Alternatywna historia Hao 2....
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o anime Shaman King Strona Główna -> Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Śro 20:55, 06 Wrz 2006    Temat postu: Alternatywna historia Hao 2....

Mam mnieszane uczucia, dawać to, czy nie dawać? Różni się od pierwszej serii, jest bardziej mroczna, chodź na początku tego nie widać...... nie gadam tylko daje parta Laughing

Part 1


Uśmiech Kiary


Śpiew ptaków echem niósł się po wiśniowym sadzie. Obsypane drobnym kwieciem gałązki nieznacznie poruszały się na wietrze. Delikatne promienie słońca sprawiały, że na trawę padały długie, czarne cienie. Ciepłe powietrze raz po raz uderzało mnie w twarz. Przymknąłem oczy, było to takie cudowne uczucie. Otaczający mnie ze wszystkich stron zapach wiśniowych kwiatów i skoszonego siana nastrajał mnie optymistycznie. Oparłem się plecami o korę jednej z wiśni. Kiara, czteroletnia dziewczynka w biało-różowej sięgającej do kolan sukience z bufiastymi rękawami biegła beztrosko po całym terenie sadu, śmiejąc się przy tym głośno. Białe płatki od czasu, do czasu opadały na jej dość krótkie brązowe włosy, z których cześć zebrana była w dwa malutkie, zlewające się z rozpuszczoną resztą kucyki. Ich obecność znaczył tylko dwie cieniutkie tasiemki w tych samych barwach, co sukienka. Jasno zielone oczy świeciły iskierkami radości. Przed nosem małej przeleciał żółty motyl. Beznamyłu pognała za nim, ale owad okazał się szybszy i zanim dziewczynka zdołała go dopędzić znikł z jej z pola widzenia. Stanęła jak wryta. Jej małe usteczka wykrzywiły się lekko. Jej główka gwałtownie obróciła się we wszystkie strony. Zaśmiałem się cicho. Wyglądało to naprawdę zabawnie. Rzuciła mi gniewne, pełne pretensji spojrzenie. "Jak możesz śmiać się z mojego nieszczęścia" -pytały jej rozżalone źrenice. Natychmiast przestałem. Podniosłem się z trawy, na której siedziałem i wolnym krokiem ruszyłem w kierunku dziecka. Położyłem dłonie na jej ramionach. Wyrwała się. Odbiegła kawałek, poczym gwałtownie zawróciła. Zaśmiałem się głośno. Pomachała mi rączką, następnie wzięła rozpęd i wpadła prosto w moje ramiona. Już się nie gniewała. Wyprostowałem się z córką na rękach. Położyła głowę na moim ramieniu i przymknęła oczy. Nic nie mówiła. Wydała mi się jednak zmęczona. Po chwili rzeczywiście usnęła. Trwająca dwie długie godziny zabawa na świeżym powietrzu zmorzyła ją. Nie chciałem jej budzić. To byłoby zbyt brutalne. Delikatnie pogłaskałem ją po policzku, przełożyłem na lewą rękę, a prawą uniosłem w geście przywołującym ducha ognia. Czerwony, olbrzymi kształt pojawił się obok i zabrał nas stamtąd.

*****

Zlawszy się w domu, czy raczej rezydencji wniesionej w tradycyjnym japońskim stylu, otoczonej sporym ogrodem, natychmiast udałem się do pokoju Kiary. Położyłem dziewczynkę na łóżku i starannie okryłem kocykiem. Poczym podszedłem do białego segmentu, ustawionego dokładnie na przeciw Łóżka i ściągnąłem stamtąd niewielkiego, misia z szarego pluszu. Włożyłem go w ramiona małej, poczym po cichu wyszedłem zamykając za sobą drzwi. W korytarzu oparłem się o ścianę i przez chwilę rozmarzony wpatrywałem się w przeciwległą ścianę. Westchnąłem. Dawno już nie spędziłem tak pięknego popołudnia w towarzystwie własnej córki. Ostatnio ciągle byłem czymś zajęty, obowiązki nauczyciela szamańtwa pochłaniały mnie bez reszty. Dziś jednak miałem wolne. Mało miałem takich dni, ponieważ zawsze uważałem, że jeśli ktoś ma się czegoś nauczyć, powinienem ćwiczyć niemalże bez wytchnienia. Stąd codzienne lekcje i treningi z nowymi uczniami. Było ich mniej niż kiedyś, ale ja poświęcałem im znacznie więcej czasu. Nie polegałem na pośrednikach. Wolałem trenować ich osobiście. Marion uważała, że przesadzam. Przy każdej nadarzającej się okazji wypominała mi to, że za dużo czasu poświęcam tamtym szamanom, a za mało rodzinie. Miała troszkę racji, ale ja zawsze jakoś wykręciłem się z dalszego kazania. Nie potrzebowałem tego, aby wiedzieć, że głupio robię. Nic jednak nie mogłem, a może nie chciałem na to poradzić. Na tamtych uczniach zależało mi prawie tak samo jak na rodzinie, no może nie do końca, ale z jakiegoś powodu chciałem, aby zostali kiedyś dobrymi szamanami. W gruncie rzeczy już byli całkiem dobrzy, ale ciągle im wiele brakowało. Jednak każdy potrzebuje odpoczynku, zwłaszcza w takim dniu jak dzisiaj, to jest w nasze małe prywatne święto kwiatów i słońca. To już była swego rodzaju tradycja. Obchodziliśmy je od czasu, gdy mała skończyła dwa latka. Pomysłodawczynią tego dnia była Marii. Jej zdaniem ten jeden wyjątkowy dzień był nam niezbędny, a przynajmniej niezbędny był on Kiarze. Jak się okazało potem mi także. To był nasz dzień. Nasze święte chwile, których nikt nie miał prawa zakłócać. Powoli oderwałem się od ściany i ruszyłem dalej, w głąb korytarza. Obok wejścia do kuchni natknąłem się na Marion. W ciągu tych kilku lat, które upłynęły od turnieju nie zmieniła się nic, a nic. Ciągle ubierała się w czarną sukienkę na cieniutkich ramiączkach, ciągle czesała swoje jasne, długie włosy w dwa kucyki i ciągle budziła we mnie to samo uczucie, chodź po narodzinach Kiary jego siła jeszcze wrosła. Blondynka uśmiechnęła się do mnie. Ostatnio często się uśmiechała. Pociągnęła mnie za rękę. Wciągnęła do kuchni i puściła. Kuchnia mieściła się w obszernym pomieszczeniu z kamienną podłogą. Na przeciw wejścia była tam biała, nowoczesna, kuchenka elektryczna, jasny kredens z trzema małymi szafkami u góry i trzema na dole. Oba poziomy oddzielał od siebie morelowy blat. Na prawo od drzwi znajdował się drewniany stół, nakryty biała ceratą w kolorowe czerwone tulipany. Wokół niego stały cztery krzesła, również drewniane. Odsunąłem jedno z nich i usiadłem na nim. Marii przysiadła po przeciwnej stronie stołu. Wpiła we mnie swój zadowolony wzrok.
-I jak było? - Spytała swobodnie.
-Bosko - odpowiedziałem rozmarzonym tonem. - Ona jest taka słodka.
-No właśnie. - Oparła podbródek na dłoni. - Za mało czasu z nią spędzasz...
"Znowu się zaczyna" - pomyślałem znudzony. Z ust dziewczyny istnie popłynęła tradycyjna, dobrze znana mi tyrada, której nie mogłem słuchać, tym bardziej, iż wiedziałem, że ona ma rację. Unosiłem się na rękach.
-Musisz mi nawet teraz to wypominać? - Spytałem przerywając jej w pół zdania. - Myślisz, że mi jest łatwo? Myślisz, że jej unikam, że nie chce poświęcać jej więcej czasu? Mylisz się...- Opadałem na krzesło. Zacząłem oddychać przez usta. Nie wiedzieć, czemu zezłościłem się lekko. Zbliżyła się.
-Spokojnie. Wiem, że się starasz, ale za mało. Wydaje ci się, że jeden dzień w roku wystarczy? Ech Hao ucieknie ci jej dzieciństwo.
Usiadła mi na kolanach, splotła swoje ręce na mojej szyi i musnęła mnie w usta. Nim zdarzyłem się w tym wszystkim połapać już tkwiliśmy pośród uścisków i pocałunków.

******

Po posiadłości rozszedł się krzyk. Z początku cichy, ledwo słyszalny, ale z każdą chwilą przybierający na sile. W reszcie zmienił się w płacz. W płacz dziecka dobiegający z sypialni Kiary. Natychmiast odskoczyliśmy od siebie. Marion poprawiła ramiączko sukienki, które niepostrzeżenie zsunęło się z jej ciała w czasie pieszczot, przeczesała palcami włosy. Oboje pognaliśmy do pokoju córki, tak szybko jak tylko się dało.

*****

Kiara siedziała, lub raczej kuliła się u wezgłowia łóżka. W rączkach ściskała mocno kocyk. Nakrywający prawie, że całą jej postać. Po policzkach spływały jej obfite łzy. W oczach odbijał się strach. Z zaciśniętych ust wydobywał się cichy piskliwy dźwięk. Wyglądała na bardzo wystraszoną. Marii pochyliła się ku dziecku. Objęła ją, spytała, co się stało. Dziewczynka drąca ręka wskazała w stronę okna. Wyjrzałem przez nie, ale nie zobaczyłem nic niepokojącego. Zamknąłem okno. Marii wypuściła córkę z objęć, ale ta ciągle trzęsła się ze strachu.
-On tu był - wydusiła z siebie Kiara
-Kto? - Zaciekawiłam się.
-On - powtórzyła dziewczynka - Taki straszny potwór. Miał zieloną skórę i zielone włosy, fioletowe oczy i takie wielkie szpony. - Pokazała rączką.
-To sen - zapewniłem - Zły sen, ale tylko sen, to nie było na prawdę.
Marii kiwnęła głową.
-Tak, właśnie tylko sen - przytaknęła głaszcząc ją po włosach. - Nie ma się, czego bać.
-Ale ja już nie spałam i wtedy go zobaczyłam. Stał tam - wskazała na kąt między szafą a oknem. Stał i gapił się na mnie. A potem zaczęłam krzyczeć i on uciekł przez okno... -Urwała, bo na nowo zaczęła płakać. -Nie wierzycie mi...
. Mała zanosiła się płaczem, a nikt z nas nie mógł jej uspokoić. Wyraźnie się bała. Raz jeszcze sprawdziłem wskazane przez nią miejsca, nie zlazłem nic niezwykłego, ale zawładnęło mną jakieś dziwne przeczucie. Niepokój lepką mazią otoczył moje serce. Zaszumiało mi w głowie. Po ścianie osunąłem się na podłogę, dotykając jednocześnie dłonią czoła. Szum w mojej głowie zmienił się w przeszywający ból. Pociemniało mi w oczach. Na jakiś bliżej nieokreślony czas zamroczyło mnie. Każdy dźwięk zdawał się odległy, każdy przedmiot nierzeczywisty, a każdy dotyk bolesny. Opanowałem ból i otworzyłem oczy. Nad de mną pochylały się Marion i Kiara.
-Wszystko w porządku - spytała dziewczyna.
-Tak, chyba tak - oparłem swoim zwykłym głosem. - Możemy porozmawiać? - Dodałem - To ważne.
Kiwnęła głową.
-Jak będziesz czegoś potrzebować, to będziemy u siebie - Zakomunikowała patrząc na dziecko.
Kiara zmrużyła oczy. Już nie płakała.
-Dobrze mamo. - Powiedziała podnosząc przytulankę z podłogi.
Powoli opuściliśmy pokój dziewczynki.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ive-Hao dnia Czw 23:15, 07 Wrz 2006, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Śro 21:12, 06 Wrz 2006    Temat postu:

Jupi hej! Kontynuacja! Very Happy
Łoo... zaczęło się tak ładnie, spokojnie, milutko... a końcówka była taka, że aż oczu nie mogłam oderwać! Chcę szybko następną część!
Tak swoją drogą zanim dałaś ostatnią część pierwszej serii, zastanawiałam się, czy nie zacząć Ci wiercić dziury w brzuchu o kontynuację, a tu sama dałaś, bez wiercenia ^^'


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karina
Król Szamanów (!)



Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Wiecznych Łowów

PostWysłany: Czw 15:32, 07 Wrz 2006    Temat postu: Re: Alternaryna historia Hao 2....

"Bez namułu pognała za nim, ale owad okazał się szybszy i zanim dziewczynka zdołała go dopędzić znikł z jej z pola widzenia"
Powinno być "namysłu"

Tylko tyle wyłapałam. Całość ładnie, składnie i powabnie napisana, chciaż nie powiem.. taka wersja sielankowego Haosia jednak nie jest dla mnie... Czekam na dalszą część. A jakże.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Czw 15:45, 07 Wrz 2006    Temat postu:

Mówiłam coś o literówkach ....nie Laughing ? No dobra.....

A co do tej sielankowości...dalej nie bedzie aż tak słodko...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karina
Król Szamanów (!)



Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Wiecznych Łowów

PostWysłany: Czw 15:58, 07 Wrz 2006    Temat postu:

Wiem pamiętam naszą rozmowęna gadu
" - No i ona umrze..
- Znowu?"
niach niach xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Czw 16:01, 07 Wrz 2006    Temat postu:

daje dalej, zanim Karina wszystko wygada Laughing

Patr 2

Cień z przeszłości

Marion wciąż stała zwrócona twarzą do okna. Prześwitujące przez firankę promienie słońca otaczały jej włosy jasną aureolą. W pokoju panowało milczenie. Ciężkie milczenie, nie zwiastujące niczego dobrego. Zrobiłem kilka kroków w jej kierunku. Dotknąłem ramienia dziewczyny. Wyrwała się i spojrzała mi prosto w oczy.
-Powtórz to - poprosiła płaczliwym tonem - powtórz to!
-Bardzo możliwe, że - zacząłem powoli wypowiadając każde słowo w taki sposób jakby ważyło, conajmniej z tonę. - To co wiedziała Kiara...
Urwałem w pół zdania. Kompletnie oszołomiony spojrzałem na nią. Siedziała na łóżku i kryła twarz w dłoniach. Płakała. Cicho, bezgłośnie, ale obficie. Łzy przesiąkły przez jej palce. Przysiadłem obok. Objąłem ją i nic nie mówiłem. Dziewczyna wytarła oczy. Przycisnąłem ja delikatnym, ale zdecydowanym ruchem. Przyłożyłem dłoń do jej serca, ależ ono szybko biło! Ten mały organ tłukł się w piersi dziewczyny tak bardzo, że skutki tego musiała odczuwać w całym swoim ciele. Istotnie Marii lekko drżała w moich ramionach. Bała się. Ja też się bałem, ale nie mogłem tego okazać. To by ją załamało, wykończyło. Niestety, moje serce także powoli przyśpieszało, każde jego uderzenie stawało się coraz bardziej odczuwalne. Wypuściłem dziewczynę z uścisku. Przysiadłem na skraju łóżka opierając podbródek na dłoni. Włosy opadły mi na twarz. Skamieniałem. Przez chwilę biłem się z własnymi myślami, poczym raz jeszcze spojrzałem na Marion. Była blada jak płótno, mimo to podeszła do mnie. Przykucnęła tuż obok miejsca, w którym siedziałem i zajrzała mi w oczy.
-Nie musisz mieć racji - powiedziała cicho - Wcale nie musisz mieć racji do cholery, rozumiesz mnie? - Ostatnie zdanie przesiąknięte było pretensją i jakiś dziwnym, wręcz dziecięcym buntem. - Nie musisz mieć racji, możesz się mylić!
Podniosła się i odeszła. Zostałem sam. Powoli podszedłem do sekretarzyka i odsunąłem jedną z jego szuflad. Wydobyłem stamtąd kawałek starego pergaminu i zacząłem uważnie wpatrywać się w namalowana na nim pięcioramienną gwiazdę wpisaną w okrąg. Znałem ten symbol dobrze. Od wielu, wielu lat gwiazda jedności nie miała prze de mną tajemnic, a jednak zawsze budziła we mnie tą samą fascynację. Coś w niej było, coś pociągającego, coś, co sprawiało, że zawsze, albo prawie zawsze czułem się lepiej, gdy na nią patrzyłem. Dzisiejszy dzień należał jednak do tych, w których ów symbol za nic nie mógł mi pomóc. Coś wisiało w powietrzu. Jakiś nieszczęście, przyczajone tak, żeby można było czuć jego obecność, nie domyślając się równocześnie, co to takiego. Zresztą jedyną przesłanką była wizyta tego demona w pokoju Kiary i moja chwilowa niedyspozycja. Odłożyłem zwój na miejsce. Marii miała rację, mogłem się mylić, ale mogłem też mieć rację. I to napawało mnie przerażeniem.

****

Zasiane w mojej duszy ziarenko niepokoju wydało, zatem plon obfity. Przez kolejne kilka dni chodziłem jak struty. Mało, co do mnie docierało. Przestałem interesować się czymkolwiek, a bez senne noce sprawiały, że wyglądałem nie lepiej niż się czułem. Marion patrzyła w milczeniu na to, co się ze mną działo. I jej nie było łatwo, dlatego właśnie nigdy więcej nie poruszyliśmy tamtego tematu. Szczerze wątpiłem w skuteczność tej metody pozbycia się kłopotów, jednakże mimo to chciałem wierzyć, że tym razem powściągliwość w języku wystarczy. Chciałem, aby powróciła do mnie naiwność dziecka, wraz z całą swoją beztroską. Patrząc na Kiarę wyciszałem się. Ona jedna pozwalała mi chodź na chwilę zapomnieć. Zapomnieć o tym, co stało się wiele lat temu. Kiedy patrzyłem na nią (co w tych dniach zdarzało mi się dość często, szczególnie w nocy, kiedy spała) myślałem sobie, że przecież nic się stać nie może. W końcu złe rzeczy nie dotykają nas, ani naszych bliskich... I wtedy czułem, że dziecięca naiwność jest blisko mnie...
Złożyłem głowę na skraju łóżka Kiary. Myśli coraz szybciej wirowały pod sklepieniem czaszki. Mieszały się, gdzieś prześwitywała dziecięca naiwność. Zamknąłem oczy. Zasnąłem nim zdołałem się zorientować.

****

Obudził mnie śpiew ptaków i cichy głos, Kiary, która stojąc obok łóżka głaskała mnie po głowie. Jej zielone oczy śniły radosnym blaskiem. To dziecko nie mogło wiedzieć, co się ze mą dzieje. Uśmiechnąłem się blado. Chciałem udać zadowolenie, wyszło mi to.
-Co ci jest tato? - Zapytała obejmując mnie
-Nic - skłamałem i to nie zbyt zręcznie. Trudno okłamywać własną córkę, nawet dla jej dobra.
-Kłamczuch - wybuchła. Odsunęła się od de mnie i tupnęła nogą, poczym zaczęła zawzięcie wymachiwać raczkami i krzyczeć na całe swoje dziecięce gardziołko. Bardzo zabawna scenka. Być może bym się roześmiał, gdy nie to, co męczyło nie już od tylu dni.
-Uspokój się - Syknąłem
Zmrużyła oczy.
Spojrzała na mnie z nutką żalu, ale posłuchała. Po chwili byliśmy gotowi do śniadania.

***

Śniadanie upłynęło w niezbyt przyjaznej atmosferze, coś się psuło. Coś wisiało w powietrzu między nami i przyprawiało mnie i Marii o ból głowy, dosłownie i przenośni. Martwa cisza, ani jednego słowa. Nic zupełna pustka, może nawet obojętność?
"Musze koniecznie coś z tym zrobić" - pomyślałem wychodząc z domu, - "Trzeba to jakoś opanować"

****

Błonia rozciągały się na obrzeżach miasta. Wielki, zielony teren, bo bokach otoczony rozłożystymi topolami, zaś w środku porośnięty jedynie trawą, poprzecinaną ewentualnie wydeptanymi ścieżkami. Wszystko otoczone czarną wstęga drogi asfaltowej. Na tej okrężnej asfaltowej alei, ustawiono kilka ławek bez oparcia. Przysiadłem na jednej z nich. Oparłem policzek na dłoni i beznamiętnie przyglądałem się grupce biegających wokół trawnika uczniów. W ciągu ostatnich kilku dni przesadzałem z treningiem sprawnościowym. Nic, nowego tylko na okrągło te same ćwiczenia. Pomału stawało się to nudne nawet dla mnie. Przymknąłem oczy. W głowie wciąż miałem plątaninę myśli. Wciąż myślałem o tym samym, o tym, co powiedziałem i czułem się coraz gorzej. Pochyliłem się lekko. Zacisnąłem dłoń w pieść. Włosy opadły mi na twarz.

-Przepraszam mistrzu usłyszałem tuż obok siebie cichy głos. Wyprostowałem się. Prze de mną stał dość wysoki chłopak. Miał on długie, opadające na kark włosy koloru czerwono pomarańczowego, ze złotymi odblaskami, zwieńczone z przodu bujną, pazurkowatą grzywką zakrywająca jego czoło i jego ciemne, aksamitne oczy o nieco przedłużonym kształcie. Odsłonięte ucho chłopaka ozdabiał niewielki kolczyk. Na lekko opalonej, niezwykle gładkiej twarzy, bez jednego piega nie było nawet cienia uśmiechu. Stój chłopca składał się z białej bawełnianej koszulki i krótkich spodenek w granatowej barwy.
-Tak Tsunade? - Zapytałem wybity z zadumy. - Chcesz czegoś?
Chłopka zawahał się
-Ja tylko chciałbym spytać, co z obietnicą? - Odparł nie zbyt pewnie kopiąc ziemię. - No wie pan - spojrzał pod nogi.
-Ech, Tsunade - wstałem i spojrzałem na niego z góry. - Podnieś głowę.
Powoli wykonał polecenie.
-Dobrze. Patrz mi w oczy.
Popatrzył, ale szybko je spuścił wzrok.
-Tsunade - ciągnąłem dalej - Czego ty się boisz? Jesteś dobry, a to, czego chcesz się nauczyć wymaga odwagi.
Uniósł oczy.
-Obiecałem ci, coś i dotrzymam słowa, na pewno, ale czy ty jesteś gotowy? To nie będzie proste, ani przyjemne. Musisz wyzbyć się słabości i zapanować nad nimi, zacznij od strachu. Nie chodzi o to, żeby się go wyzbyć, tylko szaleńcy się nie boją, ale chodzi o ty by nad nim panować. Strach i ból, to dwaj bracia niepowodzenia, jeśli twój strach tobą zawładnie, to koniec...
Uczeń pojaśniał.
-Rozumiem - szepnął cicho
-To dobrze.
Minąłem go.
-Możesz iść, jutro przyjdź wcześniej, zobaczymy ile faktycznie z tego zrozumiałeś.
Tsunade podszedł do swoje torby, lezącej gdzieś po drugiej stronie trawnika, widziałem jak przerzuca ją przez ramię i oddala się. Westchnąłem.
Tsunade Hirikome był kimś w rodzaju prymusa, zawsze wszystko rozumiał najlepiej i uczył się szybciej od innych. W kwestiach merytorycznych i praktycznych nie było w śród tej sześcioosobowej grupy lepszego od niego. Pilny, dokładny, staranny, tylko troszkę zbyt nieśmiały, zbyt mało otwarty na innych, skryty, żeby nie powiedzieć zamknięty w sobie. Świetny szaman, a za razem życiowa niedojda, ktoś, z kogo zawsze można zrobić kozła ofiarnego. Prymus, a za razem maskotka, z której inni nabijali się jak tylko mieli tu temu okazję. I nie powstrzymywał ich nawet fakt, że w radzie niepowodzeń Tsunade bezinteresownie pomagał im w najróżniejszych sprawach. On jednak nie skarżył się. Zdarzało się nawet, że śmiał się razem z nimi. Jednak, chcieli tego czy nie chłopak ten miał nad nimi przewagę. Jemu jednemu mogłem powierzyć pewien sekret i tego właśnie dotyczyła obietnica. Tak, po tej rozmowie Tsunade przeszedł na "indywidualny tok nauki" program przygotowany tylko dla niego...
-Dobra, koniec tego! - Krzyknąłem wymachując ręką. - Na dzisiaj biegania wystarczy.
Zwolni, niektórzy położyli się na trawie, inni po prostu pochyli się do przodu, kładąc ręce na kolanach. Uśmiechnąłem się. W planach miałem przećwiczenie kontroli ducha, ale zupełnie niespodziewanie uczucie niepokoju wzrosło. Więc żadnych wyjaśnień rozesłałem ich do domów. Nie miałem ani czasu, ani ochoty wyjaśnić im czegokolwiek, tym bardziej, że do moich myśli wdarła się jakaś telepatyczna wiadomość. Nie zrozumiałem jej dokładnie. Obiór był wyjątkowo słaby, ale z tych szeptów, które dotarły do mojego mózgu mogłem spokojnie domyślić się, o co chodzi.
"Przyjdź do kawiarni Isuana, musimy porozmawiać o pewnej ważnej sprawie"
Nie miałem pojęcia, kto umawiał się, ze mną w taki sposób, nie miałem również bladego pojęcia, o co może chodzić. Podświadomie zgadywałem, że być może być może dotyczy to tej samej sprawy, która od wielu dni nie dawała mi spokoju. Włożyłem ręce do kieszeni i powoli ruszyłem w wspomniane miejsce. Idąc powoli ulicami miasta mijałem różnych ludzi. Prawie każdy gdzieś się spieszył.
"I po co? Życie i tak układa się po swojemu" pomyślałem. - "Nie ma na to recepty" - ogarniał mnie wisielczy nastrój. Im byłem bliżej kawiarni, tym miałem coraz mniejszą ochotę na spotkanie z tym kimś. Wiedziałem jednak, że nie mogę tak postąpić. Jednak im byłem bliżej, tym bardziej rósł mój niepokój. Znałem tylko jedną osobę, która bez przeszkód porozumiewała się za mną w sposób telepatyczny, ale przecież to za żadne skarby nie mogła być ona...

***

Pchnąłem oszklone drzwi, nad którymi rozciągała się czerwona markiza, ze złotym napisem " Cafe Isuana". Minąłem kilka pustych stolików, podszedłem do lady i rozejrzałem się. Ściany pomieszczenia miały brzoskwiniowy odcień, wokół wisiało kilka abstrakcyjnych obrazków przestawiających figury geometryczne w najróżniejszych kombinacjach. Stoliki pokrywały kawałki kolorowego płótna. W rogu stała jasna kanapa w kształcie półkola otaczająca jakiś stolik. Usiadłem przy pierwszym lepszym stoliku, oparłem twarz na dłoni. Czekałem.

Nie czekałem długo, bo o to chwili szklane drzwi otworzyły się i stanął ich dziwnie wyglądający młody chłopak średniego wzrostu. Miał on długie, jasne włosy związane z tyłu w luźna kitkę. Nieposłuszne kosmyki grzywki spływały na jego czoło i opadały na jasne, wręcz złote oczy. Na odsłoniętej małżowinie usznej błyszczało kilka małych kolczyków w kształcie podkowy. Przybyły miał na sobie białe, długie do kolan wdzianko, zapięte pod szyją złotą klamrą i białe spodnie z jakiegoś cienkiego. Ze złotej, szarfie, która spełniała w tym stroju rolę paska zawieszona była lekko zakrzywiona pochwa. Wystawała z jej złota rękojeść szabli Nie rozglądając się na boki przeszedł parę kroków. Zatrzymał się tuż przy moim stoliku i położył ręce na jego blacie. Nachylił się lekko, poczym odezwał się:
-Więc odtrzymałeś moją wiadomość, Hao Asakuro.
Opuściłem obie dłonie wzdłuż ciała. Wyprostowałem się, ciągle nie zmieniając pozycji. Twarz chłopaka wydała mi się znajoma. Już kiedyś go widziałem, ale za nic nie mogłem przypomnieć sobie gdzie i kiedy. Chłopak usiadł na przeciw mnie. Przez chwile zupełnie nic nie mówił. Tylko badał mnie wzrokiem, zupełnie tak samo jak ja jego. Zawzięcie przeszukiwałem zasoby pamięci, aż w końcu...
Przechyliłem się przez stolik, a co za tym idzie pochyliłem nisko głowę.
-Sergiej - szepnąłem jakby z nutką przerażenia.
Uśmiechnął się.
-Widzę, że mnie pamiętasz, gratulacje. Mam nadzieje, że pamiętasz też, co zawdzięczasz mojej siostrze...
Powiedział jadowicie, a uśmiech nie zniknął z jego twarzy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karina
Król Szamanów (!)



Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Wiecznych Łowów

PostWysłany: Czw 16:15, 07 Wrz 2006    Temat postu:

Siergiej!
mówiłam juz, że uwielbiam blondynów?
(R: w tym tygodniu? jakieś piętnaście razy..)
==' Bo Blondyni są faajni ^^
I fajnie, że znów go widzimy Wink tylko czego on może chcieć od biednego Haosia?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Pią 20:35, 08 Wrz 2006    Temat postu:

Hmm... Postać Tsunade bardzo przypadłą mi do gustu. No i... ciekawe, czego może chcieć Siergiej? Hmm... Jak zwykle interesująco, ładnie i w ogóle zachwycająco. Jak Ty to robisz, że tak cudnie piszesz?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Pią 21:06, 08 Wrz 2006    Temat postu:

Part 3

Pewna propozycja i ostrzeżenie


Uniosłem głowę. Ciągle milcząc wpatrywałem się w blask jego złotych oczu, bezczelny uśmiech na jego wargach, niedbałą pozę. On zdawał się nic sobie z tego nie robić. Założył nogę na nogę. Zmrużył czy.
-Pamiętasz? - Zapytał spokojnie
-Przypomnij mi - odparłem siląc się na kpinę. - Bo mi się zdaje, że nic jej nie zawdzięczam.
-Ach tak. - Lekceważąco pstryknął palcami. - A mi się zdaje, że jednak. Widzę jednakże, że nie potrafisz docenić nawet tego, jak ktoś prawie, że ginie dla ciebie...
-Walczyła sama dla siebie, dla swojej "sprawy" - przerwałem mu
-Może - Sergiej wyciągnął szable i zaczął się nią bawić. - Pamiętaj jednak, że mogła bez trudu zniszczyć ciebie i całą tamtą zgraję, a nie zrobiła tego.
-Co za wielkoduszność - rzuciłem drwiąco
Mój rozmówca wciąż bawił się bronią.
-Nie o to tu chodzi.
-Więc, o co?
-O to, że masz wobec niej dług i musisz go jakoś uregulować.
Uniosłem się na rękach. Miałem serdecznie dość tej rozmowy i tego aroganckiego szamana. On grał, bezczelnie bawił się moimi uczuciami, grał na emocjach. Wiedział zapewne, jakie przeżycia budzi we mnie zarówno jego postać, jak i każde jego słowo. To było tak, jakby, ktoś rozdrapywał moje stara, zabliźnione już rany. Bolało i to bardzo. Jego słowa wypowiadane w tak niedbały, a zarazem pełen nacisku sposób wżynały się w mój umysł. Nie one stanowczo nie należały do tej kategorii, która się jednym uchem wpuszcza, a drugim wypuszcza, ale do tej, która na zawsze gdzieś tam zostaje. Nie chodzi tyle o ich treść ( w końcu chłopak jak na radzie nic konkretnego nie powiedział, ale o formę. Z samego tonu jego głosu, sposobu wypowiadania słów, czułem, że coś się świeci. On zaś nie był taki spokojny, na jakiego wyglądał. Grał świetnie, perfekcyjnie udawał, ale ja nie dałem się nabrać. Bez trudu wyczułem jego prawdziwe uczucia. Chłopak się bał. Nie była to ta odmiana strachu, która każe się ukrywać i co dobiera chcieć do życia i działania, ale jednak. On jednak wciąż patrzył na mnie zimno, jakby nic go nie ruszało. Nie drgnęła mu nawet powieka.
-Wiera nie żyje - powiedziałem obojetnie - Wiec długo nie ma.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej, pokazując białe, równe zęby.
-Tak myślisz? Oj Hao, widzę, ze nie masz pojęcia, o kim mówisz...
-No przecież sam powiedziałeś, przed chwilą...
-Powiedziałem "Prawie ginie" - podprawił z lekkim akcentem na słowo "Prawie" - "Prawie" robi wielką różnicę.
Przełknąłem ślinę.
-Ona żyje? - Spytałem z niedowierzaniem.
-Tak jest.
Przestał bawić się szablą i wsunął ja do pochwy przy pasku.
-Chociaż - zamyślił się. - Przyjęła na siebie najmocniejszy atak Ivetty, a to śmiertelny cios. Prawdę powiedziawszy nawet ona nie wyszła z tego bez szwanku. Jej moc znacznie osłabła. Nie jest w stanie kontrolować wszystkich demonów jednocześnie, a każdorazowe użycie medalionu kosztują ją wiele wysiłku. Może tak być, że jej foriyoku nigdy już nie wróci, do dawnego poziomu...
-Jakie to smutne - zadrwiłem - Władczyni musi pogodzić się z tym, że stała się służacą.
Zgromił mnie wzrokiem.
-Na twoim miejscu bym nie drwił.
-Czego o de mnie oczekujecie? Czego się spodziewacie? Współczucia? Po tym wszystkim, co stało się sześć lat temu? Po tym, co przez nią wycierpiałem? To chyba kpiny. - Nie panowałem nad sobą. Ostatnie zdanie wręcz wykrzyczałem Sergiejowi w twarz.
-Nie liczę na twoje współczucie Asakura. Po co mi one? - Powiedział to tak, jakby nie zauważył mojego zdenerwowania, więcej, wściekłości.
-Chodzi nam o twoja, z braku lepszego słowa pomoc.
-A jeśli się nie zgodzę? - Zaryzykowałem
-Cóż - wstał i powoli zbliżył swoją twarz do mojej, tak, że czułem jego gorący oddech. - Próbowałem odnieść się do twojego honoru, widzem jednak, że to nie skutkuje. Kochasz córkę, prawda?
Nabrałem powietrza do płuc.
-Trzymaj się z dala od Kiary, w ogóle od mojego domu! - Warknąłem.
-Spokojnie. - Chłopak bez trudu uwolnił z niezbyt mocnego chwyty troki płaszcza. - Nikt z nas jej nie tnie. Szantaż, to nie nasze metody, nigdy nie zniżylibyśmy się do czegoś takiego.
Opadłem na krzesło.
-A zatem?
-Chyba nie myślisz, że Fleu przyszedł do twojej córki z towarzyską wizytą? Dobrze wiesz, co to znaczy - powiedział lodowato.
-Skąd o tym wiesz?
-Mam swoje sposoby.
-Więc jednak - wymamrotałem pod nosem
-Przemyśl to - polecił na odchodnym - Bardzo dokładnie przemyśl. Wrócę tu za miesiąc, myślę, że tyle czasu ci wystarczy i że nie będzie za późno...
Już otworzyłem usta, aby spytać, na co za późno, ale jego już w kawiarni nie było. Zostawszy sam przez dobra chwile gapiłem się w okno, usiłując zrozumieć jego ostatnie słowa. Na co "za późno"?
Moje rozważania przerwał głos kelnerki. Odruchowo spojrzałem na nią. Młoda niebieskooka blondynka z włosami upiętymi w kok w białej cienkiej bluzeczce i krótkiej czarnej spódnicy. Nie miałem specjalnej ochoty na cokolwiek, jednakże, ponieważ rozpoznałem w jej dziewczynę czająca się gdzieś w koncie sali podczas mojej rozmowy z Sergiejem, zamówiłem filiżankę zielonej herbaty. Dziewczyna przyjąwszy zamówienie znikła na zapleczu. Kiedy wróciła trzymała w ręku tace z parującym napojem. Szybko wybiłem jego zawartość. Herbata, była gorąca, jednak mnie to nie przeszkadzało. Zapłaciwszy uprzednio rachunek wyszedłem na ulicę.

****

Przemierzałem ulice wolnym krokiem. Ciągle czułem się lekko zaniepokojony, zdenerwowany. Nie chciałem w tym stanie wracać domu. Marion i Kiara nie mogły zobaczyć mnie w takim stanie. Dość napatrzyły się na to, co się ze mną działo. Nie chciałem ich jeszcze bardziej martwić, a przynajmniej Marion, bo wiadomo, że dzieci całkiem inaczej do tego wszystkiego podchodzą. Dla nich liczy się chwila.
Kiedy mijałam kolejne skrzyżowanie, za zakrętu wypadł wprost na mnie mały jasnowłosy chłopczyk o czarnych oczach. Miał on na sobie jasną koszulkę i szare krótkie spodenki na zielonych szelkach, na nogach zielonkawe sandałki. Zderzywszy się ze mną patrzył w górę i jego twarz rozjaśnił przepiękny, niewinny uśmiech.
-O przepraszam. - Powiedział, a potem dodał, cześć stryjku.
-Wiesz, że nie lubię jak tak do mnie mówisz Hane! - Wypaliłem. Chłopczyk skulił się, a już chwile potem stał spokojnie obok mnie.
-Tak, oczywiście.
-Hane! - Za zakrętu wybiegł brązowo włosy, młody mężczyzna. - Wracaj!
Chłopiec schował się za mnie.
-Cześć braciszku. - Powiedziałem starając się nadać swojemu głosowi taki ton, jakby nigdy nic się nie stało.
Zatrzymał się. Miał na sobie biała bawełniana koszule i bojówki w kolorze tchaki. Uśmiechnął się.
-Nie kryj go, sam widziałem...
Hane wysunął się za moich pleców.
-Ja nie chce! - Krzyknął prawie płaczliwym tonem. - Nie i już!
Yoh pochylił się ku niemu.
-To mnie nie obchodzi! - Albo zrobisz to, co ci kazałem, albo...
Podgrodził mu palcem. Wyprostował, się z dzieckiem na ręku. Ten ostatni bez skutecznie próbował się uwolnić. Szarpał się i uderzał swojego ojca, w co dopadło. Mój brat nie ustępował. Trzymał go mocno. Wreszcie Hane zaprzestał prób uwolnienia. Przez cały ten czas Yoh gromił go wzrokiem opowiadając jednocześnie coś o swoich sprawach. W normalnych okolicznościach, zaciekawiłoby mnie to, teraz miałem głowę zbyt zajęta własnymi problemami. Musiał to zauważyć, bo w pewnym momencie przerwał swój, naprawdę ciekawy monolog (jak się przekonałem nie raz, potrafił opowiadać z sensem) i patrząc na mnie badawczo spytał:
-Co ci jest?
-Mi? - Zdziwiłem się
-Tak tobie.
-E nic coś, co się przyśniło.
-Źle wyglądasz.- Ocenił.- Tak jak wtedy na pustyni... Jeśli masz kłopoty powiedz, może będę mógł pomóc.
Odsunąłem się, próbując uciec.
-Wiesz, na czym polega twój problem? - Krzyknąłem, gdy już zlazłem się wystarczająco daleko - Zbytnio przejmujesz się innymi. Chodź raz bądź egoistą i pomyśl o sobie, nie o innych.
Odwróciłem się plecami i szybko przeszedłem resztę ulicy. Przed domem zatrzymałem się by wyrównać oddech. Nie za nic nie mogłem go w to wciągać, za nic nie mogłem go narażać, na nie znane niebezpieczeństwo, bo że takowe istniało byłem już pewien. Dlaczego, dlaczego to spotyka właśnie mnie. Wszedłszy do środka przekonałem się, że panuje tam głęboka cisza. Krzyknąłem powitanie w głąb domu. Nic, tak sama cisza, co przedtem. Z bijącym sercem zajrzałem do każdego pomieszczenia, bez skutku. Marion i Kiara znikły. Wróciłem do sypialni, zrezygnowany przysiadłem na skraju łóżka. Raz jeszcze rozejrzałem się wokół, zupełnie nie wiedząc, co chce w ten sposób osiągnąć, gdy zobaczyłem na toaletce, tuż pod lustrem małą karteczkę. Sięgnąłem po nią i z ulgą rozpoznałem drobne, równe pismo Marion:
________________________________________________________________

Hao!
Nie martw się, jeśli nie zastaniesz nas po powrocie w domu. Dzisiaj jest wyprzedasz w centrum handlowym Yurliko i tak sobie pomyślałam, że wato by się wybrać. Tym bardziej, że musze sobie kupić kilka nowych rzeczy, a i Kiarze by się coś przydało. Z wielu sukienek już powyrastała. Nie wiem, kiedy wrócimy, jakby przyszła Haruna, to wiesz, co masz jej powiedzieć. Prawda?

Całuje Marii.
___________________________________________________________________

Odetchnąłem. Więc tylko poszły na zakupy, chyba jestem troszkę przewrażliwiony. Przecież mogły wyjść. Złożyłem liścik i wsunąłem go do szufladki swojego sekretarzyka, stojącego dokładnie na przeciw toaletki. Przez chwilę tkwiłem w przykucniętej pozycji, aż w końcu wyjąłem stamtąd zielony, zaostrzony ołówek i gruby brulion z złota okładką. Przeszedłem do sąsiedniego pokoju, w którym oprócz ustawionego pod oknem niewielkiego biurka i wykładanego krzesła nie było nic innego. Położyłem zeszyt na stole, nim usiadłem przy biurku. Jedna rękę oparłem o blat w drugiej ścisnąłem ołówek. Po chwili namysły zacząłem pisać, nie odrywając się od tego ani na moment. Linijka, po ni linijce, zdanie po zdaniu, słowo po słowie odważałem na nowo księgę szamana, zmieniając znacząco niemalże jej filozofię, tak, aby odzwierciedlała moje obecne podglądy. Jedyne, co pozostało takie samo to opis mocy żywiołów, oraz wyjaśnienie jak sobie z nią radzić. W nowej wersji księgi, chciałem zamieścić także rozdział o władcach dusz, największej znanej mi potędze. Nie wykluczałem istnienia czegoś silniejszego, po tym, co przeżyłem w czasie ostatniego turnieju, przekonałem się, że jeśli chodzi o moc szamańska to chyba raczej nie ma tu ograniczeń. Wołałbym jednak, aby ta hipoteza, pozostała jedynie hipotezą, nic nie znaczącą teorią. Skończyłem pisać, odsunąłem od siebie brulion, położyłem na nim ołówek. Spojrzałem na zegarek, robiło się późno, dochodziła siódma wieczorem, a Marion i Kiara nie wracały i Haruna również się nie zjawiała. Starałem się nie panikować, uparcie powtarzałem sobie, że pewnie coś je zatrzymało, albo spotkały kogoś znajomego, jednakże i tak odczuwałem coraz większy niepokój. Położyłem się na łóżku. Wykonałem kilka głębokich wdechów. Nic mi to nie pomogło. Na szczęście usłyszałem dzwonek do drzwi. Zerwałem się i pobiegłem otworzyć. Na progu stała niewysoka staruszka z włosami w kolorze srebrno siwym i matowymi niebieskimi oczami. Miała na sobie prosta granatową suknię z białym koronkowym kołnierzem. Odsunąłem się, aby mogła wejść do środka.
-Przepraszam - powiedziała kobieta - Chyba się troszkę spóźniłam
-Nic nie szkodzi - powiedziałem uprzejmie -Tak jest nawet lepiej Pani Jokono.
-A tam - staruszka machnęła ręką. - Mówiłam panu, że nazywam się Haruna i, że wolałabym, aby pan tak właśnie się do mnie zwracał.
-Dobrze - zgodziłem się od razu, a tym czasem Staszka już złożyła na swoja sukienkę biały fartuch, poczym znikła w zakamarkach domu. Nie przeszkadzałem jej, to też, gdy gosposia zajęta była sprzątaniem w pokoju Kiary, jak również w kuchni i pozostałych pomieszczeniach siedziałem w swoim skromnym gabinecie. Tutaj nikt nie miał wstępu, no może poza mną i Marion. Przerzuciłem zapisane przez siebie strony manuskryptu 'Nowej księgi szamana". Nie czytałem jej jednak. I tak nie byłem w stanie niczego poprawiać, musiałem po prostu czymś się zająć. Sięgnąłem pod koszulę. Tam na małym srebrnym łańcuszku wisiał niewielki kluczyk. Wsunąłem go w zamek jednej z szuflad biurka i odtworzyłem ją. Na wierzchu leżało tam coś, co wyglądało jak miniaturowa książeczka. Wydobyłem ów rzecz na zewnątrz i zatrzasnąłem szufladę. Nie pewnie odtworzyłem ją na pierwszej stronie. Drobne, staranne pismo Hansa Rosemberger napełniło moje oczy. Zadymałem się nad lekturą. Znałem to dobrze. Od turnieju zdarzyłem już go przeczytać z tysiąc razy, rozważając na spokojnie to, co zawierały jego strofy. Odrobinę na ich postawie tworzyłem teraz nową wersję mojej książki, ale dziś po raz pierwszy poczułem, ten notatnik może przydać mi się do czegoś jeszcze. Bez trudu odlazłem stronę, na której pojawiała się pierwsza wzmianka o niezwykłych właściwościach Gwiazdy Zniszczenia. Przeleciałem wzrokiem po ich liście, poczym przekartkowałem dziennik do końca. Na ostatniej zapisanej stronie znów się zatrzymał, nie dbałe prawie nie czytelne pismo, za każdym razem przeciągało mocno moją uwagę, po napisaniu tych słów astronom zginął...
W przedpokoju zrobił się gwar. Najpierw usłyszałem pukanie do drzwi, później kroki Haruny, na końcu podniecony krzyk Kiary i spokojny głos Marii. Zatrzasnąłem astronomiczny dziennik Hansa Rosemberger, schowałem, go na powrót do szuflady, poczym podniosłem się i wyszedłem na korytarz. Marion nadal rozmawiała z gosposią, a Kiara zmierzała właśnie do swojego pokoju niosąc w rączkach jakiś pakunek. Zaintrygowało mnie to, więc rzuciłem się w stronę córki. Dziewczynka uśmiechnęła się pogodnie. Ze swoją dziecińcom swobodą zaprosiła mnie do swojej sypialni, tam sięgnęła z paczuszki szary papier i już po chwili pokazała mi lalkę bobaska ze złotymi loczkami ustrojoną w różowe śpioszki. Dokonując prezentacji, cały czas się śmiała. W jej oczach odbijało się zadowolenie. Pogłaskałem ją po główce, myśląc jednocześnie, co zrobić, aby taka już pozostała.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Pią 21:27, 08 Wrz 2006    Temat postu:

Shocked Wiera żyje?! Nie no, ciągle zaskakujesz... Nigdy nie wiem, czego się spodziewać i chyba to przyciąga mnie do wszystkich Twoich ficków, jak ćmę do światła (ale mi porównanie wyszło ^^'). Nowa Księga Szamanów też jest ciekawym motywem - jak najbardziej na miejscu, niby nie jestem zdziwiona, a jednak się tego kompletnie nie spodziewałam... No i jak zwykle podobają mi sie Twoje opisy uczuć. Po prostu część miodzio, czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Pią 23:05, 08 Wrz 2006    Temat postu:

Part 4


Walet Pik

Słońce igrało pomiędzy drzewami, zostawiało na trawie jasne smugi. Czyste, bez chmurne niebo zdawało się kpić ze mnie. Ptaki beztrosko oznajmiały początek każdego dnia. Wydawać, by się mogło, że wszystko jest w porządku, że nie dzieje się absolutnie nic złego. Nawet Marii poweselała, a przynajmniej takie miałem wrażenie, gdy patrzyłem na nią. Umiała się śmiać, mogła się uśmiechać i to pocieszało w pewnym stopniu także i mnie. Więc chociaż w myśli ciągle powracałem do rozmowy z bratem Wiery i chociaż okropnie bałem się tego, co może się stać, starałem się jakoś zdusić to w sobie. Teraz, bardziej niż dawniej starałem się ukryć przed światem swoje prawdziwe uczucia. Nie chciałem już nikogo martwić, ani straszyć. Wystarczyło, że sam miałem popsutą wiosnę. Wystarczyło, że sam nie potrafiłem się cieszyć ze słońca. Czarne chmury zbierały się w ciąż nad moją głową. Znów byłem bezradny i zagubiony niczym dziecko we mgle. Czułem się fatalnie. Zdarzało się, że zamykałem się w swoim gabinecie próbując napisać cokolwiek w "Nowej Księdze Szamana", ale marnie mi to wychodziło. Nie mogłem się skupić. W głowie wciąż wirowały mi te same myśli. Były jak obsesja. Czasem zastanawiałem się, czy aby w nią nie wpadam. Stare wspomnieniach, ten cały koszmar z przed sześciu lat przeżywałem na nowo w snach i wspomnieniach. Treningi stały się nieznośnym obowiązkiem. O nich też się bałem. Podświadomie czułem, że to dotyczy nas wszystkich. Gdzieś w powietrzu wisiało ponowne zagrożenie Armagedonem, tym samym, którego w czasach turnieju, tylko cudem udało się uniknąć. W snach, czy raczej koszmarach przeszłość mieszała się z przyszłością. Obrazy migotały mi przed oczami. Czasem na jawie zobaczyłem coś podobnego do wielkiej skalistej góry, innym razem mignęło mi coś jakby czarna pustynia.

******
Trzymałem w ręku pergamin z gwiazdą jedności. Słońce swoimi promieniami oświetlało park. Mi to nie przeszkadzało, ale Tsunade zmrużył oczy i wykrzywił się nie ładnie. Wskazałem na stojącą za nami ławkę. Chłopak bez słowa usiadł. Zrobiłem to samo. Po między nami położyłem pergamin z gwiazdą. Uczeń pochylił się nad nią. Przez jakiś czas w milczeniu wpatrywał się we wszystkie pięć punktów. Potem uniósł prawą dłoń i przeciągnął nią po kształcie pentagramu. Jego oczy wyrażały plątaninę uczyć, od szczęścia i zachwytu, po strach i niepewność. Przyglądałem się mu uważnie i ciągle milczałem. Słowa były zbyteczne, mogłyby zakłócić przepływ energii, odbywający się właśnie po miedzy chłopcem, a tym starożytnym symbolem. W reszcie Tsunade cofnął rękę. Spojrzał na mnie pytająco. Gestem nakazałem, aby kontynuował. Wyciągnął przed siebie rękę, ale nim dotknął gwiazdy odezwał się:
-To boli.
-Uprzedzałem, że tak będzie. - Opowiedziałem cierpko. - Sam mnie o to prosiłeś, więc nie narzekaj.
Zagryzł zęby. Serdecznym palcem dotknął powierzchni pergaminu. Nic nie mówił, chociaż wykrzywił lekko twarz w bolesnym grymasie. Objechał palcem dwa razy kształt gwiazdy. Przymknął oczy. Delikatnie zdjąłem jego dłoń ze znaku. Przykryłem cześć rysunku swoją ręką.
-Co to oznacza? - Zapytałem wskazując na odsłonięte ramię gwiazdy.
-Woda.
-Tak. Woda, bardzo trudny do opanowania żywioł, najmocniejszy i najbardziej zdradziecki. Woda to niebezpieczna siła. Jak ją opanujesz, opanujesz też pozostałe żywioły. Ona jest kluczem. Od wody się wszystko zaczęło, to w niej powstało życie...
Zmieniłem ułożenie dłoni na pergaminie, ponownie wskazując odsłonięte ramię gwiazdy.
-A to?
-Ziemia.
-Acha. Ziemia, to drugi po wodzie żywioł, także bardzo trudny, ale jak się go już pozna można lepiej zrozumieć niektóre sprawy. Ziemia wydaje plon, ale bez wody nic by nie urodziła. Więc masz już pierwszą zależność. Zależność Ziemi od Wody. To woda podtrzymuje życie na ziemi i dlatego jest dla niej tak ważna. Ziemia może pokonać wodę, nie prawda! Bez wody ziemia umiera.
Ponownie zmieniłem ułożenie dłoni.
-To?
-Powietrze.
-Powietrze jest dziwnym żywiołem, od niczego nie zależy, nie potrzebuje łaski pozostałych, może istnieć samo z siebie, chodź pozostałe nie mogą istnieć bez niego. Powietrze jest na ziemi, jest w wodzie, a ogień potrzebuje tlenu, by się palić. Mimo tego, to najłatwiejszy do opanowania żywioł.
Cofnąłem całkiem rękę ze znaku, wskazując jednocześnie, na ostatni dolny punkt gwiazdy.
-Ogień.
-Ogień jest prawie jak woda, ale "od drugiej strony". Może niszczyć, jak każdy z pozostałych, może budować. To potężna siła, zabija najszybciej ze wszystkich, buduje najwolniej. Jest zależny od wody, ona prawie zawsze go pokona. Jeśli więc masz walczyć z ogniem użyj wody, a jeśli masz walczyć z wodą, także użyj wody.
-Jak to? - Jego głos wyraził zdziwienie.
-Zwyczajnie. Energia wody jest "zazdrosna", zdolna zniszczyć siebie samą. Kiedyś stanie się to dla ciebie oczywiste.
Spojrzał pod nogi. Jego twarz przybrała smutny wyraz.
-Co się stało Tsunade? - Spytałem ciepło. Chłopak uniósł wzrok. Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę.
-Boję się mistrzu.
-Czego?
-Że nie dam rady.
-Głupie gadanie. Wiesz, na czym polega sukces, gdzie leży jego tajemnica? Tutaj - powiedziałem dotykając jego głowy - To zależy od ciebie, każdy sukces, albo porażka, zakodowane są gdzieś w ludzkim umyśle. Sami sterujemy tym wszystkim. To zależy jedynie od nas, od podejścia, nastawienia, więc przestań się bać, że ci nie wyjdzie. Nie na takiego pojęcia, wykreśl je ze słownika, raz na zawsze o nim zapomnij. Powtarzaj ciągle, że potrafisz, że ci się uda, a zapewniam cię, tak się stanie. Wszelkie przeszkody, to tylko twój umysł. Twój umysł to ty, panujesz nad nimi.
-Czy to znaczy, że naprawdę, że mogę?
-Gdym nie myślał, że temu podołasz, że stać cię na to nie uczyłbym cię tego. Gdym nie był przekonany, że będziesz mógł to wytrzymać, że będziesz wiedział jak ta moc wykorzystać. Ostatni, górny punkt to świat duchowy. Można go pojąć tylko jak już zrozumie się żywioły. Daje to wielkie możliwości, zapewnia coś jakby przedsionek nieśmiertelności. Daje możliwość kontroli własnego przeznaczenia, ale nie pozwala ingerować w życie innych, pozwala kontrolować demony z zaświatów, daje możliwość swobodnego poruszania się między tymi dwoma światami. Jednak to nie jest takie piękne jak się wydaje. Wielka moc, to wielka odpowiedzialność i czasem trzeba poświęcić siebie. Dalej tego chcesz?
-Tak - kiwnął głową.
-Dlaczego?
-Chce być kimś więcej niż tylko zwykłym szamanem, chce być lepszy, sam dla siebie. Nie chce spoczywać na laurach, chce się ciągle doskonalić.
-No dobrze. - Wzruszyłem ramionami. Zwinąłem pergamin w rolkę i przewiązałem czerwoną tasiemką. - Bardzo dobrze. To może spróbujesz to wszystko opisać? Może napisałbyś coś o mocy wody? Tak, to będzie odpowiednia droga do jej poznania. Napisz na jutro parę zdań na ten temat. Nie korzystaj z literatury, wsłuchaj się w siebie, odnajdziesz to, czego szukasz.
-Ale...
-Spokojnie, wiem, co mówię. Odnajdź to w sobie, a jutro dowiesz się reszty. Na radzie możesz iść.
Podniósł się z ławki, pożegnał mnie cicho i zniknął za zakrętem. Westchnąłem. Wlewając w chłopaka tą wiedze obciążałem go wielkim ciężarem. Nie podobało mi się, to, ale skoro sam tego chciał, nie umiałem mu odmówić, zwłaszcza, że chłopak miał potencjał. Nie mogłem pozwolić, aby zmarnował się taki talent. Wystarczy, że nie dano mu szansy zostania królem, ale jeśli wszystko pójdzie dobrze, to może za pięćset lat...
Nagle ruszył się wiatr. Gałązki poruszyły się nieznacznie. Liście zaszeleściły. Płatki kwiatów zerwane przez wiatr zawirowały w powietrzu. Kurz parkowej alejki uniósł się ku górze. W oddali zagrzmiało. Błyskawica przeszyła niebo. Ruch powietrza stawał się coraz bardziej gwałtowny, unoszone przez niego drobinki piasku z alejki i niedalekiej piaskownicy muskały mnie w twarz. Okolica w jednej chwili stała się ciemna. Na niebo nadciągnęły czarne chmury. Grzmoty i błyski stawały coraz częstsze i coraz bliższe. Szybko opuściłem park. Puściłem się biegiem przez ulice. Zanim dotarłem do domu spadły pierwsze, wielkie krople deszczu.

***
Deszcz wielkimi strugami spływał z szyb, rozlewał się po chodnikach, tworząc w zagłębieniach ogromne kałuże. Półmrok burzowego popołudnia raz po raz rozjaśniały wielkie błyskawice. Grzmoty mąciły cisze. Deszcz uwydatniał zapach kwitnących, wiosennych drzew, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Kiara przytuliła się mocniej. Bała się, jak zawsze pod czas burzy. Nie lubiła grzmotów i błysków. Jej dziecięce serduszko szybko biło. Starałem się ją uspokoić, uświadomić, że jest bezpieczna.
-Tutaj nic ci się nie stanie - powtarzałem ciągle, chodź sam nie byłym tego taki pewien. - To tylko natura...
-Podniosła na mnie swoje zielone oczy.
-A ciocia Anna mówiła, że burza jest zła i za zabiera małe dzieci...
-Co? - Zdziwiłem się. Anna nigdy prze nigdy nie wydawała mi się osobą starzącą dzieci. W życiu bym nie pomyślał, że coś takiego mogło wyjść z jej ust.
-No, bo jak raz Hane był niegrzeczny, to rozpętała się burza i ciocia powiedziała mu, że to przez niego.
-No tak, pewnie była bardzo zła. Czasem mówi się rzeczy, których się żałuje. Na pewno tak nie myślała. A co na to Hane?
-Przestraszył się i przeprosił.
-No tak.
Za oknem pojawił się kolejny błysk, o wiele jaśniejszy od wcześniejszych. Dziecko syknęło i jeszcze głębiej wsunęło się w moje ramiona. Marion siedząca dotąd bez słowa na kanapie pogrążona w lekturze jakiegoś kolorowego magazynu podniosła głowę.
-Anna ma dziwne, ale trzeba przyznać skuteczne metody wychowawcze. Tylko Yoh coś sobie z synkiem nie radzi. Hane wchodzi mu na głowę. - Powiedziała obojętnie.
-Tak - zgodziłem się - święta racja. Widziałem ich ostatnio. Braciszek dosłownie tracił do niego cierpliwość.
Podniosła się. Oparła obie dłonie na parapecie.
-Fatalna pogoda.
Kiwnąłem głową.
-Taka sama jak w twoim sercu - dokończyła cicho.
Chciałem odpowiedzieć, ale coś nakazało mi milczeć. Blondynka odwróciła się od okna.
-Skoro masz dziś troszkę czasu, to może zagramy w karty?
-Czemu nie.
Postawiłem Kiarę na podłodze. Dziecko nie pewnie zakręciło się po pokoju.
-Przyniesiesz je malutka?- Zapytałem pochylać się ku niej. Pobiegła do sąsiedniego pomieszczenia. Nie minęło pięć minut jak wróciła z kartami w rączce. Podała mi je. Marii złożyła gazetę i położyła ją na stole, poczym sama przysiadała na jednym z krzeseł. Usiadłem na przeciw niej, a Kiara po środku. Przetasowałem kilka razy talie kart. Poczym rozdałem je bez żadnego słowa. Zaczęliśmy grać w "wojnę" Jak długo to trwało nie wiem. Przy dobrej zabawie straciłem poczucie czasu. Wiem, tylko, że Kiara wygrała dwa razy, Marii pięć, a ja siedem. Na koniec ostatniej partii została mi w ręce tylko jedna karta. Odsłoniłem ją. Walet pik wykończył dziesiątkę kier rzuconą przez Marii i trójkę karo wyłożona przez Kiarę. Uśmiechnąłem się.
-Nie wiedziałem, że wystarczy walet, żeby was ograć.
-I tak przegrałeś. - Zauważyła Marii. Miała rację. Wygrałem bitwę, ale ta gra zdecydowanie nie należała do mnie. To Kiara wygrała. Raz jeszcze spojrzałem na kartę z wizerunkiem młodego chłopaka w ubranego w wytworny strój z kryzą pod szyją i czapką z bażancim piórem na głowie. Oczy karcianej figury były tak samo czarne, jak znaczek nad jego głową. Wyglądały troszkę jak żywe. Były takie realistyczne. Odwróciłem kartę do obrazkiem do blatu. Coś musiało mi się przyśnić, miałem, bowiem wrażenie, że ten namalowany chłopak pragnie coś mi powiedzieć, przed czymś ostrzec. Uśmiechem pokryłem lekkie zakłopotanie. Marion wzięła Kiarę na ręce. Mała wyglądała na zmęczoną. Za oknem ciągle padał deszcz, a błyskawice i grzmoty przeszywały powietrze.

****
-Zasnęła? - Spytałem, gdy po jakimś Czesie Marion ponownie pojawiła się w salonie.
-Tak - uśmiechnęła się łagodnie. - Strasznie się bała, ale już jest dobrze.
Podeszła i objęła mnie. Musiała jednak coś wyczuć, bo w jednej chwili się odsunęła.
-Tobie wcale nie przeszło, wiąż się martwisz - w jej głosie wyczułem żal.
-Wydaje ci się - wydusiłem jakby pod przymusem. - Nic mi nie jest. Miałaś wtedy racie, myliłem się. Nie ma powodu do obaw - zapewniłem, chodź nie była to prawda.
Przysunęła się do mnie i nic już nie powiedziała.

********
Późno w nocy deszcz wreszcie przestał padać. Niebo pokryło się licznymi gwiazdami. Zegar na ścianie w salonie wskazywał północ. Cały dom spał pogrążony w ciszy, w oknach na przeciwko nie paliło się żadne światło. Zdawało mi się, że tylko ja jeden nie śpię w całym Tokio, więcej w całej Japonii. Nie mogłem. Siedziałem tylko wciąż w tym samym miejscu z głową schowaną między łokcie i rozmyślałem. Nieustannie myślałem o tamtym wydarzeniu z przed dwóch tygodni, o wizycie Fleu w pokoju Kiary. Te potworne stworzenia, ich pojawienie się oznacza śmierć. Są jej wysłannikami, kimś w rodzaju heroldów. Nie są , co prawda zwiadowcami nieuniknionego, pojawiają się, wówczas, jeśli istnieje jakakolwiek szansa ocalenia. Niestety, nigdy nie jest to łatwe, ale też nie niemożliwe. Wziąłem w dłoń leżąca na stole kartę. Tego samego waleta pik, którym posłużyłem się pod koniec ostatniej gry. Poczułem ból opuszka wskazującego palca. Jakaś ciecz kapnęła na blat stołu. Krew. I nagle zrozumiałem. W jednej chwili pojąłem mętną logikę Wiery i jej brata, a przynajmniej zdawało mi się, że ją pojąłem. To, to miał na myśli Sergiej, gdy mówił: "Mam nadzieję, że nie będzie za późno", to o to mu chodziło. O Kiarę, ale nie tylko...
Cały zadygotałem. Poczułem się tak jakbym spadał w głęboki dół, bez dna, bez ścian, jakbym opadał w próżnię. Ona nie może umrzeć, nie teraz, jest na to za mała, ma cztery latka! Po co? Dlaczego? Ona nic nikomu nie zrobiła. To raczej ja...
Wyjrzałem przez otwarte okno. Ogarnęło mnie chłodne nocne powietrze. Westchnąłem cicho. Jeśli szybko nie zadziałam stanę się winny śmierci własnej córki. Ta świadomość zawisła na de mną niczym katowski miecz. Odwróciłem się od okna. Moje wargi zacisnęły się. Zdecydowałem się przyjąć propozycję Sergieja, pomóc Wierze, cokolwiek to oznacza.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daryśka
Król Szamanów (!)



Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)

PostWysłany: Sob 9:55, 09 Wrz 2006    Temat postu:

Bardzo podobało mi się...no, wszystko mi się podobało! Lekcja o Gwieździe Jedności, przemyślenia Hao... no i historia tak wciągająca, że mogłabym czytać i czytać bez końca. Więc niech następny part pojawi się szybko Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Sob 16:01, 09 Wrz 2006    Temat postu:

Co mi smutno...tylko jedna osoba? Sad

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Satsume
Kandydat na Szamana



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 16:46, 09 Wrz 2006    Temat postu:

Nie, teraz już dwie (ja się wpisuuuje) Przeczytałam i po skończeniu miałam wrażenie żalu, że to już koniec i że będę musiała czekać na następną część. Coś takiego u mnie występuje tylko po bardzo dobrych książkach, więc jest naprawdę dobrze ^^

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ive-Hao
Król Szamanów (!)



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z królestwa

PostWysłany: Sob 20:42, 09 Wrz 2006    Temat postu:

Part 5

(koniec tej selanki, czas wywrócić życie pana Asakury do góry nogami)

Śpiew Krwi

Serce biło mi mocno. Cała moja postać zdawała się być dziwnie przejęta. Nie potrafiłem tego ukryć. To było tak, jakby nagle wszystkie moje zdolności gdzieś uleciały. Grunt coraz bardziej usuwał mi się spod nóg, czas dłużył się nie miłosiernie. Widok Kiary sprawiał mi coraz większy ból, chociaż kiedy tylko mogłem starałem się być przy niej. Dziecko, nieświadome ciążącego nad nim niebezpieczeństwa, ciągle było pogodne i wesołe. Powodowało to we mnie dziwne rozdarcie. Odczułem ze zdwojoną siłą całe okrucieństwo świata, cała jego niesprawiedliwość. Dlaczego właśnie ona? Upadłem bezradnie na kolana. Do rana pozostało jeszcze sporo czasu. Skryłem twarz w dłoniach, decyzja podjęta parę godzin temu paliła mnie niemiłosiernie. Nie wiedziałem przecież, co mnie czeka, o co może chodzić Wierze. Strach i obawa paraliżowały mnie. Własne myśli powodowały nieznośny ból głowy. Podniosłem się do pozycji stojącej. Nie chciało mi się spać, a nawet gdyby, to i tak nie mógłbym zasnąć. Usiadłem na kanapie. Zadarłem głowę do góry. Najróżniejsze hipotezy latały gdzieś w głębinach mojego umysłu. Ból wzmagał się. Powoli stawał się trudny do wytrzymania. Nie chciałem brać tabletek, nie chciałem robić nic, aby ustąpić. Musiało boleć, to była moja kara...

****
Obudziłem się cały zlany potem, niespokojny zbudzony przez zduszony krzyk. Głowa nadal bolała mnie okrutnie. Było mi nie dobrze. Cały pokój wirował do koła. Opadłem na oparcie kanapy. Westchnąłem bezgłośnie. Przed oczami latały mi jakieś jasne, podobne do nietoperzy kształty. Emanowała od ich ogromna energia. Jeden z nich wylądował na ziemi. Rósł i rósł, aż przybrał wzrost dorosłego mężczyzny. Z jego ust wystawała para długich, szpiczastych, ostrych kłów, ociekających krwią. Jego oczy o złoto żółtej głębokiej barwie, emanowały chłodem i jakimś niezrozumiałym okrucieństwem. Prawy jego policzek był naznaczony dwiema czerwonymi smugami, na czole widniał fioletowy symbol, w kształcie pół księżyca. Jasne włosy mieniły się biało błękitnymi refleksami. Przetarłem oczy. Owa postać, była tak niesamowicie realna, że ujrzawszy przed sobą jedynie pusty pokój, oświetlony już po części promieniami wschodzącego słońca, nie mogłem przyjść do siebie przez jakiś czas. W reszcie dotknąłem stopami podłogi. W domu panowała zupełna cisza.

****
Tsunade zjawił się w parku punktualnie jak zawsze. Z zakłopotana miną oddał mi zadane wczoraj wypracowanie. Przejrzałem je szybko, poczym spojrzałem na niego siedział obok, ze spuszczoną głową. Odłożyłem zeszyt. Uśmiechając się blado.
-Bardzo dobrze - powiedziałem kładąc mu dłoń na ramieniu. - Naprawdę świetna robota.
Na jego twarzy pojawił się wyraz zadowolenia.
-Tak myślisz mistrzu?
-Tak - zapewniłem - Nie okłamałbym cię. Skoro już to masz, to znaczy, że rozumiesz po części naturę wody. Oczywiście, jak napisałeś jej energia nie ma swojej formy, to daje jej wielkie możliwości, pozwala drążyć od środka. Woda oczyszcza i niszczy. Daje życia i je zabiera. To moc życia i śmierci, narodzin i umierania. Pogodzenie twych dwóch, zdawałoby się różnych natur jest kluczem do poznanie jej tajemnicy. Dlatego właśnie jak poznasz wodę, poznasz i inne żywioły. Zapanujesz nad nimi.
-Po miedzy narodzinami, a umieraniem jest życie. - Wtrącił nieśmiało - Czy chodzi, o to, że woda je podtrzymuje, ale może też zabrać?
-Dokładnie. Życie jest pomostem, jest słowem kluczem.
Oparłem się plecami o oparcie ławki.
-No dobrze, koniec tej paplaniny. Resztę musisz zrozumieć sam, to jedyna pewna droga. Spróbujmy czegoś innego. Na przykład zwykłej kontroli ducha.
Bez słowa podniósł się z ławki. W jego ręce zajaśniało długie ostrze sztyletu sai. Stanął w lekkim rozkroku, przymknął oczy, aby lepiej się skoncentrować. Szybkim ruchem uniósł sztylet nad głowę.
-Darunga, forma ducha, do sztyletu!
Park napełnił się biało zielonym światłem. Otrze broni Tsunade otoczył oślepiający blask. Przez chwilę majaczyła nad nim ciemnowłosa, świetlista postać, która w jednej chwili, nim jeszcze ktokolwiek zdołałby się jej dokładnie przyjrzeć, znikła wewnątrz klingi sztyletu. Blask uderzył w nóż. Światło emanowało już teraz jedynie od niego. Jego blask zdawał się o wiele mocniejszy niż jeszcze parę sekund temu. Tsunade otworzył oczy. Stał tak z jedną ręką zgiętą, drugą wyprostowaną, w lekkim rozkroku, nieznacznie pochylony do przodu. Nic nie mówił. Spoglądał tylko wyczekująco na mnie. Stanąłem na przeciw niego. Skinąłem nieznacznie głową. Pstryknąłem palcem i w jednej chwili zlazłem się za jego plecami. Gwałtownie odwrócił się z uniesionym sztyletem. Jego ciało wykonywało całą serię płynnych ruchów. Wyglądało to troszkę jak taniec. Kazałem mu przestać. Zatrzymał się, zwracając twarz w moją stronę.
-Szybki jesteś. - Powiedziałem sucho, ale nie dość. - Atakuj!
Ręka trzymająca sztylet wyprostowała się, kiedy wykonał nagły wypad do przodu.
-Stanowa tęcza! - Jego krzyk zawdzięczał mi w uszach. Z końca sztyletu wyleciała siedmiobarwna wstążka energii, szybko zmierzająca w moim kierunku. Natychmiast wezwałem swoją kontrolę ducha. Duch Ognia bez większego trudu odbił uderzenie. Tsunade odskoczył w bok przed powracająca falą energii. Atakował jeszcze parokrotnie. Ani razu zdołał mnie nawet drasnąć, za to cały czas zmuszony był uciekać przed własnymi atakami. Mimo to nie dawał za wygraną. W swoje zaklęcia wkładał coraz więcej pasji. Nie zważał na zmęczenie, na prawie wyczerpane foriyoku, tylko atakował mnie zapamiętale. W reszcie zachwiał się na nogach. Ostrze jego sztyletu nagle zgasło. Nad nim pojawił się ciemnowłosy duch o błękitnych oczach w białym jak śnieg kimonie.
-Wszystko w porządku paniczu Tsunade? - Spytał duch, widząc, że tamten ciężko dysząc osuwa się na kolana.
-Tak Darungo... - Opowiedział cicho, poczym w omdleniu zwalił się na chodnik.
Pochyliłem się nad nim. Wziąłem go na ręce i położyłem na ławce. Prócz nas w parku nie było nikogo. Właśnie ze względu na ustronność tego miejsca wybrałem je do dalszych ćwiczeń z uczniami. Przyłożyłem swoją rękę do jego twarzy. Natychmiast otworzył oczy i uśmiechnął się blado.
-Jestem beznadziejny...
-Wcale nie. To, co się stało jest normalne. Możesz wstać?
Dźwignął się do pozycji siedzącej, poczym stanął obok mnie. Wbił wzrok w ziemię.
-Mogę iść?- Spytał nieśmiało.
-Idź - zgodziłem się.

****
Patrzyłem jak odchodzi, ze spuszczoną głową. Nie był z siebie zadowolony. Wyraźnie czułem, że dopadają go wątpliwości, że nie wierzy we własne siły. Gdzieś tam w nim kiełkowało ziarno zwątpienia. Będą musiał jeszcze troszkę nad nim popracować, czy starczy mi czasu? Zastanawiałem się, kiedy zobaczyłem obok siebie małą dziewczynkę z fioletowymi włosami związanymi w dwa krótkie kucyki, po obu stronach głowy. Kucyki te podtrzymywały dwie białe tasiemki, a stój małej składał się z zwiewnej białej, sięgającej do kolan sukienki na ramiączkach. W ręku trzymała wielką, kosę ozdobioną czerwonym kamieniem. Jej oczy w kolorze włosów patrzyły na mnie wyczekująco. Wreszcie otrząsnąłem się z zadumy. Obok niej lewitował duch młodej wojowniczki w czerwonym, obdartym kimonie, obszytym złotą nicią. Krótkie, ledwo sięgające karku włosy ducha miały białą barwę, źrenice oczu zdawały się być krwisto czerwone.
-Lea, czego chcesz? -Zapytałem cierpko. Dziewczynka otworzyła usta.
-Chciałam spytać mistrzu, czy sprawdzianu z kontroli ducha nie da się przełożyć. Oczywiście w imieniu całej grupy.
-Nie dałoby się - Opowiedziałem lekko zirytowany. - Za jeden dzień nie podniesiecie swojego poziomu, a ja musze wiedzieć ile już umiecie.
Skinęła głową powiedziała coś cicho do swojego stróża, Kirazuny, poczym bez słowa powróciła do niewielkiej grupy osób mniej-więcej w jej wieku. Chcąc- nie chcąc stanąłem na przeciw ich. Ostatnie rozmowy natychmiast ucichły. Lea, oraz jej czarnowłosa koleżanka, Azuka uczesana tak samo jak ona, z ta różnicą, że jej kitki sięgały prawie do połowy uda, stały w pierwszym rzędzie. Czarne oczy Azuki patrzyły prosto przed siebie. Dziewczyna nawet nie udawała, że słucha tego co do nich mówię. Jej blado różowa sukienka bez rękawów, lekko powiewała na wietrze. Przerwałem swój krótki wykład, dotyczący techniki walk szamańskich i znacząco spojrzałem na brunetkę.
-Azuka, może byś słuchała jak do was mówię?
Dziewczyna zarumieniła się. Z tyły rozległy się zduszone śmiechy. Lea przyjacielsko dotknęła jej ramienia.
-Nie przejmuj się - szepnęła cicho. Myślała, że nie słyszę. Myliła się.
-Cisza! - Krzyknąłem do wszystkich. - Jak tak dalej pójdzie to noc nas tu zastanie, a my nic nie zrobimy. Właściwie, to chyba możemy zaczynać. Takeshi, ty pierwszy...
Z drugiej pary wyszedł chłopiec z krótkimi kasztanowymi włosami i czarnymi oczami. Miał na sobie białą koszulkę z odwijanym kołnierzem i kieszonką po prawej stronie. W ręku trzymał coś w rodzaju krótkiej, prostej drewnianej laski. Odszedł parę kroków, zacisnął mocno laskę w lewej dłoni. Głośnym rozkazem skierował tam swojego ducha, Azimę, niewielkiego, szmaragdowozielonego elfa o seledynowych oczach.

****
Sprawdzian skończył się niespodziewanie szybko. Okazało się, że nikt z nich nie jest w stanie używać swojego foriyoku dużej niż godzinę. Oznaczało, to, że chociaż zrobili znaczne postępy, to cięgle są zbyt słabi. Jeśli chodzi o technikę, to tutaj wypadali znacznie lepiej. Pod tym względem nikomu nie mogłem nic zarzucić. Te dzieciaki doskonale umiały rozkładać i koncentrować swoją moc. Inna sprawa, że miały nie zbyt wiele. Takeshi utrzymał najdłużej swoją kontrolę ducha. Parę razy był bliski trafienia mnie, ale nigdy do tego nie doszło. Druga w kolejności Lea, również utrzymała się stosunkowo długo, atakując przy tym w sposób niezwykle przemyślany. Kilka razy próbowała użyć postępu. Ani razu jej się to nie udało, nie mniej jednak musiałem przyznać, że potrafi myśleć. Zawsze wiedziałem, że to umie. Zdecydowanie najgorzej wypadła Azura, nie utrzymała kontroli nawet przez półgodziny, ale przynajmniej ataki wykonywała z pomysłem. Nie szło jej źle, dobrze też nie, ale można było przymknąć na to oko. Nie zrobiłem tego. Jak tylko jej srebrny widelczyk, używany przez dziewczynę jako medium, przestał świecić błękitną kontrolą ducha, a obok niej zmaterializował się jej duszek, Moza malutki, żółty kanarek wygarnąłem jej, troszkę zbyt ostro wszystkie błędu. Zezłościła mnie wcześniej, więc teraz nie czułem obowiązku mówienia dobrych rzeczy na temat jej "występu". Nie wiele sobie z tego robiła. Jak zawsze. Patrzyła spokojnie przed siebie. Potem skinęła głową i odeszła na bok, do swojej przyjaciółki. Obie dziewczyny natychmiast zaczęły coś szeptać między sobą. Tagesi stał spokojnie opary o pień jakiegoś drzewa. Przyglądał się z uwagą pozostałym występom; jasnowłosego Shina, którego medium stanowił czarny flamaster i którego duch, Hulit przypominał swoim wyglądem wielką, popielatą ropuchę oraz rudej Kamane. Jej długie, sięgające do pasa włosy uczesane były w gruby warkocz. Bronią tej młodej szamanki był krótki nożyk, a duchem nie większy od piąstki małego dziecka wielobarwny motyl o imieniu Flay. Ich wyniki sklasyfikowały się gdzieś pośrodku. Wreszcie nastał koniec. W mgnieniu oka zostałem sam. Niebo nad horyzontem przybrało czerwoną barwę. Powoli zaczynało się ściemniać. W jednej chwili zrobiło się naprawdę zimno. Nie czułem tego siedziałem nie ruchomo na ławce i naprawdę ciężko było mi zrobić krok w kierunku domu. Nie chciałem nikogo martwić, nie chciałem, aby rodzina wiedziała, co się ze mną dzieje Myśli zatruwały mi teraz każdą wolna chwilę...

****
-Czasem trzeba po prostu przestać myśleć, to dużo zdrowsze. - Usłyszałam tuż obok siebie. Podniosłem głowę, a wówczas mój wzrok spotkał się z zimnym blaskiem złotych oczu. Rozpuszczone jasne włosy opadały na bordowy płaszczyk. Jego rozpięte poły odsłaniały białą koszulę.
-Witaj Sergiej - rzuciłem bez entuzjazmu - Wydaje mi się, że jeszcze nie minął wyznaczony czas...
-To prawda. - Usiadł obok. - Zaistniały jednak nowe okoliczności. Twoja pomoc jest nam potrzebna natychmiast. - Westchnął cicho. -Będą szczery, jest bardzo źle. Długo się nie wytrzymamy, przynajmniej, jeśli moc Wiery ciągle będzie utrzymywać się na obecnym poziomie...
-O co tu chodzi? - Przerwałem mu.
Wyprostował się.
-Nigdy nie słyszałeś o Larwalu, Sagoria, prawda?
Istotnie to nazwisko nic mi nie mówiło. Kiwnąłem głową.
-To władca dusz - wyjaśnił jasnowłosy. - Piekielnie silny. - Nie jest człowiekiem przynajmniej nie do końca. Nigdy nim nie był. To wampir półkrwi. Walczy w imieniu tych, których nazywa swoimi braćmi. Wiera boi się, że jeśli nikt go nie powstrzyma, to on bez trudu osiągnie, swój cel. To będzie oznaczało powolny koniec wszystkiego. Jeśli te krwiożercze istoty wyjdą ze swoich kryjówek, żaden człowiek na ziemi nie będzie bezpieczny.
-Zaraz, dobrze zrozumiałem? Twoją siostrę interesuje los ludzi? - Niedowierzałem.
-Ona też ciągle jest człowiekiem, więc to dotyczy także i jej. - Wyjaśnił. Podniósł się z ławki. Poprawił płaszcz i spojrzał na mnie przez ramię.
-Przyjdź tu jutro, tak wcześnie jak to tylko możliwe. Będę czekał. A teraz lepiej idź już.
Oddalił się spiesznym krokiem. Jak tylko zniknął mi z oczu ruszyłem w stronę domu.

****
Stosunkowo szybko zlazłem się w domu. W przedpokoju nie zauważyłem żadnego ruchu, nie usłyszałem żadnego dźwięku. Po cichu uchyliłem drzwi pokoju Kiary. Dziecka tam nie było, ale nie przejąłem się tym, tylko spokojnie zacząłem sprawdzać inne pomieszczenia. Zajrzałem do kuchni, cisza, pustka. Do Sypialni, tak samo. Sprawdziłem pozostałe pokoje. Na koniec zajrzałem do salonu. Zastałem tam makabryczny widok. Przez długą chwilę nie wiedziałem zupełnie nic, dopiero po długiej chwili dotarło do mnie to, co się stało. Na dywanie, kanapie, ścianie, dosłownie wszędzie w każdym miejscu iskrzyły się krople skrzepłej krwi, a pod oknem leżała jasnowłosa dziewczyna w czarnej sukience. Jej ciało przypominało jedną wielka ranę. Dziwnie wygięte ręce mocno ciskały burą szmacianą lalkę. Wokół niej rozlała się czerwona kałuża. Bezwładnie upadłem na kolana. Pociemniało mi w oczach, nie to, co się stało nie mogło być prawdą.

Nie wiedziałem, w jaki sposób zlazłem się przy niej. Nie płakałem, nie mogłem płakać, nie potrafiłem się do tego zmusić, tylko gwałtowna, okropnie mocna siła rozrywała mi serce. Nie to tylko sen, tylko koszmar. Obudzę się i wszystko będzie jak dawniej. Nie wierzyłem w to nie dopuszczałem tego do siebie, chodź z drugiej strony wiedziałem, że nie ma już nadziei. I nagle opadłem bez władnie na jej ciało, wybuchając niekontrolowanym płaczem. Nic się już nie liczyło. W tej jednej chwili świat przestał istnieć. Marii nie żyła, dotarło do mnie, że nic nie mogę zrobić. Poczułem bolesny skurcz serca. Czemu mnie z nimi nie było? I Gdzie jest Kiara? Czy ona jeszcze żyje? Pytania wirowały w mojej głowie, chodź nie byłem w stanie logicznie myśleć. Coś we mnie umarło. Odebrało mi siły. W jednej chwili straciłem wszystko. Po raz kolejny byłem niczym bezradne dziecko. Oganiał mnie szał. Miałem ochotę krzyczeć, płakać, niszczyć każdą rzecz nadająca się do niszczenia. Nie robiłem tego. Ciągle tylko łkałem nad ciałem dziewczyny. Cicho, jakbym stracił głos.

O koło północy, usłyszałem dziwny szmer. Nadstawiłem uszu, aby zlokalizować źródło dźwięku. Zdawało mi się, że szmery dochodzą z ogrodu. Wyszedłem przed dom. Stała tam oparta o pień drzewa młoda dziewczyna o długich czarnych włosach i dużych ciemnofioletowych oczach. Dziewczyna miała na sobie luźną, białą, podobną do krótkiego szlafroku bluzkę z długimi, powiewającymi na wietrze rękawami, oraz długą, czerwoną spódnicę, sięgająca prawie do ziemi podtrzymywana przez pasek, wyglądający z przodu jak kokarda. Wyraz jej twarzy był spokojny. Zaś za obu ramionach dziewczyny siedziały nieruchomo dwa, wielkie czarne kruki. Nie wiedziałem, czy to zjawa, czy prawdziwa dziewczyna. Zbliżyłem się, więc do niej. Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie, ale w jej oczach nie było ani odrobiny wesela. Wręcz przeciwnie, bił z nich smutek.
-Witaj, Hao Asakuro - powiedziała melodyjnym, dźwięcznym, jakby troszkę śpiewającym głosem. - Wiem, co się stało i naprawdę mi przykro, ale czasu nie cofniesz.
Mówiąc to stała w niezmienionej pozycji, a jej wargi poruszały się tylko nie znacznie.
-Kim ty jesteś? - Zapytałem łamanym głosem.
-To nie ważne. Różnie mnie nazywają.
Patrzyła na mnie swoimi fioletowymi, przejmującymi do cna oczami. Bił od niej niezwykły spokój, coś, co mimo wyczuwalnego smutku dawało mi coś na wzór ukojenia. Jej śpiewny głos brzmiał w moich uszach jak muzyka, która niczym wiatr otaczała mnie całego. Kruki wzbiły się w powietrze, zatoczyły dwa koła nad moją głową. Poczym wylądowały na ziemi, tuż obok dziewczyny, tak nachyliła się ku nim. Jeden z ptaków przysiadł jej na ramieniu, drugi przysunął się ku jej wyciągniętej dłoni. Przyklękła na jedno kolano. Oparła o nie lewą rękę. Milczała, tylko od jej postaci emanowało blade, prawie niezauważalne światło. Światło lejące we mnie coś jakby otuchę i nadzieję...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o anime Shaman King Strona Główna -> Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 1 z 6

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin