałem równowagę. Przysiadłem na piętach. Następnie bardzo powoli wstałem, oparłem się pień jakiegoś drzewa i ponownie osunąłem się na ziemię, tyle, że tym razem z pełną świadomością tego, co robię.

*****

-Witaj – cichy, chłopięcy głos wyrwał mnie z lekkiego półsnu, w którym właśnie się pogrążałem. Niechętnie podniosłem powieki i zobaczyłem przed sobą czerwononosego chłopaka o oczach w kolorze oliwkowej zieleni, ubranego w zwykłą jasną koszule z jasno zielonym kołnierzem, oraz jasne dżinsy. Uszy chłopca zdobił rodzaj blaszanych kolczyków, zaś na szyi widniało coś, co bardzo przypominało obroże, lub pasek, ze złotą klamrą. Wyraz twarzy nie znajomego był spokojny, a na ustach malował się uśmiech.
-Witaj – powtórzył, gdy już rozbudziłem się na dobre – Miło cię widzieć Hao. – Powiedział i wyciągnął w moim kierunku prawą dłoń.
-Kim ty jesteś? – Spytałem odtrącając ją. – Skąd wiesz jak mam na imię.
-To chyba już wszyscy wiedzą – chłopak nie kwapił się do wyjaśnień. – Raz jeszcze wyciągnął do mnie rękę.
-Martijn Warstercholta – Przedstawił się. Z trudem podniosłem się i uściskałem dłoń chłopca. Nawet się przy tym uśmiechnąłem.
-Cóż – Martijn obrzucił mnie krytycznym spojrzeniem. – Skoro już się znamy, to możemy pomówić o interesach. – Dodał spokojnie i z uśmiechem na ustach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Sob 21:02, 30 Gru 2006    Temat postu:

Łaaa, przerywać w takim momencie? >.<' Cę dalej!

Teraz tak - bardzo, ale to bardzo mi się podobało! W sumie akcji za dużo nie było, ale te opisy były po prostu cudowne! Właśnie takie, jakie lubię najbardziej. Zwłaszcza część do pierwszych gwiazdek mi się podobała.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Sob 21:46, 30 Gru 2006    Temat postu:

Akcja , akcja...jakby ktoś nie zauważył nie specjalnie lubuje się w takich rzeczech. Zdecydowanie wole to co było do pierwszych gwiazdek....


Part 25 - Jeszcze jeden dzień, pośród kłamst złych praw i łez...


Stałem oparty o drzewo i niedowierzaniem, oraz swego rodzaju dezorientacją wpatrywałem się w oliwkowe tęczówki chłopca, szukając tym samym w jego twarzy jakichkolwiek uczuć, czy chociażby cienia niepewności. Niestety, nic takiego nie zlazłem, a jedynym uczuciem, jakie udało mi się dostrzec był spokój. Zupełny spokój, który był czymś więcej niż tylko maską. Chociaż nie miałem najmniejszego zamiaru grzebać w jego sercu, to instynktownie wiedziałem, że wewnątrz jest tak samo spokojny jak na zewnętrz. Spuściłem głowę i spojrzałem na własne stopy. Nie wiedzieć czemu, nagle poczułem się jak kilkuletnie dziecko, które akurat musi wytłumaczyć się z jakiegoś wyjątkowo paskudnego wybryku. Po raz kolejny ktoś miał na de mną przewagę, po raz kolejny byłem zupełnie zdany na łaskę innych, a raczej ich słów, których sens uświadomiłem sobie bardzo powoli. W końcu jednak zrozumiałem, że słowo „interesy” w ustach stojącego prze de mną chłopca, znaczyło tyle samo, co „Kiara”. Kopnąłem lekko ściółkę. Kurz poleciał w stronę chłopaka, ale on nie zwrócił na to uwagi. Nie poruszył się nawet, a wyraz jego twarzy nie zmienił się ani odrobinę. Ponownie spojrzałem mu w oczy. Bijący od niego spokój przerażał mnie. Z jakiegoś powodu nie mogłem patrzeć na niego dłużej niż kilka sekund. Powtórnie spuściłem wzrok. Kołujące się myśli, najczarniejsze, mieszające się w niej przeczucia ciążył mi coraz bardziej, pchały mnie na granicę szaleństwa. Znów byłem tak blisko, a za razem tak daleko od własnego dziecka. Jedynego dziecka, jedynej radości jaka mi jeszcze pozostała. Czułem dziwny uścisk w sercu, nieprzyjemne przepełnienie w żołądku, chociaż od śniadania nie miałem nic w ustach. Pociły mi się dłonie, a cała moja osoba zdawała się być oddzielona od rzeczywistości. Wszelkie bodźce zarówno wzrokowe, jak i słuchowe odbierałem jak osobne klatki, jak odległe, zupełnie niezwiązane ze sobą dźwięki, czy obrazy. Coś blokowało mój oddech, jakby jakiś wielki kamień przygniatał mi piersi. Odtworzyłem więc usta, alby zaczerpnąć więcej powietrza. Niestety, nie wiele to pomogło i ciągle brakowało mi tchu, chociaż wciągałem głęboko powietrze.
-Słucham... – wydusiłem w końcu spoglądając w przestrzeń ponad jego głową.
-Widzę, że domyślasz się o co chodzi – odparł swobodnie, bez cienia jakiegokolwiek współczucia, czy zakłopotania. Nie zdziwiło mnie to. Więcej, nie wywołało w ogóle żadnej rekcji. Mój umysł nie był w stanie przyswoić w obecnej chwili niczego nowego, w obecnej chwili nic nie mogło mnie już dotknąć. Po raz kolejny zawładnęło mną wspomnienie córki. Tego jej szczerego, dziecinnego uśmiechu. Zamoknąłem oczy, aby lepiej skupić się na słowach Martijna.
-Jeśli zależy ci na córce, to będziesz posłuszny – powiedział w taki sposób, jakby z góry znał moją odpowiedź. Nie mylił się. Dla niej mógłbym zrobić wszystko, nawet dać się pokroić nożem na małe kawałeczki. Skinąłem głową.
-Więc wyjawisz imię tego, w którego ciele ukrył się tym razem Książę Światła. – dokończył zupełnie pozbawionym emocji tonem.
Poruszyłem się niespokojnie. Zupełnie nie wiedziałem jak się zachować co powiedzieć. Z jednej strony obawa o dziecko, rozbudzona na nowo nadzieja, na rychłe spotkanie z małą, pchały mnie w kierunku wyjawienia owej tajemnicy, z drugiej strony coś mówiło mi, że to nie wolno mi dysponować nie moją tajemnicą, że za nic na nic na świecie. Nawet za cenę rozłąki z córką, czy jej życia. Westchnąłem ciężko. Gdym ją stracił, gdy nagle okazało się, że już jej nie ma nie miałbym po co żyć. Moje życie jednak się nie liczyło. Mogłem je oddać bez żalu, ale Kiara nie była zabawką. Jej życie, nie mogło być przedmiotem targu, co innego, gdyby chodziło o mnie, a tak? Byłem przyparty do muru, a moje serce krwawiło co raz bardziej. Właśnie dlatego, przez jedna jedyną chwilę, byłem w stanie wyjawić mu wszystko. Przecież to tylko kilka słów, informacji, za które i tak już nie odpowiadam. Więc po prostu wyjawię je, a potem... Potem pewnie zginę. Zapłacę życiem, za złamanie reguł, jednak lepsza śmierć niż życie ze świadomością, że zamordowało się własną córkę. Opanowałem się jednak i zamiast wyjawić mu którąkolwiek z owych tajemnic, niespodziewanie spojrzałem mu w oczy, starając się, przy tym ukryć swój ból i swoje podniecenie.
-Co wiesz o Kierze? – zapytałem w miarę pewnym głosem.
-Sporo – syknął jadowicie. Moje pytanie poruszyło go i chociaż nie wywołało nawet najmniejszych zmian na jego twarzy.
-Znaczy się ile? Gdzie ona jest? Co się z nią dzieje? – dopytywał się, powoli tracąc kontrolę nad głosem.
Wzruszył ramionami.
-To co powiedziałem musi ci wystarczać Asakura. Sam od siebie dodam tylko tyle, że jeśli chcesz zobaczyć ją żywą, to musisz odpowiedzieć na moje pytanie, bo w przeciwnym radzie sam będziesz winny jej śmierci. Rozumiesz.
Pokręciłem przecząco głową. Blefowałem. To co powiedział było dla mnie aż nader jasne, chociaż wolałbym bym ich nie rozumiem.
-Chyba nie mówię nie wyraźnie – rzucił spokojnie.
-Owszem – potwierdziłem – ale nie dam się szantażować. – dokończyłem bez cienia emocji, chociaż te rozsadzały mnie od środka.
-Czyżby? – Martijn wyraźnie grał na zwłokę. Tracił powoli cierpliwość, a jego spokój ulatniał się. Czoło przecięła mu nie wielka zmarszczka. Udało się. Trafiłem w jego czuły punkt. Uśmiechnąłem się leciutko. To była moja szansa.
-Jaką mam gwarancję, że nie kłamiesz? – dopytywałem się. Spojrzał mnie dziwnie, ale już po chwili spokój powrócił na jego twarz.
-Musisz uwierzyć mi na słowo – szepnął
-Nie, nie muszę a wiesz dlaczego? Bo ty nic nie wiesz, a jeśli nawet wiesz, to i tak jej nie masz. Jej życie nie zależy od ciebie, więc nie możesz ani zachować jej przy życie, ani jej zabić. Po prostu nie masz takiej możliwości.
Klasnął w dłonie. Za jego plecami pojawił się ciemnowłosy anioł w białej, rozciętej na piersi tunice i ciemnych spodniach. W wyciągniętej ręce trzymał on nie wielki, ale za to szeroki miecz, o prostej rękojeści.
-E... – wyrwało mi się - jesteś szamanem?
-Nie. – uciął krótko, składając przy tym palce lewej dłoni w taki sposób, że palec środkowy łączył się z kciukiem, tworząc małe kółeczko. Poczułem silne uderzenie w okolicy brzucha, a następnie jakaś potężna niewidziana siła zwalił mnie z nóg. Upadłem na plecy, a coraz to nowe uderzenia, czy też kopniaki, wymierzane mi przez kogoś, lub coś co ciągle pozostawało niewidziane, sprawiły, że zwinąłem się w kłębek. W oczach stanęły mi zły. Ból rozszedł się po całym ciele, teraz już dostawałem nie tylko w brzuch. Otworzyłem usta, chciałem krzyczeć, ale nie mogłem, tylko łapczywie łapałem powietrze z pomocą, krótkich, szybkich, wręcz spazmatycznych oddechów.
-Masz dość? – zapytał chłopak, pod czas gdy jego anioł przyłożył mi miecz do szyi. – Gadaj, albo to samo spotka twoją córkę. Swoją drogę ciekawe ile wytrzyma, to przecież jeszcze małe dziecko. A ty sam, będziesz umierał powoli. Bardzo powoli.
Zacisnąłem zęby. Ból nie ustępował, ale mimo to dźwignąłem się na kolana, a potem stanąłem o własnych siłach, zupełnie ignorując ostrze anielskiego miecza.
-W ten sposób mnie nie złamiesz. – wydusiłem – Myślałem, że dotarło do ciebie, to, że wiem, że nie masz mojej córki.
Zaśmiał się cicho
-W każdej chwili może się to zmienić i jak myślisz, co wtedy z nią zrobię? Sam widzisz, że niewarto zgrywać bohatera.
Machnął dłonią, a ja ponownie zachwiałem się i upadłem bezwładnie na ziemię. I chociaż nie czułem już bólu, to nie miałem już sił zupełnie na nic, jakby moje ciało nie należało do mnie. Jakbym to nie ja nad nim panował, lecz jakby to mój rozmówca przejął całkowitą kontrolę nad całą moją osobą. W jednej chwili zostałem pozbawiony własnej woli. Nie mogłem w żaden sposób obronić się, przerwać tych tortur. Mój umysł i ciało znajdowały się pod działaniem silnego zaklęcia, któremu nie mogłem się przeciwstawić. Zacisnąłem powieki, po czym wyprostowałem się zbierając przy tym reszki sił. Wiedziałem doskonale, że jeśli się podam, to będzie po mnie, to też skupiłem wszystkie swoje siły i myśli na tym aby wyzwolić się z pod władzy tego okropnego czaru. Gdym się podał, Martijn nie tylko wyciągnąłby ze mnie informacje, ale również udowodnił by, że ja Hao Asakura jestem tylko jakiś słabeuszem, któremu przez przypadek udało się opanować gwiazdę jedności. Zniszczyłby bezpowrotnie mój z trudem odzyskany szacunek do samego siebie.
-A zatem? – chłopak nie okazywał zniecierpliwienia.
Zmusiłem się do milczenia, mimo iż usta same otwierały się do odpowiedzi. Z początku lekki, umiejscowimy gdzieś z tyłu głowy ból nasilał się. To było tak, jakby ktoś próbował porąbać mój umysł na małe kawałeczki. Pociemniało mi w oczach, ale wpływ zaklęcia wyraźnie osłab. Odzyskałem, przynajmniej częściowo władzę nad sobą. Zachwiałem się lekko, jednak tym razem nie upadłem. Przyłożyłem dłoń do skroni. Ból ustępował, a czar tracił swoją moc. Po nie całych dwóch sekundach, byłem już wolny.
-Idź do diabła – krzyknąłem z pasją – Nikt, nigdy nie będzie groził mojej córce. Nigdy, przenigdy nie pozwolę na to, abyś jej dotknął.
Szybkim ruchem uniosłem prawą rękę, przywołując równocześnie kontrolę ducha, ale widać nie byłem jeszcze dość silny, bo nic się nie wydarzyło. Zagotowało się we mnie. Coś podobnego jeszcze nigdy mi się nie przytrafiło, nawet, gdy byłem jeszcze nic nie znaczącym szamańskim smarkaczami, to jest pod czas mojego pierwszego życia. Stojący prze de mną chłopak uśmiechał się. To denerwowało mnie jeszcze bardziej. W jednej chwili wszystkie, moje emocje uzewnętrzniły się. Ten młody człowiek, stanowczo za długo igrał z moim bólem, zbyt brutalnie grał na moich emocjach i uczuciach. Zmierzyłem go nienawistnym wzrokiem, poczym po prostu rzuciłem się na niego i ściąłem z nóg. Upadł na ziemię, nim zdołał wypowiedzieć chociażby słowo, to już spadła nie niego silna seria uderzeń, przed którą nie mógł się obronić. Z rozbitego nosa leciała mu krew, z ust wydobywały się ciche pomruki. W końcu pościłem go. Natychmiast się podniósł, nie pokazując po sobie, chociażby najmniejszych oznak cierpienia.
-Przesadziłeś Asakura – powiedział szeptem – Agari!
Anioł uniósł miecz. Uchyliłem się przed ciosem. Raz jeszcze spróbowałem przywołać swojego stróża. Tym razem po między mną, a moim anielskim napastnikiem, pojawił się olbrzymi, czerwony kształt. Z satysfakcją zerknąłem na zielonookiego. Nie okazywał strachu. Wręcz przeciwnie, w jego oczach dostrzegłem coś na kształt kpiny. Westchnąłem bezgłośnie. Jeszcze nigdy nie odczuwałem takiej ochoty pozbycia zabicia kogoś jak w tej chwili. Nie zwlekając już dłużej, zaatakowałem. Nie było sensu wdawać się z nim w walkę, wystarczył jeden jedyny cios. Miecz anioła roztopił się w rękach właściciela, a jego samego otoczyły wysokie płomienie. Ujrzałem popłoch w twarzy ducha, ale nie Martihjna. O nie. Ten ciągle stal spokojnie i tylko układał palce do kolejnego znaku. Jeśli pozwoliłbym mu dokończyć, to kto wie, co by się mogło stać. Natychmiast zmieniłem kierunek, ataku, gdy nagle poczułem jak coś, zaciska się na mojej szyi. Zdziwiony przyłożyłem ręce do pętli. Natychmiast wyczułem pod palcami małe kuleczki, takie jak w koralach. Obejrzałem się przez ramie. Jakieś dwa, może trzy metry za mną stała niewysoka, kobieca postać, o krótko ściętych jasnych włosach, ułożonych w dość charakterystyczny sposób. Jej strój składał się z sięgającego do kolan zielonego płaszcza, oraz bojówek w tym samym kolorze.
-Lepiej go zostaw Hao – powiedziała opanowanym, zupełnie pozbawionym emocji głosem. Oniemiałem. Nie wierzyłem już ani własnym oczom, ani uszom. Skąd ona się tu wzięła?
-Słyszałeś?! – blondynka mocniej zacisnęła pętlę.
Opanowałem zdziwienie i zwolniłem kontrolę ducha, poczym odwróciłem się w stronę dziewczyny, która wreszcie uwolniła mnie z owej dziwnej smyczy, zrobionej z długiego sznura białych korali. Jednak jeszcze przez długi czas nie mogłem wydusić z siebie chociażby jednego słowa. W przeciwieństwie, do dziewczyny:
-A więc jednak mi się udało – powiedział chłodno. – Zlazłam cię. Zrobiła krok w moim kierunku. – Powiesz mi o co chodzi, z tym księciem, czy mam to załatwić inaczej? Dlaczego właśnie on?
W pierwszej chwili słowa blondynki w ogólne do mnie nie do tarły, ale już po chwili zrozumiałem wszystko.
-Ponieważ jego ojciec jest tym kim jest. – powiedziałem cicho. – A tak ogólnie miło cię widzieć, tylko co ty tutaj robisz?
Wzruszyła ramionami.
-Szukam męża. Wiesz, gdzie on jest? – mówić to świdrowała mnie wzrokiem.
-Wiem.
Podała mi rękę.
-Zaprowadzisz nas. – rzuciła, zdawało by się całkiem obojętnie.
-Was? – zdziwiłem się po raz kolejny, kiedy już przemierzaliśmy zarośla. Dziewczyna prowadził mnie przez las, a ja nie protestowałem. To i tak nie miałoby żadnego sensu. Za dobrze ją znałem. Przyśpieszyła. Zrobiłem to samo, chociaż czułem lekkie zmęczenie i ból w mięśniach, a do tego co chwila potykałem się o wystające korzenie.
-Pośpiesz się!– syknęła Anna tuż nad moim uchem. Sterczymy tu już tydzień. Wystarczy.
Pociągnęła mnie mocniej za rękę. Ponownie przyśpieszyłem, a po chwili drzewa nareszcie przerzedziły się, a moim oczom ukazała się niewielka, prostokątna polanka, na środku której płonęło małe ognisko, a przy nim siedziały dwie sylwetki, których nie byłem w stanie rozpoznać z powodu dość znacznej jeszcze odległości. W końcu jednak wyszliśmy z zarośli i moim oczom ukazało się coś, jakby obóz składający się z dwóch niewielkich, alpinistycznych namiotów, w kolorach niebieski i czerwony oraz otoczonego kamieniami paleniska. Rozpalone w nim niewielkie ognisko dawało nie wiele ciepła, to też nic dziwnego, że siedzący przy nim niebieskowłosy chłopak w jasnej kurtce i granatowych spodniach, raz po raz chuchał w dnie i tylko znaczenie wyższy od niego długowłosy Indianin, w obszytej frędzlami kurtce z jasnej skóry i niebieskich dżinsach, nie okazywał, siedział bez ruchu. Anna pociągnęła mnie w stronę ogniska. Usiadłem po turecku i zacząłem wpatrywać się w ogień. Jego blask przyciągał mnie, hipnotyzował. Jak zwykle w takich przypadkach, zaczynałem tracić powoli kontakt z rzeczywistością.

****

Niebieskowłosa dziewczyna siedziała łóżku i szklanym wzrokiem wpatrywała się odległy punk horyzontu. Po jej policzkach od czasu do czasu płynęły łzy, a białka jej oczu były zaczerwienione. Westchnęła głośno, wkładając w to westchnienie cały swój żal i wszystkie, tak mocno zagnieżdżone w jej głowie obawy, a było ich wiele. Przez ostatni miesiąc jej życie wywróciło się do góry nogami, a wpajane jej głęboko zakorzenione zasady straciły swoja wartość. Jej poukładane, zupełnie spokojne kapłańskie życie legło w gruzach. Od czasu, gdy w jej domu pojawił się ten nieznajomy szaman, wszystko diametralnie się zmieniło, a ona sama nie była już niczego pewna. Przypomniała sobie, co poczuła, gdy po raz pierwszy go zobaczyła, to w jaki sposób biło wtedy jej serce, wówczas nie potrafiła nazwać tego uczucia, lecz jednego była pewna, on nie jest i nigdy już nie będzie jej obojętny. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że gdyby coś mu się stało, to ona nie mogła by tego znieść. Zamrugała powiekami. Otarła ostatnie spływające po jej policzkach łzy. Nie chciała płakać. To nic nie da i nic nie zmieni. Jej los, całe jej życie, było przecież z góry ustalone, cała jej przyszłość, wszelkie ważne decyzje zostały podjęte przez jej dziadka, w dniu, w którym Floor skończyła szczęść lat. Rozejrzała się po izbie. Wyraz twarzy niebieskookiego bruneta, siedzącego na kanapie nie zdradzała zakłopotania, chociaż w także i w nim mieszały się różne uczucia, a wszystkie zasady nabrały nowego znaczenia. To też nic dziwnego w tym, że poczuł nieprzyjemne ukłucie w sercu, gdy z ust dziewczyny po raz kolejny wypadła ta sama prośba:
-Jukka proszę, zwolni mnie.
-Nie mogę – jego głos brzmiał nadzwyczaj szorstko. – Wiesz dobrze, że nawet gdym to zrobił, to zgromadzenie nigdy się na to nie zgodzi. W historii były już takie przypadki. Zawsze kończył się jednakowo i nie pozwolę, aby coś takiego spotkało ciebie, za nic na świecie.
Podciągnęła nogi do siebie, nakryła swoją ciemną spódnicą.
-Co mu powiedziałaś? – zapytała patrząc w nieporuszoną twarz maga.
-Prawdę. Żeby już o tobie nie myślał i ty też przestań o nim marzyć, to zakazane.
-Wiem. - Dziewczyna spociła stopy na podłogę. – Wiem, ale nie mogę inaczej. Podeszła do niego i położyła dłoń na ramieniu.
-Jukka, ja nie mogę. Wybacz mi.
Wstał z kanapy i przyciągnął ją do siebie. Nic już nie mówił, tylko pogłaskał ją po włosach. Wtuliła twarz w jego koszule. Chociaż od dawna byli zaręczeni, to ona zawsze traktowała go jak brata, a on ja jak siostrę. Rozumieli się doskonale, wspierali w trudnych chwilach i chociaż teraz nie potrafił jej pomoc, to dziewczyna bardzo dobrze wiedziała, że chciał jedynie jej dobra. Nawet jeśli teraz nie chciał ofiarować jej wolności, to robił to tylko dlatego, że się o nią martwił, że nie chciał wystawiać na próbę jej życia. Do oczy ponownie napłynęły jej łzy. Nie tamowała ich, pozwoliła, żeby przesiąkły przez materiał koszuli. Jukka delikatnie ujął nadgarstki dziewczyny.
-Wybacz malutka, ale naprawdę nie mogę, nie zniósłby twojej śmierci.

****

Obszerną, zimną salę o niskim sklepieniu wypełniało krzyk małej, brązowowłosej dziewczynki, trzymanej mocno przez ubranego na czarno jasnowłosego wampira. Dziecko szarpało się i krzyczało ile tylko miało sił w swoich malutkich płuckach. Trzymający ją wampir, powoli tracił cierpliwość. Zacisnął mocniej swoje szponiaste palce na nadgarstkach małej. Dziecko mało co nie udławiło się własnym krzykiem. Rozłożony tym wampir puścił dziecko, po czym powalił je na podłogę. Szybkim ruchem odpiął z bioder pas i nie zaczął nim okładać dziecko. Kilkulatka zaniosła się płaczem. Starała się jak mogła unikać ciosów, ale wampir zawsze trafiał w jakieś miejsce na jej ciele. W reszcie skończył. Dziecko już nie krzyczało, z jego ust wydobywał się tylko ciche łkanie. Brutalnie postawił ją na nogach. Tym razem nie wyrywała się. Pozwoliła, aby wampir wziął ją na ręce i a potem położył, na ustawionym po środku sali łóżku. Z obojętnością patrzyła, jak wbija w jej ciało igłę, połączoną ze specjalną rurką, która z kolei łączyła się z małym pojemnikiem zawieszonym, na metalowym, przyczepionym do poręczy łóżka wieszaku.

****

Nagły nieprzyjemny dreszcz przeszedł po moich plecach, przed oczami zatańczyły mi jakieś czarne punkty, a głowę i serce przeszył niesamowity ból. Upadłem na ziemię i skuliłem się w kłębek. Znałem już to uczucie. Przyłożyłem ręce do skroni. Ból nasilał się. Dostawałem drgawek, jak w ataku padaczki. Ponieważ zamroczyło mnie niemal zupełnie, nie mogłem wiedzieć co dzieje się do koła.

****

Krótkowłosa blondynka pochylała się nad zwiniętym w pół długowłosym szatynem, którego ciało ustawicznie dygotało od co najmniej piętnastu minut. Po drugiej stronie poszkodowanego klęczał wysoki, ubrany w jasną skórzaną kurtkę mężczyzna o indiańskich rysach . Ten starał się za wszelką cenę odwrócić go na plecy. Bez skutku. Drgawki szatyna stawały się coraz częstsze i coraz silniejsze, tak, że trudno było choćby go dotknąć, a o jakimkolwiek mówiąc o odwracaniu. Indianin spojrzał na dziewczynę. Skinęła głową, a gdy z jednego z namiotów wyszedł, a raczej wybiegł niebieskowłosy chłopak podniosła się i bez słowa, nakazała, mu wracać skąd przyszedł.
-Ale... – zaprotestował. Posłała mu krótkie, władcze spojrzenie. Tym razem posłusznie wrócił do namiotu.
-Anno, ty też odejdź. – rzucił Indianin. – sam sobie powinienem z tym poradzić. Po za tym lepiej, żeby nie było przy tym nikogo. Niektóre formuły...
Nie skończył, bo dziewczyna posłusznie ruszyła w stronę namiotu. Przez chwilę patrzył jak znika w jego wnętrzu, po czym przeniósł spojrzenie na ciągle przechodzącego atak epilepsji szamana. Podniósł się i podszedł do ogniska. Stała tam mała miseczka, do połowy wypełniona rzadkim, przeźroczystym, mocno pachnącym płynem. Zanurzył w niej dłoń, a następnie ponownie pochylił się nad chorym. Ostrożnie, przyłożył mokrą dłoń do jego pleców, wypowiadając przy tym odpowiednią formułkę. Drgawki ustąpiły, a Hao przewrócił się na plecy. Oddychał szybko, przez otwarte usta. Nic nie mówił, bo nie pozwalał mu na to ciągle odczuwany ból głowy. Co prawda już nie tak silny, jak na początku, owego ataku, ale ciągle jeszcze mocno dający się mu we znaki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Sob 22:43, 30 Gru 2006    Temat postu:

Ive-Hao napisał:
Akcja , akcja...jakby ktoś nie zauważył nie specjalnie lubuje się w takich rzeczech. Zdecydowanie wole to co było do pierwszych gwiazdek....

Szczerze powiedziawszy - ja też, ino jak ja próbuję coś w tym stylu pisać, to mi się po łbie od Bety (ale nie od Kai) obrywa...

Mówiłam już, że bardzo podoba mi się sposób, w jaki piszesz tego ficka? Wszystkie uczucia są tak świetnie opisane, że bez trudu można się wcielić w postacie...
Kurczę, końcówka była naprawdę świetna...

Znasz może piosenkę "Tourniquet" Evanescence? Jak jej ostatnio słuchałam, to ciągle łapałam się na tym, że zaczynam myśleć o tym ficku - jakoś tak tekst piosenki sam nasuwał mi skojarzenie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Wto 1:23, 23 Sty 2007    Temat postu:

Po tym odcinku mam jeszcze 5 gotówców, a potem.... zastuj na horyzoncie...ale na radzie daje co jest i jak jest masakrycznie^ (leje się krew, hahaha)


Part 26- Król, dama, walet. cz. I

Drzewa otaczały półkolem niewielką polankę na której, przy świetle małego, można by powiedzieć dogasającego ogniska siedziały trzy postacie. Jedna z nich, fioletowooka dziewczyna o bardzo jasnych, długich włosach miętosiła w rękach talię mocno sfatygowanych kart, które dopiero co przetasowała i teraz szukała odpowiedniego miejsca, by je wyłożyć. Wstała, odeszła nieco od ognia i usiawszy na piętach ułożyła karty w okrąg, przypominający troszkę tarcze zegarową. Przetasowała to co jeszcze zostało jej w dłoni, poczym odsłoniła pierwszą kartę. Uśmiechnęła się przelotnie, odłożyła ją na bok, poczym sięgnęła po następną i znowu uśmiech rozjaśnił jej twarz. Odłożyła na bok kartę z wizerunkiem młodej, ciemnowłosej kobiety, ubranej w granatową suknię, bo bokach której widniała litera „Q” coś w rodzaju czarnego, odwróconego serca na nie wielkiej nóżce i co prędzej wróciła do swojego układu. Kolejna karta. Tym razem z wizerunkiem młodego chłopca, nad ramieniem którego widniał dokładnie ten sam znaczek. Następne karty. Na każdej z nich umieszczony był wizerunek dziewczyny, chłopca, lub wąsatego mężczyzny. Skończyła. Złożyła karty i wróciła do ogniska. Siedzący do tej pory nieruchomo czerwonowłosy chłopak chrząknął cicho, ale blondynka zignorowała go. Jej fioletowe oczy wbiły się za to w siedzącą obok niego drobną, czarnowłosą postać. Brunetka, czując na sobie spojrzenie wróżbitki, natychmiast zerwała się z miejsca. W spokojnych, do tych czas ciemnych oczach odbiło się coś na podobieństwo strachu. Jasnowłosa wzruszyła ramionami, dając tym samym dziewczynie do zrozumienia, aby ruszyła za nią. Czerwonowłosy posłał im zdziwione spojrzenie, ale nie reagował. Tym czasem dziewczyny doszły do kraju polanki.
-Dwanaście figur – szepnęła jasnowłosa – cztery damy, cztery króle i czterech waletów. Wszyscy obok siebie kolorami. – nabrała powietrza i ciągnęła dalej – teraz się naprawdę zacznie. Piki obok kierów. Niczym nie przedzielone. Dwie antagonistyczne siły. Dwie siostry. – dodała cicho.
Brunetka przyjrzała się twarzy wróżbitki.
-Co to znaczy?
-Położenie obok siebie dwóch najsilniejszych kolorów oznacza bitwę. Z której tylko jeden może wyjść zwycięsko. Nie wiadomo jednak który. Tu nic nie jest pewne. Po za jednym, Dama Pik i Dama Kier nie spoczną półki się wzajemnie nie wykończą. Chociaż bardziej rozsądnie było by się teraz skupić na królu Kier. Są dwie opcje. Sojusz, albo wojna. Pierwsza z nich bardziej mi się uśmiecha, ale znając mojego kochanego braciszka, to będzie ciężko. Zwłaszcza po tym numerze, który z resztą za twoją radą wycięłam mu jakiś czas temu. Jeśli jednak nasz kochany Król Kier przystanie na to, to na drodze stoi nam Dama Karo. Kobieta może nie ma w tej sprawie dużej władzy, ale ułożenie, dokładnie na wprost naszego która zwiastuje kłopoty.
Czarnowłosa zamrugała powiekami.
-Dama Karo. Z nią nie będzie problemów. – powiedziała przeciągle. – Wystarczy pograć jej słabością do waleta trefl.
-Tak... – zgodziła się Olga. – Po za tym walet pik, wciśnięty po miedzy króla, a damę. Tego się nie spodziewałam. On znowu do nich wróci.
-Mówiłam, żeby go wykończyć – Czarnowłosa zaczęła bawić się włosami. – Jeśli przypomnij sobie co potrafi może być źle.
-Akurat Asakurą się nie martwię. Ani królem, ani waletem. Oni nic nie zrobią. Bardziej martwi mnie ten, który kryje się pod waletem kier.
-Nowy powiernik?
-Tak. Kolory trzymają się razem, ale on nie jest z nami. I nigdy nie będzie. Ponieważ jednak przedziela figury damy i króla to nie jest pomyślny układ. Nigdzie nie ma tylu sprzeczności, co w tej grupie. – Wzięła głęboki oddech. – Niezgoda w śród kierów ułatwia działanie pikom. Z waletem się nie dogadam, ale z królem... no właśnie co tam u niego słuchać?
-Biedaczek nawet nie wie, że ma szpiegów na własnym podwórku. Nie ma pojęcia co dzieje się pośród jego własnych oficerów. Większość z nich łamie jego zalecenia. Prawda jest taka, że panuje tam prawdziwy bałagan. Niektórzy myślą nawet o buncie. Wiem, że kilku z nich utworzyło cos w rodzaju tajnego kręgu.
Olga spojrzała w stronę ogniska. Nic nie mówiła, ale na jej wargach ponownie pojawił się nikły uśmiech.

****
Naciągnął kaptur na oczy. Raz jeszcze sprawdził, czy pasek z bronią jest dobrze zamocowany wokół bioder, a potem ruszył przed siebie. Opadłe z drzew liście, stare, spróchniałe gałązki, oraz wszystko, czymkolwiek wyłożona była w tym miejscu ściółka, trzeszczało pod ciężarem jego kroków. Jednakże on nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Znał doskonale ten zakątek lasu. Był u siebie, nie musiał uważać, wierzył w to, że cokolwiek się stanie, to będzie po jego myśli. Przyśpieszył. Raz jeszcze dotknął niewielkiego pistoletu przymocowanego do paska. Wyciągnął go zdecydowanym ruchem, wykonując przy tym obrót przez lewą nogę. Otulona ciemnym płaszczem postać zaklęła cicho, równocześnie zrzucając z głowy kaptur. Chłopak opuścił broń. Stoją naprzeciw niego zielonowłosa dziewczyna zmrużyła oczy.
-Mogłem cię zabić! – warknął chłopak - Po co mnie śledzisz?!
Nie odpowiedziała. Zamiast tego ponownie naciągnęła kaptur na twarz. Jukka schował broń do kabury zawieszonej na pasku. Skinął na dziewczynę. Podeszła do niego.
-Nie śledzę cię, tylko idę za tobą. Nie wiem co chcesz zdziałać jedną ręką, ale być może właśnie ratuje co życie. Skąd wziąłeś broń?
-Kupiłem. – rzucił podenerwowany. I nie musisz iść za mną. To moja sprawa, sam sobie dam radę.
Nie opowiedziała, zamiast tego przyśpieszyła kroku, aby zrównać się z magiem. Żadne z nich nie odezwało się już ani słowem. Każde z nich wiedziało, że podejmowanie dalszej dyskusji, nie ma najmniejszego sensu, bo każde z nich i tak zostanie przy swoim. Jukka zacisnął pieści. Obecność Julii była ostatnią rzeczą jaką sobie życzył. Przyśpieszył. Dziewczyna zrobiła to samo. Zmierzył ją wzrokiem i westchnął w duchu. To była jego sprawa i tylko jego. On jeden miał się tym zająć, nie miał prawa nikogo w to mieszać, nikogo narażać. Las gęstniał. Gałęzie raz po raz biły ich po twarzy. Unoszący się wszędzie duszący odór zgnilizny nie przeszkadzał im, podobnie jak błoto w którym brodzili już niemal po kostki. Od czasu do czasu któreś z nich potknęło się o wystający korzeń, lub upadłe zwierze. Julia westchnęła cicho. Zwierzęta padały od dawna, ale ostatnio to zjawisko niepokojąco się nasiliło. Poczuła jak obcas jej buta po raz kolejny zapada się w coś miękkiego. Zaklęła w duchu. Coś zachwiało ekosystemem lasu, a ona nie miała zielonego pojęcia co to takiego. Drzewa rosły coraz gęściej, a oni byli zmuszeni kluczyć po między nimi. Mimo to żadne z nich nie zwalniało. Wręcz przeciwnie. Teraz już biegli, zgrabnie unikając zdarzenia z coraz gęściej rosnącymi tu drzewami. Grunt stawał się coraz bardziej grząski. Obcasy dziewczyny zostawiały w ziemi coraz większe bruzdy. W końcu las zaczął rzednieć. Jukka zatrzymał się nagle i dał znać dziewczynie, aby zrobiła to samo. Stanęła nieruchomo kilka metrów za nim. Mag wyciągnął pistolet, a dziewczyna zdecydowanym ruchem sięgnęła po przypięty do pasa sztylet. Przez chwile oglądała go ze wszystkich stron, po czym schowała jego ostrze w lewej dłoni. Zamknęła oczy. Rozluźniła uścisk. Nie leciała jej krew. Z polany doszły ich przyciszone głosy. Zielonowłosa przytuliła się do jednego z pni. Jukka, Także przycisnął sprawną dłoń do najbliższego drzewa. Przez jakiś czas przysłuchiwali się rozmowie, którą prowadziły między sobą dwa kobiece głosy, lustrując przy tym wzrokiem całą polankę. Nigdzie jednak nie dostrzegli tego, czego szukali. Julia niechcący wypuściła sztylet z dłoni. Upadł prosto w kupkę starych, na wpół zgniłych liści. Absurdalnie nie zamortyzowały one upadku noża i głuchy, klapiacy dźwięk rozszedł się echem po lesie. Zielonowłosa spostrzegła katem oka dwie kobiece sylwetki. Wyciągnęła przed siebie lewą dłoń. Wystrzelony z niej strumień energii ugodził jedną z przeciwniczek w kolano. Trafiona dziewczyna zwaliła się na ziemię, zwracając się przy tym twarzą w stronę kapłanki. Jej czarne oczy zaiskrzyły. Rzucone błyskawicznie, troszkę źle wycelowane zaklęcie świsnęło nad głową Julii.

***

Jukka przytulił się mocniej do pnia. Jak na radzie udawało mu się pozostać nie zauważonym. Niepewnie rozejrzał się w około. Zaklęcie śmigały coraz częściej i były jak mu się zdawało coraz bardziej brutalne. Spojrzał na miejsce, w którym jeszcze chwile temu stała Julia. Dziewczyny już tam nie było. Zaklęcia śmigały ze wszystkich tron, polanę usiały przecinające się iskry różnych mocy, a on ciągle tkwił na swoim miejscu. Westchnął cicho. Nie tak to miało wyglądać. Położył prawą dłoń na broni. Cokolwiek by się nie wydarzyło, ta misja była i jest tylko jego. Wybiegł za drzew. Schylił głowę, aby uniknąć zaklęcia rzuconego przez fioletowooką, złożył palce w odpowiedni sposób. Siła podmuchu odrzuciła do tyłu chłopaka o czerwonych włosach. Ten jednak szybko się podniósł.
-Agarii! – krzyknął. Ciemnowłosy anioł natychmiast odrodził go od przeciwnika. Mag powtórzył gest. Zaklęcie odbiło się od anioła i mało co nie ugodziło go w brzuch. Odskoczył jednak w porę. W porę też uchylił się przed wystrzeloną w kierunku jego placów wiązką energii. Wykonał gwałtowny obrót przez lewą nogę. Potwór skoczył w jego kierunku. Zasłonił oczy. Skupił się na zaklęciu. Z jego palców wystrzelił niebieskawy płomień.
-Nieee! – przyparta do drzewa Julia cisnęła w zbliżająca się do niej Olgę pierwszym zaklęciem, jakie przyszło jej na myśl. Snop iskier przeleciał obok głowy blondynki. Ta złożyła ręce, w celu kontrataku. Nim jednak zdradzała się skupić poczuła ból prawego ramienia. Spojrzała nań katem oka. Krew dosłownie sikała z rany. Pokonując ból zwiesiła rękę w dłuż ciała. Nie tamowała krwotoku, cała swoją energie skupiła na zaklęciu wymierzonym w Julię, która jednak zdarzyła już zmienić swoją pozycję. Korzystając z nieuwagi jasnowłosej zdołała bowiem wydostać się z potrzasku i teraz bezlitośnie bombardowała zaklęciami postać ciemnowłosego anioła. Agarii uniósł miecz. Zielonowłosa rzuciła się na ziemię. Przeturlała się kilka metrów i ponownie przymierzyła się do wystrzelenia z dłoni nowego snopu iskier. Podniosła się z ziemi. Wciągnęła przed siebie ręce, złożyła dłonie w kształt krzyża. Granatowa kula energii trafiła w korpus ogromnego bazyliszka. Poczwara wydała z ciebie przebiegły ryk. Julia zgrabnie zakręciła się wokół własnej osi i w tym samym momencie spostrzegła, że znajduje się w ciasnym kręgu, utworzonym z grupy mężczyzn. Nie miała czasu okazać zdziwienia. Ktoś, nie zdołała zobaczyć kto, posłał w jej kierunku wiązkę energii. Odbiła coś, chroniąc się zaklęciem tarczy. Rozkrzyżowała ramiona. Nie miała pojąca jak i kiedy została otoczona, to nie było teraz ważne. Tak samo jak to co w tej chwili działo się po za kręgiem. A działo się sporo. Jukka, starając się unikać coraz to nowych ciosów i zaklęć, cofał się przy tym na przemian rzucać zaklęcia lub strzelać. Kilkunastu sprzymierzeńców wróżbitki leżało na polanie bez czucia. Krew z licznych ran brudziła na brunatno trawę w miejscu bitwy. Wycelował miedzy oczy najbliżej stojącego napastnika. Czarownik posłał w jego kierunku nieme zaklęcie, ale kula wystrzelona z broni maga, przebiła się przez fale energii czaru. Pocisk wbił się zatem w czaszkę granatowowłosego. Padł na plecy. Stojący najbliżej rzucili w Jukke różnokolorowym snopem iskier. Odskoczył w bok, odsunął się z linii czaru, ale zaklęcie trafiło go w bok. Zapiekło, zabolało, a do tego dobiegł go zapach spalenizny. Zachwiał się, ale nie upadł. Pstryknął palcami. Białe światło oślepiło na chwile czarowników. Jukka posłał w tamtym kierunku kilka zaklęć.

****

Julia z wrzaskiem upadła na plecy. Z jej palców ciągle jeszcze sączyła się słaba struga energii, ale dziewczyna powoli słabła. Z rany zadanej w okolice uda płynęła obficie krew. Zamknęła oczy. Światło sączące się z jej palców zgasło. Dziewczyna poczuła dziwne kołysanie, a już chwilę potem jakiś jasnowłosy czarownik wbił niewielki nożyk prosto w serce zielonowłosej.

***

-Julia! – Jukka nie zwracając uwagi na ból i nie władną rękę rzucił się na przełaj ku kręgowi. Nie zdarzył. Ktoś zagrodził mu drogę. Czarnowłosa potrząsnęła głową. Chwile potem coś uniosło maga od góry i rzuciło na najbliższe drzewo. Ponieważ jednak nie stracił przytomności wziął tylko głębszy oddech, odbił się od pnia i skierował w stronę brunetki jakieś zaklęcie, za którym od razu posłał również kule. Zarówno jedno, jak i drugie odbiło się od niewidzialnej tarczy pola siłowego. Teraz to ona użyła magii. Coś drasnęło go w bok. Syknął z bólu, osunął się na kolana. Czarnowłosa uśmiechnęła się przelotnie. Schyliła się i podniosła ziemi jakiś kamień. Wzięła zamach i rzuciła nim w maga. Trafiła w głowę. Kapłan zachwiał się, a potem padł jak kłoda, twarzą do ziemi.

****

Olga spokojnie zawiesiła medalion na szyi. Ciągle bolało ją ramię, lecz ona starała się nie zwracał na to uwagi. Rękaw jej tuniki był przesiąknięty krwią, a ona sama ledwo trzymała się na nogach. Gdyby nie Martijn o którego się opierała nie mogła by nawet stać prosto, a mimo to wróżbitka nadal udawała, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Cieszyła się. Jak na radzie wszystko szło po jej myśli. Walet kier sam wszedł w jej ręce. Pochyliła się nad nieprzytomnym Jukką, chwyciła go za włosy.
-No proszę – szepnęła – wiedziałam, że prędzej czy później się tu zjawi. Zjawił się szybciej.
Wyprostowała się.
-Natasza – zwrócił się do czarnowłosej – Zajmij się nim. Nie obchodzi mnie jak to zrobisz, ale ma przeżyć. I nawet nie myśl o tym, że tym razem ci się uda , tak jak to było z tą małą. Sama się nim zajmiesz, bez pomocy specjalistów z Petersburga. Rozumiesz?
Brunetka kiwnęła głową.
-Tobą też musze się zająć. – powiedziała spokojnie – Pokaż rękę.

****

Blask ognia odbijał się w moich oczach, a ja od godziny tkwiłem nie ruchomo na rozłożonej przy nim macie. Chociaż nie byłem sam, na nikogo nie zwracałem uwagi, a dochodzące do moich uszu stępki rozmów wydawały się czymś bardzo odległym. Nie chciałem i nie mogłem rozmawiać o swoim ataku. To co wtedy przeżywałem było dla mnie o tyle straszne, że nie potrafiłem tak po prostu o tym mówić. I bynajmniej nie chodziło tu o cierpienia fizyczne. One tak naprawdę były niczym. O wiele bardziej dokuczała mi świadomość cierpień Kiary. Po raz kolejny zdałem sobie sprawę z własnej bezsilności. Dawno nie miałem aż tak wyraźnego kontaktu z małą. Szczerze mówiąc, to powoli zapominałem o tym, co po niektórzy są w stanie jej zrobić, chociażby dlatego, że jest moją córką. Przypomniałem sobie wszystko, co sam przeżyłem w tym przeklętym więzieniu. Myślałem, wtedy, że to najgorsze chwile mojego życia, ale myliłem się. Najgorsze chwile przeżywałem teraz, a kto wie co jeszcze przede mną? Ognisko paliło się równym płomieniem, popiół, tylko nieznacznie wirował w podmuchach słabego wiatru. Myśli znów mieszały się w mojej głowie. Odczuwałem coraz większe rozżalenie. Nie mogłem wybaczyć sobie, tego co się ze mną działo. Coraz trudniej było mi znajdować usprawiedliwienie przed samym sobą. Jak by na to nie patrzeć, to jednak siedziałem bezczynnie, pod czas gdy mojemu dziecku działa się krzywda. Traciłem zaufanie do samego siebie, czułem się za to wszystko w pewny, sensie odpowiedzialny. To z mojej winny, z powodu mojego zaniedbania, to dziecko znało się tam, gdzie się zlazło i przeżywało, to co przeżywało. Gdybym tylko się bardziej postarał, gdym odnalazł w sobie tą siłę co dawniej, to może... Może Kiara była by bezpieczna. Niestety. Wspomnienie zamku, Larawala, oraz wszystkiego, co tam wycierpiałem budziło we mnie paniczny lęk. Bez powrotnie straciłem cześć siebie. Coś we mnie umarło bezpowrotnie. Zmieniłem się. I tym razem nie była to zmiana na lepsze. Nic mi się nie udawało. Za cokolwiek się brałem, natychmiast kruszyło mi się w palach. Na nic nie miałem ochoty. Najchętniej zwinąłbym się w kłębek i czekał, aż ktoś, albo coś mnie dobije, ale jednocześnie czułem, że to ostania rzecz, na jaką bym sobie pozwolił. Uśmiechnąłem się gorzko, próbując znaleźć jakieś plusy tej sytuacji. Po kilku, może kilkunastu długich chwilach, okazało się, że i takie są. Przede wszystkim Kiara wciąż żyła. Tej myśli uczepiłem się niemal jak tonący brzytwy, z tym że na pewno nie była to brzytwa. O nie. To było raczej koło ratunkowe, coś co pozwalało mi odrzucać coraz bardziej nachalne myśli o samobójstwie. Musiałem żyć dla niej. To ona była w tym wszystkim najważniejsza. Jej bezpieczeństwo, jej spokój. Ona, tylko ona się tu liczyła. Ja nie byłem ważny. Moje cierpienia się nie liczyły. Nawet moje uczucie do Floor nie było ważne, chodź ono nie osłabło nawet na pół sekundy. To było jak sen, albo raczej koszmar. Z jakiegoś powodu, każde uczucie potęgowało się we mnie. Spojrzałem na Annę. Blondynka wolno gryzła grzankę. Horo popijał kolejny łyk wody z plastikowej butelki. Wydawał się spokojny, ale w jego oczach odbijał się smutek. Chociaż jeszcze nie miałem okazji z nim porozmawiać, to wiedziałem doskonale, że niebieskowłosy przeżywa śmierć siostry. Westchnąłem cicho. Nie miałem zielonego pojęcia, w jaki sposób oni się tu znaleźli i szczerze mówiąc nie obchodziło mnie to. To przecież nie było ważne.
-Wiesz, że jesteś chory? – usłyszałem tuż za sobą głos Indianina. Odwróciłem głowę.
-Tak bym tego nie nazwał – Odpowiedziałem – Jestem po prostu tchórzem.
Przysiadł przy ognisku.
-Nie prawda. Jesteś chory – powtórzył z akcentem na ostanie słowo. – Wiem, że to dla ciebie nie do pomyślenia, ale to prawda.
Spojrzałem mu w oczy, ale noc z niech nie wyczytałem.
-Co masz na myśli – spytałem nie spuszczając oczu. – Co chcesz przez to powiedzieć?
-Dokładnie to co mówię. Nie ma tu, żadnego znaku, żadnej przenośni. Jesteś chory. To dlatego czujesz się tak słabo, a kontakty z córką jeszcze to nasilają.
Zamilkł, przez chwile wpatrywał się w moją twarz.
-Co mi jest? – spytałem, a potem spuściłem głowę. Przez kilka sekund czekałem na odpowiedź, jak na wyrok.
-Tego nie wiemy, ale jedno jest pewne, coś ci jest. Nie chodzi tu o kontakty z córką, o to, że jesteś przy niej wtedy, gdy cię potrzebuje. Chociaż, to również ma swoje znaczenie. Jesteś poważnie osłabiony, twoja moc słabnie. Trudno to przypisywać jedynie utracie Yoriyoku. Coś jest nie tak z twoim ciałem. – Dokończył i dołożył gałęzi do ogniska.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Wto 16:55, 13 Lut 2007    Temat postu:

Sporo akcji... momentami się w tym gubiłam. Jeśli mam być szczera, to od ostatnich gwiazdek do końca mi się w tej części najbardziej podobało. I chyba poprzednia część mi bardzij przypadła do gustu.
Ojej, makabra goni makabrę...
I co jest Hao?
Czekam na next part.
I sorki, że dopiero teraz komentuję Embarassed


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o anime Shaman King Strona Główna -> Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 5 z 6

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin